wtorek, 26 grudnia 2023

Wieści z ula

       Pliniusz Starszy w Historii naturalnej pisał, że "pszczoły zajmują najwyższą pozycję i są najbardziej godne naszego podziwu, gdyż stworzone zostały tylko i wyłącznie dla człowieka". Co prawda nie wiem, o jaki proces stworzenia miał Pliniusz na myśli. Wyczuwam w tym fragmencie pewne niejasności tłumaczenia. Nie przeszkadza to jednak dostrzec, jak wyjątkową rolę przypisywał starożytny badacz tym pożytecznym owadom.  

       Od lat pojawiają się alarmujące wieści o tym, że pszczoły giną. Zagrażają im monokulturowe uprawy, zanieczyszczenie środowiska, chemiczne środki owadobójcze i chwastobójcze, choroby i naturalni wrogowie w świecie owadów. Dwadzieścia lat temu pojawiła się w Europie Vespa velutina, inwazyjny gatunek błonkówki zagrażający europejskim pszczołom. Potocznie nazywa się j azjatyckim szerszeniem, ale to nie jest precyzyjne określenie. Niemniej stanowi zagrożenie, gdyż atakuje europejskie pszczoły, które - w przeciwieństwie do azjatyckich - nie umieją się przed nim bronić. Starszym, od lat 70. i 80. zagrożeniem, który pojawił się w Europie, jest warroza, czyli choroba wywoływana przez Warroa destructor, gatunek azjatyckiego roztocza. Na razie istnieją leki, które podaje się na wiosnę i jesienią w celu zniszczenia żywych roztoczy w pszczelej rodzinie. Znacznie groźniejszym przypadkiem jest zgnilec amerykański. Jest to choroba bakteryjna. Jej pojawienie się oznacza zniszczenie całego ula wraz z pszczołami, żeby choroba nie przeniosła się na całą pasiekę. W razie wykrycia ogniska choroby powiatowy lekarz weterynarii w promieniu 6 km oznacza teren zapowietrzony i podejmuje dalsze kroki, w tym nakaz spalenia zainfekowanej rodziny pszczelej, czyli całego ula, a czasami nawet i sprzętu pszczelarskiego używanego w pasiece. Co czuje pszczelarz, gdy musi spalić ul z pszczołami w środku?...    Nadzieja w medycynie, ponieważ ostatnio w Kanadzie i USA opatentowano szczepionkę na zgnilca i warunkowo dopuszczono do stosowania. Trzeba poczekać na efekty. 

         Jak widać, europejskie pszczoły atakowane są ze Wschodu i Zachodu przez gatunki obce. Dlatego na przykład na Ouessant funkcjonuje pasieka dbająca o zachowanie rodzimego gatunku czarnych pszczół, którym grozi wyginięcie. Paradoksalnie współczesna wieś z monokulturowymi uprawami nie sprzyja pszczołom. Pomińmy nawet oczywistą kwestię chemicznych oprysków. Chodzi o ubóstwo kwiatów. Bogactwo flory zapewnia różnorodność zbieranego pyłku i nektaru. To nektar jest następnie przez pszczoły odparowywany, żeby mógł z niego powstać miód. gdy zawartość wody spadnie do 17-18% wody oznacza, że miód można odwirowywać. Pszczoły go wtedy zasklepiają w sześciokątnych komórkach woskowego plastra w ramce. Na jeden kg miodu pszczoły muszą znieść nektar z kilku milionów kwiatów. Jedna pszczoła wytworzy w ciągu życia zaledwie jedną łyżeczkę miodu. 

        Po tak wielkiej eksploatacji pszczoła umiera. Umiera lecąc. W sezonie letnim pszczoła żyje przeciętnie 5-6 tygodni. Wcale nie dlatego, że nie mogłaby dłużej żyć. Mogłaby, ponieważ pszczoły, które wykluwają się jesienią, przeżywają zimę i mogą żyć do pół roku. Jednak codzienne loty niszczą ich skrzydełka, które strzępią się i po prostu pszczoła nie może dłużej latać. Wtedy spada na ziemię i umiera. Ciekawa jestem, czy wiedząc to i próbując sobie wyobrazić, ile pracy trzeba włożyć w wyprodukowanie jednej łyżeczki miodu, naprawdę ktoś może uważać, że 20 zł za kg miodu to za wysoka cena? Oficjalny cennik skupu w grudniu wynosił od 15 zł za kg miodu wielokwiatowego do 50 zł za kg miodu wrzosowego. Pośrodku ceny ok. 20 -25 zł za gryczany, lipowy, nektarowo-spadziowy. To ceny skupu, nie sprzedaży detalicznej. Chyba że ktoś kupuje u pszczelarza bezpośrednio, to ceny mogą być nieco inne. 

       Wracając zaś do kwiatów, ich rozmaitość bywa większa w miastach, co przekłada się na popularność pasiek miejskich. W Paryżu na przykład jest ok. 2000 uli. Kilka z nich na dachach Placu Vendôme trzyma Andric de Campeau. Otwiera ul, wyjmuje ramkę pełną pszczół: "Piękny widok" zachwyca się, gdy inni pewnie uciekliby w popłochu.  Największe rodziny w sezonie mogą liczyć 50 -80 tysięcy pszczół w jednym ulu. Pasieki stoją w wielu parkach Paryża, jak Jardin des Plantes czy Parc de la Villette czy na dachach budynków, jak kościół Temple de l`Etoile. Z Placu Vendôme zaś tylko kilkaset metrów mają pszczoły do ogrodów Tuileries. Pszczoły porozumiewają się przy pomocy feromonów, rozpoznaj swojego pszczelarza po zapachu. Idąc do pasieki, trzeba się umyć i nie używać żadnych perfum. Znając swojego pszczelarza, pszczoły są spokojne, nieprowokowane nie żądlą. Wykonują po prostu swoją robotę. Pierre Merlet, jeden z pszczelarzy paryskiej pasieki oprowadza chętnych po swoim królestwie. Rozdaje kombinezony z kapeluszami z siatką ochraniającą głowę. Sam ma co prawda też kapelusz, ale jest w krótkich spodenkach. Też znałam pszczelarza, który na przegląd pasieki latem chodził w krótkich spodenkach, a ramki do wirowania miodu wyjmował bez siatki na głowie. Brał tylko ze sobą podkurzacz do wytwarzania dymu. 

        Miejską pasiekę ma też Lublin na dachu Centrum Spotkania Kultur. Mają swoje ule inne miasta: Warszawa, Kraków, Toruń, Poznań, Wrocław. Kwietne łąki zakładane w miastach przyciągają pszczoły z okolic, jak np. w Zamościu. Kwitnące ogrody na przedmieściach mogą z powodzeniem gościć pszczoły z pasiek położonych w odległości do dwóch km. Pszczoła niosąc na odnóżach kolorowy pyłek leci ze swoim ciężarem jak opita wprost do wylotka, gdzie ląduje i prędko znika wewnątrz ula. Praca wre, że tylko szumi. 

niedziela, 17 grudnia 2023

Przedświąteczne świętowanie

     Wszystko w jeden dzień: jarmark świąteczny i kiermasz, koncert kolęd wschodniosłowiańskich z chórami cerkiewnymi. Pogodzić trudno. Najpierw jarmark. To nic, że moc atrakcji przewidziano na wieczór. Zajrzałam tam wcześniej. Jeszcze docierali kramarze, jeszcze dowożono stroiki i choinki, jeszcze rozpalano pod kociołkiem, ale już parowały grzańce, gorąca czekolada, kawa i herbata. Pierniki w stu kształtach kusiły na straganach. Obok gotowe zestawy świątecznego ciasta. Mnóstwo choinkowych ozdób, ciekawych pomysłów na prezenty, ręcznie robione kartki bożonarodzeniowe, miody, woskowe świece, wyroby z drewna i wełny.. Ale, ale... była to wełna z alpaki. Dwie żywe alpaki na dowód prawdziwości wyłożonych czapek, rękawiczek i szalików spoglądały dumnie z prowizorycznej zagrody za straganem. Inna ciekawostka: świece sojowe. Czego to człowiek nie wymyśli. Co roku pojawia się coś nowego. Tym razem zaś, poza wspomnianymi nowinkami, prym wiodła całkiem tradycyjna grochówka serwowana przez strażaków. Na miejscu na gorąco. Na wynos w słoikach też można było kupić.  Z czterech wielkich kociołków aż parowało. Ku uciesze dzieciarni pośród kramów, kociołków, choinek przewijali się mikołaje, tygrysy, pingwiny i nie wiem, jakie jeszcze stwory. Zabawa się rozkręcała.

     Ja jednak właśnie zmierzałam już w innym kierunku. W stronę centrum koncertowego, gdzie spotkały się trzy chóry. Najstarszy Chór im. ks. Błażeja Nowosada z Aleksandrowa ma już 90 lat. Założony przez obecnego patrona, ks. Błażeja Nowosada, zamordowanego przez hitlerowców,  dziś kultywuje i rozsławia jego imię śpiewem i głosząc pamięć o męczeńskiej śmierci swojego założyciela, którego proces beatyfikacyjny właśnie trwa. Chór liczy 17 osób, ma w repertuarze ok. 200 pieśni religijnych. Jako ciekawostkę można dodać, że Aleksandrów, gdzie działa chór, to najdłuższa wieś w woj. lubelskim, mierzy ponad 9 km. Przejeżdżałam tamtędy kiedyś i faktycznie jedzie się i jedzie, a końca nie widać. Chór z Aleksandrowa zaśpiewał kilkanaście kolęd od najstarszych, renesansowych, po współczesne. A pośrodku były i Karpiński, i Nowowiejski i inne znane i mniej znane. Od ponad trzydziestu lat chórem dyryguje Jan Michoński. 

      Chór Centrum Kultury Prawosławnej w Biłgoraju był najmłodszy, powstał zaledwie rok temu i jest niewielki, zaledwie dziewięcioosobowy: sześć pań i trzech panów, ale śpiewa na głosy. Przede wszystkim śpiewy liturgiczne w dwóch parafiach cerkiewnych położonych w sąsiednich miastach: Biłgoraju i Tarnogrodzie. W wykonaniu chóru usłyszeliśmy przede wszystkim kolędy cerkiewne oraz śpiewy liturgii bożonarodzeniowej. Dyrygowała Maria Kalitan.

       Drugi chór cerkiewny, ale trzeci występujący to Męski Zespół Muzyki Cerkiewnej "Grabarka". Skąd? Oczywiście z Grabarki, a jakże. Też dosyć młody, powstał w 2021 roku przy klasztorze św. św. Marty i Marii na św. Górze Grabarce, ale już zdążył się zapisać w pamięci na wielu festiwalach, przeglądach i uroczystościach. Między innymi w tym roku na festiwalu w Hajnówce zdobył wyróżnienie. Chórem dyryguje młody śpiewak i młody adept dyrygentury Filip Awksietijuk, student Uniwersytetu im. F. Chopina w Warszawie. Ciekawostka, że jest to chór amatorów, osób świeckich, ale w zespole jest jeden pop. Głosy pięknie dobrane i zestrojone. Solówką popisał się jeden przepiękny tenor (znaczy głos przepiękny, nie osoba, choć też mu na urodzie nie zbywało), cudowny baryton też solowo wystąpił i na koniec trzecia solówka basa: "Spasitiel na Ziemli rodiłsia..." Bardzo ładnie ułożony program, żeby pokazać piękno głosów. 

      Cała widownia się zasłuchała i głośno oklaskiwała. Właściwie to już prawie Boże Narodzenie, skoro tak radośnie i kolędowo spędzony wieczór. Dziś jest przecież niedziela "Gaudete"!

czwartek, 14 grudnia 2023

Gdy muzyka jest lepsza od filmu

     Najczęściej oczekujemy, że muzyka po prostu nie będzie przeszkadzała, że tworząc tło, doda nastroju lub podtrzyma napięcie. Najlepsi kompozytorzy filmowi jednak, na szczęście! unikają prostackiej ilustracyjności. Ostatecznie przecież bywają w tym gronie prawdziwi kompozytorzy klasyczni, nie tylko parający się filmem. Morricone na potrzeby filmu tworzył odrębne miniaturowe arcydzieła. Kilar sam uważał się zawsze za kompozytora klasycznego (to znaczy awangardowego, ale w sensie klasycznym), a komponowanie do filmów było tylko dodatkowym zajęciem. 

     W filmie podziwiam muzykę, gdy oddaje atmosferę i tworzy klimat. Wszystko zależy jednak od filmu. Oczywiste jest, że w takich filmach, jak "Amadeusz" Formana czy "Farinelli: ostatni kastrat" Gerarda Corbiau nie mogło się obejść bez muzyki Mozarta i operowych arii epoki baroku. Tutaj muzyka jest pełnoprawną bohaterką opowieści. Ale i w mniej muzycznych filmach oczekuję, że muzyka będzie pasowała do obrazu. Tylko, co to znaczy "pasowała"? Wyobrażenia na ten temat kompozytora i reżysera mogą się różnić. Oczekiwania widza mogą być jeszcze bardziej odległe. A w najlepszym razie żadne, po prostu większość widzów nie skupia się na muzyce. Dobrze, żeby nie przeszkadzała. 

     A jednak przyznaje się Oscary za muzykę, co zresztą nie jest jakimś uniwersalnym wyznacznikiem maestrii kompozytorskiej, a jedynie stanowi wypadkową aktualnych trendów, mody, upodobań oceniającego gremium i silnej reklamy. Nie znaczy to, że nie jest to muzyka dobra, czasami jednak nie ma zbyt wielkiego wyboru. Dla mnie najbardziej interesujące są takie smaczki, jak pojawienie się Milesa Davisa w filmie "Windą na szafot", do którego nagrywał ścieżkę muzyczną improwizując do oglądanych scen filmowych. Czy dzisiaj, w czasie wysoko wyspecjalizowanej komercyjnej produkcji, reżyserzy pozwalają muzykom, kompozytorom na improwizację? Raczej rzadko. Najczęściej zatrudnia się zawodowców, którzy na muzyce filmowej, jak to się mówi, zjedli zęby. 

     Nie można zaprzeczyć, są to często naprawdę fachowcy. Niemniej rzadko się zdarza, że oglądając film nagle zamiast śledzić fabułę, zaczynamy słuchać muzyki. Kinomaniacy uznaliby to za rozpraszający defekt. Może i reżyser nie byłby z tego zadowolony. Przecież odpowiada za film, którzy ma przykuć widza do fotela, a nie zachęcać do odwiedzin w filharmonii. Ale nie ma obawy, nie każdy ma takie dziwne upodobania, że traktuje muzykę jako osobną (osobniczą?) wartość filmu. Toteż bez obaw, że popsuję komuś przyjemność oglądania, powiem, że są niedobre lub po prostu słabsze filmy mające fenomenalną ścieżkę dźwiękową. Nie są to całkowite gnioty, bo takich zresztą raczej nie oglądam i trudno mi je oceniać, skoro nie znam. Ale czasem człowiek coś tam ogląda dla czystej rozrywki, a okazuje się, że to muzyka jest największym atutem. 

     Fanów sztuki filmowej teraz rozczaruję bardzo, bo film, w którym zachodzi zjawisko zasugerowane w tytule tego wpisu, jest wiekowy, a dla młodych zwyczajnie przedpotopowy. Nieważne. I chociaż dla mnie tak czy inaczej jest to powrót do młodości, to muzyka jest nieśmiertelna. Z całym szacunkiem dla współczesnych eksperymentów i awangardy, dobry saksofon nie starzeje się nigdy. 

niedziela, 10 grudnia 2023

Diabelsko-anielskie sprawki i pierwszy kiermasz świąteczny

       Pierwszy świąteczny kiermasz - jeszcze niezbyt duży. Za to moc nowinek i bogaty wybór świątecznych ozdób, kartek, pierniczków, wianuszków, banieczek na choinkę i smakołyków. Kramy wypełnione po brzegi. Samodzielnie wykonane wyroby prezentowały dwie drużyny harcerskie, koła gospodyń wiejskich, warsztaty terapii zajęciowej, emerytki dorabiające rękodziełem, mistrzynie wypieków,  leśni zbieracze cudów natury, pszczelarze... Banieczki, owszem, kupiłam. Klasyczne, błyszczące i tłukące się,  nie żaden obklejony styropian. Miałam nic więcej nie kupować, tylko popatrzeć, nacieszyć oko. Ale... kiedy zobaczyłam małą buteleczkę z sypkim proszkiem w środku... No nie mogłam się powstrzymać. Starsza kobieta sama zbiera w lesie. Pyłek widłaka goździstego. Rzecz droga, ale skuteczna. Prawdziwy zielarski lek na wiele skórnych przypadłości.  Może to i niezbyt świąteczny zakup, ale przydatny. Nieodzowny w każdej apteczce. Dostałam do niego gratis słoiczek borówkowych powideł. Z leśnych borówek, czerwonych, a nie z tej amerykańskiej czarnej jagody. Tak więc banieczki są, widłak jest, słoiczek borówek.... Tylko na choineczkę jeszcze poczekam. 

       Tymczasem teatr wprowadził widzów w samo sedno świątecznej tajemnicy: walkę dobra ze złem. "Igraszki diabłem" Jana Drdy od lat bawią humorem i aktualnością ludzkiego sprytu. Amatorski teatr zaprosił na spektakl w pełni dopracowany wizualnie i z efektami specjalnymi. Na dźwięk boskiego gniewu sprowokowanego zarzutem, że "Pan Bóg jest niesprawiedliwy" tak huknęło, że cała sala aż podskoczyła z wrażenia. Bo z kolei akcje diabłów, na czele z Belzebubem oganiającym się od much (kto zna sztukę Drdy - dostępną w Teatrze Telewizji chociażby, wie, o co chodzi) budziły śmiech i politowanie. O wiele straszniejsza niż czereda diabłów oraz zawodowy zbój Sarka-Farka była sobie zwykła Kasieńka, polująca na męża nawet za cenę podpisania cyrografu. Ale o tym sza, kto chce, może poszukać i obejrzeć którąś wersję na YouTube. Mnie się świetnie oglądało w teatralnym fotelu, przy wtórze śmiechu widowni i obserwowania gry znajomych aktorów. 

         Sztuka Drdy z poczciwym, lecz odważnym i sprytnym Marcinem Kabatem, który do samego piekła idzie ratować dusze dwóch dziewcząt, wymaga aktorów poważnie komicznych. To znaczy grających komicznie z całą powagą. Komizm rodzi się ze zderzenia zamierzeń  i oczekiwań bohaterów z nieudaną często realizacją. Straszny zbój nie jest straszny,  groźny Belzebub nie jest groźny, diabelskie sprawki w Czarcim Młynie to pic na wodę, świątobliwy pustelnik nie jest świątobliwy. Tylko Marcin Kabat jest prawdziwy i autentyczny, toteż ogrywa w karty pociesznych diabłów, a gdy trzeba odważnie staje do walki z całym piekłem o niewinne dusze. 

         Walka dobra ze złem rozgrywa się w człowieku. Zbój zarzeka się, że nie wie, co to wyrzuty sumienia, ale męczą go koszmary i coś dusi po nocach. Także on i pustelnik Scholastyk grzeszący zatwardziałością i brakiem miłosierdzia dostąpią - dzięki Kabatowi - czasu na nawrócenia przez pokutę ciężkiej pracy. Marcin Kabat to bohater stricte ludowy, sprytny, lecz poczciwy weteran, który gdy trzeba, udaje głupszego niż jest, ale w chwili próby pokazuje odwagę i wielkoduszność. Za wyrwanie dusz z piekła aniołowie z polecenia Boga mogą spełnić trzy jego życzenia. Dwa z nich to prośba o darowanie mąk piekielnych i skazanie na pokutę poprzez pracę w młynie dwóch grzeszników: zbój i pustelnika. Trzecia prośba, osobista, to tylko tytoń w fajce. Żadnych skarbów ani pałaców. uczciwy człowiek woli poprzestawać na tym, co ma. 

        Zakończenie jest komiczno-farsowe, ale nie będę zdradzać. Widzowie wychodzili ze spektaklu zadowoleni i jeszcze podczas powrotu na ulicy słychać było rozbawione głosy. Organizatorzy zaś i miejscowy dom kultury musieli dodać jeszcze jedno przedstawienie w ciągu dnia, takie jest zainteresowanie.  Aktorzy grają więc dwa razy dziennie. A trzeba pamiętać, że to nie są aktorzy zawodowi, ekipa jest amatorska. Tym bardziej zasługują na podziw i oklaski.

poniedziałek, 4 grudnia 2023

Czy na mrozie można śpiewać?

       Wiele już widziałam, ale to wykonanie słynnej arii  What power art thou Purcella z opery King Arthur jest doprawdy... zdumiewające. Najpierw byłam zniesmaczona, potem chciało mi się śmiać, a na koniec doszłam do wniosku, że aktorstwo śpiewaka to pierwsza klasa. Nie wiem, jak to możliwe śpiewać, gdy szczęka ma dygotać tak z zimna. Kompozytor  zaznaczył w partyturze dosyć rozdygotany rytm. Trzeba maestrii, żeby to zagrać i zaśpiewać i już zamieszczałam kilka doskonałych wersji. Tutaj jednak mamy... No właśnie, nie wiem, co mamy. Chyba przeważa humor.  Powaga sytuacji i rozpacz budzonego ze snu Ducha Zimna nie pozwalają zachować powagi wobec aktorskiego popisu śpiewaka. Przerysowanie i karykatura to inna jakość tej sceny. Zapewne nieprzewidziana przez kompozytora. Ale cóż, zaprotestować już nie może.  


W sumie aria w sam raz na właśnie rosnący mróz i śnieżne zaspy.



ścieżka na skróty


To nie jest góra lodowa, ale ściana śniegu wzdłuż chodnika

niedziela, 26 listopada 2023

Po trzech latach Cecylia znowu gra

        To znaczy, ona pewne grała cały czas, bo świętą została, to jej ograniczenia pandemiczne w zaświatach nie obowiązywały, ale ludzkie siły chóralne już owszem, miały zakaz śpiewania. Jeszcze w ubiegłym roku na próżno szukałam informacji o listopadowych koncertach cecyliańskich. Wreszcie w tym roku.. SĄ! Zjechały chóry z całego powiatu. Może i nie z każdej parafii, ale aż siedem. Najstarszy stuletni i najmłodszy piętnastolatek. Najliczniejszy ok. trzydziestoosobowy i najmniejszy kameralny w zaledwie dziesięć osób. Przekrój do wyboru, do koloru. Do koloru też, ponieważ chóry były ubrane ...  to znaczy zawsze są ubrane, ale ubrane pod kolor. Jeden miał stroje błękitne, drugi zielone, panie w trzecim w żakietach w kolorze fuksji, w czwartym futrzane poncha i w klasycznej czerni - to panie, panowie w każdym garniturowo pod muchą. Panowie dyrygenci i panie dyrygentki też swoje dołożyli w postaci artystycznego machania rękami. I tak się rozśpiewało towarzystwo, i tak się zakolorowiło mimo mrozu, że półtorej godziny jak z bicza strzelił. A jeszcze patrząc od tyłu na dyrygentów właśnie, zastanawiałam się, który z panów ma dłuższy kucyk: ten młodszy z czarnymi włosami, czy starszy ze szpakowatymi? Artystyczne dusze! 

       Rozrzut pieśni większy niż paleta barw w strojach. od średniowiecznych, pieśni polskich, przez Psalmy z muzyką Gomułki, przez Scarlattiego, Gounoda, po najmłodszego w  tym towarzystwie Sebastiana Szymańskiego (rocznik1982). Scarlatti był przepiękny! A śpiewał go właśnie ten najmniejszy chór kameralny. No, dyrygent ma ambicje, widać! No i kilka pieśni kościelnych, a na koniec Hymn ku czci świętej Cecylii "To Cecylia Męczennica na organach Panu gra" oraz na całkiem sam koniec "Gaude Mater, Polonia" w wykonaniu wszystkich chórów razem. Była moc!

wtorek, 21 listopada 2023

Gdzie dwóch się bije o blondynkę

      Czy ktoś pamięta jeszcze ważną funkcję swatki?  Była nieodzowna w niełatwym zadaniu poszukiwania żony lub męża. Wiedziała wszystko i ułatwiała zakochanym spotkania, np. jak pani Meliton w "Lalce". Co prawda tutaj działa tylko jednostronnie, bo dla Wokulskiego. Ale przypomnijmy sobie jeszcze "Chłopów" Reymonta. W zasadzie gdyby nie wójtowa, która podsuwa Borynie pomysł ożenku z Jagną, może by do tego małżeństwa nawet nie doszło. W nowszych czasach młodzi wzięli sprawy w swoje ręce i nie dopuszczali starszych do wtrącania się w ich wybory. Jednakże w obecnych czasach znowu jakby ci właśnie młodzi, albo i w bardziej średnim wieku, stracili umiejętność samodzielnego szukania i wyręczają się bardziej zaawansowanymi sposobami - portalami randkowymi. Obrazowo można by je porównać do dawniejszej wiejskiej remizy: zamiast pod ścianą młodzi obojga płci wystawiają się na pokaz poprzez zdjęcia z autoprezentacją. Różnica polega na tym, że i zdjęcie i autoprezentacja mogą być całkowicie fikcyjne. Wokół problemu skutecznej autoprezentacji obu stron: poszukującej i poszukiwanej, rozwija się akcja komedii "Sposób na blondynkę".  Jak napisano w reklamie: oszustwo nigdy nie było tak łatwe. Ciekawe tylko, kto kogo oszuka? Portalowa blondynka czy wybredny poszukiwacz damskiego towarzystwa? 

       Przyznaję, że musiałam dokonać intensywnego wyszukiwania internetowego zanim udało mi się znaleźć kto za tym przedstawieniem stoi. Spektakl bowiem jest objazdowy, widnieje  w anonsach różnych instytucji kultury w mniejszych miasteczkach i większych miastach. Ostatecznie udało mi się namierzyć organizatora, którym jest O! La, la! Teatr kierowany przez Aleksandrę Nieśpielak, która jest jednocześnie reżyserką spektaklu wspólnie z Dariuszem Taraszkiewiczem.  Teatr specjalizuje się w repertuarze komediowym, docierając ze spektaklami  do wielu zakątków kraju, gdzie nie ma stałej sceny teatralnej. 

      W obsadzie można spotkać znane nazwiska i debiutantów. Jeśli aktorzy należą do młodszego pokolenia, od razu mogę powiedzieć, że ich raczej nie znam. Trudno, idąc na spektakl poznaję nowe twarze, a jeśli trafią i "starzy" wyjadacze sceny, tym większa satysfakcja, że się zobaczyło ich na żywo. I może nie tyle treść jest wtedy ważna, ile kontakt z żywym aktorem na scenie. Moje rozpoznanie twarzy na scenie ograniczyło się do Artura Dziurmana. Treść niezbyt wyrafinowana, podobnie jak język z mało wyszukanymi dowcipami i nierzadko wulgaryzmami. Co prawda jeden z bohaterów okazał się rasowym gangsterem, ale ostatecznie to jego wykiwano. Do czasu. Tytułowa blondynka nie była wcale blondynką, a po zapłaceniu trzymilionowego haraczu gangster jednak znajduje w fałszywej blondynce niezłą spryciarę do wspólnych interesów (czytaj: przekrętów). Chodzi o dobrą zabawę i wieczorny relaks, po którym człowiek z przyjemnością ma ochotę pójść jeszcze na spacer. 

czwartek, 16 listopada 2023

Pokoleniowy bieg lat

       Wypada zacząć od końca. Od ostatniego zdania, które wyjaśnia cel napisania całej książki: "Uratować coś z czasu, w którym się już nigdy nie będzie". Zdanie to kończy "Lata" Annie Ernaux, laureatki Literackiej Nagrody Nobla 2022. Jak zdarza się coraz częściej, autorka  nie była mi wcześniej znana, a książka wpadła mi w ręce przypadkiem. Niespecjalnie przecież zagłębiam się na co dzień w poszukiwanie interesujących autorów współczesnej literatury, gdy wciąż narastający rynek wydawniczy skutecznie gubi w natłoku tytułów to, co może być wartościowe.  

       Zgodnie z tytułem autorka opisuje bieg lat swojego pokolenia, Francuzów wojennego pokolenia lub urodzonych tuż po wojnie, doświadczających z jednej strony  wciąż żywej pamięci o obu wojnach światowych w opowieściach rodziców, a później dorastających w epoce rewolucji obyczajowo-kulturalnej z wielką, aczkolwiek daleką historią w tle. Opowieść toczy się chronologicznie począwszy od niejasnych lat dzieciństwa, przez okres dojrzewania i marzeń o niezwykłej przyszłości, stopniowe wkraczanie w rutynę codzienności wyznaczonej obowiązkami rodzinnymi i zawodowymi, po lata emerytury i planowanie napisania książki, mającej ocalić w pamięci minione lata. Narracja toczy się w trzeciej osobie. O bohaterce mówi się bezosobowo lub w osobie trzeciej, jednakże to własne zdjęcia z rodzinnego albumu są kanwą, na której rozpięta jest historia całego pokolenia. Od lat prowincjonalnych po paryskie marzenia. 

       Narracja syntetycznie ujmuje zmiany obyczajowe, kulturowe, polityczne, w odniesieniu do których rozwijało się życie bohaterki skupiające jak w soczewce portret całego pokolenia dzieci kwiatów. Autorka nie unika trudnych zjawisk i dosadnego języka, przywołuje postacie i wydarzenia historyczne, rejestruje przemiany mentalności i moralności. Gdybym jednak miała jednym słowem określić charakter czy atmosferę książki, określiłabym ją jako smutną. Nad biegiem czasu ciąży fatalizm przemijania, nieodwracalności losu i stopniowego zanikania wielkich ideałów przeszłości. 

        I chociaż raz po raz natrafiamy na celne obrazy życia, przemian społeczno-obyczajowych i zarazem zmian w osobowości bohaterki, z którą niejednokrotnie możemy się utożsamiać (co jednak zapewne wynika z przynależności do zbliżonego wiekowo pokolenia, bo raczej wątpię, by mogły się z nią utożsamiać kobiety współczesne, urodzone bliżej końca XX wieku niż jego środka), nie czujemy satysfakcji, że oto ktoś opisał wreszcie nasze życie i nasze dylematy. Smutek pojawia się dlatego, że niewiele, albo nic zgoła z tego życia nie okazało się takie, jak byśmy chcieli, jak planowaliśmy, jak sobie wyobrażaliśmy. Powinnam raczej napisać "wyobrażałyśmy", ponieważ nastrój rezygnacji i stopniowej utraty złudzeń odbiera się w czytaniu jako ewidentnie kobiecy, chociaż autorka nie narzuca jakoś specjalnie kobiecego punktu widzenia. Poczucia utraty emocjonalnej więzi z czasem nieustannie odchodzącym w przeszłość doświadcza każdy człowiek. Jest to doświadczenie uniwersalne. Toteż i diagnoza postawiona pokoleniu niekoniecznie do tego jednego się zawęża. Niemniej tylko odbiorcy w pewnym wieku czytając o de Gaulle`u, Mitterrandzie, stylu Bardotki, filmie "Do utraty tchu", śmierci Sartre`a, Simone de Beauvoir, repatriantach  Algierii, będą sami siebie także widzieli w tamtych czasach, w tamtej epoce. 

      I dla takich czytelników słowa o bezpowrotnym porzuceniu prowincji będą miały właściwe znaczenie: "Aż pewnego wieczora w pociągu zagłębiającym się w podparyską noc, punktowaną czerwonymi i niebieskimi neonami, barwami regionu paryskiego, sabaudzkie miasto, z którego wyprowadziliśmy się trzy lata wcześniej, wyda nam się końcem świata". 


Annie Ernaux Lata. Przełożyli Krzysztof Jarosz i Magdalena Budzińska.  Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2022. 

wtorek, 31 października 2023

Małomiasteczkowo

 

Miasto z aspiracjami, jednakże jakoś ułomne. … błoto, woda, a dalej piaski i chmurne niebo…[…] Byłby to obraz godny pędzla, gdyby go zbytnia jednostajność charakterów fizjognomii nie psuła monotonią. Bo cóż innego wyczytasz na tych twarzach nad chęć niepohamowaną zysku, nad łakomstwo, nad chciwość?pisał Kraszewski o mieszkańcach Pińska. Tu nie inaczej. Świadczą o tym, po pierwsze, wyśrubowane ceny na rynku mieszkaniowym. Mieszkańców tutaj jest niespełna 30 tysięcy, a ceny jak w Krakowie. Nie tylko na rynku kupna, także czynsze wywindowane. Ostatni hit to 20 zł za metr kwadratowy za dwa pokoje z kuchnią i łazienką bez okien. Ludzie myślą o wyprowadzce, tylko nie wszyscy mogą. Zapewne znajdą się i tacy, którzy zapłaciliby z pocałowaniem władczej ręki lokalnego biznesu mieszkaniowego. Czyli kogoś jednak na to stać. Oto nowe delikatesy mięsne z wędliną z dziczyzny. Na ile one rzeczywiście z prawdziwej dziczyzny, a na ile z domieszką zwyczajnej wieprzowiny, nie sprawdzałam, ale sama nazwa  "kiełbasa z jelenia", "kiełbasa z sarniny", "pasztet z dzika" pozwala na odpowiednie wyśrubowanie cen. Sklep prosperuje, czyli klientelę ma, a nie sądzę, żeby akurat zaopatrywali się w nim sami myśliwi i ich rodziny. Kolejny dowód na finansową prosperitę obywateli to mnożące się apteki. Zadziwiające jest, że wciąż powstają nowe, a żadna mimo dużej konkurencji nie upada i nie znika. Na niektórych ulicach apteki różnych całkiem właścicieli funkcjonują dosłownie obok siebie; wychodzisz z jednej i zaraz możesz wstąpić do sąsiedniej. Na logikę biorąc, one nie powinny się utrzymać! Tymczasem wciąż przybywają nowe i to wcale nie tańsze. Równie szybko jak grzyby po deszczu powstają nowe gabinety stomatologiczne. Rok w rok kilka kolejnych. Jest ich tyle, że gdyby nawet każdy mieszkaniec odwiedzał swój gabinet raz w miesiącu, to i tak powinny świecić pustkami. Nic bardziej mylnego, dostać się jest ciężko, długo trzeba czekać i rejestrują co najmniej z miesięcznym wyprzedzeniem. Już nawet nie wspomnę o liczbie samochodów na ulicach, braku miejsc na parkingach. Pod żadnym sklepem ani urzędem nie da się spokojnie zaparkować, jeśli nie zrobisz kilku rundek czekając na czyjś odjazd i zwolnienie miejsca. Kolejna kwestia to mnożąca się liczba lokali gastronomicznych, restauracji, pizzerii, pubów. Jeszcze niedawno było ich zaledwie kilka i znałam wszystkie, teraz nawet nie kojarzę nazw. O ile liczba tradycyjnych sklepów spożywczych jest w miarę stała, o tyle butiki z ciuchami i salony obuwnicze maję tendencję wzrostową.  Aha, jeszcze salony meblowe powstają jakby co najmniej pułk wojska miał zamiar tutaj stacjonować i się osiedlić. Słowem, handel kwitnie na potęgę i nic nie potwierdza obiegowego ulicznego utyskiwania na niedostatek, biedę, bezrobocie i łapanie ochłapów, jak niektórzy są skłonni przedstawiać. Skąd więc się bierze to powszechne narzekanie? Pączkowanie lokali usługowych, sklepów, gabinetów lekarskich, jeszcze gabinetów prawniczych, adwokackich i notarialnych oraz banków, których szyldy co rusz nowe odnajduję w kolejnych miejscach, temu przeczy, bowiem nikt z nich nie prowadzi działalności charytatywnej i pro publico bono. W każdym razie jest w tym jakiś zgrzyt, jakiś powiew hipokryzji, co nie dziwi w kontekście zniknięcia określonej tylko jednej sfery z przestrzeni ulicznej i publicznej: mianowicie księgarni. Takiej prawdziwej nie ma żadnej, choć i ona, do niedawna ostatnia, aby się utrzymać,  połowę powierzchni oddała na kolorowe gadżety papiernicze dla dzieci, albumy fotograficzne i tego typu akcesoria. Żeby znaleźć tam ciekawą książkę, trzeba było mieć szczęście. Ale i tej już nie ma, wszystkim znany lokal na rogu w Rynku zajął sklep odzieżowy.  Teraz książki nikomu niepotrzebne, powiatowi dorobkiewicze meblują piękne wille, zapełniają garaże nowymi samochodami, nisko ścięte trawniki obsadzają tujami, biorą kredyty w bankach, a w weekendy bawią się w całonocnych lokalach. Na co komu literatura? Zgadzam się – proszę nawet krzyczeć, hałasować, krytykować, gniewać się, łajać, słowem, daję wszelką a nieograniczoną wolność moim niełaskawym czytelnikom; lecz na miłość Boga! – chciejcież czytać przynajmniej. Obawiam się, że rozpaczliwe wołanie Kraszewskiego nie zostałoby nawet zauważone. Większość tak zwanych czytających obywateli wyemigrowała lub wyemigruje wkrótce. Bo jak napisał dawno temu pewien buntowniczy poeta: "mam w dupie małe miasteczka". 

czwartek, 26 października 2023

W pewnym mieście o poranku

      Poranek był szary, zamglony. Na ulicach pusto. W takiej właśnie aurze objawia się prawdziwa atmosfera miasta. Na początek widok w dal ulicy, która niegdyś należała do najbardziej podejrzanych i niebezpiecznych. Dzisiaj pięknieje i gromadzi wzdłuż biegnącego w dół chodnika galerie sztuki, złotników i lokale z wyszukanym menu.


uliczka biegnąca w dół widziana z górnego jej początku

Ale nie pójdziemy tą ulicą, skręcimy przez ważną zabytkową bramę, gdzie pod stara kamienicą ukrywa się i czuwa nad wszystkim włodarz tego miasta - dostojnie wyglądający Koziołek.


Koziołek czuwa nad miastem

Kilka kroków dalej, zza rogu Bramowej wyłania się widok na plac i Trybunał


Wkraczamy w najbardziej turystyczny rejon pełen kawiarni i restauracji. Niestety, wszystko jeszcze zamknięte, ale już dziś nabieram ochoty na powrót zwłaszcza do kawiarni Święty Spokój, która przyciąga wzrok rozwieszonymi obok wejścia grafikami miejscowych artystów.



Jeszcze rzut oka w głąb Bramy Rybnej na ulicę Rybną


I na pożegnanie krótkiego pobytu rzut oka na afisz Teatru Andersena: zapraszają na spektakl "Na ziarnku grochu" 


Teraz można zgadywać, co to za miasto...


niedziela, 22 października 2023

Droga na Podlasie

       Płaskie widoki z rządkami dyń ułożonymi na polach. Przejazdy przez miasta o historycznych konotacjach: Kock, Radzyń Podlaski, Międzyrzec Podlaski, wreszcie Biała Podlaska. W Radzyniu z trzech stron oglądany pałac Potockich. I drugi pałac Potockich -  w remoncie - w Międzyrzecu Podlaskim. Przystanek mam jednak jeszcze dalej - pod pałacem Radziwiłłów w Białej Podlaskiej. Ale to nie wielkie magnackie rezydencje będą celem podróży, a skromniejsze dobra Kraszewskich. 

        Najpierw rodzinny grobowiec w Wisznicach, gdzie zapalamy znicze także na osobnym nagrobku matki pisarza. 

rodzinny grobowiec Kraszewskich w Wisznicach, chociaż samego pisarza tutaj nie ma, są pochowani jego krewni


nagrobek matki pisarza

Odwiedzamy jeszcze przyległe nagrobki, które udało się odrestaurować, między innymi jest tu pochowana siostra Tadeusza Kościuszki, który tutaj bywał. Pod stopami szeleszczą liście i toczą się jesienne kasztany. Kilka z nich zabieram na pamiątkę. 
      Jedziemy dalej, żeby wkrótce zobaczyć po prawej stronie w głębi za starodrzewiem biały pałac Kraszewskich. Obecnie siedziba Muzeum Józefa Ignacego Kraszewskiego. Towarzystwo wysypuje się z autokaru i wolnym krokiem przechodzi przez bramę, po której dwóch stronach bieleją jakby minibaszty - czyżby stanowiska dla strażników? 


I dopiero za nimi pałac w pełnej krasie za olbrzymim kolistym trawnikiem.



Klasycystyczna forma zaprasza zbiegającymi w dwie strony schodami i kamiennymi dostojnymi dzwonami usadowionymi na murku. Zanim tam dojdziemy, mijamy parkowe drzewa. Olbrzymią Jagę - czeremchę z dziuplastymi wydrążeniami u samej nasady pnia.


Oraz inne formacje drzewne, które zapowiadają znajdujący się po drugiej stronie dworu park w stylu włoskim. 


Tymczasem gwar się wzmaga, pstrykają smartfony i aparaty fotograficzne, operator kamery umieścił się po prawej, mając wszystkich na widoku. Sień pałacyku się zapełnia, w korytarzykach zdejmujemy płaszcze i kurtki. W salce naprzeciwko wejścia ustawiono krzesła, salę boczną zajęli aktorzy na garderobę. Zanim zacznie się widowisko oglądamy eksponaty. Przedmioty codziennego użytku pisarza: fajkę, zegarek, tabakierkę, filiżankę... Odkrywamy talenty tego niepospolitego twórcy, który nie tylko pisał, ale i malował wybornie. 

Olejny obraz malowany przez Józefa Ignacego Kraszewskiego: "Krajobraz wołyński"


Talerz również przez niego malowany z podpisem widocznym po prawej stronie "Z Wołynia"

      Już, już wchodzą aktorzy, rozpoczyna się przedstawienie na poły baśniowe, na poły legendarne, ale z postacią historyczną w centrum: "O bialskim smoku". Smok był udawany i przebrany, a postacią historyczną był Radziwiłł "Panie Kochanku" urządzający burdy w swoim pałacu w Białej Podlaskiej. A tak naprawdę rzecz cała opowiadała o bialskich przekupkach, które sprzedawały jaja od koguta i niewiędnące kwiatki. 
        Główny bohater całego zamieszania, czyli sam Józef Ignacy Kraszewski -  w sędziwym już wieku będący, umknął do ciszy swojego parku i przysiadł z książką na ławeczce. 


Zdaje się całkowicie pogrążony w rozmyślaniach, w innym świecie. A może nasłuchuje rozmów z wnętrza pałacu? Może czeka aż ktoś podejmie trud i będzie kontynuował wielkie dzieło opisania ludzi, ich życia, emocji, marzeń i rozczarowań? 

21 października 2023 r. Romanów - Muzeum Józefa Ignacego Kraszewskiego





niedziela, 15 października 2023

Mamy laureata!

    Wyniki II Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego na Instrumentach Historycznych. Pamiętam jak pięć lat temu zwyciężył Tomasz Ritter. W obecnej drugiej edycji tez Polak znalazł się wśród laureatów - drugą nagrodę zdobył Piotr Pawlak. Zdobywcą pierwszego miejsca został Eric Guo z Kanady. I tu aż się nasuwa porównanie z innym Kanadyjczykiem, Brucem Liu, zwycięzcą XVIII Międzynarodowego Konkursu im. Fryderyka Chopina sprzed dwóch lat.  Czyżby muzyka Chopina zaczęła dominować w Kanadzie? A może odwrotnie: Kanadyjczycy zaczynają dominować w interpretacji muzyki Chopina? 

      Jedno jest pewne, muzyka Chopina królowała od 5 do 14 października, od spektakularnego występu Marthy Argerich na koncercie inaugurującym II Konkurs Chopinowski na Instrumentach Historycznych.  A dzięki konkursowi objawiły się nowe talenty pianistyki. I to jest najważniejsze. 



poniedziałek, 9 października 2023

Pogawędki nieoczywiste

      Wręcz zaskakujące. Od jakiegoś czasu gadam sobie .... ze sztuczną inteligencją. Oczywiście tymi systemami, które mają algorytmy przetwarzania języka naturalnego. Włączam Chat GTP, Binga lub Barda i rozmawiamy. Ja zadaję pytania. Na razie jestem cwana, zadaję pytania, na które znam odpowiedź i sprawdzam, czy rozmówca też to wie. No i bywa różnie. Czasami plecie bzdury. Myli na przykład dystych z tercyną, nie odróżnia gatunków poetyckich, podaje nieistotne zjawiska, pomijając to, co najważniejsze. Acha, jakby ktoś chciał wiedzieć, raczej nie należy pytać sztucznej inteligencji o treść "Pana Tadeusza".  A z kolei na pytanie o sposoby zwalczania warrozy podała mi całą litanię metod leczenia czerniaka skóry. 

       A tak serio, to, co w większości ma do powiedzenia, z łatwością znajdziemy w każdej wyszukwiarce. Trzeba tylko umieć wydawać precyzyjne polecenia. Z drugiej strony, jeśli sztucznej inteligencji damy zadanie do kreatywnego wymyślenia, to faktycznie potrafi wymyślić niestworzone treści. Całkowicie wyssane z palca, ale to nie człowiek, nie ma ciała, więc wyssane... z kryształka (?) Niemniej, na pewne pytania skromnie odpowiada "nie mam wiedzy na ten temat". To już coś. Pierwszy krok do samowiedzy. I faktycznie się uczy. Można ją naprowadzić na właściwe rozumienie, np. pojęć idiomatycznych. Wymaga to trochę cierpliwości. 

       Mając na uwadze, że ludzie z natury rzeczy uczłowieczają choćby zwierzęta, a nawet swoje osobiste komputery, także i w tym wypadku, w kontaktach z chatbotami służącymi do rozmowy, będą przypisywać sztucznej inteligencji intencjonalność, emocje, odczucia. A to tylko algorytm. Nieco bardziej skomplikowany niż zwykła wyszukiwarka, ale jednak pozbawiony uczuć, mechaniczny, beznamiętny, bezosobowy skrypt. Nauczony używać takich czysto ludzkich zwrotów, jak "przepraszam za nieporozumienie", "oczywiście, że mogę spełnić twoje życzenie", "chętnie to zrobię" itp. Tylko że za tymi słowami nie kryje się żadna emocjonalna postawa. Czysta retoryka. Na szczęście ona, sztuczna inteligencja to wie. Natomiast mam wątpliwości czy wiedzą to także ci wszyscy anonimowi użytkownicy internetu, którzy w euforii rzucili się na testowanie udostępnionych chatbotów. 

       

środa, 27 września 2023

Taka sobie rocznica

 27 września 1884 roku uroczyście została otwarta Węgierska Opera Państwowa. Przepiękna architektura budowli zachwyca połączeniem klasycznych proporcji z rzeźbiarskimi detalami. We wnękach po obu stronach wejścia znajdują się posągi kompozytorów Ferenca Erkela i Ferenca Liszta. Erkel był pierwszym dyrektorem Opery, a przez kilka lat sprawował tę funkcję także Gustaw Mahler. 



piątek, 22 września 2023

Władysław Sebyła

       Wśród zamordowanych 11 kwietnia 1940 r. w Charkowie oficerów polskich znajdował się Władysław Sebyła, mroczny katastroficzny poeta, członek grupy Kwadryga. Grupa działała w latach 1927 - 1931 skupiając kilkunastu poetów wokół czasopisma pod tytułem Kwadryga właśnie. W momencie śmierci Sebyła miał 38 lat i zaledwie trzy tomiki poetyckie. Całe archiwum twórcze poety ukrywała i ocaliła z wojennej pożogi jego żona Sabina Sebyłowa z domu Krawczyńska. Trzeba dodać, że oficjalnie pani Sabina nie od razu dowiedziała się, jak i gdzie zginął jej mąż, ale z doniesień publikowanych przez stronę niemiecką po odkryciu zbrodni katyńskiej domyślała się, jaki los spotkał jej męża. 

       Władysław Sebyła miał także wykształcenie muzyczne, znał i cenił twórczość Szymanowskiego, z którym się przyjaźnił. W twórczości poetyckiej wielokrotnie pojawiają się motywy muzyczne. Pracował też w radiu, gdzie prowadził własną audycję. Był osobowością wielu talentów i zainteresowań. Cenił go Czesław Miłosz, pisząc w Traktacie poetyckim:

W tym wierszu, jakby w testamencie,

Do Światowida przyrównał ojczyznę.

Zbliża się do niej świst i werbli trzask

Od równin wschodu i równin zachodu

A ona śni o brzęku swoich pszczół,

O popołudniach w hesperyjskich sadach.

Czy za to strzelą w tył głowy Sebyle

I pochowają go w smoleńskim lesie? 

Miłosz zacytował w powyższym fragmencie frazę z utworu Sebyły: A na zachodzie werbli trzask, pochodzący z wiersza bez tytułu zaczynającego się wersem: I znowu tupot nóg sołdackich/ i grzmiących sotni gwizd kozackich.

Ukryte nawiązania do twórczości Sebyły można znaleźć u innych poetów, jak choćby Zbigniew Herbert, który wiersz Pieśń o bębnie rozpoczyna zwrotką:

Odeszły pasterskie fletnie 

złoto niedzielnych trąbek

zielone echa waltornie

i skrzypce także odeszły - 

    A u Sebyły zaś czytamy przepiękny wiersz Śmierć fletu:

To już ostatni szum, to flet już kona, 

Zabrakło krwi i skurczów serca nieustannych.

Cicho się sączy krew z otwartej rany,

I szumi szum najlżejszy na najwyższych tonach.


Zachodni wiatr kołysze wierzbą pustą.

Kołuje niebo młyńskim głazem przywalone.

Już nie ma czego pić zielonym ustom.

To już ostatni szum; to flet już kona. 


piątek, 15 września 2023

Nagroda za poezję

      Międzynarodowa Nagroda im. Zbigniewa Herberta przyznawana jest od 2013 roku za wybitną twórczość poetycką. Regulamin dopuszcza jednak przyznanie jej w kategoriach eseistyki, przekładu i edytorstwa. Niemniej króluje poezja, której patronuje poetycki geniusz Zbigniewa Herberta. Przyznaję, nie wszystkich dotychczasowych laureatów udało mi się poznać i czytać. Niektórych nie kojarzę w ogóle. Na pewno jest to moje osobiste niedopatrzenie i lenistwo. Cóż poradzić, świat się otworzył i skurzył zarazem. Codziennie pojawiają się nowi autorzy, nowe przekłady, nowe wiersze z całego świata. Cieszę się jednak, że wśród uhonorowanych dotychczas nagrodą w 2015 roku znalazł się jeden z ulubionych moich poetów polskich Ryszard Krynicki. W tym roku zaś, dosłownie dwa dni temu nagrodę odebrał również bliski mi twórca litewski, Tomas Venclova. Jego wiersze cytowałam już na blogach kilkakrotnie, mam tomiki, do których regularnie wracam. 

       Niewątpliwie do popularności Venclovy w Polsce, wśród polskich czytelników, przyczyniła się swego czasu jego przyjaźń z Czesławem Miłoszem. Pochodzący z Litwy starszy kolega po piórze zapraszał go na wspólne poetyckie prezentacje i spotkania z czytelnikami w ramach organizowanych tutaj, zwłaszcza w Krakowie literackich festiwali. Obaj wzajemnie cenili swoją twórczość. Na rok przed śmiercią Miłosza Venclowa pisał w swoim dzienniku: "Dzwonimy do Miłosza i jutro chyba do niego zajrzymy. Tak naprawdę - to jest to samo, o odwiedzić Goethego" (cytat za: Dainius Vaitiekūnas: Dialog Czesława Miłosza i Tomasa Venclovy, Litewski Uniwersytet Edukologiczny, Wilno). W 2011 roku ukazała się wspólna książka obu poetów złożona z wypowiedzi jednego o drugim: Czesław Miłosz/Tomas Venclowa Powroty do Litwy, wybór i opracowanie Barbara Toruńczyk. Także w wierszach toczyli obaj nieustanny literacki dialog, który nawet po śmierci Miłosza Venclova kontynuuje poprzez poprzez mniej lub bardziej ukryte nawiązania. 

       Przyznanie nagrody jest niejako potwierdzeniem roli poezji w kulturze oraz szczególnym przypomnieniem o wybitnym poecie. Przypomnieniem dla czytelników i wszystkich, którzy kulturą i poezją choć trochę się interesują. Biorąc zaś pod uwagę ów szczególny dialog między Miłoszem a Venclovą, widzę w tym jeszcze jeden przejaw ciągłości poetyckich wartości.

Jeden wybrany fragmencik z wiersza Venclovy, w sam raz na poranne szykowanie się d o pracy:


Pierwszy krąg (fragm.)


O wpół do ósmej,

w najspokojniejszym kręgu spośród nam przeznaczonych,

nad wilgotnymi stolikami skrzypią parasole,

promień słońca poddrzewem pada

na broszkę i naszyjnik,

ciężar cukru przygniata

piegowaty kopiec cappuccino,

palce dotykają serwetki, terpentyna

więźnie w rynsztunku tuj,

czas rośnie - wyobcowując się i ciążąc,

stając się sobą bez naszej

woli i wiedzy. Ciemna wskazówka

przelicza kreski tarczy zegarowej.

Maleńka orkiestra

jeszcze gra na chylącym się pokładzie.


(tłumaczył Zbigniew Dmitroca)

sobota, 2 września 2023

Słuchane wczoraj - muzyka z głębi wojny

        W jego muzyce słychać przejmujące tony. II część kwartetu smyczkowego pochłania medytacyjnym mrokiem. Dopiero później człowiek zdaje sobie sprawę, dlaczego. Roman Padlewski zginął podczas powstania warszawskiego w wieku 29 lat. Co jeszcze by skomponował, gdyby żył. Pytanie bez odpowiedzi podobnie jak w przypadku poetów Baczyńskiego, Trzebińskiego, Gajcego i innych. 

         Już przed wojną Padlewski studiował kompozycję i muzykologię, ale kontynuował studia muzyczne także w czasie wojny w tajnym Konserwatorium Muzycznym. Należał do Tajnego Związku Muzyków, w którym działał m.in.  w Komisji Szkolnictwa przygotowującej reformę szkolnictwa i program odbudowy instytucji muzycznych po wojnie. Jak podkreśla Izabela Wojciechowska, o Padlewskim można mówić, że był oryginalnym kompozytorem, muzykiem i wirtuozem, a jednocześnie wielkim patriotą. Ukończył Wołyńską Szkołę Artylerii w stopniu podchorążego w 1937 roku i od początku brał udział w obronie wrześniowej, między innymi w obronie Warszawy. W czasie powstania służył w Brygadzie Dywersyjnej pod pseudonimami Skorupka i Kasztan. 14 sierpnia został ciężko ranny na Woli, zamarł dwa dni później w szpitalu polowym. 

          Kwartet smyczkowy nr 2 powstał w latach 1940- 1942, nic więc dziwnego, że siłą rzeczy dosłuchać się w nim można wojennych reminiscencji. Niskie tony wiolonczeli przejmująco oddają nastrój niepokoju, smutku, żałoby. 


      Wybitna kompozycją jeszcze przedwojenną, ale przecież noszącą znamiona przeczucia nadchodzącej pożogi ma Stabat Mater skomponowane w 1939 r. Utwór został włączony do zestawienia Sto na sto. Muzyczne dekady wolności przygotowanego na stulecie odzyskania niepodległości w 2018 r. 
Program zapowiadający i przybliżający Stabat Mater Padlewskiego


A poniżej wykonanie chóralne a capella

wtorek, 22 sierpnia 2023

Aktorstwo głosu

      15 sierpnia Dwójka PR przypomniała słuchowisko Niepokonani 1920. Zrealizowane w 2020 roku w stulecie Bitwy Warszawskiej ma w obsadzie nieżyjących już Franciszka Pieczkę jako narratora oraz Emiliana Kamińskiego w roli Piłsudskiego, a zarazem reżysera słuchowiska, całość bowiem została nagrana w Teatrze Kamienica. Treść historyczna zawarta w słuchowisku wykorzystuje dosyć znane fakty i wydarzenia oraz legendarne opowieści o Piłsudskim, włącznie z jego słynnymi powiedzonkami, wzbogacona została dodatkowo obrazem mieszkającej w Warszawie fikcyjnej rodziny, której członkowie uczestniczą w wojnie polsko-bolszewickiej i najważniejszej bitwie.

       Słuchowisko ma to do siebie, że nie widząc aktora skupiamy się na jego głosie. Bez trudu rozpoznajemy charakterystyczny głos Franciszka Pieczki czy Pauliny Holtz. Jednak od pierwszego momentu, a właściwie pierwszego zdania urzekł mnie Emilian Kamiński jako Piłsudski. Tylko na postawie interpretacji głosowej aktor musi oddać całą postać, jego gesty, zachowania, nawet grymas twarzy. Słuchając Kamińskiego niemal widziałam oczami wyobraźni jak Piłsudski chodzi wokół swojego słynnego stołu, jak irytuje się brakami w armii, jak ironicznie odpowiada na rosyjską propozycję zawarcia pokoju. Aż chciałoby się nie tylko słuchać, ale i zobaczyć na scenie aktora w akcji. 

       Trzeba przyznać, że w ogóle obsada słuchowiska jest znakomita. Występują między innymi Radosław Pazura, Dorota Chotecka, Olaf Lubaszenko, Justyna Sieńczyłło, Stanisława Celińska. Słyszymy raz gabinet Piłsudskiego i narady z generałami, innym razem sztab Tuchaczewskiego na przemian z gabinetem Stalina, który stał pod Lwowem. Dramatyzm sytuacji wzmacniają wspomnienia Pelasi (Stanisława Celińska), gosposi Malickich, o gwałtach i mordowaniu kobiet przez Rosjan na Kresach. Wyobrażenia o historycznych uwarunkowaniach konfrontacji dwóch wrogich armii pomagają Kamińskiemu jako reżyserowi wydobyć z aktorów właściwe emocje, które ujawniaj się w głosowej interpretacji przedstawianych postaci. Dzięki temu powstało słuchowisko wciągające, oddziałujące na emocje i przemawiające do wyobraźni. 

        Moim osobistym problemem ze słuchowiskami jest nieraz nadmiar dźwięków pobocznych, które zagłuszają tok rozmów i głosów ludzkich. Tutaj tego nie doświadczyłam. Ostatecznie liczy się bowiem nie efektowność radiowych możliwości, ale treść wydarzenia tak silnie obecnego w polskiej historii i obrośniętego legendą, że nie są potrzebne żadne fajerwerki. Dobry aktor, dobry i dopasowany głos, precyzyjna praca reżyserska i konstrukcja fabularna stanowią clou tego typu spektaklu. Znalazłam nagranie, w którym pokazano od kulis pracę nad słuchowiskiem i zwłaszcza pracę Emiliana Kamińskiego jako reżysera. Pod koniec nagrania mamy też fragmencik scen z udziałem Kamińskiego jako Piłsudskiego. Aktor zdradza w nagraniu, w jaki sposób próbował ująć tę historyczną postać, jak szukał właściwego głosu dla niego. W efekcie powstała fantastyczna rola. 

NIEPOKONANI 1920. Praca nad słuchowiskiem

         

niedziela, 20 sierpnia 2023

Co czytać - oto jest pytanie

       W raporcie Biblioteki Narodowej o stanie czytelnictwa w 2022 roku napisano, że nie pojawiła się na rynku powieść, która zyskałaby masowe zainteresowanie uzyskując status wydarzenia czytelniczego. Zaskakująco odnajduje ten fakt paralelę w odpowiedzi Barbary Skargi na ankietę na temat ważnych książek polskich autorów wydanych po `89 roku przeprowadzoną w 2004 r. przez redakcję Więzi. I chociaż pozostali uczestnicy ankiety wypowiedzieli się dosyć obszernie, Barbara Skarga napisała jedno zdanie: "W ostatniej dekadzie ani w  filozofii, ani w literaturze nie pojawiła się  żadna książka, którą uznałabym za wyjątkowo ważną, która by mną wstrząsnęła". Inni autorzy skazywali jako ważne zarówno książki beletrystyczne, jak i poetyckie, eseistyczne czy naukowe, np. Gustawa Herlinga-Grudzińskiego Dziennik pisany nocą, Czesława Miłosza Druga przestrzeń i tomik To, Chwila Szymborskiej, Brewiarz Europejczyka Zygmunta Kubiaka, Widnokrąg Myśliwskiego, Matka odchodzi Różewicza czy Ogród w Milanówku Rymkiewicza. 

          Między ankietą a raportem zachodzi istotna różnica, bowiem ankieta z założenia ograniczała wybór do autorów polskich, gdy badanie czytelnictwa obejmuje w ogóle czytanie, nawet wiadomości na portalach internetowych, nie mówiąc o e-bookach. Niemniej zdanie Barbary Skargi o braku ważnej i istotnej pozycji czytelniczej i to na przestrzeni ponad dziesięciolecia jest wstrząsający. Wsłuchując się w lamenty o upadku czytelnictwa w polskim społeczeństwie można więc zapytać, czy to czytelnictwo faktycznie zanika, jak zanika umiejętność czytania i rozumienia zdań wielokrotnie złożonych, czy raczej brakuje interesujących książek, brakuje autorów, którzy mają coś istotnego do powiedzenia. A może jeszcze coś innego ma wpływ na czytelnicze trendy: w zalewie kolorowej, kiczowatej szmiry, tysięcy podobnych tytułów z zawartością nie grzeszącą intelektem, pisanych przez ghostwriterów pod dyktando celebrytów, trudno jest nawet ambitnemu czytelnikowi znaleźć rzeczy ważne i istotne. W każdym razie dzisiaj trzeba umieć szukać i raczej trudno polegać na opiniach innych, ponieważ upodobania są bardzo różne, a opinie nawet o tej samej książce wręcz skrajne. 

         Problemem współczesnego człowieka, konsumenta wszelkich dóbr, chcącego cokolwiek kupić, i nie dotyczy to tylko książek, jest nadmiar. Pisał o tym Barry Schwartz w Paradoksie wyboru. Dlaczego więcej oznacza mniej. Nadmiar możliwości zamiast dawać satysfakcję z dokonanego wyboru prowadzi do frustracji z powodu zadręczania się odrzuconymi możliwościami i dotyczy to absolutnie wszystkich produktów, od chińskiej zupki poczynając, przez ustawione na półach w markecie kawy, herbaty i czipsy, po decyzję o kierunku wyjazdu na urlop. Przyznaję, że czasami mnie dziwi, gdy ludzie tygodniami i miesiącami marnują czas szukając tego, co ich najbardziej by usatysfakcjonowało w takich kwestiach, jak kolor farby na ścianę w kuchni, gdy rzecz rozgrywa się dosłownie o odcień prawie niedostrzegalny dla przeciętnego ludzkiego oka (przykład autentyczny!). Inny autentyczny przykład: wybór koloru etui na smartfon, a w drugim przypadku na okulary. Zbyt wiele możliwości w ofercie sprawia, że konsument spędza godziny całe na porównywaniu kolorów, odcieni i rozważaniu, co będzie najlepiej wyglądało i z czym. Może z książkami jest podobnie? Po wejściu do księgarni - o ile ktoś jeszcze ma zwyczaj tam chodzić - widzimy tysiące tytułów, kolorowych okładek, nowości i bestsellerów. A jeśli zajrzymy na internetowe strony wydawnictw i księgarń, będzie jeszcze więcej. I gdy większość z tego okazuje się niezbyt wartościowym prawie grafomaństwem, trudno oprzeć się wrażeniu, że wartościowych książek jak na lekarstwo. Być może więc sprawa słabego czytelnictwa sprowadza się do prostego podstawowego problemu: ludzie chcieliby czytać, ale nie wiedzą co i nie potrafią tego znaleźć. 

        Inna rzecz to zanik umiejętności czytania egzegetycznego, o jakim mówił Andrzej Mencwel w dyskusji Czy przestajemy czytać? opublikowanej na łamach Więzi (11, 2024): Egzegetyczne czytanie ściśle ustalonego tekstu, którego zasada jest niczego nie opuścić, zdaje się odchodzić w przeszłość. Zastępuje je to, co nazywa się skanowaniem - wybieramy z tekstu to, co przemawia do nas najbardziej, co nam zostaje w oczach. W sukurs temu podejściu, wybiórczemu wobec dzieła literackiego i w zasadzie całej historii kultury i literatury idą całe serie książek o charakterze na poły encyklopedycznym. Leksykony, kompendia, zbiory ciekawostek - wiedza w pigułce łatwa do zapamiętania bez głębszej analizy. I co ważniejsze - bez fabuły. Bo fabuła jest nudna, a ludziom się spieszy, stąd określenie kultura/literatura instant - uproszczona, spłycona, ogołocona z refleksji i rozważań, dająca proste i łatwe recepty na wszelkie życiowe problemy. Efektem są chociażby dziesiątki stron ze słynnymi cytatami, które mają podsumowywać wszelkie możliwe kwestie. Szukanie w nich rozwiązań własnych przeżyć i problemów. Nad sensem życia zastanawiali się filozofowie od wieków, a nawet tysiącleci, ale dzisiejszy czytelnik znajdzie odpowiedź w jednym wyszukanym gdzieś cytacie, często niewiadomego autorstwa i uważa, że temat zamknięty i wyczerpany. Uproszczone nawyki myślenia, w zasadzie niemyślenia, nie sprzyjają umiejętności czytania skomplikowanej fabuły i języka dyskursywnego. Czytanie odbywa się niemal jak skoki konika szachowego, raz tu, raz tam, tylko jeszcze bardziej chaotycznie niż pozwalałyby reguły gry. Popularność kompilacji cytatów, zdań, ciekawostek, informacji bez zaplecza, bez tła kulturowego, bez osadzenia w historii jest łatwiejsza do przyswojenia niż monografia przedmiotu. 

        Kiedy po zniesieniu stanu wojennego i w czasie powolnego wchodzenia w nową epokę i zmian ustrojowych otworzyły się polskie drzwi na świat, obok powszechnej dotąd kawy zbożowej coraz częściej zaczęła pojawiać się prawdziwa kawa w szerokim wyborze, popularność zaczęła zyskiwać właśnie kawa instant i - wtedy nowość - kawa bezkofeinowa. Mój kuzyn lekarz mówił mi wtedy: Po co pić kawę bezkofeinową? Przecież pije się właśnie z powodu kofeiny.  Bezkofeinowa to jakaś atrapa. Proces usuwania kofeiny pozostawia więcej szkodliwych substancji chemicznych niż sama kofeina. Analogicznie jest z literaturą. Upraszczanie treści, pozbawianie jej pozornie nudnych i niepotrzebnych fragmentów, skracanie do formuły przyswajalnej dla współczesnego czytelnika czyni więcej szkody niż szkolne zmuszanie do czytania lektur. Wyjaławia mózg, okalecza wyobraźnię, spłyca emocjonalność, trywializuje myślenie, kaleczy ducha. Nie wspominając o tym, że zubaża język.

poniedziałek, 14 sierpnia 2023

Festiwale rozpięte w szerokiej przestrzeni

       Letnie miesiące obfitują w festiwale. Nawet podczas urlopowych wyjazdów w każdym regionie kraju można znaleźć ciekawe wydarzenia i wybrać coś z wielu propozycji. A wśród nich są też festiwale obejmujące zasięgiem więcej niż jedną miejscowość. Takie kulturalne kooperacje są coraz częstsze. 

        Festiwal Stolica Języka Polskiego pierwotnie odbywał się tylko w Szczebrzeszynie. Owszem, nadal Szczebrzeszyn stolicą pozostaje, lecz festiwalowe wydarzenia od kilku lat rozpoczynają się dzień wcześniej także w Zamościu. O limerykach, kryminałach, języku w polityce i publicystyce oraz wierszach Zbigniewa Herberta można było w tym roku posłuchać już 30 lipca na Rynku Wodnym i w Zamojskim Domu Kultury. Dzień zamojski zakończony został pokazem filmu "Dzień i noc" promującym Roztocze (o filmie pisałam TUTAJ). Kolejne festiwalowe dni od 31 lipca do 5 sierpnia odbywały się już tradycyjnie w Szczebrzeszynie. Dwa dość blisko położone miasta połączyła w tym festiwalu miłość do języka polskiego i literatury. 

       Od 2011 roku w drugiej połowie lipca odbywa się całkowicie wędrowny Festiwal Śladami Singera. Codziennie w innym mieście występują aktorzy, cyrkowcy, muzycy, opowiadacze historii. Co roku trasa jest planowana od nowa, a odwiedzane miejscowości łączy jedno: pisał o nich Izaak Bashevis Singer w swoich utworach. Podczas pierwszego festiwalu artyści odwiedzili pięć miejscowości: Lublin jako punkt stały, ponieważ inicjatorami festiwalu są artyści z Teatru NN, Biłgoraj, Józefów, Szczebrzeszyn i Tyszowce. W latach następnych w festiwalowy objazd włączano kolejne miasta: Bychawę, Chełm, Goraj, Janów Lubelski, Lubartów, Łęczną, Kock, Krasnobród, Krasnystaw, Kraśnik, Piaski, Stary Dzików. Czas festiwalu się wydłużył i w tym roku trwał od 15 do 29 lipca. W ramach festiwalu odbywają się pokazy filmowe, spektakle, koncerty, a pod patronatem Jaszy Mazura, bohatera powieści Singera "Sztukmistrz z Lublina", plenerowe widowiska akrobatyki, tańca i pokazy sztukmistrzów. Efekty są dosyć spektakularne, gdyż pokazy odbywają się już po zmroku z towarzyszeniem gry świateł i ogni. Codziennie ukazuje się też specjalna gazeta festiwalowa. Wstęp na wszystkie wydarzenia jest wolny. Jak widać, wydarzenia festiwalowe obejmują dość spory obszar Lubelszczyzny a artyści codziennie przemieszczają się od miejscowości do miejscowości. 

         Festiwal Kultury Żydowskiej Warszawa Singera z kolei zaczyna się dosyć daleko od stolicy, bo właśnie w wymienionym już wyżej Biłgoraju, a potem przenosi się do stolicy z szeregiem wielodniowych atrakcji. Początkiem w tym roku był trzydniowy (11 - 13 sierpnia) Festiwal Kultur, a koniec nastąpi 5 września w Warszawie. Szczegółowy program znajduje się na stronie Fundacji Shalom. Biłgorajski Festiwal Kultur  rozpoczynający Festiwal Kultury Żydowskiej prezentuje kulturę polską i zaprzyjaźnionych zespołów z innych krajów. W tym roku były to zespoły  z  Ukrainy i Izraela. W finałowym koncercie niedzielnym można było obejrzeć tańce i posłuchać śpiewu Ludowego Zespołu Tańca Młodość z Czerwonogradu, grupy wokalnej Skrzydło łabędzia z Nowowołyńska, grupy wokalnej Vocalize z Afuli oraz polskiej Grupy Folklorystycznej Pokolenia. 

         Czerwonogród dawniej nosił nazwę Krystynopol na pamiątkę Krystyny z Lubomirskich Potockiej, żony Feliksa Kazimierza Potockiego, założyciela miasta. Ludowy Zespół Tańca Młodość istnieje od 1967 roku i ma na koncie wiele sukcesów, między innymi był zwycięzcą ogólnoukraińskiego festiwalu wokalno-choreograficznego w 2020 roku. Zespół na przełomie czerwca i lipca tego roku występował już w Polsce, między innymi w Warszawie.  W Biłgoraju na rozpoczęcie Festiwalu Singerowskiego zaprezentował najpiękniejsze ukraińskie tańce ludowe oraz humorystyczne taneczne scenki. Z Nowowłyńska przyjechały śpiewaczki zespołu Skrzydło łabędzia, aczkolwiek nieco dezorientujący był fakt, że w opisie zespół widnieje jako trio, a na scenie słuchaliśmy pięknych czterech żeńskich głosów. 

         Vocalize to żeński chór z Afuli, miasta w północnym Izraelu. Prowadzi go, pochodząca z ukraińskiego miasta Czerkasy, Inna Okun, która przeprowadziła się z rodziną do Izraela w 1990 r. Vocalize to tylko jeden z wielu muzycznych projektów chórmistrzyni, ale mający sukcesy. Chór zdobył między innymi III miejsce w Międzynarodowym Konkursie Chórów w Montserrat w 2018 r.  Wczoraj zaś w trakcie Festiwalu Kultur chór zaprezentował ludowe i religijne pieśni żydowskie, w tym "Hevenu shalom alechem". 

          A za kilka dni, od 18 sierpnia festiwal przenosi się do Warszawy zaczynając od spektakli w Teatrze Żydowskim, a później to już takie bogactwo wydarzeń, że trzeba sobie sprawdzić w programie na stronie Fundacji Shalom. 

sobota, 12 sierpnia 2023

wiejskie kundle

 wiejskie kundle towarzysze świtów

odprowadzają przybyszów przez wszystkie opłotki

od bramy do bramy od furtki do furtki

przekazują sobie wiadomości o nocnych przygodach

radosnym szczekaniem opowiadają anegdoty

o tym jak dwunożny amator piwa 

prowadził rower do tyłu nie mogąc trafić do domu

a inny bywalec gwarnej knajpy wzywał pomoc 

zaplątawszy nogi w zbyt długi sznurek wystający z kieszeni

pocieszni oni wszyscy właściciele piesków

co z porannego starcia z bezwładnym ciałem wychodzą zwycięsko

wiejskie kundle z iskrą rozbawienia w oczach

towarzyszą nagłym eskapadom do sklepu

sześć razy dziennie pokonując tę samą trasę 

po drodze korzystają z okazji do poplotkowania 

z kumplami którzy zostawili krótkie hasła

przy kępach trawy słupkach i starych bramach

byłem tu będę za godzinę moi już się obudzili

spotkamy się jeszcze zrobimy wypad na pola

poczekajcie aż odprowadzę mojego pana

wiejskie mieszańce mają swoje tajemnice

defilują przed domami sprawdzając miękkość trawy

czasami znikają zapodziane w chaszczach po ogony

wydeptują tajemne ścieżki między pokrzywami

zawierają przyjaźnie sojusze i pakty obronne

ostrożnie obwąchują rasowych czempionów na smyczach

współczują im wyczesanej sierści i nudnej rutyny 

w oczach pod krzaczastymi brwiami kundel ma nadzieję 

uratować swoją wolność i prawo do włóczęgostwa 


sobota, 5 sierpnia 2023

Krynicki czyta Rilkego

       Na Festiwal Stolica Języka Polskiego w Szczebrzeszynie zajrzałam poprzez transmisje internetowe. Większość spotkań, dyskusji i wydarzeń było streamingowanych. Ułatwienia technologiczne dają możliwość bycia obecnym mimo fizycznej nieobecności. Poza codzienną godziną na indywidualne czytanie tam na miejscu, na rozstawionych leżakach, na kocu na trawie i wszędzie, gdziekolwiek ktoś znalazł sobie wygodne miejsce, wspaniałą lekcję czytania poezji dał Ryszard Krynicki, jeden z zaproszonych w tym roku autor. Czytał swoje wiersze i wiersze innych ulubionych poetów, zwłaszcza poetów niemieckojęzycznych i zwłaszcza Rilkego. Jak niejednokrotnie Krynicki mówił, dla Rilkego nauczył się języka niemieckiego. Chciał czytać go w oryginale. Podczas spotkania jednak przeczytał kilka wierszy Rilkego w tłumaczeniach Jastruna oraz wiersz Samotność w tłumaczeniu Janiny Brzostowskiej. 

        Prezentacja wierszy samego Krynickiego zaczęła się od wiersza dosyć dawnego, z początku lat 70., ale organicznie kojarzonego z autorem: Język, to dzikie mięso. Zawsze jest coś mistycznego w sytuacji, gdy poeta czyta własne wiersze. Nieuchronnie próbujemy wychwycić w intonacji wzorzec interpretacji, sugestie odczytania sensów i ukrytych znaczeń. Kiedy zaś poeta, naprawdę wielki poeta czyta wiersze innego autora, rzecz staje się podwójnie ciekawa i pouczająca. Można się zastanawiać, na ile czytający poeta wzbogaca tekst innego autora swoją własną poetycką wrażliwością. Myślę, że niektórzy poeci potrafią w cudzych tekstach odczytać więcej niż przeciętny czytelnik. Wydobyć coś głębszego, coś, co ukryte zostało w języku: w słowach, w frazach, zdaniach i zwłaszcza w pauzach, w ciszy. 

         Tekst drukowany nie odda poezji dźwięku, poezji mowy. Zawsze będzie to jakieś zubożenie myśli. Możemy tylko popróbować przeczytać sobie na głos sami. Jednym z wierszy, który wywołał żywą reakcję i oklaski słuchaczy, była właśnie wspomniana wyżej Samotność Rilkego. 

Samotność

Rainer Maria Rilke

Samotność jest jak deszcz.
Z morza powstaje, aby spotkać zmierzch;
z równin niezmiernie szerokich, dalekich,
w rozległe niebo nieustannie wrasta.
Dopiero z nieba opada na miasta.

Mży nieuchwytnie w godzinach przedświtu,
kiedy ulice biegną witać ranek,
i kiedy ciała, nie znalazłszy nic,
od siebie odsuwają się rozczarowane;
i kiedy ludzie, co się nienawidzą,
spać muszą razem - bardziej jeszcze sami:

samotność płynie całymi rzekami.

(tłum. Janina Brzostowska)

środa, 2 sierpnia 2023

Z cyklu "nigdy tam nie byłam"

       Skoro tam nie byłam, nie bardzo pasuje etykieta "zwiedzając". Jednak będzie częściowo o tym, co można i czego nie można zobaczyć, więc związek ze zwiedzaniem jest. Podbudową zwiedzania będzie zaś archeologia. 

        Największe we Francji stanowisko prac wykopaliskowych znajduje się w Narbonie. W 2019 roku przy okazji przygotowywania placu pod budowę osiedla mieszkaniowego odkryto cmentarz z czasów rzymskiego imperium. Gdy Juliusz Cezar w 46 r. p.n.e. ogłosił koniec wojen galijskich, 6 tysięcy weteranów rzymskiego X legionu osiedliło się w Narbo Martius nad rzeką Aude. Była to pierwsza rzymska prowincja na terenie Galii. Jej początki sięgają II w. p.n.e. Na skutek ekspansji Rzymu na zachód powstają nowe kolonie, a stolicą nowej prowincji zostaje Narbo Martius, do której prowadzi kamienny siedemsetkilometrowy szlak łączący wszystkie kolejne powstałe miasta - Via Domitia. Przecina ona też Narbo Martius, a wokół jej osi tworzy się olbrzymie centrum handlowe i polityczne. O gospodarczej roli miasta leżącego na szlaku handlowym świadczą odkryte podziemne korytarze i pomieszczenia tworzące horreum - miejsce na skład towarów. Horreum ma powierzchnię ok. 2000 m2 i działało jak współczesna chłodnia. Podziemne i podwodne odkrycia świadczą o wielkim bogactwie miasta i jego świetności, której potwierdzeniem jest nazywanie go drugim Rzymem.

           Niestety, na powierzchni dzisiaj nie pozostało nic z dawnych rzymskich budowli. Nie ma świątyń, amfiteatru ani nawet malowniczych ruin. Dzisiejsza Narbona urzeka zabytkami średniowiecznymi z gotycką katedrą na czele. Natomiast rzymska historia odkrywana jest dzięki pracom archeologicznym. Dzięki nim wiadomo, że w Narbo Martius znajdowała się największa w Galii świątynia poświęcona Jowiszowi, Junonie i Minerwie. Miała wymiary 100 na 80 metrów i wysokości 35 metrów, otaczał ją ogromny plac - forum, a marmur do jej wzniesienia sprowadzano statkami z Carrary. Cały kompleks stanowił centrum polityczno-religijne. Na wzór rzymski wzniesiono też amfiteatr. Miasto miało też dzielnicę dla bogaczy, o czym świadczą również odkrycia archeologiczne, na podstawie których odczytano z resztek fundamentów wizerunek wspaniałej willi z portykami, a z setek pokruszonych kawałków odtworzono niezwykłe unikatowe freski przedstawiające Apolla, Nike i Oktawiana Augusta. 

            Kamienne inskrypcje z cmentarza, odtworzone freski, pokruszone fragmenty wyposażenia świątyni znajdują się obecnie w muzeum Narbony.  Tylko na tej podstawie można sobie wyobrazić, jakim bogactwem cieszyło się miasto w okresie rzymskim i jaką rolę odgrywało. Materiał wykopaliskowy wciąż poddawany jest badaniom. Na podstawie nagrobnych inskrypcji na przykład badacze odtwarzają system społeczny i przekrój społeczeństwa. Szczególnie wielu było fryzjerów, pojawiają się nagrobki kucharzy, kupców, sztukatorów. Dawniej miasto było też ważnym portem, o czym świadczą odkrycia podwodne. Niestety, stopniowe zamulenie laguny rzecznej wyłączyło port z funkcjonowania. Jednak archeologia podwodna ma swoje sukcesy i jeszcze niejedna niespodzianka może się pojawić.