poniedziałek, 29 maja 2023

Veni Sancte Spiritus

      Średniowieczna sekwencja Veni Sancte Spiritus jest jedną z nielicznych śpiewanych do dzisiaj w liturgii. Utrwalona chorałowa kompozycja z tekstem oryginalnie łacińskim, ma swoje tłumaczenia na języki narodowe, w tym oczywiście polski. Niemniej tradycyjna chorałowa muzyka jest zawsze taka sama. Ale zdarzają się wersje oryginalne. Pomijam wszelkiego rodzaju uwspółcześnianie, powiedzmy gitarowo-gospelowe. Bardziej interesujące są poczynania takich kompozytorów, jak Mozart, Haydn, Haendel, którzy z jednogłosowego chorału uczynili o wiele bardziej skomplikowane kompozycje wielogłosowe z chórem i solistami, a dostojna muzyka nabrała żywszego tempa i rozmachu. Z kolei współczesny estoński kompozytor Arvo Pärt wraca do zdecydowanie ascetycznej, medytacyjnej formuły.  

wersja tradycyjna, jednogłosowy chorał


A tutaj bardzo dynamiczna i energiczna kompozycja Mozarta


Czasami jednak mam ochotę na kontemplacyjną wersję Arvo Pärta

wtorek, 23 maja 2023

Trudna sztuka podróżowania

     Jak zauważają badacze zachowań społecznych współczesny człowiek bardziej ceni sobie swobodę podróżowania niż stabilizację życiową i tradycyjne wartości związane z rodziną. Świadczą o tym chociażby coraz bardziej popularne wyjazdy w okresie świątecznym,  planowanie podróży urlopowych z niemal rocznym wyprzedzeniem, a niedawno czytałam, że nawet podczas pierwszej rozmowy o pracę kandydat potrafi najpierw zadać pytanie nie o zakres obowiązków, tylko możliwość wzięcia urlopu, ponieważ ma już zaplanowany wyjazd gdzieś na drugą półkulę ziemskiego globu. 

     Wyjazdy w coraz bardziej egzotyczne kraje to niemal święty obowiązek współczesnego przedstawiciela klasy średniej. I wszystkich aspirujących to tego, aby do tej klasy się zaliczać. No bo jak to? Spędzać urlop w kraju? Nie zobaczyć tego i owego? Nie widzieć najwyższego budynku świata? Najwyższej piramidy? Najgłębszego kanionu? Najbardziej niebieskiej zatoki? Nie jechać najbardziej krętą drogą? Albo najwyżej położoną autostradą? Nie zajrzeć do najstarszych ruin (nieważne jakiej kultury)? I, co najważniejsze, nie mieć stamtąd zdjęć? Hasłem przewodnim pamiątkowych zdjęć współczesnego turysty jest "JA i reszta świata". JA tu, JA tam, JA na tle czegoś, JA .... Słowem JA TU BYŁEM. STAĆ MNIE NA TO. I najważniejsze w tych relacjach nie jest to, co widzieliśmy, ale chodzi o to, żeby pokazać swoje "ja i Wielki kanion". "Ja" na pierwszym planie, żeby było jasne, że "tam byłem" - zauważa dr Dominik Lewiński, medioznawca i badacz komunikacji społecznejOznajmiając wszystkim o swoich podróżach poprzez zamieszczanie zdjęć w mediach społecznościowych, turysta podbudowuje poczucie własnej wartości, potwierdza swoją przynależność do wyższej klasy społecznej, klasy ludzi wolnych i zasobnych. 

      W ciekawym wywiadzie dr Lewiński diagnozuje współczesne formy turystyki jako miernik przynależności społecznej i autoprezentacji. Im dalej i więcej podróżuje dana osoba, im więcej ciekawych miejsc widziała, tym bardziej jest postrzegana jako ciekawa osobowość o bogatym doświadczeniu. Jest jednak pewien haczyk: wielość i zasięg podróży nie przekłada się wcale na głębokość doświadczeń i szerokość horyzontów. Już dawno potoczne powiedzenie "podróże kształcą" zostało uzupełnione "podróże kształcą wykształconych". Innymi słowy, kto ma otwarty umysł, ten z podróży wyciągnie jeszcze szersze i głębsze doświadczenie, a kto ma utrwalone ciasne i zamknięte podejście do świata, temu podróże wcale nie pomogą się otworzyć. 

      Mechanizm jest prosty: współczesny turysta podróżuje szybko i daleko. Jego celem nie jest poznawanie, lecz eksponowanie siebie. Dlatego na przykład będąc w innym kręgu kulturowym, nie poznaje innej kultury, lecz porównuje ze swoją, oczywiście bez głębszego zrozumienia. Większość relacji zawiera prosta wyliczankę: tam jest tak, a u nas inaczej; tam robią tak, inaczej niż u nas; tam wygląda to tak, a u nas tak. Porównywanie może dotyczyć wszystkiego: wyglądu ulic, domów, ogrodów, pól, dróg, zachowań ludzi, strojów, przedmiotów codziennego użytku po zestawienie bardziej skomplikowanych obyczajów. Taki turysta nie stara się zrozumieć dlaczego w innym kraju spotyka się z pewnymi obyczajami, tylko rejestruje, że jest inaczej. Doczepia do tego jeszcze swoją opinię: to mu się podoba, a to nie. Mało tego, to, co mu się nie podoba z reguły jest oceniane jako złe, niewłaściwe, głupie, absurdalne lub barbarzyńskie.

     Ryszard Kapuściński ostrzegał przed europocentryzmem. Przeciętny Europejczyk wyruszając w podróż "dookoła świata", wiezie ze sobą bagaż stereotypów o wyższości własnej kultury i uprzedzeń wobec cywilizacji, np. afrykańskich, wyspiarskich czy społecznych systemów plemiennych.  W kuchni chińskiej psie mięso jest przysmakiem, co dla przeciętnego Europejczyka bywa niewyobrażalne i nieakceptowalne. Tylko czy nasz europocentryczny punkt widzenia uprawnia nas, żeby ten obyczaj nazwać barbarzyńskim? Okazuje się, że nie dotyczy to tylko konfrontacji międzykontynentalnej. Także w ramach podróży znacznie bliższych zachodzą te same mechanizmy. Konfrontacja jednak zachodzi nie tyle między przedstawicielami określonych narodowości, ile między wyznacznikami światopoglądowymi. Można wskazać przykłady zdecydowanych podziałów prowadzących do negatywnych wzajemnych ocen, jak: wegetarianie kontra mięsożercy, nudyści kontra tekstylni, religijni kontra ateiści, sybaryci kontra minimaliści, plażowicze kontra wędrowcy itp. itp. Narodowość nie ma tutaj znaczenia. Przepaść mentalna między tymi społecznościami jest wyraźna, a podczas podróży uwidacznia się jeszcze bardziej, niejednokrotnie prowadząc do nieporozumień. W najlepszym razie efektem braku zrozumienia będzie pogardliwe  lub oburzone skrzywienie: ależ oni są głupi/ nieznośni/ prymitywni/ nienormalni (wstawić dowolne). 

      Zrozumienie innej kultury nie jest łatwe. Dr Lewiński wskazuje, że trzeba mieć kompetencje antropologiczne, aby móc inną kulturę poznać. Często i lata całe nie wystarczą. Lewiński przywołuje choćby Polaków w Wielkiej Brytanii, którzy mieszkają tam 15 lat, a o kulturze brytyjskiej nie mają pojęcia. Współcześnie nie podróżuje się po to, żeby poznać inną kulturę, ale żeby się tym chwalić. Świadczą o tym nawet wybory, dokąd się podróżuje. Z reguły tam, gdzie jest to modne. Są od lat modne kraje, jak Francja, Grecja, Włochy, Hiszpania, Egipt, Maroko. Są modne kierunki spopularyzowane przez celebrytów i włączone od jakiegoś czasu do turystyki masowej, jak Bali, Dubaj, Seszele, Malediwy. Jedzie się tam, żeby udowodnić, że nas na to stać i żadna egzotyka nie jest nam obca. Paradoksalnie z konfrontacji własnej kultury z inną niejednokrotnie wynika, że nawet własnej nie znamy. 

     

piątek, 19 maja 2023

Dwie szalone kobiety

     Jedna z nich była nawet szalona naprawdę. W znaczeniu medycznym. Może to właśnie z powodu nadmiaru psychicznych objawów została artystką? Jednak mnie chodzi o szaleństwo w innym znaczeniu, bardziej potocznym a zarazem kulturowym. Nietzscheańskie rozróżnienie między apollińskością a dionizyjskością uzasadnia istnienie dwóch odmiennych nurtów w sztuce. Sztukę apollińską charakteryzuje harmonia, światło, ład, intelektualizm, porządek, doskonałość. W przeciwieństwie do niej sztuka dionizyjska ma być żywiołowym aktem stwórczej woli, emanacją wewnętrznej, często mrocznej energii. Sztuka dionizyjska dociera do krańców tajemnicy podświadomości, a nieokiełznany duch stwórczy prowadzi do zatracenia jednostkowego indywiduum artysty w potędze istnienia natury. Z jednej strony artysta jest niezwykłą jednostką, która dzięki sile swej woli potrafi tworzyć dzieła niezwykłe. Z drugiej jednak w twórczym akcie ociera się on o szaleństwo, podporządkowując swoją indywidualną niezależność potężniejszej sile geniuszu obejmującego wszechświat, sam stając się niejako wyrazicielem ponadludzkiego nurtu życia. 

     Rzecz jasna, Nietzsche uprościł, wręcz spłaszczył antyczne znaczenie postaci Apollina i Dionizosa, dostosowując je do swojej koncepcji. Istotne jest jednak przypisanie postawie dionizyjskiej dążenia do samozatracenia, do przekroczenia granicy między samoświadomością jednostkowego istnienia a poczuciem mistycznej jedności ze światem. Szaleństwo więc może być pozorne, tylko dla zewnętrznych obserwatorów postawa artysty okazuje się dziwna i niezrozumiała. Natomiast z wewnętrznej perspektywy artysty akt stwórczy jest rozumną i logiczną konsekwencją realizacji indywidualnej woli, dzięki której sztuka przezwycięża znikomość świata. 

    Seraphine Louis, znana jako Seraphine de Senlis lub Seraphine Louis Maillard (1864 - 1942) była prostą niewykształconą kobietą, prawdopodobnie analfabetką, która pracowała jako sprzątaczka i pomoc domowa. Pewnego dnia, wiedziona nakazem Archanioła Gabriela, który jej się objawił, idzie do miasteczka i kupuje olejne farby, płótno i pędzle. Seraphine ma wtedy 38 lat. Zaczyna malować. Codziennie po pracy bierze pędzle i maluje kompozycje kwiatowe. Precyzyjne, bujne, fantastyczne, dopracowane w szczegółach. Zachwycające. 

Autorstwa Séraphine Louis - Praca własna 2012-10-07 14:41:25, Domena publiczna, 


Autorstwa Séraphine Louis - Praca własna, 2012-10-07 14:21:24, Domena publiczna, 

Seraphine nie uczyła się nigdy malować, nic nie wie o sztuce, a jednak tworzy obrazy doskonałe jakby od zawsze wiedziała, co należy robić, jak dobierać kolory, jak pędzlem tworzyć kształty. Sztuka jest w niej, w głębi osobowości, podświadomości. Była sierotą wychowaną w klasztorze, więc osobą bardzo religijną. Przemożna siła artystycznej woli stwórczej objawiła się jej jako postać Archanioła Gabriela, ale oczywiste jest, że to objaw jej religijnej osobowości. Niemniej sam pęd artystyczny, jej artystyczne wizje nie są fikcją ani majaczeniem psychicznie chorej wyobraźni. Seraphine ma prawdziwy talent i pod wpływem wewnętrznego przymusu (czyżby tej właśnie artystycznej woli, o której pisał Nietzsche?) tworzy arcydzieła. Jest genialna: sama miesza kolory, wymyśla własną technikę, komponuje kwiatowe obrazy, które są wytworem jej niezwykłej wyobraźni i plastyczne wrażliwości. Maluje jakby ktoś kierował jej ręką. Łaska Boża?... Archanioł Gabriel? .... Dionizos?... Daimonion?... 


By Painting by Séraphine de Senlis - Musée d'art et d'archéologie de Senlis, Public Domain, 

     Malarstwo Seraphine odkrywa niemiecki kolekcjoner sztuki Wilhelm Uhde, który sprawia, że jej obrazy ujrzały  światło dzienne. Wspiera ją finansowo, aby Seraphine mogła porzucić pracę sprzątaczki i zająć się tylko malarstwem. Czas nie jest jednak sprzyjający, ponieważ wybucha pierwsza wojna światowa. Koleje rozwoju malarskiego talentu Seraphine nie są precyzyjnie znane, jest wiele sprzecznych informacji. Czy najpierw była wystawa jej prac w Senlis zorganizowana staraniem mieszkańców? Czy też gdy po wojnie Uhde wraca do Senlis i organizuje wystawę jej prac, które zyskują uznanie i podziw? W każdym razie jej prace stają się znane we Francji i poza jej granicami. Malarka utrzymuje się ze sprzedaży swoich dzieł i do roku 1930 powstały jej najsłynniejsze obrazy.  Seraphine stopniowo jednak traci kontakt z rzeczywistością i popada w chorobę psychiczną, której skutkiem jest zamknięcie w szpitalu psychiatrycznym. Już na zawsze. Po wybuchu II wojny światowej wprowadzone zostały redukcje środków finansowych między innymi  w szpitalach psychiatrycznych. Serapfine Louis umiera 11 grudnia 1942 roku po prostu z głodu, skrajnie wycieńczona fizycznie.  

        Seraphine Louis skojarzyła mi się z inną niezwykłą artystką, przełamującą schematy i konwencje w innej dziedzinie. Carmen Amaya (1918 - 1963) była jedną z największych tancerek flamenco. Pochodziła z Barcelony z biednej, lecz muzykalnej romskiej rodziny. Jak łatwo obliczyć, żyła znacznie krócej niż Seraphine de Senlis, zaledwie 45 lat, ale to dzięki niej flamenco zdobyło popularność w całym świecie, to ona wprowadziła do tańca nowe kroki, między innymi kroki męskie do tańca kobiecego, sama też jako pierwsza na świecie często występowała w stroju męskim. Jej wielkie tournee najpierw w Ameryce Południowej, a później pięcioletni pobyt w Stanach Zjednoczonych, gdzie podziwiał ją między innymi Charlie Chaplin a prezydent Roosevelt zaprosił na występ do Białego Domu, uczynił z niej gwiazdę wielkiego formatu, przyczyniając się do popularyzacji flamenco w świecie. 
       Carmen Amaya poza przybraniem stroju męskiego zrewolucjonizowała kobiecy taniec flamenco podkreśleniem pracy rąk i nadgarstków, poprzez które wyrażała silne emocje. W tradycyjnych krokach dłonie kobiety miały harmonijnie łączyć się krokami stóp. Amaya wprowadziła zaś żywiołowość, energię i emocje, nadając ruchom ramion i dłoni odrębne znaczenie. Częste występowanie w spodniach miało na celu podkreślić pracę stóp i całych nóg. Frenetyczne stepowanie Amai jest niezwykle precyzyjne i rytmiczne. Podczas jej występu emocjonalna aura wciąż rośnie, podsycana na przemian szybkimi i wolniejszymi partiami. Nie da się zaprzeczyć, że całość sprawia wrażenie wręcz hipnotyzujące mimo niedoskonałości archiwalnych nagrań, które są dostępne na YouTube. 

sobota, 6 maja 2023

Muzyka koronacyjna Karola III - akcent polski

     Polski akcent w osobie kompozytorki - Roxanny Panufnik, córki Andrzeja Panufnika. Podobnie jak ojciec, została kompozytorką tworzącą muzykę klasyczną. W dzieciństwie uczyła się grać między innymi na harfie, ale to komponowanie stało się jej znakiem rozpoznawczym i zawodem. Jeszcze w grudniu 2022 r. poproszono ją, aby skomponowała muzykę na Sanctus do mszy koronacyjnej Karola III. Andrzej Panufnik, poza tym, że skomponował powstańczą piosenkę Warszawskie dzieci, był przede wszystkim kompozytorem klasycznych dzieł takich jak symfonie, koncerty, utwory wokalne i kameralne. Po wyemigrowaniu w 1954 r. osiadł na stałe w Wielkiej Brytanii, w 1991 r. otrzymał od królowej Elżbiety II tytuł szlachecki. 

     Lady Roxanna Panufnik skomponowała ośmiogłosowe Sanctus na dwa chóry.  Tekst nie brzmi jak w tradycyjnej mszy "Święty, Święty, Święty", lecz pochodzi ze specjalnej mszy koronacyjnej. Dwuminutowy utwór - zgodnie z zamysłem kompozytorki - przełamuje się w środku przechodząc od nastroju religijnej mistyki do tryumfalnego hymnu. 

Znalazłam nagranie, może da się wkleić i odsłuchać.

Roxanna Panufnik Sanctus

I już jest na YouTube

wtorek, 2 maja 2023

Majówkowe kompozycje

    Gdzie się jeszcze odprawia nabożeństwa majowe przy kapliczkach? I kto śpiewa chorałową kompozycję do słów litanii loretańskiej, czyli Litanii do Najświętszej Marii Panny? Jeszcze są takie miejsca, choć coraz ich mniej, a samo nabożeństwo przeniosło się do kościołów. W czasach mojego dzieciństwa "majówka" oznaczała właśnie nabożeństwo majowe śpiewane gdzieś przy kapliczce we wsi. Nie zaś żaden długi majowy weekend i podobne nowomodne zanglicyzowane znaczenie. Majówka nie była więc jedna, ale odprawiało się majówki - codziennie przez cały miesiąc. I nie poszukiwało się żadnych ofert last minute na turystyczny wyjazd. Szło się piechotą.

     Ale tak serio... Do chorału litanii można spokojnie się dołączyć i śpiewać. Znałam jednego kapłana, który potrafił ją zaśpiewać w czterech głosach. Gdy śpiewał, wolałam słuchać, niż samej się do śpiewu włączyć. Z kościelnymi śpiewami bywa tak, że co parafia, to inna melodia. Ludzie sobie dopasowują nie zważając na zapis nutowy. Od czasu powstania litanii było wielu kompozytorów, którzy komponowali do niej swoja własną oryginalną muzykę. Jednym z nich był pochodzący z Czech jezuita Joannaes Possival (Jan Pošíval, 1664 - 1729), przez wiele lat związany z Nysą, Kłodzkiem i Opolem, gdzie zmarł. Niestety, nie udało mi się znaleźć dostępnych nagrań jego kompozycji. 

      Z bardziej znanych kompozytorów tworzących muzykę do litanii loretańskiej można wymieniać od renesansu począwszy po współczesność. Orlando di Lasso (1530 - 1594) opracował Litanię czterogłosową, Giovanni Pierluigi da Palestrina (1525 - 1594) był jeszcze lepszy, gdyż jego kompozycja jest ośmiogłosowa. W porównaniu z dostojnymi kompozycjami dwóch poprzednich Jan Dismas Zelenka (1679 - 1745) skomponował istne wariacje kantatowe na głosy solowe, chór i orkiestrę. Poszczególne fragmenty wezwań litanijnych rozbudowane zostały do całych arii z powtórzeniami da capo na solowe głosy. Do kompozytorów mających w dorobku litanią loretańską należy także Mozart, którego kompozycję bez trudu można znaleźć na YouTube. 

     Dlatego tutaj zaprezentuję coś zgoła mniej znanego i listę zamknie Ignaz Reimann (1820 - 1885), którego z pierwszym wymienionym Possivalem łączy Śląsk. Urodził się w Wambierzycach na Dolnym Śląsku. Po ukończeniu studiów większą część życia spędził w Krosnowicach, gdzie był organistą, kierownikiem chóru i nauczycielem. Skomponował ok. 800. utworów, w tym 125 mszy, 88 pieśni żałobnych, 7 kantat, 37 litanii. Napisał podręcznik "Nauka harmonii". Swoje kompozycje religijne układał z zamierzeniem przeznaczenia do śpiewu, jego celem było położenie pomostu między dawną muzyką kościelną a nowoczesną popularyzacją. Twórczość Reimanna staje się coraz bardziej znana dzięki organizowanemu od 2002 roku Międzynarodowemu Festiwalowi Muzycznemu jego imienia. 

       A więc zapraszam na majówki z Reimannem: