niedziela, 25 lutego 2018

Zabawa w zgadywanki

      Wystawa Najcenniejsze. Kolekcja Książąt Czartoryskich ze względu na remont głównego budynku miała miejsce w Arsenale wchodzącym w skład murów obok Bramy Floriańskiej. Czasowa wystawa dzisiaj ma swój finisaż, ale z okazji kończącego się czasu już od kilku dni zobaczyć ją było można za symboliczną złotówkę, z czego skorzystałam wczoraj. A jeszcze biorąc pod uwagę, że trafiła mi się darmowa podwózka do Krakowa i z powrotem, nie skorzystać z takiej okazji byłoby grzechem i marnotrawstwem darów losu nie do odżałowania ;-) Toteż zaopatrzona w złotówkowy bilecik wyruszyłam w podróż do początków polskiego muzealnictwa. 
      Ze zbiorów księżnej Izabeli ze Świątyni Sybilli (1801) i Domku Gotyckiego (1809), wzbogacanych następnie zwłaszcza przez jej wnuka, księcia Władysława Czartoryskiego,  wybrano część niezwykle reprezentacyjną, złożoną z arcydzieł sztuki światowej, pamiątek historycznych z dziejów Polski oraz wytworów o charakterze kulturowo-sentymentalnym czy wręcz czysto literackim, jak np. dwa kamyczki z grobów Romea i Julii. Niemniej ciekawe niektóre zestawienia zachęcają do odkrywania niekiedy naprawdę zaskakujących analogii, np. pomiędzy mumiowymi portretami Rzymian z III wieku mieszkającymi w Egipcie a polskim portretem trumiennym . Zmarli obu epok patrzą prosto na nas i ubrani są w eleganckie ozdobne stroje. Z perspektywy śmierci zapewne mogliby to samo chcieć nam powiedzieć o znikomości ludzkiego życia.  Z kolei seria tarcz, buzdyganów, elementów zbroi, rapierów i szabel buduje narrację o bohaterstwie, odwadze i poświęceniu, zwłaszcza gdy są to pamiątki po bohaterach polskiej historii: Janie III Sobieskim, Czarnieckim, Kościuszce, Poniatowskim, Dąbrowskim, Kniaziewiczu... Zastanawiałam się, dlaczego olbrzymia żelazna tarcza z wyrytą sceną bitewnego spotkania wojsk Konstantyna Wielkiego z wojskami Maskencjusza  nad Tybrem w 312 roku nazywana jest tarczą wróżebną Sobieskiego. Otóż nazwał ją tak poeta Jan z Wilamowic Gawiński w poemacie z 1680 roku dedykowanym królowi, odczytując jej znaczenie jako zapowiedź przyszłych zwycięstw nad Turkami. Tarczę Sobieski otrzymał w prezencie.



        Spośród tak zwanych trofeów wojennych wzrok przykuwa przepiękna chorągiew wojskowa w zbiorze puławskim określana jako "chorągiew Carów Szujskich wzięta pod Kłuszynem w 1610 r." Nie jest to oczywiście prawda, niemniej należy do najcenniejszych zbiorów kolekcji ze względu na wartość artystyczną. Sporych wymiarów (196 na 254 cm) dzieło wykonane na jedwabnym adamaszku przedstawia w centralnej części ikonę Matki Bożej Tronującej z Jezusem siedzącym na kolanach. Nad kolistym centralnym wyobrażeniem Matki Bożej z Jezusem usytuowani zostali aniołowie, a ponad nimi wizerunek cerkwi. Z lewej i prawej strony w szeregu postaci ukazani święci z Janem Chrzcicielem i  Janem Damasceńskim. Ponad nimi w górze chorągwi z jednej strony Archanioł Gabriel, z drugiej Maria w scenie Zwiastowania. Chorągiew obramowana jest misternymi zdobieniami roślinnymi. Ze szczegółowej analizy dokonanej przez Iwonę Kowalik-Gran wynika, że jest to chorągiew pułkowa i  jej czas powstania jest późniejszy niż to przyjęto w zapiskach puławskiego pierwszego muzeum. (Chorągiew moskiewska tzw. Carów Szujskich w Muzeum Czartoryskich w Krakowie - faksymile - można sobie poczytać)


        W jednej przestronnej sali rozplanowano prezentację dzieł od starożytności po wiek XIX, z wyodrębnieniem osobnej przestrzeni na najcenniejsze dzieła malarskie ze szczególnym wyeksponowaniem "Krajobrazu z miłosiernym Samarytaninem" Rembrandta. Obok "Damy z gronostajem" Leonarda da Vinci jest to najbardziej cenna i rozpoznawalna wizytówka Muzeum Książąt Czartoryskich. Ponieważ obecnie obraz Leonarda prezentowany jest w Gmachu Głównym Muzeum Narodowego w Krakowie, otoczony ławeczkami Rembrandt zaprasza do poświęcenia mu szczególnej uwagi i kontemplacji. Trzeba wytężyć wzrok, aby tytułowego Samarytanina znaleźć, schował się za osiołka, na którym posadził pobitego bliźniego. Pod centralnie usytuowanym drzewem dwie postacie nie wiadomo, co robią, ale według mnie zachowują się podejrzanie ;-) W jasnym polu widać nieco więcej: malowniczy wodospadzik, ludzie na brzegu, jeszcze głębiej karoca zaprzężona w cztery konie, w głębi na wzniesieniu wiatraki - pejzaż holenderski a nie biblijny. Obraz zakupiony przez Jana Piotra Norblina w 1774 roku wzbogacił zbiory puławskie w roku 1813. Nie jestem pewna czy księżna Izabela w ogóle Samarytanina widziała, skoro w opisie kolekcji zanotowano jako tytuł "Widok burzy olejno malowany".   

Grafika bez ustawionego tekstu alternatywnego: Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem

By Rembrandt - Elżbieta M Hyży (1998) Muzeum Czartoryskich. Historia i zbiory, Kraków: Muzeum Narodowe, ISBN 83-87312-11-8., Domena publiczna, Link
 
        Kilka jeszcze innych ciekawostek opiszę w osobnym wpisie poświęconym konotacjom literackim. Ponieważ miałam jeszcze czas zwiedzić wystawę zupełnie inną (czy rzeczywiście?), poświęconą sztuce współczesnej w Kamienicy Szołayskich. Pod hasłem Sztuka Teraz zostały zebrane prace współczesnych artystów, początkujących i już bardziej znanych, aczkolwiek ja większości nie znam w ogóle, więc może to dobra okazja się zapoznać? Koncepcja Sztuki Teraz polega na połączeniu trzech wątków: prezentacji kierunków współczesnej sztuki polskiej, promocji artystów oraz aukcji na cele charytatywne (Szlachetna Paczka). Wystawa obejmuje dzieła różnego autoramentu, od obrazów, przez grafiki, kolaże, fotografie, po nowoczesne formy wydruków kolorystycznych i układania zapałek. Kiedy stykamy się ze sztuką nowoczesną, najczęściej pojawia się pytanie, czy to jeszcze da się jakoś zrozumieć? ;-) Na pewno nie pomagają w tym nie tylko abstrakcyjne kształty większości współczesnego malarstwa, ale i dziwne pomysły na nic niemówiące tytuły, typu "Kompozycja 7R/12". Im bardziej enigmatycznie, tym bardziej artystycznie?
       Na szczęście odnalazłam kilka całkiem, całkiem ciekawych rzeczy, a  nawet jedną w zupełnie tradycyjnym stylu ikonę! :-) Z kolei jeśli nie wiem, co mógłby oznaczać portal z pustym tłem w środku, przynajmniej daje pole wyobraźni:



Mam wrażenie, że artyści się z nami bawią w domysły. Mnie się nie zawsze zgadywać chce, ale można przynajmniej się uśmiechnąć, gdy widzimy taki "tryptyk" pod tytułem "Odpoczynek":


Leciał, leciał i teraz odpoczywa ;-) A może śledzimy druty, śledzimy, wzrok się nam zmęczył, więc zatrzymując go na ptaszku, możemy sami odpocząć? Taka zabawa w domysły.

W przypadku obrazów abstrakcyjnych sprawa jest trudniejsza, bo wszystko pasuje. jeden z poniższych obrazów był zatytułowany "Gondole", ale nie pamiętam który. Pasują oba :-) 



A tutaj rzecz, której sensu jeszcze nie odkryłam. Kod obrazkowy namalowany na zapałkach z przepalonymi główkami naklejonymi na desce. Żyjemy w świecie utowarowionym, wszystko ma swoje kody i ceny. No dobrze, ok, jakiś w tym przekaz jest, ale czemu na zapałkach?


Na koniec bardzo łatwa zagadka: kto namalował tego konia? Nie, nie jest to malarz z tej wystawy współczesnej, a z Muzeum Czartoryskich. Obraz dostali Czartoryscy w podarunku. Zdjęcie robiłam swoją komórką, więc podpis malarza jest wystarczająco nieczytelny ;-) 




Sztuka Teraz. Kamienica Szołayskich, pl. Szczepański 9, Kraków. 02.02 - 15.04. 2018
Najcenniejsze. Kolekcja Książąt Czartoryskich. Arsenał, ul. Pijarska 8, Kraków. 7 kwietnia 2017 - 25 lutego 2018.

PS. Tak gwoli wyjaśnienia: bohomaz na niebieskim tle umieszczony został nie dość, że jakoś nie tak jak należy, to znaczy bokiem albo całkiem do góry nogami (a co za różnica, skoro nie wiadomo, gdzie góra, gdzie dół?), to ma tytuł "Balony", toteż "Gondole" muszą być wyżej, nad tym niebieskim ;-) 

poniedziałek, 19 lutego 2018

Pierwsza opera angielska

       Pięknie dobrane głosy wyśpiewały dzieje tragicznej miłości. Poza tym, że Adonis umiera na rękach Wenus, nic dramatycznego się nie dzieje. Akcja bez fajerwerków, za to głosy piękne. I tak się zasłuchałam w zasadzie nie wnikając w treść. "Venus i Adonis" (1683) Johna Blowa uważa się za pierwszą angielską operę. Kontynuatorem operowej muzyki będzie Purcell, ale to już inna epoka, inne wartości i wyższa półka. Tymczasem w scenerii pastersko-myśliwskiej Wenus się zakochuje, Adonis idzie na polowanie, a dzik szaleje. Baletowych wstawek w koncertowej wersji w Teatrze Słowackiego w Krakowie nie było, a i zabawnych scen Kupidynowych zmagań z nauczaniem ortografii innych amorków w pałacu Wenus nie zobaczyliśmy ani nie wysłuchaliśmy. Zostały tylko powaga, smutek i żałość. Z ciekawostek premierowych można wspomnieć, że partię Wenus śpiewała Mary "Moll" Davies, kochanka króla Karola II Stuarta, a Kupidynem była ponoć ich dziesięcioletnia nieślubna córka Mary Tudor. Słowem, przedstawienie rodzinne ;-) W Krakowie natomiast śpiewali: Mhairi Lawson jako Wenus i Edward Grint jako Adonis; grał Dunedin Consort z Johnem Buttem jako dyrygentem. 


niedziela, 11 lutego 2018

Serca z adamantu

      Zygmunt Kubiak swego czasu opisywał trudności z tłumaczeniem słowa "adamantus", z którym zetknął się, a jakże, w literaturze starogreckiej. Nie udało mu się jednoznacznie określić znaczenia słowa. Kojarzył je z kamieniem, twardością, nieprzypadkowo chyba "adamant" to diament w języku angielskim, a i w języku polskim podobieństwo rdzenia jest znamienne. Stąd "kamienne serca" w ostatecznym tłumaczeniu Kubiaka. W mitologii greckiej Adamastus był ojcem Achamenidesa, towarzysza Odyseusza.
       Tłumaczy się też jako "niewzruszony", "nieugięty" - oba określenia w rodzinie słów wokół adamantusa krążą. W języku biblijnym adamant to termin dosyć niewyraźny, używany do opisania każdego bardzo twardego kamienia. W tłumaczeniach oddawany np. jako krzemień, a współcześnie już z użyciem słowa diament: "...dałem ci czoło jak diament, twardszy od krzemienia." (Ez 3,9); "Serca ich stały się twarde jak diament.." (Za 7, 12)
       Craugastor adamastus to gatunek nie wiadomo czego (?) odkryty w Gwatemali w 1994 r., dosyć endemiczny, zaliczany do Klasy gadów, ale jakby ryba (?), w siedlisku akwenów słodkowodnych. Wikipedia twierdzi, że to żaba, którą z twardością choćby skorupy trudno kojarzyć. 
       

sobota, 10 lutego 2018

Od czerwieni do mistyki

      Zaczęło się od portretu na plakacie.  Od razu pomyślałam, że muszę to zobaczyć osobiście. A kiedy okazało się, że organizowane jest zwiedzanie z kuratorem wystawy, a więc będzie można dowiedzieć się czegoś więcej, plan wyjazdu momentalnie się wykrystalizował. I tak oto zachwycająca "kobieta w czerwieni" urzekła mnie jak niegdyś Chrisa de Burgha. Tak mi się skojarzyło od razu z jego piosenką.

      Lady in red w dwóch odsłonach:

Portret Wandy Hoffmanowej (Dama w czerwieni) na plakacie wystawy malarstwa Antoniego Michalaka w Muzeum Lubelskim na Zamku


I piosenka z dawnych lat, śpiewa Chris de Burgh:



       W oryginale,  gdy stoi się przed obrazem 109 na 80 cm, portret wywiera niesamowite wrażenie owym niezwykłym intensywnym odcieniem czerwieni, dopełnionym szminką, a skontrastowanym z białą bluzką. Zresztą wszystko w tym portrecie jest doskonałe: uniesiona prawa dłoń kobiety przypomina podobny gest Damy z łasiczką, delikatny uśmiech jak Giocondy, zamyślone spojrzenie w dal, a jakby zwrócone w głąb siebie,  zawadiacki kaszkiet i drewniana ławeczka czy stołek, na kórym usiadła, wielość odcieni tła, z którego czerwień kostiumu wyrywa się i wylewa wprost na widza. Piękny!
       W malarstwie Antoniego Michalaka (1902 - 1975), twórcy prawie zupełnie zapomnianego - jakże niesłusznie! - portrety stanowią znaczący dorobek. I chociaż, bywało, malował często na zamówienie czy po prostu dla pieniędzy, stosujac konwencjonalne sposoby hieratyzacji kościelnych i uniwersyteckich dostojników, w przypadkach osób, które dobrze znał i z którymi łączyła go głębsza nić porozumienia, pozwalał sobie na czułość, delikatnośc i wnikliwość, które odkrywały psychologiczną głębię postaci. Taki jest portret ojca namalowany zwykłą kredką na papierze przez zaledwie dwunasto- trzynastoletniego chłopca, taki też późniejszy portret słynnego kazimierzowskiego ślepca Kozdronia i taki "Portret Reginy Lewensztajn" (Portret pani z pieskiem), który olśniewa doprecyzowanymi detalami, kolorystyką i światłocieniem.


      Jak wspomniałam, na wystawie i w dorobku malarza portrety są dominującą formą twórczości. Nie sposób wymienić nawet tych, które wyróżniają się poziomem artystycznym. A przecież znajdziemy równie ciekawe i zastanawiające formą i ujęciem inne tematy. Stosunkowo najmniej, bo w zasadzie tylko jeden obraz z martwą naturą. Za to jaką!


To, co dzieje tutaj po lewej stronie obrazu jest wprost niewiarygodne. Jakaś leśmianowska materializacja wprost z niebytu. Niestey, Michalak  n i e   m a l o w a ł  martwej natury. Jest jeszcze kilka zaledwie dzieł o tej tematyce. Czy nie chciał? Czy go to nie interesowało? Czy uważał, że nie potrafi?... Nie wiadomo.
       Więcej nieco zainteresowania poświęcił pejzażom, w tym różnym ujęciom ulubionego miasteczka, w którym spędził niemal całe artystyczne życie, począwszy od pierwszych zauroczeń w 1923 roku. Tym miasteczkiem był Kazimierz Dolny, późniejsza mekka wielu polskich malarzy. Antoni Michalak uwiecznił Kazimierz w różnych porach roku. Na wystawie obejrzeć można Kazimierz zimą i latem. Portrety zimowe z iście fałatowskimi zwałami śniegu. Rozpoznawalna panorama miasta przyciągała malarza urokiem uliczek, zamkowych ruin i specyficzną topografią.


         Kazimierz Dolny ważną rolę odgrywa w kolejnej odsłonie malarstwa Michalaka - mianowicie w malarstwie religijnym. Tematykę tę umiejscawia na tle szczegółów topograficzno-architektonicznych miasteczka. Tak jest np. na obrazie "Stygmatyzacja św. Franciszka". Daleką panoramę Kazimierza Dolnego z trzema charakterystycznymi budowlami:  wieżą, ruinami zamku i farą odnajdziemy na obrazie "Trójca  Święta".  Mało tego,  malarz umieścił na obrazie także koryto rzeki,, przypominającej Wisłę, a na dalszym planie po jej drugiej stronie na wynisołym wzgórzu ruiny zamku, które  zidentyfikować można jako Janowiec.
         Dochodzimy w ten sposób do kolejnej odsłony tajemnic malarstwa Antoniego Michalaka. Tak jak potrafił nadać indywidualny i nieraz bardzo osobisty rys portretowanym osobom, tak jego malarstwo religijne ma specyficzny subiektywny charakter. Ciekwostką jest, że większość tych dzieł powstawała na zamówienie jako wystrój kościołów. Malarz trzyma się więc oficjalnej teologicznej treści. A jednak po pierwszej wystawie jego dzieł wspólnie z innymi członkami Bractwa św. Łukasza, do którego należał, napisano, że jego obrazy relgijne "można podziwiać, ale nie modlić się przed nimi".  Mimo wierności tradycji, świadomego nawiązywania do kanonów malarstwa dawnego, mimo obecności w jego obrazach widocznych nawiązań do gotyku, malarstwa renesansowego czy barokowego, były jego dzieła jak na owe czasy nowatorskie. I właśnie, proponowały inne, subiektywne odczytywanie sacrum i sakralnej tematyki znanej czy to  z oficjalnego nauczania Kościoła, czy  z apokoryfów. Na niezwykłym i wstrząsającym obrazie "Ukrzyżowanie z Marią Magdaleną" umieszcza artysta nie tylko znane z ewangelicznego przekazu postacie, ale też łączy z nimi treści apokryficzne, każąc chociażby św. Janowi w wyciągniętej dłoni trzymać kielich, do którego spływa krew z przebitego boku Jezusa. To jednak postać Marii Magdaleny stała się przyczynkiem małej dyskusji między zwiedzajacymi, ponieważ trzyma ona u stóp Jezusa białą chustę. Skojarzenie ze św. Weroniką nasuwa się samo, jednakże to nie jest chusta św. Weroniki! Nie ma na niej odbicia twarzy, nie ma wizerunku Ukrzyżowanego. Jest biała i trzymana tak, jakby  miała na nią spływać krew ze stóp Jezusa. A może to nawiązanie do przypowieści o jawnogrzesznicy, która obmyła stopy Jezusa łzami, namaściła olejkiem i wytarła własnymi włosami? W niektórych egzegezach utożsamia się ją właśnie z Marią Magdaleną. W każdym razie takie dziwne pomysły sprawiały, że mimo formalnego tradycjonalizmu obrazy Michalaka wzbudzały kontrowersje. Ja jednak zwróciłam uwagę na sam sposób sportretowania postaci Magdaleny. Mimo wszelkich różnic dramatyczność przedstawienia przypomina mi "Ukrzyżowanie" Grünewalda.


Antoni Michalak "Ukrzyżowanie z Marią Magdaleną", detal

           Jest kilka obrazów o szczególnie oryginalnym rozwiązaniu kompozycyjnym. I tak nietypowe ujęcie Świętej Trójcy zobrazowane jako mistyczne zdjęcie z krzyża. Bezwładne ciało Chrystusa z ugiętymi kolanami podtrzymywane jest przez Boga Ojca, przedstawionego jako cierpiący starzec w koronie. Pod drugiej stronie Duch Święty jako gołębica, niemniej skrzydła zgoła bardziej orła przypominają niż gołębia. Obrazem bliźniaczym jest monochromatyczne "Złożenie do grobu", na którym ułożenie ciała Chrystusa jak i szat, prześcieradła są identyczne jak w porzednim, a na obu obrazach przypominają gotyckie draperie postaci z ołtarza Wita Stwosza.
     

        Cóż więcej? Jedna zrealizowana polichromia z aniołami jak u Giotta, kilkanaście projektów witraży, z których nieliczne zostały zrealizowane, cykl obrazów ilustrujacych ważne wydarzenia historyczne z dziejów Polski, m. in. "Chrobry wbijający pale w Odrę", św. Barbara przedstawiona jako patronka śmierci zamykajaca oczy zmarłemu wypisz wymaluj jak uosobienie śmierci na słynnym obrazie Malczewskiego... Monumentalna "Śmierć matki", dzieło wstrząsające, niedokończone, nikt nie wie, dlaczego.  Można przed nim stać godzinę i podziwiać z jednej strony realizm detali, z drugiej symbolikę  gestów, a z trzeciej fenomenalną kreskę widoczną spod  niedokończonego nałożenia farby. Michalak nie należał do żadnej awangardowej grupy, a przeciwnie, był członkiem wspomnianego Bractwa św. Łukasza, które pod egidą Tadeusza Pruszkowskiego z założenia było grupą kontynuatorów tradycyjnych wzorców malarstwa. A jednak indywidualizm twórczy daje o sobie znać i zwłaszcza dzieła z okresu XX-lecia znamionuje kunszt warsztatowy, odkrywcza kolorystyka, kompozycyjne eksperymenty i nowatorksie łączenie różnych wątków, skojarzeń, motywów.
        W latach powojennych coraz mniej w malarstwie Michalaka oryginalnych poszukiwań. Malarstwo sakralne i portretowe wykonywane na zamówienie pozwalało mu żyć i utrzymać rodzinę. Jego obrazy znajdują się w licznych kościołach Lubelszczyzny i kraju, nieraz w całkiem małych zapomnianych miasteczkach i wsiach. Zdobią kościoły i - wbrew obawom krytyki - ludzie się przed nimi modlą: w Lądzie nad Wartą, Puławach, Górecku Kościelnym, Tymienicy Nowej, Kazimierzu Dolnym,  Gorzkowie, Tereszpolu, Sokolnikach, Garbowie, Gorajcu-Starej Wsi, Czemiernikach, Suszcu, Wąwolnicy, Zagłobie (polichromia), we Wrocławiu (katedra), w Kościerzynie, Lublinie (kościół Jezuitów) oraz w niektórych zbiorach diecezjalnych. Jeśli tam będziecie, zwróćcie uwagę na nazwisko Antoniego Michalaka, chłopskiego syna z Mazowsza, który obrał własną drogę twórczą nie oglądając się na mody i trendy, a ukochał Kazimierz Dolny nad Wisłą na Lubelszczyźnie.

Autoportret młodzieńczy i autoportret ostatni, na rok przed śmiercią

Wystawa malarstwa Antoniego Michalaka, Muzeum Lubelskie na zamku, styczeń - kwiecień 2018
       Mam z wystawy grubaśny katalog, a właściwie album z opracowaniem tematyki malarstwa Michalaka, jego warsztatu, znaczących dzieł. Nie czytałam jeszcze. Wszystko, co napisałam jest wrażeniem na gorąco, subiektywnym, wzbogaconym kilkoma ciekawostkami usłyszanymi podczas oprowadzania po wystawie. Gdy przeczytam mądrości zawarte w książce, może się okazać, że napisałam bzdury. Ale drugiego wpisu nie będzie. Najlepiej zobaczyć osobiście i sobie wyrobić własny osąd ;-)

sobota, 3 lutego 2018

Opowiem wam o...

...pewnym mieszkaniu na siódmym piętrze Osiedla Marii Konopnickiej w Lublinie. Nie jest duże, budownictwo z wielkiej płyty pozwalało na trzy maluteńkie pokoiki z kuchnią i balkonem ledwo wystającym z płaskiej niebotycznej ściany. I nie z powodu metrażu jest interesujące, a dlatego, że na niewielkiej przestrzeni mieści się historia czterech pokoleń dwóch rodów. W największym z trzech pokoi zwraca uwagę zabytkowe pianino, na którym grała jeszcze kilka lat temu seniorka rodu. W małych ramkach na klapie i na pokojowym kredensie można odszukać jej zdjęcia, była piękną kobietą. Na ścianie tegoż saloniku wiszą milczące od lat skrzypce. Należały do seniora, który zapowiadał się na dobrego muzyka i prawdopodobnie wzorem innego antenata grałby w jakiejś orkiestrze, organizował koncerty, ale wojenna kontuzja ręki uniemożliwiła mu karierę wirtuoza. Grywał więc podczas uroczystości rodzinnych i świąt, kiedy wszyscy gromadzili się przy fortepianie i śpiewano kolędy lub patriotyczne pieśni. Mieszkanie kryje jeszcze inne skarby. Na ścianie małego podłużnego pokoiku uwagę przykuwa sporych rozmiarów obraz w drewnianej nadgryzionej czasem ramie. W melancholijnym pochyleniu pękatych chryzantem widać sprawną rękę malarza. Martwa natura kwiatów w wazonie zachwyca niewymuszoną kompozycją i ciepłym, choć jesiennym nastrojem. To dzieło dziadka obecnej gospodyni mieszkania na siódmym piętrze. Dziadek miał żywą kreskę i wprawne oko. W dokumentach historii miasta, w którego Radzie Miejskiej pracował, zachowały się fenomenalne karykatury kolegów rajców. Z czasów wojny natomiast pochodzą rysunki jego syna z prześmiewczą karykaturą wojennych polityków z Hitlerem na czele. Wojenna zawierucha nie zniszczyła ich ani nie stępiła ostrości widzenia. Historię rodów w mieszkaniu na siódmym piętrze tworzyły też kobiety. W szeregu rodzinnych pamiątek błyszczy zabytkowa maszyna do szycia prababci, która w niedostatku lat jeszcze rozbiorowych ratowała starą garderobę i nicowała stare płaszcze, sukienki, dziecięce paltociki tchnąc w nie przy pomocy igły i nici nowe życie. Maszyna jest nadal sprawna, chociaż trudno byłoby znaleźć osobę umiejącą na niej szyć i odpowiednie igły na wymianę. No i jest napędzana ręcznie, kto umiałby dzisiaj kręcić jej wypolerowanym kołem? Do pamiątek przeszłości mniejszych rozmiarów należy powstańcza broszka  praprababci obecnej gospodyni. Jest to broszka w kształcie wieńca laurowego, w który wpisany jest krzyż. Broszki takie nosiły żony, matki, siostry i wdowy powstańców. Rozglądam się po niewielkim mieszkaniu i co rusz natrafiam na pamiątki przeszłości. Za każdym razem znajduję coś innego. Obrazy na szkle malowane ręką dziadka, pożółkłe fotografie z drugiej połowy XIX wieku, milczące skrzypce na ścianie, stary zegar szafkowy z mosiężnymi obciążnikami... A w regałach, na stołkach, na kredensie w stosach książki, papiery, teczki rękopisów, brudnopis nowo powstającej książki pisanej przez obecną mieszkankę, spadkobierczynię czterech pokoleń rodzinnej historii, kustosza pamięci. Na poczcie czeka na mnie kolejna jej książka. Wkrótce się nad nią pochylę.