poniedziałek, 31 stycznia 2022

Wiadomości mniej medialne

     Przedwczoraj, po długiej przerwie, znowu na żywo transmisja z MET.  Piotr Beczała jako książę Mantui w "Rigoletcie" Verdiego. Polski tenor przypomniał, że śpiewa księcia już dwadzieścia lat, więc jest to jeden z ostatnich występów w tej partii, gdyż będzie zmierzał w kierunku innych, nowych wyzwań. Wypada życzyć powodzenia i oczekiwać nowych scenicznych wcieleń.


       Prof. Jan Tomkowski, mój ulubiony współczesny eseista, a także od lat czytany badacz literatury, nieoczekiwany autor zdumiewającej beletrystyki, został tegorocznym laureatem nagrody "Skrzydła Dedala" przyznawanej przez Bibliotekę Narodową. Kryteria nominowania i przyznawania nagrody szczególnie pasują do twórczości Tomkowskiego, bo właśnie tym od lat fascynuje mnie jego pisarstwo, o czym kilkakrotnie pisałam na blogach: "niekonwencjonalność sądów, opinii, odwaga i precyzja myśli oraz piękno słowa". Najkrótsza i najcelniejsza recenzja pasująca do znanych mi dzieł laureata. Sama nazwa nagrody - "Skrzydła Dedala" - symbolicznie koresponduje z jednym z cudownych jego esejów: "Ciemne skrzydła Ikara. O rozpaczy".  Nie wyobrażam sobie, by ktoś mógł zasługiwać bardziej. 
     A jednak.... Poszperałam na culture.pl w poszukiwaniu informacji o poprzednich laureatach - nagroda przyznawana jest od 2015 roku - i przeżyłam szok. Wielostronicowy elaborat ze szczegółowymi osiągnieciami poświęcony pewnemu doktorantowi, z obszernymi cytatami z jego książki, tak zawile zresztą napisany, że jej tytułu nie mogłam długo znaleźć, gdy tymczasem w całym portalu - culture.pl - jakby nie było, NIE MA ani jednej stroniczki poświęconej prof. Tomkowskiemu. Nawet tyciej informacji, jakie w podręcznej encyklopedii się podaje. Nie wierzyłam własnym oczom, szukałam kilka razy i nic. Jeśli to nie przeoczenie lub dziwaczna polityka personalna autorów portalu, to może być tylko jedno wytłumaczenie: prof. Tomkowski nie życzy sobie, aby o nim pisano. Ale czy rzeczywiście?... Spełniają się prorocze słowa autora, że współczesne czasy nie sprzyjają popularności pisarzy prawdziwie wielkich i wymagających jakiegoś minimalnego choćby czytelniczego zaangażowania intelektualnego: "dla pisarza nie ma wydarzenia bardziej medialnego niż śmierć. Nawet Nagroda Nobla mu nie dorównuje! Tak, świat postradał zmysły." Wolałabym jednak, żeby prof. Tomkowski jeszcze wiele lat życia poświęcił na pisanie nowych książek. 

sobota, 22 stycznia 2022

Requiem i konie

       Moją uwagę przyciągnęło nazwisko Minkowskiego. Mam płyty z nagraniami pod jego batutą, oglądałam koncerty, oglądałam opery... To na występ założonego przez niego zespołu Les Musiciens du Louvre potrafiłam w okropnym deszczu zaraz po pracy pojechać do Krakowa na jeden niezapomniany wieczór.  To on potrafił przerwać koncert, bo skrzypiało coś w organach i dopiero po zabiegach stroiciela orkiestra powróciła do grania. Lubię jego dynamiczne a zarazem medytacyjne interpretacje Bacha i Mozarta. Wiem, że mogę się też po nim spodziewać poczucia humoru, które pozwala na wydobycie z muzyki niecodziennych smaczków. Marc Minkowski to postać barwna i oryginalna. Ale konie? Konie na scenie? W balecie? W dodatku do "Requiem" Mozarta? 

      Bartabas, w przeciwieństwie do Minkowskiego, był dla mnie postacią kompletnie nieznaną. A okazuje się, że znany francuski reżyser i trener koni, który opracowuje konne choreografie do filmów, spektakli i koncertów muzycznych. Podobno jeden z najlepszych na świecie. Wymyślił konny teatr i założył Narodową Akademię Jeździecką Wersalu (Akademie Equestre Nationale du Domaine de Versailles). Ze współpracy Minkowskiego i jego orkiestry z Bartabasem powstał niezwykły spektakl. Konny balet do "Requiem" Mozarta wystawiony podczas Tygodnia Mozartowskiego w Salzburgu w 2017 roku. 

     Co ciekawe, spektakl został wystawiony w Felsenreitschule, czyli dawnej szkole jeździeckiej, która została przekształcona w teatr. Orkiestra i chór rozmieszczeni zostali w kamiennych arkadach, z których niegdyś widzowie oglądali pokazy sztuki jeździeckiej. Dyrygent nieco na ukos przed nimi, ale oddzielony sceną wysypaną piaskiem, po której poruszali się jeźdźcy. Koni było osiem rasy Lusitano, wszystkie przepięknej kremowej barwy z symbolicznymi czarnymi akcentami kostiumowymi: czarne skarpetki powyżej pęcin, czarne płaszcze przykrywające głowę i szyję. Dwa konie miały większy czarny płaszcza sięgający przez grzbiet aż do zadu. Wszystkie miały czarną kokarda przewiązany ogon u nasady.  W podobnym tonie jednolite stroje jeźdźców z dominującym kolorem czarnym. Obcisła czarna góra zakrywająca tułów i szerokie długie czarne szarawary. 

      Na samym początku pojawia się samotny jeździec na jedynym czarnym koniu. To sam Bartabas  otwiera całość. Czarny koń, już bez jeźdźca pojawi się jeszcze raz, przed "Lacrimosa" jako zapowiedź tej części "Requiem", którą Mozart zdążył sam dokończyć przed śmiercią. 

       Czy najpiękniejsze, nawet najbardziej zróżnicowane, wymyślne i zsynchronizowane kroki koni pasują do powagi i głębi muzyki Mozarta? W zasadzie nie ma tutaj za wiele owych skomplikowanych form i typów końskiego chodu pokazywanego choćby podczas zawodów w ujeżdżaniu. Bartabas ograniczył się do kilku podstawowych zmiennych rytmów końskiego chodu i układów synchronicznych. Dosyć nieduża scena wymagała precyzji, co szczególnie było ważne, gdy jeźdźcy krzyżowali się w lekkim kłusie, tworząc różne figury, koła i skosy. Wspomniane już wyżej "Lacrimosa" przedstawione zostało na koniach stojących nieruchomo przodem do orkiestry. To jeźdźcy na nich prezentowali ekspresyjny balet symbolizujący moment śmierci artysty. 

      Marc Minkowski jeszcze raz mnie zaskoczył. Nie wiedziałam, że jest miłośnikiem koni i to do tego stopnia, że podejmie się dyrygowania konnym baletem.  Mozarta można słuchać bez końca. Jego muzyka wciąż się nie starzeje. Konie należą chyba do jednych z najpiękniejszych zwierząt na świecie i wielu podziwia ich grację.  Dwóch miłośników muzyki i koni wpadło więc na pomysł, żeby to połączyć. 

Króciutka zapowiedź


A tu dłuższy skrót

sobota, 15 stycznia 2022

Między latem a zimą

     Na wsi zwieńczeniem późnego lata pełnego owoców pracy jest święto plonów, czyli dożynki. W ludziach budzi się duch artyzmu, powstają swoiste dzieła sztuki. Eksponaty są raczej krótkotrwałe: dożynkowe wieńce, wystawy plonów, zabawne instalacje ze słomy, siana, owoców, warzyw i innych naturalnych materiałów oraz sztuka najbardziej ulotna, śpiewana. Dożynkowe korowody przemierzają drogi wiodące do kościoła, a następnie jakiś pobliski plac z prowizoryczną scenę, gdzie odbywają się festyny, kiermasze, pokazy, śpiewy i tańce. Królują pieśni dziękczynne ku chwale Boskiej Opatrzności, a w występach świeckich obyczajowa satyra. Zapał dekorowania ogarnia całą spracowaną społeczność. Wiejska ulica staje się owocowo-warzywnym ogrodem, a wiejski przystanek autobusowy zamienia się w siedzibę sołtysa. 



       W grudniu i na początku stycznia, na zakończenie sezonu, w zimowej aurze, która w tym roku dopisała, pojawiają się goście z zaświatów i egzotyczni podróżnicy.  Na placach i w kościołach powstają szopki. Kształt i wyposażenie utrwalone tradycją bywa modyfikowany dzięki inwencji lokalnych budowniczych. Co roku wybierana jest np. najpiękniejsza szopka w powiecie - spośród tych miejskich - oraz najpiękniejsza w dekanacie - spośród tych znajdujących się w kościołach. Święta Rodzina i Trzej Królowie mają za towarzystwo zwierzęta (oczywiście gipsowe, żeby nie uciekły), choinki i świetlne instalacje. 




         Jedne i drugie budowle towarzyszą mi od dzieciństwa. A mimo to nadal się nie znudziły i co roku lubię je oglądać.