wtorek, 30 listopada 2021

Jesienne nowości płytowe

     Pisałam tutaj w maju o fenomenalnym zespole Wernyhora wykonującym tradycyjną muzykę ludu bieszczadzkich Bojków. Zespół zdobył wówczas I nagrodę w Konkursie Muzyki Folkowej Nowa Tradycja 2021, a jego solistka, Daria Kosiek otrzymała Nagrodę im. Czesława Niemena. W październiku ukazała się wreszcie debiutancka płyta zespołu i te cudne pieśni z bieszczadzkich połonin można mieć u siebie w domu. 

Podobnie jak podczas występów, zespół promuje swoją muzykę jako "Bojkowski głos Bieszczadu". 

        

           W tym samym czasie ukazała się nowa płyta Jakuba Józefa Orlińskiego "Anima aeterna". Jest to już trzeci solowy album kontratenora nagrany z zespołem Il Pomo D`oro  po  "Anima sacra"(2018) i "Face d`Amore" (2019).  Na album składają się barokowe arie i motety sakralne takich kompozytorów, jak Gennaro Manna (1715 - 1779), Johann Joseph Fux (1660 - 1741),  Bartolomeo Nucci (1717 - 1749), Francisco Antonio de Alemeida (1702 - 1755) oraz Jan Dismas Zelenka (1679 - 1745) i jeden utwór Haendla. Zelenkę uwielbiam, Orlińskiego lubię, a jego technikę podziwiam, więc pokusie posiadania płyty za bardzo opierać się nie będę. 

piątek, 19 listopada 2021

Jak zostać najgorszym lokatorem w mieście

             Należy z całą premedytacją i zarazem niefrasobliwością prowadzić nieregularny tryb życia, przyjmując gości od samego świtu do późnej nocy. W dniach bez odwiedzin przeprowadzać eksperymenty chemiczne, których efektem będą kłęby dymu wylatujące z okna i wezwanie straży pożarnej. Grymasić na jedzenie lub nie jeść wcale, znajdując zawsze jakiś urojony powód, np. że jajka były za twarde. Regularnie wywracać mieszkanie do góry nogami, wybebeszając wszystko z szuflad w poszukiwaniu akurat tego najbardziej potrzebnego świstka papieru, dokumentu, który zawsze się zawieruszy.  W przypadku wizyty kogoś ważnego, siedzieć w oczekiwaniu do ostatniej chwili, żeby na odgłos kroków na schodach niesprzątnięte resztki jedzenia razem z filiżanką niedopitej kawy szurnąć do pierwszej lepszej szuflady a walające się papiery stłoczyć między fotelem a ścianą. Powinno się nagle zmieniać plany  i zamiast na ustaloną kolację w restauracji podążyć w zupełnie innym kierunku lub zniknąć bez uprzedzenia na całą noc, gubiąc przy tym klucze od mieszkania. Dla podkręcenia emocji należy na koniec przez trzy dni udawać umierającego na jakąś egzotyczną chorobę, doprowadzając bliskich do rozpaczy, aby na koniec oznajmić, że trzy dni bez jedzenia i bez picia można spokojnie wytrzymać, ale najgorszy był brak możliwości zapalenia papierosa. 

skorupiaki i ostrygi

wszędzie ich pełno

ostrygi... ocean...

to wielki twór wypełniony ostrygami

a rzeki?

czy te stworzenia mają naturalnych wrogów?

to straszne!

        Ciekawe, jaka byłaby psychiatryczna diagnoza takiej osobowości?  Bo literatura dawno oznajmiła, że to geniusz.


poniedziałek, 8 listopada 2021

To była rewolucja

       Ostrzegam przyzwyczajonych do opisywanej tutaj muzyki klasycznej, instrumentalnej i chóralnej, do mistyki barokowej wielogłosowości i wirtuozerii skrzypiec lub fugowych pogoni organowych, że dzisiaj zapuszczam się w inne rejony.  Owszem, muzyczne, lecz z zupełnie innej bajki. Zrobiłam sobie  koncert wspomnieniowy. 

      W 1976 roku pewien 28-letni muzyk wybudował sobie we własnym mieszkaniu w kuchni małe studio i nagrał płytę. Zatytułował ją "Oxygene". Na całość składało się sześć ponumerowanych kawałków.  Nie miały one tytułów, czysta muzyka bez ludzkiego głosu, bez tekstów.  Płytą nie była zainteresowana żadna wielka wytwórnia, ale jedno wydawnictwo postanowiło zaryzykować i zainwestować. Na początek wytłoczono 50 tysięcy egzemplarzy.  Mimo pierwszych nieprzychylnych komentarzy płyta szybko zyskała popularność, a od tamtej pory wydano ponad 12 milionów egzemplarzy. Kompozytor nazywał się Jean-Michel Jarre.  W 1977 roku wydano album jednocześnie na winylowej płycie i kasecie magnetofonowej. Późniejsze kompozycje Jarre`a również tak się ukazywały i to był początek mojej kolekcji.  Mam nawet kasetowe nagrania przegrywane z innych nośników. Przegrywałam sama, albo ktoś, kto posiadał nagranie oryginalne. 

      Dwa lata później, w 1978 r.  ukazał się kolejny album - "Equinoxe".  Poprzednim zwyczajem kompozytor przydzielił poszczególnym utworom tylko numery: od I do VIII.  Umiejętność (a może po prostu zabawę) wymyślania tytułów Jarre opanował nieco później, bo jeszcze następna płyta, "Magnetyczne pola" ("Magnetic Fields", 1981), również składa się tylko z numerków: od I do V.  Podczas słynnego torunee w Chinach Jarre zaprezentował swój sztandarowy instrument - laserową harfę, a zapis koncertów został również wydany na płycie. Kolejna płyta, "Zoolook" z 1984 r.  była trochę szokiem, ponieważ kompozytor do elektronicznych brzmień wprowadza ludzki głos. Oczywiście jest to głos na różne sposoby elektronicznie przetworzony, syntezatorowe metaliczne brzmienie jak głos robota. I o to właśnie chodziło.  Na początku ten album najmniej mi się podobał, ale z czasem nabrałam do niego przekonania i teraz bardzo lubię niektóre kawałki. Tutaj wreszcie pojawiły się tytuły: "Ethnicolor", "Diva" czy "Zoolookologie". 

       Efektem spektakularnego koncertu Jarre`a w Teksasie w 1985 roku była płyta "Rendez-Vous" wydana w roku następnym.  Ta z kolei od początku mnie zachwyciła. Co prawda kompozytor ponownie wrócił do swoich ulubionych numerków, ale ostatnia kompozycja nosi tytuł "Ron`s Piece" i została zadedykowana pamięci astronauty Ronalda McNaira, który miał w pierwszej wersji wystąpić podczas koncertu grając na saksofonie z pokładu wahadłowca Challenger. Pamiętamy jednak, że doszło wówczas do katastrofy, w wyniku której zginęła cała załoga wahadłowca. Tytułowe rendez-vous można rozumieć na wiele sposobów, w muzyce jest dużo odniesień do marzeń ludzkości o podboju kosmosu. Może więc chodzić o spotkanie z obcą cywilizacją, ale w przypadku choćby tego ostatniego utworu, jest to także spotkanie z przeznaczeniem i śmiercią. 

       W kolejnym albumie, "Revolutions" (1988),  na ścieżce dźwiękowej komputerowo przetworzonej słychać głos samego Jarre`a. Kompozycje są ilustracją współczesnej rewolucji technicznej i zawierają sporo odgłosów industrialnych, ale to z tego albumu pochodzi jeden z moich ulubionych utworów - "London Kid". Mamy tu też taki np. utwór, jak "Computer Weekend". Czy nie jest to dzisiaj szczególnie znajomy obrazek, wręcz nasza codzienność? 

       Po ostrych brzmieniach "Revolutions" Jarre komponuje dziwną muzykę pełną plumkania i bąbelków, w której można się popluskać: "Waiting for Cousteau" zadedykowaną słynnemu francuskiemu podróżnikowi i badaczowi oceanów, którego filmy wprowadzały mnie w świat życia rafy koralowej i morskich głębin. Całość składa się z czterech części: "Calypso", "Calypso part 2", "Calypso part 3", która ma też tytuł "Fin de siecle" oraz "En attendant Cousteau".  Nazwę Calypso nosił statek Cousteau, na którym podejmował on swoje podróże badawcze, zbudował w nim pływające laboratorium i studio telewizyjne do  nagrywania filmów pod wodą. Uwielbiałam ten album  w całości. 

      Z koncertami Jarre`a wiążą się niecodzienne pokazy laserowych świateł, w tym gry na laserowej harfie.  Początkowo używano lasera o dużej mocy, więc muzyk musiał dla bezpieczeństwa zakładać azbestowe rękawiczki i okulary. Sama muzyka już była kosmiczna, a dodatkowe akcesoria jeszcze  podkreślały nieziemskość muzyczno-świetlnego show.  Jarre zresztą konstruował różne dziwne instalacje sceniczne, jego aparatura elektroniczna była olbrzymia i potrzebowała gigantycznej mocy.  Podczas koncertu w Pekinie aby zapewnić zasilanie o odpowiedniej mocy, musiano wyłączyć prąd w kilku dzielnicach miasta. Kompozytor budował swoje stanowisko na scenie na wzór kosmicznej gondoli, projektował klawiaturę  z olbrzymimi podświetlanymi klawiszami,  umieszczał instrumenty na wielkich pływających barkach. Tak, to była rewolucja muzyczna i w dodatku Jarre umiał co rusz czymś nowym  zaskakiwać.  Muszę przyznać, że akceptowałam - pod względem estetycznym i muzycznym nawet najdziwniejsze pomysły, tylko że mimo wszystko wolę słuchać niż oglądać. Efekty wizualne, owszem, przyciągają tłumy (Jarre ma na koncie kilka rekordów Guinessa ze względu na liczbę słuchaczy zgromadzonych na żywo na koncercie), ale mnie interesowały eksperymenty formalne, wykorzystanie elektroniki do budowania dźwięku i  chociaż to jest tak dalekie od muzyki klasycznej, on sam stał się już klasyką w historii rozwoju muzyki elektronicznej.  Nie ulega wątpliwości, że był wizjonerem,  a większość późniejszych twórców to tylko naśladowcy. 

      Włączając stare nagrania (wywaliłam wszystko z głębokiej szuflady) nie mogę poprzestać na jednym utworze. Ta muzyka wciąga. Pierwsze kompozycje z "Oxygene" dopiero zapowiadające styl ambientowy skomponował zanim Brian Eno wymyślił nazwę "ambient".  Nowatorskie wykorzystanie syntezatorów to już z jednej strony historia, a z drugiej nadal porywająca rewolucja dźwiękowa.  Trochę to wygląda jak dzieło szalonego muzyka, ale ma sens i jest odbiciem cywilizacyjnych zmian współczesności.  A z całkiem trzeciej strony najbardziej podoba mi się utwór dosyć ascetyczny na tle całej twórczości, z wyrazistym rytmem rumby.

Jarre gra na kosmicznej klawiaturze 


A tu fantastyczny kawałek z pierwszej płyty "Oxygene"  - uwielbiam ten psychodeliczny rytm


"London Kid" z albumu "Revolutions" 


I na koniec mój ulubiony kawałek, "Magnetic Fields, part V", czyli "Ostatnia rumba". Nie wiem, dlaczego, ale ten utwór od zawsze wydawał mi się przeraźliwie smutny. 

środa, 3 listopada 2021

Śmierć w Dzień Wszystkich Świętych

       Nelson Freire, wybitny brazylijski pianista, był cudownym dzieckiem muzyki, gry na fortepianie zaczął się uczyć w wieku trzech lat.  I chociaż jednym z ulubionych jego kompozytorów był Fryderyk Chopin, nigdy nie wziął udział w Konkursie  Chopinowskim, mimo że w 1965 roku został do niego zgłoszony.  W tym samym roku w konkursie zwyciężyła Marta Argerich, a drugie miejsce zdobył Arthur Moreira Lima, z którymi Freire blisko się przyjaźnił. Przyjaźń między Nelsonem Freire a Martą Argerich przetrwała do samej śmierci pianisty. To właśnie z powodu opieki nad schorowanym po upadku artystą wybitna pianistka nie uczestniczyła jako jurorka w tegorocznym XVIII Międzynarodowym Konkursie im. Fryderyka Chopina. 

       Nelson Freire nazywany był poetą fortepianu. To właśnie w jego niezwykle medytacyjnym wykonaniu zachwyciły mnie "Etiudy transcendentalne" i "Konsolacje" Liszta Freire przy fortepianie wyczarowuje inny świat, otwiera drzwi do innej rzeczywistości. Zmarł w wieku 77 lat 1 listopada. Wszyscy Święci zapewne zasłuchali się i zapomnieli o tym, że dla człowieka tu na ziemi płynie czas.  


Kliknięcie na podkreślony napis "Obejrzyj w YouTube" otwiera filmik.

poniedziałek, 1 listopada 2021

Skrajności rajskiej muzyki

 Dwa muzyczne kawałki. Zupełne przeciwieństwa: rozmach i ogrom muzycznych środków wyrazu kontra ascetyzm i harmonia głosów. Czy oba poruszają tak samo?  Obu chciałoby się słuchać bez końca? I w końcu jak to jest: której muzyce jest bliżej do Raju? 

1. rozmach - Vangelis, Conquest of Paradise

2. harmonia - Penderecki, Song of Cherubim


A może każdy słyszy taką muzykę, w zależności od tego, jak wyobraża sobie Raj? Ciekawe... jedno jest wspólne w obu przykładach: chór.  Ludzkie głosy.