niedziela, 23 lipca 2017

Rozwiązuję zagadki

Zagadka 1. Chaczaturian???

      Jakim cudem gra? I to na skrzypcach? Przecież był kompozytorem. No i właśnie: był. Zmarł w 1978 roku! No tak,bo to nie o Arama Chaczaturiana, twórcę niezapomnianego Tańca z szablami chodzi, tylko Siergieja Chaczaturiana (oficjalna pisownia Sergey Khachatryan - no, wybaczcie, nie da się zapamiętać!). Ormiańskie pochodzenie i nazwisko - czy tylko przypadkowa zbieżność? Nie wiem, nigdzie nie znalazłam potwierdzenia, że młody skrzypek, najmłodszy zwycięzca w Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym im. Sibeliusa w r. 2000 (w wieku 16 lat)  i zdobywca pierwszej nagrody w Konkursie Królowej Elżbiety w r. 2005 ma cokolwiek wspólnego z kompozytorem "Gajane" i "Spartakusa". Pochodzi z rodziny muzycznej, często występuje wspólnie z siostrą grającą na fortepianie. Siergiej  ma już w dorobku 5 płyt. Ormiańskie pochodzenie i nazwisko na pewno dają się zapamiętać. Z Koncertem skrzypcowym Sibeliusa, którego grał Chaczaturian w konkursie i następnie nagrał na płycie jest tak, że zaczyna się pięknie, a potem wchodzi orkiestra i wszystko psuje ;-) No ale dzieło znakomite, mimo wszystko. Z kolei z Koncertem Brahmsa, którego wykonawcą jest młody skrzypek również świetnym, to dzieło wirtuozowskie w każdym momencie. Wymaga piekielnej techniki. Wysłuchałam obu koncertów i nie wiem, który był bardziej zachwycający. Za to nazwisko zapamiętam na pewno ;-)


Początek koncertu skrzypcowego Sibeliusa -cudowne!



Zagadka 2. Kto gra i na jakim instrumencie?

      A to było bardzo łatwe:-) Po pierwsze, jaki instrument strunowy, ale nie smyczkowy, daje efekt dzwoneczków, gamy szerokie jak na fortepianie, a wydobywa dźwięk szumiącej wody? Tylko jeden jest taki - harfa. W takim razie odgadnięcie nazwiska wykonawcy, gdy wyraźnie zostało powiedziane, że chodzi o mężczyznę, nie przysparza absolutnie żadnego problemu - Xavier de Maistre oczywiście! Tylko on potrafi przetransponować na harfę kompozycję napisaną na każdy inny instrument. No więc najsłynniejszy obecnie harfista gra Glucka:

czwartek, 13 lipca 2017

Pieśni na lato

        Jak zawsze to, co najpiękniejsze, ociera się o śmierć. "Les nuits d`été" (Letnie noce) Berlioza to cykl pieśni skomponowanych do wierszy Teofila Gautiera w 1841 roku. Prawdę mówiąc, nie wiedziałam, że Berlioz w ogóle komponował pieśni, dotąd się na nie nie natknęłam. A tu się okazuje, że tak, a "Letnie noce" są w jego twórczości najpopularniejsze. Jest sporo nagrań, także filmów na YouTube. Ale tego, które słyszałam w radiu nie ma  - jeszcze? Bo słuchałam ich w wykonaniu Jarousskiego. To dopiero niespodzianka. Śpiewał je w maju tego roku w Hamburgu.
Cykl ten składa się z sześciu pieśni, które układają się smutną poniekąd historię o miłości. Hector Berlioz skomponował je do wierszy Gautiera opublikowanych w tomie "Komedia śmierci" (La comédie de la mort, 1838). Ułożone są w kolejności:
1. Villanelle (tytuł jest nazwą gatunku wiersza, coś w rodzaju rustykalnej ballady, sielanki)
2. Le spectre de la rose (Widmo róży)
3. Sur les lagunes: Lamento (Na lagunach: lament)
4. Absence (Nieobecność)
5. Au cimetière: Clair de lune (Cmentarz: światło księżyca)
6. L`île icnonnue (Nieznana wyspa)
       Zaczyna się od marzenia o wiośnie, wiosennym spacerze zakochanych, zbieraniu truskawek. Nastrój dosyć sielankowy, spokojny, rysuje się wizja szczęśliwego życia we dwoje. Pieśń druga opowiada o śmierci róży, lecz jej los jest godny zazdrości, ponieważ skonała na piersiach dziewczyny, która miała ją przypięta na balu. No więc "moje przeznaczenie jest godne pozazdroszczenia mieć los tak piękny, na piersi  mam swój grobowiec". Trzeba przyznać, że muzycznie pieśń jest równie uduchowiona :-) "Lament na lagunach" w oryginale poetyckim nosi podtytuł "Pieśń rybaka". Jest to pieśń żałobna, rozpacz po stracie ukochanej. Muzyka ma oddawać melancholijny ruch fal, na których kołysze się łódź. Własnie ta pieśń podobała mi się najbardziej w wykonaniu Jarousskiego, którego nie znalazłam na YouTube, a inne jakoś... no nie bardzo. Uważa się jednak, że to pieśń piąta  jest artystycznie najlepsza, a zarazem najtrudniejsza wykonawczo: "Czy znasz biały grobowiec, gdzie w cieniu cisa płynie żałosny płacz?" Berlioz musiał się postarać, żeby dać muzyczny ekwiwalent dla poezji: "Na skrzydłach muzyki powoli powracają wspomnienia". W pieśni ostatniej jest mowa o poszukiwaniu wyspy, gdzie miłość jest wieczna. Tylko czy przypadkiem nie jest to ta sama wyspa, do której płynie łódź na obrazie  Arnolda Böcklina?


Wybrane pieśni.
Joyce DiDonato śpiewa o duchu róży:




"Au cimetiere" - wersja tenorowa



niedziela, 2 lipca 2017

Książka pozornie o sporcie

      

       Jestem ostatnią osobą mającą jakiekolwiek predyspozycje do pisania recenzji książki o sporcie. Sport nie jest "moją"formą aktywności fizycznej a w hierarchii zainteresowań,choćby tylko kibicowskich, sytuuje się gdzieś na dole drabiny.  Sama idea rywalizacji bezpośredniej oraz bicie rekordów stoi w sprzeczności z moim charakterem. Są też dyscypliny, których zdecydowanie nie lubię. Toteż czytanie książki o sporcie i pisanie o niej było  ostatnią rzeczą, jaką mogłam sobie wyobrazić. Jadwiga Ślawska-Szalewicz sądzi inaczej i "Moje podróże z lotką" wraz z piękną dedykacją otrzymałam podczas spotkania promocyjnego w Centrum Olimpijskim, w którym zresztą dzięki temu odwiedziłam po raz pierwszy w życiu.
      Cóż ja wiem o badmintonie? W dzieciństwie miałam dwie plastikowe rakietki i pudełko lotek, którymi graliśmy parami na trawie za stodołą. Ot, całe moje "sportowe"doświadczenie. Chyba nawet nigdy nie widziałam profesjonalnego meczu. A teraz oto mam przed sobą książkę o historii badmintona w powojennej Polsce, monografię Polskiego Związku Badmintona, dzieło szeroko opisujące zmaganie się brakami sprzętowymi, o żmudnym i pracowitym dobijaniu się polskich sportowców do rozgrywek europejskich i światowych, o powstawaniu ośrodków szkoleniowych i szkół mistrzostwa sportowego, o pierwszych wyjazdach na szkolenia do Chin i Indonezji... Nie, nie jest to cała prawda o książce Jadwigi Ślawskiej-Szalewicz. Przyjęło się uważać i ona sama sądzi, że napisała książkę o sporcie, ale to nie jest prawda.
        Dygresja: Jadwigo, wiem, że badminton to szmat twojego życia, Twoje serce i umysł, Twoje wieloletnie zaangażowanie.Mimo to nie zgadzam się z twierdzeniem, że "Moje podróże z lotką" są o badmintonie. One są przede wszystkim o Tobie. Koniec dygresji.
        Do głównego tytułu można dodać różne wersje podtytułów. Na przykład: "Historia kobiety niezłomnej", albo "Sport i kobieta".  A może "Rzecz o kobiecie, która żadnej pracy się nie boi"? Najlepiej zaś byłoby zmienić cały tytuł na: "Jadwiga Ślawska-Szalewicz, czyli sport jest kobietą".  Autorka rozpoczyna opowieść od historii swojej rodziny, rodziców wywiezionych na roboty do Niemiec, gdzie się poznali, pobrali i gdzie przyszła na świat Jadzia. Rodzinne opowieści, czasami zabawne, czasami dramatyczne, opowieści o powojennej codzienności, opisy charakterów dziadków,rodziców, dzieciństwo spędzone w gruzach odbudowywanej Warszawy - wszystko to odgrywa istotną rolę w kreśleniu portretu kobiety, która jako pierwsza została prezesem związku sportowego w Polsce (Polskiego Związku Badmintona) i jako pierwsza kobieta pełniła funkcję wiceprezydenta Europejskiej Unii Badmintona. A wszystko zaczęło się już wtedy, w dzieciństwie,bo stamtąd mała Jadzia wyniosła waleczność, determinację, obowiązkowość, otwartość na ludzi i świat,chęć zmian i dążenie do spełnienia marzeń.
       Kolejne etapy kariery sportowej Jadwigi, zmaganie się z chorobą i dramatyczną kontuzją tuż przed egzaminami na AWF, swoiste zaciskanie zębów z myślą "ja wam jeszcze pokażę, na co mnie stać" zaowocowało ukształtowaniem charakteru kobiety, w  której słowniku nie istnieje słowo "niemożliwe". Zaczynając w 1977 r. przygodę z badmintonem odnoszenia całego biura w torebce, pod koniec kariery otrzymała najwyższe odznaczenia światowego badmintona i sportu:  Distinguished Service Award (2001) i BEC PRESIDENTS AWARD (2007). 
        Przed badmintonem było judo, było sekretarzowanie w związku szermierczym, a wszystko opisane żywym i soczystym stylem. W pamięć zapadają anegdotyczne portrety ludzi, sportowców, trenerów, działaczy sportowych.Niektórym z nich autorka poświęciła osobne kilkustronicowe wspomnienia. Plejada osób przewijających się w opowieści Jadwigi Ślawskiej-Szalewicz to kolejny atut jej książki. Autorka z ogromną serdecznością wspomina ludzi, oddając hołd trenerom, współpracownikom, wolontariuszom, dzięki którym polski sport mógł się rozwijać, a jej ukochany badminton doprowadzili do pierwszych międzynarodowych sukcesów. Strona po stronie poznajemy sposoby przezwyciężania ograniczeń wynikających z niedostatków materialnych, a czasem dodatkowo obostrzeń politycznych. Z kart książki wyłania się dokument epoki: zdobywanie sprzętu, zabieganie o sponsorów, organizowanie wyżywienia dla sportowców, co w czasach permanentnego braku wszystkiego w sklepach było nie lada wyczynem, a dla współczesnego młodego czytelnika może być wręcz niewyobrażalną kosmiczną fantastyką. Jest więc ta książka kompendium wiedzy o działaniu a czasach stałego deficytu środków, podstawowych materiałów, profesjonalnego sprzętu. Snując opowieść o sporcie, Jadwiga Ślawska-Szalewicz podkreśla jedno: w epoce braku wszystkiego w ludziach ujawniał się nadmiar energii, entuzjazmu, współpracy i zaangażowania. Myślę więc, że Jadwiga nie napisała książki o sporcie, ale napisała podręcznik, jak być dobrym działaczem sportowym, jak być dobrym człowiekiem w ogóle. Bo sama takim jest.