środa, 30 listopada 2022

Łokietek tysiąca stron

     Zapomniane półki w bibliotekach skrywają wiele tajemnic. Nie wiedziałam nic o pisarzu ani o tym, że ktoś poza Parnickim potrafi tak ciekawie pisać o czasach średniowiecza. Nawet te same osoby historyczne się pojawiają.  Sceny dyskusji z Janem XXII w pałacu papieskim w Awinionie to majstersztyk podobnie jak w powieści Parnickiego "Sam wyjdę bezbronny".  Tutaj jednak rzecz dotyczy całkiem realnego historycznego wymiaru: zabiegów polskiej delegacji o zgodę na koronację Władysława Łokietka. 

          "Łokietek tysiąc stron" - Takiego tytułu jeszcze nikt mu nie nadał. Uściślam, nie tysiąca, lecz dziewięciuset.  Tyle liczy powieść "Ziemia wschodząca" Zbigniewa Zielonki. Zaczytałam się... Zaczytuję się zresztą od pewnego czasu już, dozując lekturę po kawałku. Niezbyt udaje mi się nadążać za fabułą, ponieważ autor, specjalizujący się w średniowieczu, wprowadza setki bohaterów, setki wydarzeń i w dodatku zastosował niezwykle trudny chwyt kompozycyjny. Mianowicie sama akcja dzieje się zaledwie przez kilka godzin w dniu przemarszu procesji koronacyjnej Władysława Łokietka do katedry wawelskiej - 20 stycznia 1320 roku. Procesja rozrasta się do wielkiej metafory wieloletniej drogi księcia Włodzisława do korony scalającej poszczególne ziemie w jedno państwo. Poszczególne osoby biorące udział w procesji snują wspomnienia o wydarzeniach sprzed lat, oceniają swój w nich udział, doświadczają po raz drugi dawnych emocji. 

        Powieść nie ma jednego nadrzędnego narratora, lecz składa się z setek fragmentarycznych narracji różnych osób, których ciche wspomnienia układają się w niesamowitą mozaikę wydarzeń, rozgrywających się niemal w całej Europie, bo i pobyt Łokietka w Rzymie się pojawia, zabiegi o zgodę na koronację podejmowane w Awinionie u Jana XXII, rycersko-poetyckie peregrynacje księcia inowrocławskiego Leszka prowadzą do Florencji, a to tylko niektóre przykłady. Niektórym osobom idącym na wzgórze wawelskie przypomina się dwór na Hradczanach (wtedy jeszcze nie nazywały się Hradczany...) w Pradze. Inni zaś wspominają krwawe zmagania z Niemcami, Zakonem Krzyżackim, rywalizacja między wielkimi piastowskimi rodami. Ogrom wiedzy o historii piastowskiej Polski i powiązaniach polityczno-dynastycznych sprawia niejakie trudności w odbiorze, gdyż pojawiające się postacie to nie zawsze te z pierwszych stron historycznych podręczników, jak Jakub Świnka, Jan Muskata, wspomniany wyżej Jan XXII czy pomniejsi bohaterowie historyczni. Mamy tu setki postaci całkiem prowincjonalnych: wojów, wójtów, radźców ( a to już archaizm autora), mieściców (też archaizm), burgrabiów, a obok królów całe chmary pretendentów do tego miana. 

        Rok po roku, krok po kroku, miesiąc po miesiącu, niemal dzień po dniu ze wspomnień wyłania się trudna droga Łokietka do korony. Droga pełna kluczenia, napadania i wycofywania się, pełna udanych, a więcej nieudanych podsunięć i zabiegów, droga kilku ważnych zwycięstw, a jeszcze większej liczby klęsk. W tym zaś obrazie w pamięć zapadają sceny połogu Łokietkowej małżonki Jadwigi Bolesławówny, księżniczki kaliskiej, która rodzi córkę gdzieś w wiejskiej chacie, jej dramatyczna ucieczka w czasie walki o Wawel, kiedy to na mrozie, niemal sama z dziećmi przeżywa śmierć drugiego syna (pierwszy zmarł kilka lat wcześniej). Nic dziwnego, że Kazimierz, później zwany Wielkim, staje się ukochanym dzieckiem, następcą tronu. W momencie koronacji Łokietka ma 10 lat.

       Powieść Zbigniewa Zielonki jest ogromna nie tylko ze względu na objętość. To panopticum szczegółów o średniowiecznej Polsce, o zakulisowych zabiegach dyplomatycznych, o rywalizacji rodów i królewskich dynastii całej Europy. Panorama wydarzeń mieści także wewnętrzne walki między miastami Italii, pojawia się sam Dante i jego dzieło, czytane i podziwiane przez innych bohaterów. Książę inowrocławski Leszek (bratanek Łokietka) został wykreowany na marzycielskiego rycerza niemal odtwarzającego w swoim życiu postawę i losy Rycerzy Okrągłego Stołu.  Dzieje jego wieloletniej nieodwzajemnionej miłości do Reiczki (Ryksy Elżbiety, królowej polskiej i czeskiej, żony Wacława II, a po jego śmierci żony Rudolfa Habsburga, i znowu wdowy po jego śmierci) to niemal osobny wielowątkowy poemat, w którym główny bohater, Leszek porównuje się to do Tristana, to do Lancelota. 

       Wielkie wrażenie wywiera język powieści, inkrustowany wieloma archaizmami odtwarzającymi staropolszczyznę. Stąd owi mieścice i radźcy, ale nie tylko. Ze względu na międzynarodowe towarzystwo bohaterów autor wprowadza słowa czeskie, niemieckie, francuskie, włoskie, oczywiście łacinę. Słownictwo polskie archaizowane jest poprzez zabiegi słowotwórcze, jak choćby w słowie "wojsko", które ma rodzaj żeński, więc bohaterowie mówią, że ktoś tam przyprowadził "wojskę".  W innym miejscu czytamy: Gdzie smykasz się, latalcze?!, gdzie ostatnie słowo ma archaizowaną formę wołacza "latawcze".  Autor posługuje się ukrytymi cytatami i parafrazami literatury i to bardzo znanej, jak choćby: Nie będzie Niemiec plwał nam w gębę. Obok nich zaś bohaterowie poważają się na refleksje mogące służyć za sentencje, których nie powstydziliby się najlepsi aforyści: Dziady proszalne zawżdy są stare i nigdy nie umierają...,    Polska, mój Boże... To jest jeszcze ciągle chaos przed dniem stworzenia, Szczęśliwie papieże przychodzą i odchodzą w sposobnej chwili. 

       Poza tym jednak średniowiecze to epoka dysput, zaperzonych dyskutantów, zabiegów dyplomatycznych i rozsądzania sporów. Szeregi mów, przerzucanie się argumentami, często takimi, że niby grzecznie powiedzianymi a dosadnie, nieprzypadkowo jeden z bohaterów przyrównuje do mistrzowskiego pojedynku. Nowy mistrz Zakonu Krzyżackiego ogłasza:

- Sprawię inkwizycję nad żywymi i umarłymi.

Na co oburzony jeden z Krzyżaków:

- Mój błogosławionej pamięci brat Gunter, który dowodził wyprawą gdańską jako i oblężeniem Świecia, był rycerzem bez skazy!

- Twój brat, błogosławionej czy nie błogosławionej pamięci, ja nie wiem, Bóg to wie, stoi już przed najwyższym Sędzią, który nie musi wszczynać inkwizycji, aby dojść jego przewin.

       Jest coś w tych dialogach, co każe podziwiać średniowieczną sztukę dyskutowania. I nie jest to w żaden sposób zasługa tylko tego jednego pisarza, bo czy się czyta tę powieść Zbigniewa Zielonki, czy powieści Teodora Parnickiego, czy "Imię róży" Umberto Eco, podziw jest podobny. Jest to więc cecha epoki, jej specyficznej sztuki, którą najlepsi pisarze potrafią umiejętnie odtworzyć i pokazać. 

       Czasy Łokietkowe to nieustanne walki, oblężenia, pogromy i ucieczki. Czytelnika żądnego akcji zainteresują zapewne sceny walk, zwłaszcza ulicznych, w których ścierają się stronnictwa piastowskie, niemieckie i krzyżackie podczas prób zawładnięcia Gdańskiem, Świeciem, Tczewem, a z drugiej strony podobne starcia prowadzone na ulicach miast Mediolanu między rodem Viscontich a rodem della Tore.

       Na koniec zaś scena godna mistrza Parnickiego! Nie chcę tutaj w żaden sposób umniejszać dorobku Zbigniewa Zielonki ani jego pisarskiego kunsztu, jednakże dotąd to Parnicki był dla mnie wzorem literackiego suspensu. A tu taka cudowna niespodzianka!

Oto, kiedy w 1314 r. nad papieskim pałacem w Carpentras pojawia się czarna żałobna chorągiew ogłaszająca śmierć papieża Klemensa V, na rynek miasta wjeżdża trzech dziwnych podróżnych w szatach przypominających mnisie. Na dźwięk dzwonów pytają zebranych wokół kto umarł. Gdy dowiadują się, że papież, pytają:

- Który to papież?

- Jakoli to?! Nie wiecie, będąc chrześcijaninem a przy tym mnichem?!...

- Kiedy wyjeżdżałem, był Mikołaj, drugi, co nosił to imię... Słyszeliśmy o Celestynie a Bonifacym a Benedykcie, zasię otrzymaliśmy bullę z błogosławieństwem i pouczeniem od Klemensa...

- Człowieku, skąd wy jesteście? - to postąpił k niemu kardynał Franciszek Gaetani.

- Z Chin jedziemy....[...]


Zbigniew Zielonka: Ziemia wschodząca. Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej. Warszawa 1973. Wyd. I. 


niedziela, 20 listopada 2022

Podróże romantyków, podróże do źródeł romantyzmu

     Kolejną odsłonę Roku Romantyzmu Polskiego i zarazem powrotu do źródeł, czyli "Ballad i romansów" zaproponowała słuchaczom Warszawska Orkiestra Sentymentalna. Siedmioosobowy zespół na co dzień wykonuje dansingowy repertuar międzywojennych rewii i kabaretu. Z okazji Roku Romantyzmu Orkiestra przygotowała muzyczną wersję czterech chyba najbardziej znanych ballad Mickiewicza:  "Świtezi", "Pani Twardowskiej",  "Lilii" i "Świtezianki". Niektóre elementy dla mnie zaskakujące, na przykład lekki taneczny rytm do "Świtezi". W delikatnym głosie solistki brakowało mi początkowo dramatyzmu, atmosfery grozy, tajemniczości obecnej w utworze. Ale z drugiej strony, to przecież jakby nie było, ballady, może i grozę należy traktować z większym przymrużeniem oka. A poza tym, mimo wszystko, muzyka jest świetna. Tego naprawdę wspaniale się słucha.


       Rok Romantyzmu Polskiego ma swoje odsłony także za granicą. 7 listopada odbył się wernisaż wystawy „Słowacki in Lebanon” w maronickim klasztorze św. Antoniego w Ghazir w Libanie.  Juliusz Słowacki przebywał w tym klasztorze - działającym do dziś - w 1837 r. podczas wyprawy na Bliski Wschód. Wcześniej poeta zwiedził Grecję, Egipt. Palestynę. Liban był ostatnim etapem podróży. W klasztorze maronitów spędził niemal sześć tygodni mieszkając w celi, jak inni mnisi. Podczas swojego pobytu, w odosobnieniu, w ciszy, w przepięknym pejzażu z widokiem na góry Słowacki napisał pierwszy szkic "Anhellego".  Refleksje z pobytu opisywał także w listach do matki. Z notatnika podróży dowiadujemy się, że poeta rysował otaczające klasztor pejzaże, uczył się arabskiego i zapisywał wiersze inspirowane odwiedzanymi krajami. Wystawa prezentuje miedzy innymi rysunki i obrazy malowane ręką poety z Krzemieńca. 
        Z notatnikiem podróży wiąże się sensacyjna historia jego odnalezienia. W 2010 r. prof. Henryk Głębocki z UJ odnalazł go niespodziewanie w Rosyjskiej Bibliotece Państwowej w Moskwie. Notatnik, o którym sądzono, że zaginął w czasie II wojny światowej, ma charakter brudnopisu służącego do zapisywania na gorąco notatek, refleksji, wrażeń, słówek arabskich, dzięki którym Słowacki próbował rozmawiać z miejscową ludnością. O osobistym charakterze notatnika świadczą emocjonalne zapisy, jak na przykład: "Przeklinam podróże! Cztery dni konno... po chwastach i skałach." Są też tam właśnie rysunki i akwarele wykonane przez poetę.
 

 widok z klasztoru w Ghazir, rysunek Słowackiego z notatnika podróży na Wschód

poniedziałek, 14 listopada 2022

I tak sobie pozwiedzać, popodróżować....

      Niektórzy mają fart! Urodzili się podczas szczególnej koniunkcji planet i zostali geniuszami.  21 maja 1471 roku w Norymberdze urodził się Albrecht Dürer. Merkury w pierwszym domu sprawił, że został genialnym malarzem, a Mars w dziewiątym domu obdarzył zamiłowaniem do podróży. Koło fortuny było dla niego łaskawe i zapewniło dostatek, bogactwo i poważanie. 

        Nie, nie wierzę w horoskopy. Z powyższych astrologicznych zapowiedzi tylko jedno rzeczywiście można uznać za szczególny wpływ sił wyższych i niezbadanych - talent. Reszta to owoc ciężkiej pracy, determinacji, otwartości umysłu, mozolnego szlifowania umiejętności, podpatrywania innych mistrzów, wreszcie opiekuńczego domowego ducha i kilku zbiegów okoliczności. Opiekuńczym duchem była Agnes, żona. Mógł sobie Dürer na dwa lata wyjechać do Wenecji i tam doskonalić technikę malarską, zdobywać szerszą sławę, gdy tymczasem Agnes pilnowała jego interesów w Norymberdze, gdzie drukowane były tysiące przynoszących dochód odbitek słynnych i pożądanych grafik. 

       Wynalazek druku jak najbardziej przysłużył się zgromadzeniu przez Dürera pokaźnego majątku, za co mógł kupić okazały dom w mieście i stać się osobą pożądaną w towarzystwie. To jeden z tych szczególnych zbiegów okoliczności. Nie byłoby to możliwe w epoce ręcznego kopiowania i ozdabiania dzieł, nad czym spędzano całe miesiące w klasztornych skryptoriach. Dürer nie musiał się o to martwić, powielanie grafik inspirowanych Apokalipsą zapewniło mu rozpoznawalność w całej Europie. Jego zmartwieniem było zjawisko doskonale nam znane współcześnie: drukowanie bez pozwolenia, innymi słowy zwykła kradzież intelektualna, a także fałszywe metki, czyli podpisywanie przez fałszerzy własnych dzieł jego monogramem tak, aby sprzedać je drożej, czyli produkcja falsyfikatów.  Tak to rozzłościło malarza, że zapewnił sobie u cesarza Maksymiliana I prawo do ścigania fałszerzy. Od tej pory pod autentycznymi grafikami pojawiało się ostrzeżenie: Strzeżcie się, bandyci! Wiedzcie, że otrzymaliście od Najświętszego Cesarza Maksymiliana zakaz kopiowani i sprzedawania tych obrazów.  Jeżeli pomimo tego lub dla zysku naruszycie ten zakaz, wasze mienie zostanie skonfiskowane i pojmiecie, że naraziliście się na niebezpieczeństwo.

        Ulubionym modelem Dürera był on sam. Malował siebie od pierwszego autoportretu wykonanego, gdy miał 13 lat i później także w kolejnych ważnych etapach artystycznej ewolucji: Autoportret z ostem, Autoportret w stroju książęcym, Autoportret jako Chrystus. Jakby tego było mało, umieszczał siebie na obrazach malowanych na zamówienie. Na obrazie "Męczeństwo dziesięciu tysięcy" umieścił siebie w samym środku jako postać trzymającą na kartuszu inskrypcję zawierającą datę powstania obrazu i jego autora. Z kolei na wielkim ołtarzowym "Święcie Różańcowym" namalowanym dla kościoła w San Bartolomeo stoi pod drzewem i jako jedyna osoba przedstawiona na obrazie patrzy na widza.  Rysów Dürera można dopatrzeć się w postaci Baltazara ("Hołd Trzech Króli"), drugiego króla ofiarującego Jezusowi kadzidło. No ale, jako się rzekło, nic chyba nie przebije egocentryzmu wyrażonego w autoportrecie "chrystusowym".  Oficjalnie obraz nosi tytuł "Autoportret w futrze". 

Albrecht Dürer - Selbstbildnis im Pelzrock - Alte Pinakothek 

Albrecht Dürer, Public domain, Wikimedia Commons