wtorek, 31 grudnia 2013

On już napisał to, co przeczuwałam

      Zaskakujące jest odkrycie, że ktoś napisał to, co sami byśmy chcieli, tylko zabrakło nam słów. Patrząc na absurdalny czasami bunt współczesnych wobec tradycji - w jakiejkolwiek dziedzinie - zawsze mam podejrzenia, że u podstaw takiego zachowania nie leżą wcale czyste intencje. Przeciwnie, jest to podszyte fałszem i egoistyczną arogancją, może nawet megalomanią. I niech mi tu współcześni "twórcy" nie mydlą oczu taką czy inną teorią, gloryfikowaniem wolności twórczej, prawem do indywidualnej ekspresji artystycznej i podobnymi bzdurami. To samo dotyczy odbiorców kultury, tych, którzy nie znając tradycji, z góry zakładają, że jest przebrzmiała i anachroniczna i że jej znajomość, a tym bardziej respektowanie - nie tylko w sztuce - nie jest współczesnemu człowiekowi potrzebna. U podstaw podobnych postaw znajdują się dwa czytelne - dla mnie były czytelne zawsze - źródła: lenistwo i ignorancja. Nie znać, nie wiedzieć, nie chcieć jest po prostu wygodnie. Niewiedza natomiast od dawna przestała być we współczensej kulturze powodem do wstydu. 
     Herbert dodaje trzecie: niepokój własnego sumienia. Ciekawe to bardzo. Współczesny człowiek nie wytrzymuje konfrontacji z tradycją, bo ona burzy spokój jego sumienia, przegląda się w niej jak w lustrze i widzi swoją intelektualną, moralną, duchową nędzę, więc ucieka. Nic już nie dodam. Herbert napisał wszystko. Będzie to cytat z krótkiego eseju Duszyczka.

      "Jest dobrym prawem arcydzieł, że burzą naszą zarozumiałą pewność i że kwestionują naszą ważność. (...) 
       Jednym z grzechów śmiertelnych kultury współczesnej jest to, że małodusznie unika ona frontalnej konfrontacji z wartościami najwyższymi. A także aroganckie przeświadczenie, że możemy obyć się bez wzorów (zarówno estetycznych, jak i moralnych), bo rzekomo nasza sytuacja w świecie jest wyjątkowa i nieporównywalna z niczym. Dlatego właśnie odrzucamy pomoc tradycji, brniemy w naszą samotność, grzebiemy w ciemnych zakamarkach opuszczonej duszyczki.
      Istnieje błędny pogląd, że tradycja jest czymś podobnym do masy spadkowej i że dziedziczy się ją mechanicznie, bez wysiłku, dlatego ci, którzy są przeciw dziedziczeniu i niezasłużonym przywilejom, występują przeciw tradycji. A tymczasem w istocie każdy kontakt z przeszłością wymaga wysiłku, pracy, jest przy tym trudny i niewdzięczny, bo nasze małe "ja" skrzeczy i broni się przed nim.
       Pragnąłem zawsze, żeby nie opuszczała mnie wiara, iż wielkie dzieła ducha są bardziej obiektywne od nas. I one będą nas sądzić. Ktoś słusznie powiedział, że to nie tylko my czytamy Homera, oglądamy freski Giotta, słuchamy Mozarta, ale Homer, Giotto i Mozart przypatrują się, przysłuchują nam i stwierdzają naszą próżność i głupotę. Biedni utopiści, debiutanci w historii, podpalacze muzeów, likwidatorzy przeszłości podobni są do owych szaleńców, którzy niszczą dzieła sztuki, ponieważ nie mogą wybaczyć ich spokoju, godności i chłodnego promieniowania."


 Homer

  Giotto

 Mozart

Oni patrzą na nas poprzez swoje dzieła. Co widzą?



jeśli tematem sztuki
będzie dzbanek rozbity
mała rozbita dusza
z wielkim żalem nad sobą

to co po nas zostanie
będzie jak płacz kochanków
w małym brudnym hotelu
kiedy świtają tapety

             Herbert, Dlaczego klasycy, fragm.

niedziela, 29 grudnia 2013

Zboczami Orawy w rytmie krzesanego do Ziemi Obiecanej... Exodus Wojciecha Kilara

Link z wiadomością Zmarł Wojciech Kilar

I jeszcze jeden artykuł - lista filmów, do których skomponował muzykę

       Szykowałam notkę o nowych płytach, a wśród nich Polonium zespołu Motion Trio. Najnowsza płyta zawiera kompozycje - jak wskazuje tytuł - polskich kompozytorów współczesnych: Witolda Lutosławskiego, Krzysztofa Pendereckiego, Henryka Mikołaja Góreckiego i Wojciecha Kilara. Trzej akordeoniści z Krakowa złożyli hołd największym twórcom XX i XXI wieku, którzy rozsławili polską muzykę w świecie. Miał to być wpis niejako noworoczny, ułożony w listę pożądanych i planowanych w przyszłym roku zakupów. Miałam nawet adekwatny wymyślony tytuł.
       Jednak smutna okazja sprawia, że już teraz, już dziś sięgam po jeden z utworów z tej płyty: Orawa Wojciecha Kilara w transkrypcji na trzy akordeony - gra Motion Trio





A na dokładkę jeden z moich ulubionych utworów Kilara - też z intencją wpisania na listę komopozycji na mój pogrzeb - Exodus. Nie jest to może najlepsze wykonanie, ale jedno z ostatnich tak spektakularnych, z ubiegłego roku na 80 urodziny Kompozytora.


sobota, 28 grudnia 2013

"Delikatny proces, jazda na tygrysie"

      Początek jest biały. Biała  płaszczyzna, biała otchłań, biała dziura lęku.

      Geza Révész wyodrębnił cztery etapy twórczego procesu:
1. zbieranie;
2. dojrzewanie;
3. oświecenie;
4. formowanie.
Dla uniknięcia zbytniego uproszczenia wymagają one pełniejszego wyjaśnienia, a zapewne i to nie wystarczy do pełnego zrozumienia istoty rzeczy. Weźmy takie zbieranie: może się odbywać świadomie i nieświadomie; co prawda intelekt pracuje, ale są w nim poziomy głęboko ukryte jak góra lodowa - największa część pozostaje pod wodą. Trzeba umieć nurkować. W etapie drugim wszystko odbywa się poza udziałem świadomości. Rzecz, temat, dzieło, odkrycie... dojrzewa powoli, długo i nieoczekiwanie. Nie wiemy, co wyjdzie. To się okazuje w etapie trzecim, etapie inspiracji czy - jak uważają tradycjonaliści - natchnienia. Jak widzimy, natchnienie nie jest i nigdy nie było żadnym początkiem. To wręcz zapowiedź końca. Przejście do etapu czwartego - etapu formowania pod dyktatem pilności, poświęcenia i samodyscypliny. To są te godziny ślęczenia nad pustą kartką, gapienia się na zagruntowane płótno na blejtramie, zamykania się przed hałasem w pracowni, uciekania przed nadmiarem świata, godziny i dni milczenia, ciszy... Początek jest biały. Biała  płaszczyzna, biała otchłań, biała dziura lęku. Potem pojawiają się słowa...
      .... albo kolor .... albo dźwięk ... albo ruch... albo przestrzeń.
Dzieło sztuki w stanie potencjalnym jest jak krajobraz, który otwiera się podczas podróży, lecz wymyka się opisowi, bowiem nie ma w nim miejsca które byłoby syntezą wszystkich wrażeń mogących się zmieścić w jednym słowie. Tak właśnie jawiła się, czy raczej wymykała Herbertowi Grecja, gdzie człowiek przyszedł na górskie  pustkowie, by wydrzeć tajemnicę bogom. Dzieło sztuki zaś stawia opór. Chce być, chce zaistnieć i potrzebuje do tego człowieka. Opór dzieła sztuki. Słowa i mity, obrazy i wizje wiodą mnie w okolice, których nie znam, jak w obcy krajobraz. Iść za słowami nizanymi w sznury zdań? Zboczyć z równej drogi, próbując grząski nieznany teren? Pełza jak we śnie mój duch ociężały.
       A więc przestaję się sprzeciwiać, płynę z prądem, takm jakim jest, takim jakim on sam chce być, szukam właściwej koleiny, próbuję się umocnić, próbuję podążyć z biegiem rzeczy, przydając i utrwalając nowo powstającemu formę labo formie treść. Jedno i drugie się zmienia, wymienia, prowadzi prowadzące bądź prowadzone. Delikatny proces, jazda na tygrysie. 


Johannes Poethen: Oddech bogów. Eseje greckie. Przekład Eugeniusz Wachowiak. Poznań 2000.
Zbigniew Herbert: Labirynt nad morzem. Warszawa 2000
William Shakespeare: Burza. Przekład Piotra Kamińskiego. WAB. Warszawa 2012

niedziela, 22 grudnia 2013

Odnaleziony kompozytor

     Jestem bezradna. Po raz pierwszy kompletnie niczego nie mogę znaleźć. Internet milczy. Niewiarygodne. A jednak. Namęczyłam się i naszukałam jak nigdy dotąd.  Jakby gościa w ogóle nie było. Jakby nie istniał. Wyparował. Ale są płyty. Ktoś je nagrał, więc gdzie się podział Bernard-Aymable Dupuy?
      Albo mój komputer już całkiem do kitu, albo mnie przedświąteczne porządki wykończyły. Zamiast francuskiego Dupuya, uparcie wyskakiwał mi szwajcarski Edouard Jean Baptiste Camille Du Puy Louis. No jak tak można?
      Przygody z wyszukiwarką mogą być pełne niespodzianek. Najpierw, jak na ironię, otworzyła się strona o właściwym Dupuyu, ale po włosku i mój translator nie chciał tego tłumaczyć. No za nic nie wychodziło. W końcu dotarłam do wersji francuskiej. I to jakiej: Centralny katalog muzyki barokowej Wersalu! (czy jakoś tak).
      No ale Dupuy to nie jest całkiem barok. Toż osiemnasty wiek! A co tam, niech sobie go tam przypisują, gdzie chcą, ważne, że wreszcie coś wiem. I wiem, dlaczego tak trudno go znaleźć: ponieważ szczegółowa biografia wraz z analizą prac są dopiero opracowywane.
      Tymczasem zaś wiadomo, że:
Bernard-Aymable Dupuy, pisany też jako: Bernard Aymable Touluse-Dupuy oraz Bernard Dupuy Aymable (no i jak miałam go znaleźć, skoro nie mogą się zdecydować, jak go pisać!) ur. się w Tuluzie w 1707 roku, zmarł 30 grudnia w 1789  w Saint-Sernin. Karierę muzyczną rozpoczął jako chórzysta, przez czas jakiś zajmował stanowisko mistrza muzyki w katedrze św. Szczepana w Tuluzie, a na koniec został nauczycielem muzyki, jednocześnie cały czas komponując.
       Do niedawna wszystkie jego kompozycje znajdowały się tylko w rękopisach, za życia kompozytora niczego nie wydano. W odnalezionych rękopisach większość to muzyka religijna, a tylko kilka ma charakter świecki. Do tych drugich należą dwa balety, jakieś kawałki opery, prolog, romanse, sielanki... Niewiele tego. Muzyka religijna przechowała się w większej liczbie: dwie msze, ponad czterdzieści motetów (antyfony, Magnificat, psalmy...). Jedną z wiekszych kompozycji jest motet na Boże Narodzenie Au milieu de la nuit. To był właśnie powód moich poszukiwań.
        Całość składa się - o ile udało mi się właściwie posklejać i policzyć kawałki znalezione na YouTube -  z czternastu części trwających w sumie 35 minut. Zaczyna się od Uwertury, a potem są na przemian arie i partie chóralne. Ostatnia partia chóru tchnie radością, z którą raźniej byłoby wracać nocą z Pasterki. Tylko kto mi to wówczas zaśpiewa?
       Jedyne nagranie jakie znalazłam wykonuje Groupe Vocal de Touluse.


Dupuy - Kantata na Boże Narodzenie, część I - Uwertura



Dupuy - Kantata na Boże Narodzenie, części II - V



Dupuy - Kantata na Boże Narodzenie, części VI - IX



Dupuy - Kantata na Boże Narodzenie, części X - XIV

środa, 18 grudnia 2013

Vox in Rama

       Mikołaj Zieleński, 1550 (prawdopodobnie ur. w Warce) - 1616 (daty życia hipotetyczne). Kompozycje Zieleńskiego przetrwały dzięki wydanym w Wenecji w 1611 roku zbiorom Offertoria totius anni oraz Communiones totius anni, w sumie zawierających 113 utworów. Nie wiadomo jednak, czy są to wszystkie jego dzieła, czy wybrane. Na dobrą sprawę więcej niczego pewnego o kompozytorze nie wiadomo, nieznane są jego losy ani miejsce śmierci, nie wiadomo, gdzie i u kogo pobierał nauki. W przedmowie do weneckeigo zbioru wspomina, że był organistą na dworze Prymasa Polski  Wojciecha Baranowskiego, który zresztą sponsorował wydanie kompozycji.

Vox in Rama - czterogłosowy motet na święto Niewiniątek, pochodzi ze zbioru Communiones. Utwór o charakterze lamentacyjnym, muzycznie wierny treści, oddaje napięcie poprzez duże skoki interwałowe i dysonanse.

Vox in Rama audita est,
prolatus et ululatus:
Rachel plorans filios suos,
noluit consolari, quia non sunt.

W Ramie daje się slyszeć
lament i gorzki płacz:
Rachel opłakuje swoich synów,
nie daje się pocieszyć, bo już ich nie ma.


Mikołaj Zieleński, Vox in Rama, śpiewa M`ottetto profano

Trzeba kliknąć na pasek pod reklamą, o ile samo nie zacznie. Obrazu nie ma ;-)

Poniżej to samo z kiepskim obrazem, ale głos się niesie jak trzeba :-)





niedziela, 15 grudnia 2013

Autentyki in crudo

      Od Godziszowa, przez Dzwolę i Kocudzę w powiecie janowskim, do Łukowej w powiecie biłgorajskim można przeciągnąć niemal linię prostą biegnącą na ukos od północnego zachodu do południowego wschodu przez Lasy Janowskie i część Puszczy Solskiej. Niedaleko stąd, właściwie na odległość jednego rzutu okiem zaczyna się pagórkowate Roztocze. Twórcy strony http://muzykaroztocza.pl/ nieco poszerzają obszar krainy geograficznej, penetrując teren aż do Kraśnika na zachodzie i Lubaczowa na południowym wschodzie. Zgodnie z geografią czy nie, jest to lubelskie zagłębie muzyki ludowej, a linia Godziszów - Dzwola - Kocudza - Łukowa leży w samym jego centrum.
      To stąd pochodzi łukowski zespół śpiewaczy, który jako jedyny zdobył czterokrotnie Złotą Basztę podczas Festiwalu w Kazimierzu Dolnym. Stąd - na terenach między Janowem Lubelskim a Biłgorajem - wywodzi się unikalny w skali nie tylko polskiej instrument muzyczny: suka biłgorajska, zrekonstruowana przez Zbigniewa Butryna z Janowa Lubelskiego i  profesor Marię Pomianowską, która od 2010 roku porowadzi na Akademii Muzycznej w Krakowie jedyną w Polsce klasę nauki gry na tym instrumencie. Suka biłgorajska doczekała się nie tylko nobilitacji akademickiej. Otóż jest ona jednym z ulubionych instrumentów specjalnie zamawianych na... japońskim dworze cesarskim, a jej entuzjaści  uczą się nie tylko na niej grać, ale i śpiewać biłgorajskie pieśni!!
      Nie liczyłam, ilu stąd wywodzących się muzyków, śpiewaków, instrumentalistów zdobywało nagrody w Kazimierzu, ale wszyscy, którzy zaprezentowali się na koncercie Pieśni spod Niebieskiej. Muzyka Roztocza są wielokrotnymi laureatami. Same autentyki. Rocznikowo - przedwojenni lub urodzeni podczas wojny; średnia wieku na oko 70 lat, a i tak chyba zaniżyłam ;-) Głosy potężne, muzyka od serca, opowieści dowcipne, dusze szerokie.


      Zespół śpiewaczy z Łukowej I, jak wspomniałam, panie czterokrotnie zdobyły Złotą Basztę w latach: 2000, 2004, 2008, 2012. Nie wiedziałam, na którą z nich patrzeć, ponieważ każda miała nieco inny sposób wymawiania niektórych głosek. Na przykład jedna z nich (nie chcę strzelać nazwiska  na ślepo, a nie jestem pewna) wymawiała "ł" przedniojęzykowo-zębowo, chociaż nie we wszystkich wyrazach, w niektórych, w bardziej archaicznych. Zespół zaśpiewał cykl pieśni weselnych, od historii narzeczeństwa, ślubu, błogosławieństwa rodziców, po dramatyczną historię utopionego wianka. 


      Janina Chmiel z Wólki Ratajskiej (gmina Godziszów), zdobywczyni Złotej Baszty śpiewaczej w 2006 roku oraz  wielu nagród w konkursach tanecznych. Kobieta krucha, skromna, można powiedzieć nawet  nieśmiała, ale głos ogromny, potężny aż ściany wydawały się za ciasne. Toć przecież te pieśni tęskne dostosowane są do szerokich pól, do  przestrzeni,  a słowa nieść się powinny daleko. I pani Janina tak właśnie śpiewa, żeby głos doleciał aż po horyzont. Jej głos jest niezwykle charakterystyczny, ciemny, chwytający za serce. Były to bardzo tęskne pieśni. I bardzo archaiczne kolędy, jakich w życiu nie słyszałam. W każdym razie w śpiewnikach oficjalnych ich nie ma. Może u Oskara Kolberga trzeba  by sprawdzić.


      Janina i Beata Oleszek: matka i córka ze słynnego za sprawą ubiegłorocznych Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej zespołu Jarzębina z Kocudzy - trzykrotnie Złota Baszta: 2001, 2007, 2011. Tutaj śpiewają pieśń pogrzebową. Dlaczego z kartki? Ponieważ według ludowych wierzeń zmarłemu nigdy nie powinno się śpiewać z pamięci. Kiedy śpiewały razem, wydawało mi się, że matka ma głos silniejszy, szerszy, ale kiedy córka zaśpiewała sama, zmieniłam zdanie. Ona po prostu w duecie się "oszczędzała" ;-) Repertuar różnorodny: od pieśni o narodzinach, takiej chrzścielnej, przez weselne, pogrzebową i tzw. pieśni sieroce, starsznie smutne, samym śpiewaczkom łzy w oczach zaświeciły.

       I na koniec mój faworyt - osiemdziesięciolatek! Stanisław Głaz z Dzwoli - laureat  Złotej Baszty w 1997 roku a potem jeszcze wielu innych nagród.


Wystąpił w duecie z Bronisławem Rawskim, kolejnym autentykiem z Kocudzy, grającym na bębenku i harmonijce ustnej, także tancerzem.



Jak sam o sobie mówi, w życiu robił wiele rzeczy, był rolnikiem, cieślą, szewcem, stolarzem, murarzem, ale zawsze też muzykantem, najpierw kolędującym, potem grającym na klarnecie w orkiestrze dętej, ostatecznie zaś na skrzypcach. Popatrzcie na jego ręce, na sylwetkę, na nogi człowieka przecież starszego, schorowanego,  spracowanego, ale w tę jego skrzypcową nutę zasłuchałam się do wzruszenia. Ludziom nogi same do tańca chodziły, ktoś nawet poszedł w tany, a na koniec zagrał, a my zaśpiewaliśmy na widowni "Cichą noc".




Kawałek nagrania. Byłam już kiedyś na koncercie Stanisława Głaza występującego z młodymi uczniami, którzy przyjeżdżają nieraz z daleka pobierać nauki podczas warsztatów organizowanych przez Towarzystwo dla Natury i Człowieka. Dowcipnie opowiadał,  że  młodzi chętni i zdolni są, ale jeszcze się dużo muszą nauczyć ;-)

Pan Remigiusz Mazur-Hanaj w komentarzu zamieścił link do koncertu na biłgorajskiej suce ze Studia im. Władysława Szpilmana - wklejam poniżej, może ktoś zechce posłuchać i obejrzeć. Otwiera się artykuł, a w środku są linki do trzech części koncertu. 

Odzyskane brzmienia suki biłgorajskiej - koncert

piątek, 13 grudnia 2013

Niech będzie adwentowo



        No to zaczynam przedświąteczną magię :-) 
        Najpierw otworzyła mi się muzyka. Oniemiałam. Zachwycająca krystaliczność szlachetnej linii melodycznej, przepiękna interpretacja, polifoniczna hramonia... Supreme! Cudowna mistyka. Tylko muzyka dawna potrafi tak unosić. Kim był jej autor? Gdzie tworzył? Juan Esquivel Barahona (1560 -1625) - Ten cudowny hszpański barok, chociaż początki twórczości Esquivela to jeszcze renesans. Pierwsze informacje o nim to: twórca muzyki sakralnej, ponad siedemdziesięciu polifonicznych czterogłosowych motetów, kilkunastu mszy od cztero- do 8-głosowych, a poza tym komponował hymny, antyfony, psalmy, szesnaście wersji Magnificat; w młodości sam należał do katedralnego chóru, z czasem i on został maestro di cappella najpierw w Oviedo, potem w Calahorra i ostatecznie w Ciudad Rodrigo. A poza tym brak informacji. Do Oxford Library trzeba się zalogować, żeby mieć dostęp do tekstów. Za to dowiedziałam się, że Bibliotece Publicznej w Toronto są dwie biograficzne ksiażki o nim. Na Oxford Reference są trzy teksty i też wymagają logowania :-( A na Requiemsurvey ostatecznie przeglądarka mi się zawiesiła. 
     
Veni, Domine, et noli tardare,
veni, Domine, visitare nos in pace,
ut laetemur coram te corde perfecto.



środa, 11 grudnia 2013

O niczym

     Dodałam gadżet na górze pod tytułem. Wolałabym, aby to było od razu okienko filmiku, ale nie potrafię. Więc tylko jako link. Ma się pojawiać zawsze nad kolejnymi wpisami. Zobaczymy, czy zadziała. 
     Co to jest? Moje ostatnie odkrycie z poprzedniego wpisu :-) Dopóki mi się nie znudzi, będzie zawsze na początku, codziennie rano ( i wieczorem).
      A tak w ogóle to bajzel totalny. Kalendarz pędzi, a ja jestem w lesie. Nie wiem, ile jeszcze do świąt. Niczego nie planuję, nie sprzątam, nie lepię uszek, nie piekę pierników... Praca mnie przywaliła :-( Nie mogę się podnieść. Dobrze że przynajmniej w Dwójce będą kolędy śpiewać, to jakoś świątecznie się nastroję. 500 lat kolęd w wykonaniu Huelgas Ensemble. Gdybym mieszkała w Gdańsku, słuchałabym na żywo i święta nie byłyby dla  mnie zaskoczeniem. A tak, zostanę jak zwykle o północy przyłapana z Mistrzem z Delft na roztrząsaniu zagadnienia pierwszorzędnej wagi: ut pictura poesis. 
       Na razie odbieram paczki. Z książkami. Pełno książek. Na biurku, na podłodze, pod łóżkiem, na krześle... Usiąść nie ma gdzie. Nie zapraszam więc. A czytać nie ma kiedy. Książki leżą żałośnie otwierając się na przypadkowych stronach. To tu, to tam zaglądam... Dlaczego tak jest, że brzydota i śmierć wyzwalają dreszcz estetycznego wzruszenia, a naocznie pokazane piękno jest najczęściej kiczowate? 

jest chwila ciszy kiedy karki
ugnie potężny wina opar
pogodzi zmarłych i zabójców
cień co zdejmuje z ściany topór

           (Z. Herbert)

sobota, 7 grudnia 2013

Idę młody genialny...

    Stan obecny:
- 31 lat
- szefuje trzem orkiestrom symfonicznym na trzech różnych kontynentach
- na koncerty lata między Europą, USA i Japonią (najczęściej)
- w styczniu 2014 r. zadebiutuje z Berlińskimi Filharmonikami
- w Polsce... był w tym roku... dwa razy - w kalendarzu koncertowym przez najbliższe dwa lata Polski nie ma

    Droga na szczyt:
- 1982 ur. w Pabianicach
- 2007 - ukończenie Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina w specjalności dyrygentury symfoniczno-operowej
- 2007 - w wieku 25 lat - I miejsce w Międzynarodowym Konkursie Dyrygenckim w Pradze
- 2007 - 2009 - asystent Antoniego Wita w Filharmonii Narodowej w Warszawie
- od 2009 - współpraca z Tokyo Symphony Orchestra
- wrzesień 2009 - debiut z Trondheim Symfoniorkester
- od września 2010 r. - powołany na głównego dyrygenta  Trondheim Symfoniorkester (Norwegia) - zaledwie po jedym wspólnym z nimi występie
- od września 2011 r. także dyrektor muzyczny Orkiestry Symfonicznej w Indianapolis i adiunkt dyrygentury na Indiana University Jacobs School of Music
 - od kwietnia 2013 r. - także powołany na pierwszego gościnnego dyrygenta Tokyo Symphony Orchestra

      Sposób pracy:
- trudny i uparty: pierwszych siedem nut X Symfonii Szostakowicza  kazał orkiestrze na próbie powtarzać 30 razy, ponieważ skrzypce grały nierówno!
- koncerty prowadzi zawsze z pamięci - bez partytury
- regularnie włącza do koncertów polską muzykę: od Chopina, przez Szymanowskiego, Kilara, Lutosławskiego, Góreckiego, po Pendereckiego

    To jest taki gość, który jako dyrygent często przyciąga uwagę bardziej niż solista z założenia mający być gwiazdą. Fryzurę ma ekstrawagancką, rękami macha tak, że nie bardzo wiem, o co w tym chodzi, ale dobrze, że przynajmniej orkiestry wiedzą, miny robi niepospolite. Nie, to nie jest typ dyrygenta, za którym pojechałabym specjalnie, żeby go zobaczyć i posłuchać, ale fascynuje bardzo.  Denerwuje mnie jego machanie, ale... jednocześnie podziwiam. Jest niesamowity i doceniam. To nie jest ten rodzaj dyrygowania, na który mogłabym się zapatrzeć, jak na Abbado czy Fasolisa. Zapatrzeć się tak z bezkrytycznym zachwytem. Albo jak na Borowicza, który dyryguje z taką elegancją, że tworzy w powietrzu osobny taniec. Przeciwnie: oglądam i cały czas sobie w myślach powtarzam: zaraz go wyłączę... i nadal oglądam. Co więc w nim takiego siedzi? Pewnie to ten geniusz, którego nikt nigdy nie widział, ale niektórzy mają go w sobie ;-)

Krzysztof Urbański - najmłodszy dyrygent orkiestry symfonicznej w historii Stanów Zjednoczonych; szef Orkiestry Symfonicznej w Trondheim, pierwszy gościnny dyrygent Tokijskiej Orkiestry Symfonicznej - idzie młody genialny... 




Fot. Joanna Urbańska - ze strony artysty: www.krzysztofurbanski.com



To tylko próba, ale jaka :-)


czwartek, 5 grudnia 2013

Bóg i dyrygent

 - Na czym polega różnica między Bogiem a dyrygentem?
 - Bóg wie, że nie jest dyrygentem!
 - A na czym polega różnica między dyrygentem a terrorystą?
 - Z terrorystą można negocjować.



środa, 4 grudnia 2013

Dookoła Hiszpanii

     Strona internetowa Quatuor Europa ma cztery wersje językowe: hiszpańską, angielską, niemiecką i polską. Hiszpańska, bo obecnie członkowie zespołu mieszkają i pracują w Hiszpanii, ale pochodzą z różnych krajów Europy. Zespół powstał w 2000 roku, gdy czworo muzków współpracujacych z różnymi filharmoniami postanowiło wspólnie rozwijać muzykę kameralną. Na początku zespół tworzyli: Cristian Ifrim - I skrzypce i altówka; Anna Radomska Gardyjas - II skrzypce; Jerzy Wojtysiak - altówka; Hervig Coryn - wiolonczela. Ale dzisiaj wystapili w zmienionym, prawie polskim składzie:
Cristian Ifrim - I skrzypce, Rumunia;
Anna Radomska Gardyjas - II skrzypce, Polska;
Jacek Nycz - altówka, Polska;
Małgorzata Sęk - wiolonczela; Polska
      Cristian Ifrim i Anna Radomska od lat mieszkają w Hiszpanii, współpracując z Filharmonią i Szkołą Muzyczną w Pampelunie, w swoich europejskich tournées promują muzykę, kulturę i wina regionu Navarry, popularyzują kompozytorów hiszpańskich. Poza najszerzej, co zrozumiałe, reprezentowaną w repertuarze muzyką hiszpańską, grają też klasykę europejskiej kameralistyki oraz kompozytorów polskich, takich jak Stanisław Moniuszko, Fryderyk Chopin, Maciej Radziwiłł, Feliks Janiewicz, Grażyna Bacewicz oraz uważany za arcydzieło polskiej kameralistyki  Kwintet fortepianowy g-moll Juliusza Zarębskiego, zmarłego zaledwie w wieku 31 lat.
      Jacek Nycz, jak wyczytałam, był, a może i jest nadal, muzykiem w Sinfonii Varsovii, z kolei Małgorzata Sęk współpracowała z Filharmonia Lubelską oraz należała do Trio Concertante. Jeszcze w poprzednim składzie kameraliści Quatuor Europa od 2009 roku regularnie przyjeżdżali do Polski.
       Koncert, a wlaściwie hiszpańskie spotkanie składało się z trzech części. W pierwszej było muzycznie, koncertująco, trochę geograficznie oraz dydaktycznie. Słuchaliśmy Granadosa, Albeniza, Sarasatego, muzycznych kawałków z madryckiej zarzueli Chueca oraz... Bizeta. Utwory zostały tak dobrane, aby ilustrowały charakterystyczne cechy muzyki kompozytora, ale i oddawały charakter poszczególnych historycznych regionów Hiszpanii (nie wszystkich oczywiście): Kraju Basków, Andaluzji, Asturii, Katalonii, Navarry i samego Madrytu. Anna Radomska, która pełni rolę doradcy do spraw kultury w Konsulacie Honorowym RP w Pampelunie, zapowiadała utwory, opowiadaała o kompozytorach, przybliżała - nie tylko muzyczne - ciekawostki  o poszczególnych regionach, a w trakcie koncertu oglądaliśmy projekcję zdjęć hiszpańskich miast i pejzaży. Dlatego wspomniałam, że całość miała aspekt edukacyjny.
       Po obowiązkowym bisie nastąpiła część druga: degustacja wina Gran Feudo z winnic Navarry. Wybrałam czerwone wytrawne crianza i ulotkę z rabatem do internetowego sklepu ;-) Pani Anna opowiadała o hiszpańskich winach, winnicach, degustacji i ćwiczyliśmy analizę bukietu. Najciekawsza była próba określenia zapachu: każdy wyczuwał co innego. Od czarnej porzeczki po cytrusy, tylko nikt nie wyczuł dębowej beczki, w której wino było przechowywane ;-)))
       W trzeciej części oglądaliśmy film o atrakcjach Hiszpanii, pielgrzymkowym szlaku do Santiago de Compostella i od ponad dwudziestu lat "ojczystym" mieście p. Anny - Pampelunie. Film dzień po dniu pokazywał najciekawsze atrakcje słynnego święta ku czci patrona miasta, świętego Fermina (Sanfermines): od rozpoczęcia i procesji z figurą świętego, poprzez gonitwy byków ulicami, corridy, procesje olbrzymów, wesołe miasteczko, całonocne szaleństwa, po końcowy pokaz fajerwerków i "żałobną" pieśń. Święto trwa tydzień: w tym czasie urzędy pracują tylko trzy godziny do południa, a potem wszyscy się bawią.  Niczego w tym czasie nie można załatwić,  nie można liczyć na żadne usługi. Podobno na czas święta wyjeżdża 60% mieszkańców miasta, za to przybywa około miliona turystów.
        Wielu jeszcze rzeczy się dowiedziałam, z czego większość zapomniałam. Baskowie na przykład mają strasznie trudny język, za to świetnie dogadują się z ludami kaukaskimi, ponieważ jak głoszą niektóre teorie, stamtąd dawno temu przywędrowali. Navarrę uważają za część swojego terytorium, chociaż Nawaryjczykom wcale się to nie podoba i twierdzą, że są całkiem odrębnym regionem, zresztą mają autonomię z osobnymi finansami i szkolnictwem. Inna ciekawostka to specjalny zegar na ulicy w Pampelunie, który odmierza, ile czasu zostało do następnego Sanfermines. Albo fakt, że byków biegnących podczas słynnego wyścigu jest sześć, ale nie biegną same, tylko dla "zachęty"  wypuszczane są także krowy. Podczas święta owych sześć byków bierze udział w corridzie, a torreadorów jest trzech, więc wypada po dwa byki na jednego. Oczywiście nie naraz. Są to byki specjalnie hodowane tylko do tego jednego celu - aby dać je zabić podczas corridy. Karmione są tylko naturalnym jedzeniem, dlatego ich mięso jest zwyczajnie potem przerabiane i przeznaczone do sprzedaży i konsumpcji jako bardzo zdrowe i wolne od chemii.
        I na koniec rada dla ewentualnych chętnych do wzięcia udziału w gonitwie z bykami: w razie przewrócenia się nie wolno wstawać, tylko należy na boku skulić się w pozycję embrionalną, osłaniając rękami głowę. Widać było, że takie  leżące postacie byki całkiem zgrabnie przeskakują, o ile zdążą, i pędzą dalej za innymi uciekającymi ;-)
       
Ciężko mi znaleźć odpowiednią muzykę, bo nagrań za dużo nie ma takich, jakie by pasowały.  Może to. Co prawda nie kwartet, tylko cała orkiestra, ale przynajmniej Granados to jest.



PS A Cristian Ifrim mial kolczyk w uchu i cały czas, gdy głową machał, światło się odbijało, jakby co najmniej diamentami wysadzany ;-)

niedziela, 1 grudnia 2013

Autoportret nie reklama

    Pisanie, a wręcz tworzenie autoreklamy jest dzisiaj rzeczą powszednią i pożądaną. Bez tej umiejętności nie wróżą nam sukcesu. Wykorzystać należy wszelkie dostępne  technologie, nie pomijając FB, TT, NK, YT, sieci realnych i wirtualnych znajomych, banerów na płotach, billboardów, kolorowych ulotek, natrętnych SMS-ów i ulicznej sondy. A najlepiej wywalić wielkoformatowy autoportret, odpowiednio sfotoshopowany, na front galerii handlowej. Taak, to uwodzicielskie spojrzenie, rzęsy do połowy policzka, odpowiednio mały procent zakrytego ciała... Oj, co ja plotę, toć o mężczyznę chodzi! No to tak: fryz stojący na żelu do góry,  wygolone boki,  na szyi cóś zamotane a`la Jacyków,  spod opadających spodni wystające slipy...  chywtliwy napis: Geniusze chodzą samopas albo: Jestem dla Ciebie albo: Szukam pracy... 
    Stop! Jesteśmy dopiero na przełomie XVI/XVII wieku! Nie znamy FB, TT ani nawet hipermarketów. Piszemy gęsim piórem, mamy niewładną rękę, nikt nie zna naszej twarzy, nazwisko też niezbyt. Zaledwie lokalne. Ale geniusz w nas siedzi mimo wszystko. Geniusz zgryźliwy trochę, ironiczny, gorzka samoświadomość własnej nędzy i bezradności wobec świata. Za dużo w nas wiedzy, żeby zmyślać; za dużo dumy, żeby kłamać. Dlatego piszemy autoportret:
        Ten, którego tu widzicie, o twarzy pociągłej i chudej, z kasztanowatymi włosami, czołem jasnym i otwartym, z wesołymi oczami i zakrzywionym, choć bardzo proporcjonalnym nosem, platynową brodą, która mniej niż dwadzieścia lat temu była złota, z wielkimi wąsami i małymi ustami, zębami ani małymi, ani też wielkimi, bo ma ich tylko sześć, i w dodatku źle utrzymanych i krzywo ustawionych, jedne z drugimi nie mają bowiem  styczności; postać pomiędzy dwiema skrajnościami, ani wielka, ani mała; koloryt żywy, raczej biały, a nie brunatny; nieco pochylony w plecach i nie bardzo lekki w nogach; takie, mówię, jest oblicze autora...Potocznie nazywa się Miguel de Cervantes Saavedra.
       Po takiej autoreklamie sięgam do zbioru Nowel przykładnych. Przeczytałam dwie z dwunastu zebranych w dwóch tomach opowieści. Obie budujące, kończą się dobrze, choć los nie szczędzi bohaterom niezwykłych perypetii. Nie jestem w stanie streścić, ile razy i komu była sprzedawana Leonisa ani komu ile razy przypadał jej niestrudzony we wzdychaniu ukochany Ryszard zanim udało im się pomyślnie wydobyć z tarapatów i żyli długo i szczęśliwie. Konstrukcja fabularna Znakomitej pomywaczki jest jakby prostsza, ale zgoła nieprawdopodobna. Cervantes wprowadza tam środowisko pikarów, hiszpańskich obieżyświatów, beztroskich włóczykijów, wyrzutków i ludzi marginesu społecznego. Przy czym główni bohaterowie tylko się za takich podszywają, ostatecznie okazując się godnymi szacunku szlachcicami wracającymi pokornie na łono swojej klasy społecznej. I po rozwikłaniu tajemniczego qui pro quo znowu wszyscy żyli długo i szczęśliwie. 
      A w następnej noweli bohaterem jest angielski szlachcic Klotaldo, którego wszyscy członkowie rodziny byli sekretnymi katolikami, jakkolwiek w sprawach publicznych okazywali zgodność z poglądami swojej królowej [Elżbiety I], a mimo to nie posłuchał rozkazu hrabiego Leste i oprócz łupów zebranych Hiszpanom z Kadyksu, uwiózł do Londynu dziewczynkę w wieku lat siedmiu. 


Miguel Cervantes. Nowele przykładne. Tom I-II. Przeł. Z. Karczewska-Markiewicz, Z. Milner.  Wydawnictwo Literackie Kraków. 1976.