niedziela, 30 września 2018

Gdzie jest Nowy Świat?

     Nie, nie chodzi o warszawską słynną ulicę. Może troszeczkę zerkano za ocean śladami Kolumba, ale też nie za każdym razem. Sięgano w przeszłość do Raju Utraconego, tam bez wątpienia można wciąż znaleźć inspirację, ale i stamtąd trzeba kiedyś wrócić. Więc Ziemia Obiecana? Podróż w przyszłość? Albo po prostu podróż w ogóle? Od "Podróży zimowej" po  "amerykańskiego" Dvořaka i jeszcze dalej?  W popkulturowe rejony muzyki filmowej? Tegoroczne Szalone Dni Muzyki znowu zgromadziły tłumy wędrowców przemierzających wszelkie dostępne i niedostępne zakulisowe terytoria Teatru Wielkiego Opery Narodowej. Ba, po raz pierwszy szaleństwo zawładnęło nawet okolicznymi ulicami. I ja tam byłam, słuchałam i oglądałam, a w międzyczasie jak zwykle kawę piłam ;-)
     Maraton zaczęłam dopiero w sobotę, ale za to byłam na pięciu koncertach pod rząd. No, z małymi przerwami. Jak zasiadłam w tym Nowym Świecie o trzynastej, tak wyszłam stamtąd po dwudziestej. No, z małymi przerwami siedziałam, bo po drodze polonez ulicami Śródmieścia był. Właściwie od tego koncertu zaczęłam. Zaraz... bajzel mi się robi. No to po kolei. Słuchałam trzech różnych orkiestr, byłam w sumie na sześciu koncertach: czterech orkiestrowych i dwóch kameralnych, wysłuchałam czterech prawykonań, po raz pierwszy na żywo widziałam jak dyryguje Agnieszka Duczmal, poznałam nowego młodego polskiego dyrygenta oraz wirtuoza wiolonczeli z Hiszpanii, zobaczyłam wreszcie i usłyszałam jak gra nasz "Pianohooligan" i ... nie mogę napisać, czego i kogo nie udało mi się posłuchać, bo mi żal.
      Do koncertu "Polonez dla Niepodległej" wyszedł dyrygent młody, jeszcze mi nieznany, Paweł Kapuła. Z włosem starannie rozwianym i wzrokiem jak "Mickiewicz na Judahu skale" poprowadził cykl utworów polskich, w tym prawykonania czterech polonezów nagrodzonych w konkursie "Warszawski polonez dla Niepodległej" ogłoszony przez Sinfonię Varsovię. Do konkursu przystąpiło ponad stu kompozytorów, a w czerwcu ogłoszono wyniki. Nagrodzone utwory zostały już nagrane i to właśnie pod batutą Pawła Kapuły, ale dopiero wczoraj, 29 września, odbyło się publiczne prawykonanie. Pierwsze miejsce zdobył polonez absolutnie awangardowy. Owszem, rytm poloneza pozostał, ale poza tym... no, tańczyć do tego byłoby trudno ;-) To polonez raczej do słuchania i zapewne musiałabym posłuchać co najmniej trzy razy, żeby zrozumieć "o co chodziło kompozytorowi" - Emilowi Wojtackiemu. Może troszkę przesadzam, ale tak całkiem serio, w sumie utwór mi się podobał, ale że odbiega od łatwej polonezowej frazy, przyznaje sam kompozytor. Miejsce drugie przypadło Pawłowi Siekowi, a trzecie zdobył Ireneusz Boczek. W ich kompozycjach poloneza było znacznie więcej. Z kolei na zakończenie wybrzmiał utwór zaledwie 12-letniego autora Adama Józefa Falenty, który zapowiada się na całkiem ciekawego kompozytora. jego "Polonez dla Niepodległej" jest bowiem częścią większej całości, którą komponuje, I Symfonii h-moll. Młody autor przyznaje, że o konkursie powiedziała mu jego nauczycielka kompozycji i wówczas postanowił przerobić część swojego większego utworu, dostosować do wymogów konkursu, zmienić nawet orkiestrację. Przy dźwiękach właśnie tego utworu najmłodszego uczestnika konkursu wyszli przed scenę tancerze w strojach szlacheckich i poprosili do poloneza obecnych na widowni przedstawicieli władz Warszawy oraz jednego posła, następnie korowód wyszedł na zewnątrz, uformował się w czwórki i dołączyli do niego chętni, którzy w rytmie nagrań rozlegajacych się z poprzedzającej platformy samochodowej przemaszerowali Senatorską, Miodową, Krakowskim Przedmieściem, do Placu Piłsudskiego, Moliera i z powrotem na Plac Teatralny.
      I owszem, owszem, bardzo to ciekawe, że setna rocznica odzyskania niepodległości zainspirowała do tworzenia nowych kompozycji, ale na początku tego całego koncertu orkiestra zagrała "Krzesanego" Kilara i po raz kolejny nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to arcydzieło nieprzemijające. Jak niesamowitą rolę kompozytor wyznaczył tam kontrabasom. Majstersztyk po prostu! A te nutki góralskiej muzyki tu i tam porozsypywane jak dzwoneczki i te skrzypce z hal ciągnące, hej! Nuta nie do podrobienia :-)
      Ale idźmy dalej. W następną podróż zabrała mnie Agnieszka Duczmal i jej orkiestra Amadeus. Podróżowaliśmy Orient Expressem, więc były tańce irańskie i hiszpańskie na odmianę. Suitę "Radif" Knippera słyszałam po raz pierwszy. Ale cały czas podziwiałam panią dyrygentkę. Jej lewa dłoń, ręka cała to swoista maestria gestu. Dłoń wydaje polecenia jednej części orkiestry, przedramię drugiej, a ramię jeszcze trzeciej. Całość jest baletem godnym podziwu bez względu na muzykę. Takim dłoniom i takim rękom chyba nie grozi artretyzm ;-) Na zakończenie Agnieszka Duczmal dała też popis poczucia humoru, gdy się okazało, że potrafi także dowcipnie dyrygować. A chodziło o "Plink, Plank, Plunk!" Leroya Andersona.  Świetna zabawa :-)))




     Trzeci koncert orkiestrowy był bardzo warszawski, nawet tak zatytułowany: "Pocztówka z Warszawy". Złożyły się na niego kompozycje Henryka Warsa (Koncert fortepianowy, Szkice miejskie) i Mieczysława Wajnberga (Melodie polskie). W pierwszym utworze z Polską Orkiestrą Radiową pod batutą Michała Klauzy jako solista zagrał "Pianohooligan", czyli Piotr Orzechowski. To też muzyk z kategorii "młody gniewny", ale bardzo dobrze wykształcony i niesamowicie zdolny. Słuchałam jego nagrań, nie wszystko mi sie pdooba, bo ja zbyt wielką fanką jazzu nie jestem, ale parę rzeczy mnie urzekło i ostrzyłam sobie zęby na ten występ. Dlatego troszeczkę się rozczarowałam, że tak krótko. Wyszedł do fortepianu bardzo skromniutko, usiadł jakby na brzeżku, zagrał, ukłonił się i poszedł. 

Tak mówi o swoim komponowaniu Piotr Orzechowski:



A tak gra:



cdn.

poniedziałek, 24 września 2018

Szymanowski się cieszy

      Dopiero wczoraj podczas koncertu laureatów dowiedzieliśmy się, kto wygrał w kategorii kompozycji I Międzynarodowego Konkursu Muzycznego im. Karola Szymanowskiego w Katowicach.  Okazało się też, że w tej konkurencji zgłosiło się najwięcej, bo 101 uczestników z całego świata.  Nagrodzeni zostali dwaj Włosi i dwaj Koreańczycy. Trzy trzecie nagrody ex aequo: Koreańczyk, Włoch i Koreańczyk - jeden miał pseudonim metropera :-) Drugiej nagrody nie przyznano, a pierwszą zgarnął kolejny Włoch. Pseudonim miał nie do wymówienia, ale już wiem, że nazywa się Giovanni Bonato - bardzo ładne nazwisko dla  kompozytora. Jurorzy musieli te 101 partytur przeczytać i sobie w głowie chyba zagrać, bo jak inaczej ocenić, która komozycja lepsza. Wśród jurorów był między innymi Krzysztof Penderecki. Organizatorzy obeicuję, że nagrodzone utwory zostaną przedstawione publiczności i zagrane, zapewne na jakimś specjalnym koncercie.
      Patron konkursu był kompozytorem wszechstronnym, więc pewnie cieszy się, że jego imię i jego muzyka patronuje współczesnym muzykom, śpiewakom i kompozytorom. Może trochę w kategorii śpiewu możliwości są nieco ograniczone ze względu na charakter partytur pisanych przez Szymanowskiego, który jedne głosy lubił, inne jakoś pomijał w obsadzie swoich oper. A swoją drogą po raz pierwszy słyszałam inną - poza "Królem Rogerem" - operę Szymanowskiego pod tytułem "Hagith". Zupełnie nie miałam pojęcia, że coś takiego napisał. To króki utwór z 1922 roku, zaledwie jednaoktowy z librettem napisanym przez Feliksa Dörmanna na podstawie tekstów biblijnych. Najnowsza realizacja została zwykonana i zarejestrowana 19 września tego roku przez Polską Orkiestrę Radiową, Chór Filharmonii Narodowej i solistów: Wiolettę Chodowicz, Ryszarda Minkiewicza, Andrzeja Lamperta, Dariusza Macheja i Łukasza Rosiaka pod dyrygentem Michałem Klauzą. Słuchałam retransmisji w Dwójce i z wielkim pozytywnym zaskoczeniem muszę przyznać, że rozumiałam, co się śpiewa ;-)
      A wracając do zakończonego Konkursu im. Karola Szymanowskiego, na podsumowanie przy okazji wręczania nagród lauretom prof. Jasiński przywołał (wywołał?) ducha patrona konkursu, życząc by towarzyszył wszystkim laureatom w dalszym rozwoju. Obok zwycięzców muzycznych jeszcze jedna laureatką została prof. Joanna Wnuk-Nazarowa, spiritus movens NOSPR-u przez ponad 17 lat (od 2000 r.), inicjatorka wybudowania nowej, nowoczesnej siedziby orkiestry, inicjatorka konkursu, za wszystkie zasługi na polu kultury muzycznej otrzymała Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski.

Profesor Jasiński podsumowuje:



Laureatki III nagrody w kategorii kwartetów - New Music Quartet: Katarzyna Gluza (I skrzypce), Paulina Marcisz (II skrzypce), Karolina Orsik-Sauter (altówka), Dominika Szczypka (wiolonczela)

piątek, 21 września 2018

Rozkoncertowani, rozśpiewani...

... uczestnicy I Międzynarodowego Konkursu Muzycznego im. Karola Szymanowskiego zakończyli zmagania w kategoriach:  fortepian, skrzypce, śpiew operowy oraz muzyka kwartetowa. Przedsięwzięcie ogromne! Organizatorem konkursu jest Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia w Katowicach we współpracy z Polskim Radiem, Akademią Muzyczną im. Karola Szymanowskiego w Katowicach oraz Towarzystwem Muzycznym im. Karola Szymanowskiego w Zakopanem. Jak numeracja wskazuje, jest to pierwszy konkurs i wzorem wilekiego Konkursu Chopinowwskiego ma się odbywać co pięć lat. To już kolejny, po opisywanym przez mnie i zakończonym niedawno Międzynarodowym Konkursie Chopinowskim na Instrumentach Historycznych, konkursowy debiut w tym roku. Jeśli oba będą kontynuowane i na stałe wejdą do kalendarza, rok 2018 okaże się niezwykle owocny w muzyczne inicjatywy o międzynarodowym zasięgu.
      Przesłuchania eliminacyjne odbywały się równolegle, ale kolejne etapy i finały rozłożone zostały tak,  aby można je było śledzić w radiowych transmisjach. W najwczesniej rozstrzygniętej kategorii kwartetów startowało siedem zespołów, spośród których polski New Music Quartet zajął trzecie miejsce, a zwyciężył Eliot Quartett w międzynarodowym składzie rosyjsko-kanadyjsko-niemieckim. Drugą rozstrzygnięta kategorią był fortepian, w którym startowało piętnastu uczestników, spośród których Polacy zajęli dwa najwyższe stopnie podium: Tymoteusz Bies (23 lata)  miejsce I oraz Mateusz Krzyżowski (19 lat) miejsce II. Miejsce III przypadło Koreance Seung Hui Kim (19 lat). Najliczniejszą grupą byli uczestnicy w kategorii skrzypiec, pnieważ aż 33. muzyków zostało dopuszczonych do udziału w konkursie.  W finale wystapiło sześć pań: cztery z Polski, jedna ze Słowenii i jedna z Belgii. Decyzją jury, które kazało strasznie długo czekać, gdy ja tu prawie zasypiałam przy radiu w nocy 19 września, I miejsce zdobyła Sławomira Wilga (24 lata), II miejsce - Roksana Kwaśnikowska (24 l.), III miejsce Maja Horvat (22 l.) ze Słowenii. W kategorii śpiewu bardzo silna polska ekipa zdominowała rywalizację. W finale znaleźli się sami Polacy: pięć pań i jeden pan. 20 września jury po przesłuchaniach finałowych przyznało I miejsce Ewie Tracz (30 l.), II miejsce Sylwii Olszyńskiej (33 l.) i III miejsce Agnieszce Jadwidze Grochali (25 l.). Na moje ucho wszyscy finaliści śpiewali wspaniale, ale jury kogoś wybrać musiało ;-) Ciekawostka lokalna - Ewa Tracz pochodzi z Hrubieszowa :-)

Rozmowa na gorąco z Tymoteuszem Biesem - zwycięzcą w kategorii fortepianu:





Dawniejszy występ Ewy Tracz, laureatki I nagrody w kategorii śpiewu operowego:




czwartek, 13 września 2018

Oooo, lublinianin! (aktualizacja)

     Tomasz Ritter zwyciężył w I Międzynarodowym Konkursie Chopinowskim na Instrumentach Historycznych. Konkurs zapoczątkowany 2 września koncertem inauguracyjnym, rozgrywany od 4 września I etapem, w którym uczestniczyło 30. pianistów z dziewięciu krajów, zakończył się dzisiaj etapem finałowym, do którego weszło sześcioro uczestników, w tym troje z Polski. Przed  chwilą jury ogłosiło werdykt: I miejsce przyznano Tomaszowi Ritterowi (23 lata), pianiście urodzonemu w Lublinie. Na miejscu drugim ex aequo uplasowali się Aleksandra Świgut i Naruhiko Kawaguchi (Japonia), a na trzecim Krzysztof Książek, który otrzymał też nagrodę specjalną za wykonanie mazurków. Tego pianistę znamy już z udziału w ostatnim Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina w 2015 roku, w którym niestety nie udało mu się wejść do finału. Dwaj pozostali finaliści Konkursu na Instrumentach Historycznych, Dmitry Ablogin z Rosji i Antoine de Grolee z Francji otrzymali wyróżnienia. 
     Nie miałam swoich typów, ponieważ nie słuchałam pilnie wszystkich transmisji. Za mało, aby wyrobić sobie zdanie. Tomasz Ritter nie jest tutaj wcale nowicjuszem, ma w dorobku już wiele prestiżowych nagród i to także w konkursach międzynarodowych. A biorąc pod uwagę, że studiuje nie tylko pianistykę na współczesnym fortepianie, ale i na fortepianie historycznym i klawesynie, może nie jest dziwne ani nieoczekiwane, że wygrał. Zapewne wykonanie przez niego Koncertu fortepianowego f-moll pojawi się na YouTube, a tymczasem na stronie konkursu jest nagranie finałowego występu całej polskiej trójki :-) (Link poniżej) 

Polski finał konkursu w kolejności: Książek, Ritter, Świgut

      W wieloosobowym jury znaleźli się znani wykonawcy i specjaliści od muzyki na instrumentach historycznych, jak Tobias KochAndreas Staier czy Claire Chevallier oraz laureaci tego bardziej znanego Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego, np. Dang Thai Son czy Ewa Pobłocka. Jako ciekawostkę można dodać, że na koncercie inauguracyjnym wystąpił między innymi Szymon Nehring, finalista XVII Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina w 2015 r., w którym rywalizował przed trzema laty z Krzysztofem Książkiem. Uczestnicy obecnego konkursu, jak nazwa wskazuje, grali na instrumentach historycznych, na jakich grał Chopin: pleyelach, erardach i  buchholtzu. O, nie, pomyłka, to był broadwood z 1848 roku. No ale ja ich, kurczę, po dźwięku nie rozróżniam ;-) Jednak buchholtz też był. Na szczęście na stronie konkursu są wszystkie informacje :-)
      Tak więc nowy konkurs przeszedł do historii i ciekawe czy będzie tak samo odbywał się co pięć lat. 

KONCERT FINAŁOWY TOMASZA RITTERA JUŻ JEST





Śliczności :-)

czwartek, 6 września 2018

Dwa sierpniowe filmy

      Łączy je sierpień w tytule i postacie starych kobiet. Dzieli wszystko pozostałe, włącznie z oceanem. "Sierpniowe wieloryby" są popisem aktorstwa dwóch aktorek: Bette Davis miała wówczas 79 lat, a Lillian Gish 93 i była to jej ostatnia rola filmowa. Film Lindsaya Andersona z 1987 roku jest wzruszającą opowieścią o przemijaniu. Prawdę mówiąc, prawie nie ma w nim fabuły. Dwie starsze siostry spędzają kolejne lato wspólnie w rodzinnym domu w Maine. Wspominają lata młodości, kiedy w sierpniu przepływały tamtędy wieloryby. Obecnie są stare, schorowane i skazane na siebie; młodsza Sarah opiekuje się starszą, ociemniałą i zgorzkniałą Libby. Co mnie urzekło w tym filmie? Przepiękne pejzaże, wspaniałe mistrzowskie aktorstwo, psychologiczne studium starości i lęku przed śmiercią. A mimo to nie jest to film smutny, raczej pogodny i refleksyjny, pełen ciepła i wzruszeń. Sierpniowe wieloryby są symbolem minionej młodości i trwałości marzeń. Piękny, wzruszający film o życiu mimo wszystko.



   

      "Sierpniowa rapsodia" z kolei to jeden z ostatnich filmów Akiry Kurosawy, cesarza kina japońskiego, którego 20 rocznica śmierci przypada dzisiaj. Jak twierdził Coppola zdaje się, fenomen Kurosawy polegał nie na tym, że zrobił arcydzieło, lecz że zrobił ich aż osiem. Jego filmy raz obejrzane zostają w pamięci na zawsze, jak "Rashomon", "Ran", "Tron we krwi", "Siedmiu samurajów".  Do dziś pamiętam poplątane relacje z wydarzeń bohaterów "Rashomona" czy mroczne, przejmujące zdjęcia z filmu "Ran". Ze względu na korzystanie ze  źródeł szekspirowskich nazywany też Szekspirem japońskiego kina, Kurosawa był najmniej japoński z reżyserów Kraju Kwitnącej Wiśni, lecz to on właśnie przetarł drogi japońskiemu kinu do światowych festiwali, na których zdobywał nagrody. "Sierpniowa rapsodia" nie jest tak mroczna jak "Ran", nie tak wyrafinowana jak "Rashomon", nie tak samurajska jak "Siedmiu samurajów". Bohaterka, 90-letnia Kane była świadkiem zrzucenia bomby na Nagasaki. Straciła wówczas męża. Nie może zapomnieć tamtego dnia i nie potrafi wybaczyć Amerykanom. Dlatego sceptycznie odnosi się do wizyty amerykańskiego bratanka, który przyjechał z Hawajów ją poznać, poznać japońską rodzinę ojca, który wyemigrował z Japonii przed wojną. Film opowiada o konfrontacji dwóch gałęzi rodziny: japońskiej i amerykańskiej, które  nic prawie nawzajem o sobie nie wiedza, nie znają też wzajemnej historii. Kane własnym wnukom i bratankowi opowiada o dniu zrzucenia bomby. Wspomnienia Kane mają w sobie siłę archetypu apokalipsy. Dlatego ten film zapada w pamięć.
      Ciekawostka: Richard Gere grający amerykańskiego bratanka mówi w filmie swoje kwestie po japońsku.




     Takie to dwa filmy kojarzą mi się z sierpniem. I zapewne nic już tego nie zmieni. Kto dzisiaj potrafi robić takie filmy, które pamięta się po tylu latach?

niedziela, 2 września 2018

Ptaki i anioły

     Olivier Messiaen (1908 - 1992) był najlepszym kompozytorem wśród ornitologów i najlepszym ornitologiem wśród kompozytorów. Ptaki kochał tak bardzo, że w każdym niemal utworze umieszczał dźwięki naśladujące ich głosy. Kilka dzieł poświęcił specjalnie im ze słynnym "Katalogiem ptaków" (1958) na czele. Nie dziwi wcale, że w dorobku kompozytora znalazła się opera "Święty Franciszek" (1975) - jakże wdzięczny temat do zaprezentowania bogactwa ptasich głosów.  Ale już wcześniej ptaki były wielką fascynacją Messiaena, toteż w niesamowitym "Kwartecie na koniec czasu" - pisanym przy prawie 30-stopniowych mrozach podczas pobytu w jenieckim obozie w 1940 roku - umieścił między innymi "Otchłań ptaków". Dzieło jest jednym z najznakomitszych utworów kameralnych XX wieku.  Prawykonanie odbyło się w styczniu 1941 roku we wspomnianym obozie jenieckim, a słuchaczami byli jeńcy i strażnicy obozu. Szczególną rolę w kompozycji odgrywa klarnet, którego dźwiękami kompozytor oddaje głosy ptaków i - po części - aniołów. Messiaen zadedykował utwór "Pamięci Anioła Apokalipsy, który wznosi ramię ku niebiosom, mówiąc "Nie będzie już czasu".  W tytułach poszczególnych części pojawiają się apokaliptyczne motywy: otchłań, trąby, aniołowie, gniew i oczywiście koniec świata. Na próżno jednak szukać w kompozycji prostego ilustracyjnego przełożenia biblijnych obrazów na język muzyki. Messiaen był kompozytorem na wskroś nowatorskim i nowoczesnym. Jego poszukiwania i eksperymenty odbiegają od tradycyjnej harmoniczności, w rytmice nawiązywał do tradycji muzyki Wschodu i przez całe życie utrzymywał, że w budowaniu specyficznej melodyki naśladuje śpiew ptaków, o których mawiał, że są jego  "pierwszymi i największymi mistrzami". W "Kwartecie" znajdujemy wiele z owych ptasich inspiracji, a klarnet odgrywa w nich rolę istotną, choć nie tylko on. Spowolnione rytmy fortepianu i płynne dźwięki wiolonczeli i skrzypiec kierują wyobraźnię ku wiecznej bezczasowości, stąd też mówi się, że za każdym razem, gdy gdziekolwiek "Kwartet na koniec czasu" jest wykonywany",  czas przestaje istnieć. Prawie 50 minut w zawieszeniu? Warto posłuchać :-)

Olivier Messiaen: Kwartet na koniec czasu
Części:
1. Liturgie de cristal (Liturgia kryształu)
2. Vocalise pour l`Ange qui annonce la fin du temps (Wokaliza dla Anioła ogłaszającego koniec świata)
3. Abime des oiseaux (Otchłań ptaków)
4. Intermede (Intermedium)
5. Louange a l`Eternite de Jesus (Pochwała wieczności Jezusa)
6. Danse de la fureur pour les sept trompettes (Taniec gniewu siedmiu trąb) 
7. Fouillis d`arcs-en-ciel pour l`Ange qui annonce la fin du temps (Gra barw tęczowych dla Anioła ogłaszającego koniec świata) 
8. Louange a l`Immortalite de Jesus (Pochwała nieśmiertelności Jezusa)