czwartek, 29 marca 2018

Hardkorowy Jezus

     Wczoraj wieczorem mieliśmy tutaj 1-2 stopnie powyżej zera. Ludzie przyszli okutani w szaliki, w czapkach, kapturach, rękawicach, ja włożyłam na nogi najgrubsze skarpetki i zimowe kozaki. Stanie dwie godziny w zapadającym zmierzchu, prawie poza miastem, gdzie wiatr hulał, wymagało determinacji i zacięcia. Niektórzy nie dotrwali do końca, odeszli nie doczekawszy Zmartwychwstania. A kto wytrwał, zobaczył co to znaczy poświęcenie dla sztuki.
       O czym piszę? O Misterium Męki Pańskiej - tradycji bardzo starej, sięgającej czasów średniowiecza, kiedy misterium jako gatunek religijnego przedstawienia się rozwinęło. Zgodnie z z zaleceniami soboru w Trydencie misterium rozgrywa się w wolnej przestrzeni: na placu, na ulicach, poza budynkiem kościelnym. Tym bardziej, że wymaga sporo miejsca ze względu na symultaniczność odgrywanych scen. W misterium wielkanocnym byliśmy w Wieczerniku, na obradach Sanhedrynu, w Ogrodzie Oliwnym, w pałacu Piłata, w pałacu Heroda, gdzieś na polnych drogach Palestyny w scenach z cudzołożnicą i uwolnienia opętanych, no a potem szliśmy drogą krzyżową na Golgotę. Na wielkiej naturalnej scenie paliły się ogniska, przy jednym z nich grzał się Piotr apostoł odżegnując się od związków z Jezusem, któremu niedawno przysięgał wierność, jeźdźcy w strojach antycznych przemykali na koniach w mrocznym cieniu na tle budynków.
       Szerokość scenerii i przenoszenie kolejnych scen w kierunku miejsca ukrzyżowania sprawiały, że widzowie podążali za aktorami, żeby lepiej widzieć. Co prawda był też telebim, więc można było śledzić akcję nie ruszając się z miejsca. Współczesna technika znacznie udoskonaliła odbiór. Dialogi i wypowiedzi aktorów zostały wcześniej nagrane i w trakcie przedstawienia na bieżąco synchronicznie zgrywane z toczącymi się scenami, ale aktorzy grali naturalnie, z dynamiczną gestykulacją wypowiadając swoje kwestie. Także ten telebim dla wielu okazał się zbawienny, ponieważ nie wszyscy mogli stać w pierwszym rzędzie. Efekty dramatyczne potęgowała muzyka.
        Scena ukrzyżowania rozgrywała się w czasie realnym. Nie da się jak na filmie przyspieszyć, dlatego długo wisieli na krzyżach dwaj złoczyńcy zanim ustawiono centralnie krzyż z Jezusem. To był czas na własną refleksję, na zastanowienie się nad własną obecnością i rolą w wydarzeniach. Podobnie po zdjęciu z krzyża w ciemnościach zapadającej coraz głębiej nocy wyczekiwaliśmy na triumfalny koniec - Zmartwychwstanie.
         Technika techniką, nasze zmarznięte mimo skarpetek i zimowych butów nogi to pikuś przy tym, co działo się na tej dużej naturalnej scenie. Aktorzy grający apostołów, zwłaszcza ci, którzy dostąpili zaszczytu umywania nóg, grali z gołymi nogami i w sandałach. Woda z dzbanka też leciała prawdziwa. Tylko że oni potem po aresztowaniu w Ogrodzie Oliwnym pouciekali. Może wtedy mieli chwilę czasu na ogrzanie się gdzieś za kulisami, nie wiem. Raczej nie zmarzli za to przedstawiciele Sanhedrynu w szatach odświętnych, kolorowych sukniach i płaszczach, oczywiście z frędzlami, o których mowa w Ewangeliach. Także lud krzyczący i płaczący zabezpieczony przed zimnem w chałatach, chustach, wielowarstwowych sukniach.
        Ale Jezus - ten to dopiero hardkor! Ubrany w długą białą suknię, jak to w Biblii opisane, z  gołymi nogami w samych sandałach cały czas. Przypominam - 1 stopień powyżej zera, a z powodu wiatru chyba nawet zimniej się czuło. W pierwszych scenach to jeszcze miał na wierzchu coś jak płaszcz w kształcie ornatopodobnym, ale do biczowania został rozebrany, w samej tej białej koszulinie został, która wnet zaczerwieniła się dramatycznie. I krzyż dźwigany w drodze krzyżowej nie był ze styropianu, tylko prawdziwy, drewniany. No ale wszystko przebiła scena Zmartwychwstania. W nowej śnieżnobiałej już sukni, boso! przemaszerował po całym placu powoli przy wtórze chórów anielskich. I słusznie. Bo przecież na pewno nie złożono Jezusa do grobu w sandałach! Do oklasków widzowie zdjęli z dłoni swoje rękawiczki :-)
         A wracając jeszcze do misterium jako gatunku: tekst dialogu jest oczywiście przede wszystkim budowany na podstawie Ewangelii, ale wykorzystuje się też apokryfy oraz uzupełnia go o specyficzne wypowiedzi i sceny obyczajowe nawet współczesne. W dialogach uzupełniających można sobie pozwolić na potoczność języka i humor. Taki charakter miała scena w pałacu Heroda i sam sposób przedstawienia jego postaci. Bardzo życiowo i realistycznie została zagrana scena z Szymonem z Cyreny, który wykłócał się z żołnierzami, żeby go zostawili w spokoju. Tutaj nawet w rekwizytach oddano związek z realiami tutejszymi, gdyż Szymon szedł z sitem, które jest jednym z symboli miasta. Naiwne i pełne żywiołowości rozmowy apostołów przekonująco oddawały ich dezorientację i niezrozumienie wagi wydarzeń. Nie da się odeprzeć wrażenia, że najbardziej przekonująco wypadli członkowie Sanhedrynu z Kajfaszem na czele. Podobnie jak Piłat. I chociaż cała obsada była amatorska, to aktorzy grający główne role: Jezusa, Piłata czy Kajfasza nie są nowicjuszami. Część osób tworzy tutejszy amatorski zespół teatralny. 
        A na koniec ciekawostka. Jezus, poza oczywiście adekwatnym strojem, nie wymagał dodatkowej charakteryzacji ;-) 
     

sobota, 24 marca 2018

Muzyczna podróż do Lubeki

       Moja podróż do Lubeki nie była tak desperacka jak Jana Sebastiana Bacha, który ponoć szedł 400 km pieszo. Zaledwie do sąsiedniej parafii się udałam, dokąd dzieło Buxtehudego przywieźli lubelscy artyści The Snopkers Ensemble i Zespół Instrumentów Dawnych Senza Battuta z solistami: Ewą Lalką (sopran), Michałem Wajdą Chłopickim (alt), Rafałem Grozdewem (tenor) i Łukaszem Rynkowskim (bas) pod dyrygentem Dominikiem Mielko.  Najpierw się wsłuchiwałam dostosowując odbiór do wnętrza nieco zimnej, bo nieogrzewanej świątyni. Ja to jeszcze nic, ale skrzypce cierpiały :-( Byłoby cieplej, gdyby frekwencja dopisała, tymczasem kościół ział pustkami. Chyba za słaba reklama była, a ludziska na prowincji nie wiedzą, czego mieli okazję posłuchać A bez Buxtehudego nie byłoby Bacha.
       Na szczęście instrumentacja została wzmocniona jeszcze jakąś teorbą, barokową wiolą, czymś dużym prawie jak kontrabasem, ale też dawny instrument z epoki oraz organami. Z zaplanowanych przez kompozytora pięciu głosów również usłyszeliśmy dodatkowo niewielki chórek - w sumie czternastoosobowy razem z solistami. Autentyczny wystrój świątyni sprzyjał kontemplacji bliskiej już liturgii Wielkiego Piątku. Przy "Pectus" już było mi wszystko jedno, gdzie się znajduję i odleciałam, a przy "Vulnerasti" przestałam cokolwiek widzieć - zamieniłam się w słuchanie.
       Pełny tytuł brzmi: Membra Jesu nostri patientis sanctissima (Najświętsze członki naszego cierpiącego Jezusa) - siedmioczęściowe dzieło z 1680 roku. Te siedem części to siedem kantat, z których każda opiewa inne części Umęczonego: stopy, kolana, ręce, przebity bok, klatkę piersiową, serce i głowę
1. Ad pedes: Ecce super montes (SSATB, dwoje skrzypiec,  wiola, continuo)
2. Ad genua: Ad uber portabimini (j.w)
3. Ad manus: Quid sunt plagae istae (j.w.)
4. Ad latus: Surge amica mea (j.w.)
5. Ad pectus: Sicut modo geniti infantes (ATB, dwoje skrzypiec, wiola, continuo)
6. Ad cor: Vulnerasti cor meum (SSB, 5 wiol, continuo)
7. Ad faciem: Illustra faciem tuam (SSATB, dwoje skrzypiec, wiola, continuo)
      Kompozycja rozpisana na pięć głosów: dwa soprany, alt, tenor i bas (SSATB) słowami średniowiecznego poety Arnulfa z Louvain (XIII w.) opowiada o męczeństwie Jezusa, jest więc jak najbardziej wielkopostna w wymowie. Jednakże końcowe Amen podnosi na duchu, prowadząc myśl raczej ku przeżywaniu miłości Zbawiciela do człowieka, nie pozwalając pogrążyć się słuchaczom zanadto w rozpaczy. Ostatecznie bowiem Zmartwychwstanie jest najbardziej radosnym świętem, mimo że poprzedzonym skruchą i pokutą. 
       O samym kompozytorze  istnieją niepełne informacje. Dietrich Buxtehude (1637 - 1707), urodził się w Helsingborg (niektórzy uważają, że w Oldesloe), który wchodził w skład królestwa Danii, a obecnie mieści się na terenie Szwecji, z kolei Lubeka, gdzie zmarł, leży na terytorium Niemiec. Toteż mówi się o nim nieraz, że jest kompozytorem duńsko-niemieckim. Z zawirowaniami pochodzenia łączy się różnoraki zapis imienia, które podobno brzmiało  Diderich, a z czasem sam je zgermanizował na Dieterich. 
       Niewiele wiadomo o dzieciństwie i młodości kompozytora. Przyjmuje się, że pierwsze nauki pobierał u swojego ojca, który był organistą w kościele św. Olafa w Helsinør. Muzyczna, kompozytorska i organistowska działalność Buxtehudego syna przez prawie 40 lat była ściśle związana z Lubeką, gdzie pełnił rolę organisty, kierownika chóru i nauczyciela. Sława Buxtehudego jako największego organisty swoich czasów sprawiła, że odwiedzali go w Lubece późniejsi wielcy reformatorzy muzyki epoki: Telemann, Haendel, Matthesson. Jednak najsłynniejsze odwiedziny, z czasem obrośnięte w legendę, należą do Jana Sebastiana Bacha, którego czteromiesięczny pobyt w Lubece do dzisiaj stanowi materiał do wielu badań i spekulacji muzykologów. 400-kilometrową odległość z Arnstadt do Lubeki w 1705 roku  Bach podobno w przebył pieszo. Badacze do dziś spierają się o to, jak wielki wpływ miała ta wizyta na ukształtowanie się swoistego stylu lipskiego kantora. Być może nawet najsłynniejsze (w sensie najbardziej popularne) dzieło, Toccata i fuga d-moll, wcale nie jest jego oryginalną kompozycją, lecz przeróbką utworu mistrza z Lubeki, przetransponowanym przez Bacha z oryginalnej wersji skrzypcowej na organy. 
       Zostawmy jednak te zagadki znawcom, a my udajmy się  sami w podróż, niekoniecznie tak daleką, posłuchać Buxtehudego. Z nieznanych do końca rozmiarów jego twórczości zachowało się około 120 dzieł wokalnych. Na uwagę zasługuje fakt, że o ile większość dzieł Bacha powstała niejako na zamówienie, jako wypełnienie obowiązków organisty, to Buxtehude tworzył sam z siebie, spontanicznie, dając wyraz swoim potrzebom duchowym i muzycznej wyobraźni. Są to więc dzieła często bardzo osobiste, komponowane na przykład do tekstów biblijnych, hymnów i poezji, które go inspirowały. "Membra Jesu nostri" może dostarczyć słuchaczom różnorodnych przeżyć i fascynacji. na przykład sposobem połączenia tekstu średniowiecznego poety z cytatami z Biblii, z Pieśni nad pieśniami, np.:

Vulnerasti cor meum,
soror mea, sponsa,
vulnerasti cor meum

(Zraniłaś moje serce,
siostro moja, oblubienico,
zraniłaś moje serce)

albo:

Surge, amica mea,
speciosa mea, et veni,
columba mea in foraminibus petrae,
in caverna maceriae.

(Powstań, przyjaciółko moja,
piękna moja, i pójdź,
głęboko moja, ukryta w zagłębieniach skały,
w szczelinach przepaści) 

Można też, zgodnie z sugestią Alberta Schweitzera, że "u Buxtehudego interesujące jest wszystko", zasłuchać się w doskonałą harmonię głosów, dochodząc do wniosku, że centrum kultury nie tam jest, gdzie stolica państwa, lecz tam, gdzie ulokuje się duch wielkiego artysty, czasami na peryferiach, na uboczu, a jego dzieło i tak stanie się drogowskazem dla następców. A dla słuchaczy wirtualnych kompozycja Buxtehudego w wykonaniu mistrzowskim: Schola Cantorum Basiliensis pod kierunkiem Rene Jacobsa, z Andreasem Schollem w partii altowej. To nagranie mam na płycie i jest dostępne w całości:





Oraz na okolicach książek literackie pożegnanie z Kresami, czyli "Nadberezyńcy" Czarnyszewskiego - już przeczytałam, chociaż w Dwójce dopiero drugi tom zaczęto czytać.

niedziela, 18 marca 2018

Garniec pełen skarbów

(Dla miłośników Kresów wpis o "Nadberezyńcach" na Okolicach książek, nawet mapkę znalazłam :-))


         Garniec jest nieduży i posklejany, widać pęknięcia. Wygląda niepozornie. Wiosną 2011 roku znaleziono w  nim główny skarb Czerwienia, stolicy Grodów Czerwieńskich, obecnie w pobliżu Czermna nad Huczwą w powiecie tomaszowskim (województwo lubelskie). Za odkrycia archeologiczne w miejscu dawnego grodziska, dziś porośniętego trawą wzniesienia w pobliżu wioski i póL uprawnych, badacze z Instytutu Archeologii UMCS - prof. dr hab. Andrzej Kokowski, mgr Marcin Piotrowski - kierownik naukowy projektu "Czermno-Czerwień stolica grodów Czerwieńskich" oraz Artur Troncik- współodkrywca skarbów - otrzymali tytuł Odkrycia Roku National Geographic 2011. Historię tę opisywałam już z okazji wędrującej wystawy, na której prezentowano znalezione skarby - Skarb słowiańskiej Atlantydy. Teraz znowu miałam okazję przyjrzeć się dokładnie niektórym znaleziskom, ponieważ wystawa przywędrowała do mnie, to znaczy do mojego miasteczka. I tutaj mogłam poszaleć czasowo i zdjęciowo.
       Wystawie towarzyszą filmy, prezentacje, rekonstrukcje średniowiecznych strojów, omówienie tła historyczno-politycznego - dzieje walk o Grody Czerwieńskie pomiędzy Piastami a Rurykowiczami. Dwa drzewa genealogiczne przedstawiają wzajemne koligacje dwóch królewskich rodów. Nie do ogarnięcia! A kolorowa plansza obrazowo pokazuje położenie Czerwienia i wprowadza w średniowieczne plany architektoniczne. Całość nie zmieściła mi się w komórce - poniżej główny gród z podgrodziem.


      Pierwsza nowożytna wzmianka o pozostałościach dawnego Czerwienia znajduje się w liście Zoriana Dołęgi Chodakowskiego z 1818 roku do Jerzego Samuela Bandkiego. Obecnie, po ostatnich odkryciach i badaniach wykopaliskowych, wiadomo już znacznie więcej, a półtora tysiąca odkrytych zabytkowych przedmiotów daje wielostronny obraz przeszłości. Wśród znalezisk są przedmioty codziennego użytku w gospodarstwie domowym i rolnictwie (narzędzia rolnicze, guziki, sprzączki, szalki wagi, szydła), akcesoria wojenne i wyposażenie bojarów (toporki, elementy broni, ostrogi), biżuteria i ozdoby (kołty, pierścionki, bransolety, korale), świadectwa życia politycznego (pieczęcie) oraz sakralne (krzyże, relikwiarze). Najcenniejszy zbiór, jako się rzekło, znajdował się w niepozornym garnku. Jak twierdzą archeolodzy, skarby znajdują się nawet kilkanaście, kilkadziesiąt metrów w głąb ziemi, toteż kopać i znajdować cenne pamiątki można jeszcze przez wiele lat. 
     A tymczasem już odkryte skarby poświadczają, że mityczne niemal Grody Czerwieńskie, sporne ziemie między piastowskimi dziedzicami a ruskimi Rurykowiczami istniały naprawdę i były łakomym kąskiem dla ówczesnych władców. Tak jak dzisiaj łakomym kąskiem dla badaczy są skarby ukryte w ziemi. Czasami w niepozornym garnku ;-)
    
  

Czerwieńska biżuteria, poniżej rekonstrukcja elegantki z dawnego Czerwienia:



Przedmioty domowego użytku:


Klucze, u góry kłódka


Ozdobne gwoździe


Sierp i fragment kosy


Takie cudeńka :-) Chyba jakieś sprzączki, guziki, zapinki...

Oraz sprawy najwyższej wagi sakralnej i politycznej:







      Dużo ciekawostek można się dowiedzieć. A to, że nakładane na uczy ozdoby nazywają się kołty, a to, że malutkie relikwiarze w kształcie krzyży to enkolpiony - jeden taki pokazywano na filmiku jak się otwiera, ale w środku był pusty. O hetkach i pętelkach pisałam poprzednio - link wyżej do postu o skarbie słowiańskiej Atlantydy. 
      Wały wzniesienia po zamczysku obejmują obszar 190 na 120 metrów, ale całość grodu była znacznie bardziej rozległa. Dzisiaj na tym terenie są łąki i pola uprawne, na których po deszczach czy głębszej orce znaleźć można na przykład fragmenty cennej szkliwionej ceramiki. Być może głębsze warstwy odkryją jeszcze niejeden skarb. 

piątek, 9 marca 2018

Jak pisać o sztuce?

     Od niechcenia ironicznie, bywa, że sarkastycznie i aforystycznie, z wyczuciem dramaturgii zdarzeń pisał Cyprian Norwid. Do dziś cytuje się jego opinie, rzekomo powołując się na mądrość i przenikliwość autora, a w rzeczywistości bez zrozumienia. Te "ciężkie norwidy" poezji "ciemnej" tak naprawdę są jasne, przesycone światłem, owiane muzyką: 

... ptaki często mi śpiewały,
Że już zbudzona i odczarowana
Pomiędzy smoki wychodzi z wieżyce,
Że lampę trzyma w ręku, a potwory
Nie mogąc światła znieść, w ziemię się ryją (...)
                                                         (Epos - nasza. 1848)

Trudne? A co piękne jest łatwe? Kompozycje Szostakowicza powstawały w bolesnym czasie próby, piękne budowle wznoszono w strugach potu, piękne książki pisane są w trudach codziennego życia. Co łatwo przychodzi, nie zatrzymuje uwagi, nie angażuje emocji, nie zapada w pamięć. 

Poeta? - jeśli poetą prawdziwie, 
Żyć pierwej musi w tym samym żywiole,
Który rozlewa potem w swoim śpiewie.
- Nie mają tętna wymarzone bole,
Ni burz opisy przy biurowym stole...
                                        (Krytyka)

Jednakże dalej ostrzega:

Strzeż się brać na się zbiorową ułomność
I tę wyrzucać sobie w monologu,
Strzeż się rozpaczy!...
                     (Teofilowi)

     Jak więc pisać o sztuce? Błądząc wzrokiem po ścian rysunku na niebie, wspinając się po wież strzelistych lotach, szukając ukrytych symboli, plącząc się w arabeskach, dociekając znaczeń ... pisać tak, jak Norwid:
       "Tam, o południowym świetle, widzisz tajemnice kolorów Veronese, Tintoretta, Tycjana... Turcy, Grecy, Ormianie i Słowianie różni, w strojach różnych, z różnym się akcentem przechadzają, na okręta swe patrząc. Tam, o blasku księżyca, znikają okręty w mroku wielkim, a gdzie światło miesięczne wysrebrzyło falę, lśniący topór u gondoli dzioba przytwierdzony, profilem zębatym się określa, potem wioślarz półnagi we frygijskiej czapce, potem budka kirem kryta z szybą kryształową, a potem znów drugi kształt wioślarza, a potem blask fali, skrzelą wiosła odepchniętej w światłość księżycową... i tak tam gondole przepływają. 
Tam to w 1843 r. przechodził się B. ze mną, o Pałacu Dożów i o sztuki w nim złożonych skarbach rozmawiając; wątpił, aby Ganimed w Jowiszowych szponach uniesiony był utworem Fidiasza, i miał słuszność... Potem, gdyśmy schodzili z ostatniego już mostku ku Piazzeta, zwrócił moją uwagę na bogactwo inwencji kapitelów, które podpierają Pałac Dożów, i jęliśmy wszystkie po kolei szczegółowo oglądać... Co może być ta postać z więdniejących liści wychylona, której profil żółtawy na sklepienia ciemność tak wybiega?... albo owa w hełmie?... albo tamta, kibici wygięciem nie bez trudu wypowijająca się z kamienia?... Miałżeby architekt je wykreślać albo rzeźbiarz sam tworzył co dzień, wedle natchnienia: tam o niebie myśląc, tam o ziemi,  tam obywatelu w Rzeczypospolitej  znanym,  owdzie o Adamie i Ewie, a owdzie o patronie swoim i żony swojej lub o wielkim kupcu, co przyjechał z dalekiego Wschodu na okręcie pełnym drzewa wonnego i drzewa farbiarskiego, i drogich kamieni na pieczęcie dla senatu Rzeczypospolitej, i zielonych papug dla panienek...
[...] I mówiłem dalej: Gdyby kiedyś znaleziono te plany pokolorowane elegancko, których dzisiaj pełno na wystawach, trzeba by stu nowych Witruwiuszów i sto razy śmielszych w przypuszczaniu, ażeby współczesnym dać pojęcie, jakich to pomników śladu nawet nie zostało na ziemi! Tylko, widzisz, nic tu nie zginęło, co prawdziwie piękne, bo to ma w sobie nieśmiertelności iskrę, miłość! Trzeba gmachu pięknego, ażeby  mógł piękną być ruiną. Trzeba pięknej ruiny, ażeby dotrwała aż do końca, aż do posad budowy i pierwszego planu rozłożenia, aż do głazu pierwszego, na którym legendy siadać będą w ciężkich wieńcach bluszczowych, aż do głębi pod głazem, gdzie medale stare w wazach leżą i pergamin żółty z opisaniem pierwotnego pomysłu! Roma, quanta fuit, ipsa ruina docet."

piątek, 2 marca 2018

Pieśni gotyckich murów

        Kiedy powstał chorał, właściwie nie wiadomo. Chorał gregoriański datuje się od wieku IX, chociaż w nazwie ma imię papieża Grzegorza Wielkiego, który żył dwa wieki wcześniej. Śpiewy chorałowy istniał już wcześniej, w obrządku bizantyńskim, czyli w języku greckim. Chorał gregoriański zaś wykonywano w liturgii Kościoła rzymskiego, więc po łacinie. A potem i tak to wszystko się wymieszało, ponieważ chorał nie pozostał pierwotną jednogłosową pieśnią. Rozwinął się, spolifonizował, ewoluował i stał się klasykiem, który do dziś pozostaje atrakcyjnym źródłem kultury, o czym świadczą podejmowane badania i zespoły specjalizujące się w śpiewie chorałowym. Nie tylko Bacha oczywiście. Także tych najstarszych pieśni liturgicznych z głębokiego średniowiecza. Na ile uda się odnaleźć i odczytać dawne zapiski. Chorał jest niemal stworzony do niebotycznych gotyckich wież i mrocznych naw kierujących wzrok wiernych ku górze, ku światłu. Jest jak brama między teraźniejszością a przeszłością. 
        Marcel Peres i jego Ensemble Organum specjalizuje się w wykonywaniu chorału gregoriańskiego. Muzyce średniowiecza poświęcił wiele lat studiów i poszukiwań, zwłaszcza w trzech klasztornych ośrodkach: Senanque, Royaumont i Moissac. W tym ostatnim założył swoje centrum badań nad muzyka dawną. I nie, nie jest to muzyka i śpiew daleki od polskich źródeł kultury czy obcy naszej tradycji. Peres ze swoim zespołem bywa w Polsce, występował w Jarosławiu na Festiwalu "Pieśń Naszych Korzeni". W 2013 roku Marcel Peres otrzymał tytuł Honorowego Obywatela Miasta  Jarosławia. To tyle wstępu, a teraz posłuchajmy.







I Marcel Peres w Jarosławiu - dyryguje chórem festiwalowym. Śpiewają bardzo różni ludzie, jak widać.



Dodatek:
Skoro o gotyku mowa, w bazylice św. Floriana na Kleparzu (tak w ogóle przy okazji dowiedziałam się, gdzie ten Kleparz jest) w Krakowie znalazłam tryptykowy ołtarz poświęcony św. Janowi Chrzcicielowi. W środkowej części postacie rzeźbione jak w ołtarzu Wita Stwosza, a na bocznych skrzydłach sceny z życia świętego. Misterna konstrukcja wieżyczek zachwyca i wyzwala skojarzenia. Ołtarz z ok. 1518 roku był pierwotnie przeznaczony rzeczywiście do Kościoła Mariackiego. Wykonany został w warsztacie bawarskiego artysty Hansa Suessa w Kulmbachu.