wtorek, 28 lutego 2017

Danse macabre

         Od średniowiecznej makabryczności tańców śmierci minęły wieki i nawet przepiękne grafiki Hansa Helbeina nie potrafią nas przerazić. Będziemy podziwiać precyzję kreski, mistrzowskie portrety grup i klas społecznych, wyrazistą mimikę postaci, kunszt rysunku i determinację w przedstawieniu wszechobecności śmierci. Możemy też, idąc tropem Johana Huizingi, prześledzić sposoby portretowania samej postaci Śmierci, od gnijącego, rozkładającego się ciała po szkielet kobiety z kosą:
"Łoktuszą przepasanego,
Chuda, blada, żółte lice
Liści się jako miednica;
Upadł ci jej koniec nosa,
Z oczu płynie krwawa rosa".
                     (Rozmowa Mistrza Polikarpa ze Śmiercią)

Pozostał jednak także w człowieku współczesnym ten sam strach przed tajemnicą śmierci. I także dziś, jak w każdej epoce, próbuje się na różne sposoby oswoić temat poprzez grozę i śmiech. Mimo nawiązań filozoficznych taką chyba podstawową funkcję pełni książka Thomasa Cathcarta i Daniela Kleina Heidegger i hipopotam idą do nieba. O życiu, śmierci i zaświatach na serio i w żartach (tłumaczył Krzysztof Puławski). Książka ma formę dialogów prowadzonych przez autorów z niejakim Darylem Frumkinem, człowiekiem zaprzątniętym codziennością i podatnym na strach przed śmiercią, niewiadomą przyszłością i na ogół nie zagłębiającym się w szczegółowe rozważania na tak poważne tematy. Mnóstwo tu anegdot na różne sposoby oswajających grozę naszego odchodzenia z tego świata, przechodzenia w inny wymiar, w inne światy lub w niebyt. Absurdalnemu humorowi towarzyszą mądrości filozofów i sentencje Woody Allena. Czytelnik znużony przemyśleniami Schopenhauera, Kierkegaarda, Sartre`a czy tytułowego Heideggera, dla przeciwwagi karmiony jest aurą humoru bliższego potocznemu oswajaniu przerażającej tematyki. Duża liczba anegdot przypomina swą różnorodnością i bezpośredniością właśnie cykl Taniec śmierci Holbeina, spełniając podobną funkcję. Tak, owszem, to jest groźne, nieuniknione, filozofowie roztrząsają zagadnienie we wszystkie strony, a i tak najlepszym sposobem jest śmiech.

W sklepie:
- Te indyki w dziale mrożonek są takie małe. Może będą większe?
- Nie, nie będą. One nie żyją.

W kościele ksiądz nauczał wiernych, że śmierć może przyjść nieoczekiwanie:
- Zanim dzień się skończy, ktoś w tej parafii może umrzeć!
Na te słowa siedząca przed ołtarzem staruszka wybuchnęła śmiechem.
- I co w tym śmiesznego? - obruszył się ksiądz.
- Ha! Bo ja nie jestem z tej parafii!

O stanie "duszy" współczesnych prawników.
Pewnego prawnika w nocy obudziło czerwone światło i unoszący się w pokoju zapach siarki. Rogata postać zwróciła się do niego słowami:
- Panie Jones, dam panu wszelkie bogactwa, najpiękniejsze kobiety i długie dostatnie życie. Co pan na to?
Prawnik zmarszczył brwi:
- No tak, ale musi w tym być jakiś haczyk.
- Za to wszystko chcę tylko pańskiej nieśmiertelnej duszy.
Prawnik znowu zmarszczył brwi i zapytał:
- No dobra, ale o co tak naprawdę chodzi?

W rozważaniach autorów omawiających różne koncepcje  nieśmiertelności mowa jest także o swoistej kulturze jako metodzie oszukiwania śmierci: Wciąż padamy ofiarą tej wielkiej iluzji, że udaje nam się przechytrzyć Kostuchę, gdy podejmujemy rolę przewyższającą to, co małe i przemijalne, i zajmujemy się czymś "wielkim", "większym niż życie"... i "śmierć"! Nie trzeba być artystą, by tworzyć pomniki trwalsze niż ze spiżu. Tę samą rolę spełnia finansowanie "nieśmiertelnych" instytucji, które umieszczą nasze nazwisko na szczycie swojej siedziby. Forma nieśmiertelności wybierana przez bogaczy, którym natura poskąpiła artystycznych zdolności ;-) Inni zanurzają się w kontemplacyjnym bytowaniu w "wiecznym" teraz, tworząc złudzenie nieskończonego trwania. Tylko że - jak zauważa Michael Frayn - jak dojdziemy do "z", to jego "t" jest już zamierzchłą przeszłością. 
       W szeregu pytań około problemu śmierci pojawiają się zagadnienia nie tylko ewentualnego życia poza nią, ale kontaktu ze zmarłymi, reinkarnacji, rodzajów samej śmierci, sensu poświęcania życia za coś, aż po współczesne technologie klonowania i nieśmiertelności cyfrowej. Oczywiście, trudno oczekiwać, aby w popularnej książeczce niemal kieszonkowego formatu temat został wyczerpany. To raczej szereg pytań, które czasami dręczą każdego z nas w chwilach samotnej refleksji, gdy stajemy w obliczu nieubłaganej konieczności. Prędzej czy później zabraknie nam słów, formułek i uzasadnień. Może rzeczywiście najlepszym sposobem na wieczny niepokój jest humor?

Pewien mężczyzna wpadł do studni. Spadając złapał jakiś korzeń i wisząc na nim wołał w górę:
- Czy jest tam kto?!
Patrzy do góry i widzi tylko niebo. Nagle chmury rozstępują się i promień słońca wpada wprost do studni, a z góry odzywa się potężny głos:
- To Ja, Pan. Puść korzeń, a Ja cię ocalę.
Mężczyzna traci siły, korzeń się ledwie trzyma w glinie, więc wrzeszczy:
- Czy jest tam ktoś jeszcze??!!

sobota, 18 lutego 2017

Na wystawach, cz. 2


     
        
        Wiadomo, że był chudy, kościsty, jeździł na równie kościstej chabecie, zakładał resztki znalezionej na strychu pordzewiałej zbroi, wybrakowany hełm uzupełnił tekturową przyłbicą, dopóki nie "odzyskał" od napotkanego wędrowca złotego czarodziejskiego szyszaka, dziwnym trafem w oczach innych przypominającego balwierską miednicę. I prawda, nosił kopię! Tak samo długą jak on sam ;-) Don Kichot z La Manczy, nieśmiertelny błędny rycerz wciąż zdumiewa bezkompromisowością w dążeniu do realizacji marzeń. Fascynuje, irytuje, zachwyca i drażni. Inspiruje. Zainspirował Józefa Wilkonia, którego sto ilustracji ozdabia jubileuszowe wydanie "Don Kichota" w przekładzie Anny Ludwiki i Zygmunta Czernych. Plastyczna oprawa przygód rycerza z La Manczy wprowadza w magiczny świat dziecięcej wyobraźni, która zwykłym przedmiotom nadaje nadnaturalny wymiar. Taką wyobraźnią posługiwał się przecież bohater dzieła. Dlatego koń Don Kichota jest kawałkiem drewnianej kłody, jego piękna grzywa szczotką do zamiatania, kopia kawałkiem drąga. Na wystawie w Galerii Teatru Wielkiego Opery Narodowej oglądamy nie tylko rysunki zdobiące karty nowego wydania powieści, ale i rzeźby, dzięki którym my też możemy wejść do przedziwnej przestrzeni wykraczającej poza codzienny racjonalizm. Wydawać by się mogło, że klocowata postać, kanciaste drewno, nieheblowane deski, blaszane odpady, barchanowe szmaty nie będą w stanie nikogo zachwycić. A jednak oglądając wystawę ma się wrażenie, że coś w życiu szarej codzienności utraciliśmy bezpowrotnie, zapominając o wielkiej roli marzeń i nieustannym dążeniu do ideału. 
       Na wystawie można zajrzeć do nowego wielkiego, dwutomowego wydania powieści, której egzemplarze zostały wyłożone do wglądu dla zwiedzających. Rzeczywiście, nie można olbrzymiej księgi czytać inaczej, jak tylko na solidnym podparciu ;-) To nie jest kieszonkowa broszurka mieszcząca się w dłoni ani e-book pozbawiający czytelnika zmysłowych wrażeń dotyku, węchu, atmosfery obcowania z tekstem drukowanym. Wystawa otwarta 26 stycznia czynna będzie do 5 marca 2017 r. 
 









      Również do 5 marca czynna jest w Zachęcie wystawa pod nazwiskiem, dla mnie dotąd w ogóle nieznanego, Abrahama Ostrzegi, żydowskiego rzeźbiarza zamordowanego w 1942 r. w Treblince. Jego dzieła w zasadzie zobaczyć można na cmentarzu żydowskim przy Okopowej. Co ciekawe, jego figuralne nagrobki często wzbudzały krytykę i wręcz nienawiść ze strony ortodoksyjnych wyznawców judaizmu, zarzucano mu obrazoburcze łamanie zakazu przedstawiania postaci. Zdarzało się, że jego pomniki niszczono, a czasem pod wpływem krytyki sam rzeźbiarz usuwał, zmieniał elementy gotowych już figur, wygładzając i zakrywając np. rysy twarzy. Chcąc uniknąć dosłowności Ostrzega poszukiwał form nacechowanych symbolicznie, jego nagrobkowe anioły tracą wyraziste kontury, twarze ukryte są pod skrzydłami, a całe postaci często wtopione zostały w naturalne kształty nagrobnych kamieni. 
    Na wystawie w Zachęcie siłą rzeczy rzeźb Abraham Ostrzegi nie ma, na wielkim ściennym panelu widzimy tylko serię zdjęć przedstawiających wybrane nagrobki. U samego wejścia zaś na środku sali uwagę przyciąga kopia modelu Wieży Babel - pomnika mającego być hołdem dla Ludwika Zamenhofa, twórcy esperanto. Dzieło jednak nie doczekało się realizacji. W dalszej ekspozycji oglądamy prace innych artystów inspirowane dorobkiem Ostrzegi, portrety ludzi, których nagrobki wykonał. Uwagę zwracają portrety malowane przez Katarzynę Rotkiewicz-Szumską, często niepodpisane kogo przedstawiają, w wyjątkowych przypadkach zdradzające tożsamość portretowanego, jak dwa wizerunki mężczyzn, z których jeden to bohater wystawy Abraham Ostrzega, a drugi to jego mistrz, u którego doskonalił rzeźbę, Henryk Kuna.
      Na jednej ze ścian obserwujemy zaś ruchome wielkie cztery obrazy przesuwające się i zachodzące na siebie, bądź odsłaniające piękne zielono-brązowe obrazy natury, drzew, lasu. Czy mają oznaczać płynność i wzajemne przenikanie życia i śmierci? A może nieuchronny los człowieka, który tylko na chwilę wyłania się z biegu natury, próbującego uczłowieczyć rzeczywistość, gdy w ostateczności i tak powróci do pierwotnego stanu egzystencji jako cząstka energii zasilającej kosmiczne trwanie?

Jeden z portretów inspirowanych dorobkiem Abrahama Ostrzegi

Ruchome obrazy ujawniają swoją przestrzeń

Ruchome obrazy - dwa obok siebie


poniedziałek, 13 lutego 2017

Grammy dla Pendereckiego

Nagroda Grammy dla Krzysztofa Pendereckiego za album z muzyką chóralną. Album Penderecki conducts Penderecki składa się z różnych utworów komponowanych w różnych latach. Są kompozycje do Psalmów Dawida, Hymny do św. Wojciecha i św. Daniiła oraz Dies illa napisane na rocznicę wybuchu I wojny światowej. Utworami nagranymi na płycie dyryguje sam kompozytor.


O pracy nad nagraniami




Dies illa, fragment



sobota, 11 lutego 2017

Kiedy odchodzi poeta...

... zaczyna się czytelniczy rachunek sumienia. Odkrywamy nieprzeczytane wiersze, a zapomniane metafory ponownie fascynują. Kiedy poeta żył wśród nas, jego zwyczajna i codzienna obecność nie burzyła rutynowego rytmu życia, czasami zapominaliśmy o jego istnieniu. Kiedy już go fizycznie z nami nie ma, każde kolejne spotkanie z zamkniętą już twórczością staje się świętem. Wystawa Poeta odchodzi. Tadeusz Różewicz w Muzeum Literatury w Warszawie (czynna do 30 czerwca 2017 r.) zaprasza widza i czytelnika do przestrzeni intymnego dialogu. Znane wiersze zaprezentowane na wystawowych ścianach wychodzą nam naprzeciw w bezpośrednim spotkaniu jak dawno niewidziani znajomi, mniej znane zaskakują nieoczekiwanymi olśnieniami.
      Wystawa jest nawet spora, rozlokowana w salach, zaułkach, korytarzach i przejściach, co jeszcze bardziej podkreśla wrażenie wspólnego spaceru albo przecierania szlaków, co do Tadeusza Różewicza bardzo pasuje, był bowiem pod wszystkimi względami twórcą wytyczającym nowe szlaki poezji. Określił nowy typ wiersza, wprowadził nowy język, nowy sposób mówienia o sprawach ważnych, ustanowił nową rolę dla poety - dla siebie:

przyszyli żeby zobaczyć poetę
i co zobaczyli?

zobaczyli człowieka
siedzącego na krześle
który zakrył twarz

Nad wejściem na wystawę wita nas sporych rozmiarów fotografia Różewicza wyglądającego przez uchylone okno. Czy będzie nadużyciem przywołać w tym kontekście obraz Jacka Malczewskiego Melancholia z czarną postacią stojącą w uchylonym oknie?



Zdjęcie z folderu reklamowego, stąd napisy.

 Malczewski Melancholia, fragm.


Biorąc pod uwagę, że tekstom poety prezentowanym na wystawie towarzyszą różne dzieła malarskie, z których największe wrażenie wywierają prace Jerzego Tchórzewskiego, skojarzenie wydaje się uzasadnione. Różewicz bowiem studiował historię sztuki i wrażliwość na malarskie aspekty rzeczywistości, przedmiotów, postaci jest w jego wierszach widoczna.



Obrazy Tchórzewskiego na wystawie o Różewiczu

Świadectwem przyjacielskich relacji Różewicza z malarzami są pamiątki po nich, drobiazgi codziennego użytku: nożyk Porębskiego, kamień Nowosielskiego, szpachelka Tchórzewskiego. 



Obrazy, grafiki, malutkie dzieła plastyczne jako wytwór zabawy samego Różewicza dopełniają portret poety o stronę prywatną, pozaliteracką. Liczne zdjęcia z młodości, z czasów partyzanckich (z trzech braci Różewiczów Tadeusz był zdecydowanie najprzystojniejszy :-)), szkolne zeszyty, rękopisy wierszy, notatki, chciałoby się powiedzieć: prywatna strefa literatury. Oglądanie rękopisów znanych wierszy sprawia wrażenie, że oto podglądamy proces twórczy, niemal widzimy rękę piszącą: i cóż po poecie w czasie marnym?


Osobna sala wystawowa poświęcona została wspomnieniom o matce w połączeniu z cytatami z tomu Matka odchodzi, za który Tadeusz Różewicz otrzymał w 2000 r. Nagrodę Nike i, jak łatwo się domyślić, z której zaczerpnięto pomysł na tytuł ekspozycji. Wzruszające wyznanie podeszłego w latach Różewicza, obok fotografii, na której widoczny jest z opuszczoną głową, w staroświeckim swetrze, z rękami na kolanach, obok druga fotografia z twarzą zakryta dłońmi: Wiesz, Mamo, tylko tobie mogę to powiedzieć na stare lata, mogę to powiedzieć, bo jestem już starszy od Ciebie.. nie śmiałem Ci tego powiedzieć za życia... jestem Poetą. Bałem się tego słowa, nigdy go nie powiedziałem Ojcu... nie wiedziałem czy się godzi coś takiego mówić.
      W innym miejscu wkraczamy w scenerię Kartoteki: rama łóżka, walizka, blaszana miednica, gazety, tekturowa teczka z podpisem "Kartoteka". Na wysokim ekranie w kółko odtwarzana krótka scena z przedstawienia w wykonaniu Tadeusza Łomnickiego. Na dwóch płóciennych leżakach można usiąść, wkraczając w rzeczywistość Różewiczowskiego teatru absurdu. 
       Wędrówka od sali do sali, korytarzami, zaułkami wierszy, obrazów, pamiątek i fotografii, dużo fotografii poety, jest podróżą przez najważniejsze problemy, dylematy człowieka, świadka XX wieku. Jak piszą autorzy wystawy, jest to pierwsza od śmierci 24 kwietnia 2014 roku tak obszerna, całościowa prezentacja spuścizny, a w zasadzie prezentacja osobowości Tadeusza Różewicza. Kiedy odchodzi poeta, jego poezja nadal mówi do nas...

poniedziałek, 6 lutego 2017

Kiedy w 1765 r. Casanova był w Warszawie...

... Stanisław August Poniatowski właśnie kompletował swój królewski teatr. Wśród zaangażowanych do baletu tancerek nasz bohater spotkał dawną znajomą, przyjaciółkę nawet, Annę Binetti. Był świadkiem jak król oczarowany tańcem Binetti i Charlesa Le Picqa z miejsca zapewnił im roczny kontrakt. Nie spotkało się to z zachwytem dotychczasowej primabaleriny Cateriny Gattai, toteż intrygom nie było końca. Niepoprawny uwodziciel znalazł się w samym ich środku, co skończyło się głośnym pojedynkiem z hrabią Franciszkiem Ksawerym Branickim. Niestety, okazało się to początkiem końca pięknej przygody Giacomo Casanovy z warszawskim królewskim dworem, polskim teatrem i Warszawą.
      Epizod ten znany z pamiętników samego Casanovy stał się podstawą libretta Pawła Chynowskiego do baletu Krzysztofa Pastora Casanova w Warszawie. Od czasu premiery (28 maja 2015 r.) minęło trochę czasu, w głównych tanecznych rolach nie zobaczyłam więc z obsady premierowej Vladimira Yaroshenki jako Casanovy w pojedynku z Maksimem Woitiulem jako hrabią Branickim. I chyba tego choreograficznego pojedynku dwóch najlepszych solistów trochę mi szkoda. Niemniej w nagrodę zobaczyłam nowego tancerza solistę występującego w Polskim Balecie Narodowym, Dawida Trzensimiecha (ależ ma trudne nazwisko) i on właśnie wystąpił w roli tytułowej. Jako hrabia Branicki rywalizował z nim Paweł Koncewoj. Obaj doskonale widoczni i skontrastowani na scenie poprzez od początku do końca jednakowe kostiumy: biały Casanovy i czarny Branickiego. Z bielą postaci Casanovy związany jest jeszcze inny aspekt, można powiedzieć, dramaturgiczny. Król Stanisław August również występuje całkowicie w bieli. Dodatkowo wyróżniają go jednak błyszczący ozdobny haft fraka i niebieska szarfa. Gianni Quaranta, autor scenografii i kostiumów, przyznaje, że chodziło mu w ten sposób o zasygnalizowanie, że Casanova jako genialny oszust nawet strojem naśladującym króla próbował zyskać przychylność i względy królewskiego dworu. Podstawowym zaś chwytem scenicznej przestrzeni zastosowanym przez włoskiego scenografa było wprowadzenie teatru w teatrze: my, współcześni widzowie, oglądamy zakulisowe intrygi powstającego pierwszego w Polsce królewskiego baletu, obserwujemy próby i rywalizację między primabalerinami, a w kulminacyjnym momencie mamy przedstawienie baletowe realizowane dla warszawskiej publiczności i w obecności królewskiego dworu. Tancerze mają z jednej strony widzów ówczesnych siedzących w głębi sceny, a po przeciwnej stronie nas, widzów współczesnych. To też pomysł Quaranty, który zamierzał w ten sposób pokazać, jak w XVIII wieku odbywały się operowe i baletowe spektakle. 
        Tutaj też mieliśmy elementy operowe, ponieważ balet w całości opiera się na muzyce Mozarta, w tym kilku arii śpiewanych (Katarzyna Trylnik, sopran) na żywo na scenie. Muzyka w sumie dobrana bardzo pomysłowo, różnorodna, z młodzieńczych oper Mozarta: Mitrydates, Idomeneo, Lucio Silla, kilka utworów innego rodzaju, mniej znanych też. Spektakularna scena przyjęcia Casanovy do loży masońskiej została zbudowana do masońskiej muzyki Mozarta: Adagio i Fuga c-moll. O ile w całości balet ma wiele elementów tańca klasycznego, to w tej scenie Krzysztof Pastor nadał mu wiele cech współczesnych, zachwycających skomplikowanym układem i symboliką. Baaardzo mi się podobało :-) Kristóf Szabó, również nowy tancerz w PBN, jako hrabia Moszyński, Wielki Mistrz Loży był świetny. Uwagę zwracał od początku do końca także Patryk Walczak, we wszystkich scenach, kiedy Casanova pojawia się ze swoim przyjacielem Campionim. Rewelacyjne zgranie tanecznego duetu, świetne układy. 
       Jeśli chodzi o tancerki i te wszystkie XVIII-wieczne baletnice: Mlle  Gattai, Mme Binetti, Mlle Casacci... miałam trudności, żeby je rozróżnić ;-) Domyślam się tylko, że skoro tańczono scenę sądu Parysa, jedna była Herą, druga Ateną, a trzecia Afrodytą :-) Pierwszy raz oglądałam Chinarę Alizade, Dagmarę Dryl czy Maię Kageyamę, więc jeszcze mi ich twarze się nie opatrzyły. Może następnym razem, jak będę miała nowe okulary. 
        Balet Casanova w Warszawie jest ciekawy ze względu na historyczne tło autentycznych przygód bohatera w Polsce, możliwość podpatrzenia jak to z tym pierwszym teatrem polskim było, zasmakowania atmosfery dworskiego życia na początku ery stanisławowskiej, no i oczywiście pomysłowość naszego najlepszego choreografa, który stworzył kolejne autorskie dzieło ku uciesze wielbicieli baletu. To balet rozrywkowy, bez ukrytych podtekstów do wielkiej historii, pełni funkcje taką, jaką pełniły występy tancerzy w XVIII wieku. Do tego przyjemna muzyka, zakończona w scenie ostatniej Koncertem fortepianowym C-dur, przepiękną częścią 2. Andante, do której już nieraz układano choreografię, jak choćby słynny Petite Mort Kyliana. Nic nie poradzę, że kiedy usłyszałam pierwsze takty, skojarzył mi się tamten balet i podświadomie porównywałam, ile z "Kyliana" pojawi się w choreografii Pastora. Mimo różnic nie udało się uciec od skojarzeń: taniec podzielony został na odrębne duety Casanovy z kolejnymi tancerkami przewijającymi się w jego sennym widzeniu. Oniryczna, wizyjna scena zamyka balet, nie ujawniając dalszych losów bohatera. Ale cóż, dalsze losy nie rozgrywały się już w Warszawie. 
      A tak w ogóle balet jest komiczny. Kiedy Casanova przynosi Annie Binetti królewski kontrakt na występy, przy okazji odnawiając znajomość z tancerką, wkrótce pojawia się też Branicki z wielkim bukietem róż. Nie mając drogi ucieczki Casanova, ostrzeżony przez Campioniego o nadchodzącym rywalu, chowa się z nim do łóżka. Branicki oczywiście wywęszył obecność obcego mężczyzny w buduarze Binetti i mimo jej rozpaczliwych protestów przeszukuje pokój, odkrywając na koniec ukrytą pod narzutą parę amantów :-) Z kolei podczas ostatecznej konfrontacji w teatrze Branicki trzasnął Casanovę w twarz, ale ponieważ na prawdziwy pojedynek wyzywa się tylko rękawicą, przyjaciel (nie wiem, któryś z hrabiów) podaje mu ją i dopiero tą rękawicą uderzył rywala po raz drugi. Na to Casanova prosi Campioniego o pożyczenie rękawicy i z kolei on oddaje policzek Branickiemu. No i tak to sobie po męsku nawymyślali ;-) Potem był bardzo malowniczy pojedynek i tu chwała Pastorowi i tancerzom, bo pomiędzy typowe szybkie sztychy zostały wstawione sceny jak w zwolnionym tempie na filmie. Świetnie wyszło!

Casanova w Warszawie
Choreografia - Krzysztof Pastor
Koncepcja muzyczna i dyrygent - Jakub Chrenowicz
Libretto - Paweł Chynowski
Scenografia i kostiumy - Gianni Quaranta

Oglądałam 27 stycznia 2017 r.




Adagio i Fuga  do sceny w loży masońskiej