Akcja jest w zasadzie tak prosta, że aż zdumiwewa schematycznością, jakimś takim brakiem konkretyzacji. Rozgrywa się zaledwie w dwa dni. Do pewnego średniowiecznego europejskiego miasta przybywają na odpustowe święto wędrowni joculatores: linochód, tancerka, treser z niedźwiedziem na łańcuchu, bajarze (zwani żonglerami), minstrele, grajkowie, kpiarze w błazeńskich czapkach oraz goliard, poeta. Rozbiega się to towarzystwo po mieście, szukając zarobku od wdzięcznych widzów i słuchaczy, którzy zapraszają ich do swoich domów. Tylko goliarda nikt nie zprosił i błąka się głodny i w coraz większej melancholii po mieście. Między gry, zabawy, parodie, przedrzeźniania igrców a stateczną powagę rajców miejskich, którzy nieprzychylnym okiem patrzą na wędrownych wesołków, bałamucących im żony, wkracza w pewnym momencie na centralny plac miasta królewski herold ogłaszający wyrok na byłego członka zamkowej gwardii, który zgwałcił dwórkę księżnej. Wyroku słuchają mieszczanie, przybysze, ogłuszony miejskim gwarem franciszkanin i sam zaintersowany, czyli oskarżony, który w tym momencie aż sinieje z wielkiej alteracji i gniewu, a to z powodu nie strachu, tylko wielkiego wstydu: Któż bo z rycerzy w pannie się kocha?! Najżałośniejszy tylko z rycerzy, którzy żadnej mężatce spodobać się nie ptorafi, przyłasza się na ten koniec do panien. On zaś, wedle prawideł sztuki romansowej, afekta swe skierował do pani, której służył, czyli samej księżnej. Nie bez wzajemności zresztą. Toteż rycerz, który wracać na służbę nie ma po co, po śmierć i hańbę tylko, postanawia zostać poszukiwaczem Graala. Najpierw namawia do wspólnej wędrówki goliarda, ale bez skutku. Po całodziennym i późnowieczornym obieganiu miasta cała ekipa joculatores zbiera się w karczmie, gdzie każdy opowiada, co zdziałał i zarobił. Tylko goliardus ponury apopleksji dostaje trawiony zazdrością i upokorzeniem, że jego ukochana z kimś dostojnym go zdradziła, prezentując teraz na sobie podarowaną strojną suknię. Lekarz puszcza mu krew i ratuje życie. Do karczmy wchodzą dwaj rycerze w zbroi, którzy nagle wszystkim zebranym a podchmielonym i zawojowanym baśniami o rycerzach jawią się niemal jako Parsifal i Lancelot. Tymczasem jednym z owych rycerzy jest poszukiwany królewskim listem gończym zbiegły zamkowy gwałciciel. Żeby ratować głowę przed wyrokiem, musi opuścić miasto, ale miasto - to średniowiecze! - ma zamknięte bramy. Rycerz tak przemawia do dumy, pychy, poczucia wartości wędrownych wyrzutków społeczeństwa, że wszyscy ruszają o świtaniu na rozróbę. W mieście trwają zamieszki joculatores, żaków, marzących o Paryżu, grajków wędrownych i wszelkiej maści wurzutków z miejską strażą chroniącą bramy miasta. Bramy zostają zdobyte, cała hałastra opuszcza miasto zostawiając za sobą pobojowisko i paru niestety poległych towarzyszy. Nawet otumaniony franciszkanin, który zresztą zdążył pozbyć się zakonnej torby kwestarza wraz z zawartością, porwany entuzjazmem wyrusza na wędrówkę. Za miastem na rozstajach u figury Dobrego Pasterza ważą się losy bohaterów: jedni wędrują do innego miasta na kolejny odpust, żacy do Paryża studiować, dwaj rycerze zniknęli, skruszony franciszkanin wraca i choć nie ma odwagi zastukać do furty klasztoru, sam przeor wyrusza na poszukiwania i znajdując go w zaułku sprowadza grzesznego brata i przywiązuje sznurem do pulpitu z księgą, którą brat Łukasz ozdabia iluminacjami. Za karę ma dzieło swe skończyć. Wraca też goliard i prosi o spotkanie z przeorem franciszkanów. Okazuje się, że obaj są wielbicielami nowej powstającej w Europie literatury. Przeor wyciąga ze skrzyni nową rzecz wielkiego poety zza gór - jest to "Komedia" Dantego. Czytają zafascynowani. Ostatecznie jednak goliard opuszcza klasztor, zostawając swoje gęśle, znak poetyckiego kunsztu. Za murami klasztoru na wysypisku roztrzaskanych marmurowych posągów i płaskorzeźb spotyka swoją kochankę - skoczkę. Też wróciła, zauważywszy, że zniknął. Jest na nią wściekły zazdrością urażonego kochanka, ale ona umie rozbroić jego złość i na utrąconej płycie z wizerunkiem Wenery kochają się jak nigdy przedtem. Do leżącej jeszcze nagiej skoczki podpełza wąż, goliard zabija go grubym kijem, ale jest za późno, skoczka została śmiertelnie ukąszona. Tymczasem w klasztorze franciszkanów brat Łukasz przeżywa kryzys twórczy i nie zamierza dalej ozdabiać księgi. Do bram dobija się gromada igrców niosąc ze sobą ciało zmarłego goliarda, prosząc opata o pogrzeb ich kamrata. Furtian przybiega z tą wiadomością do opata, dopowiadając, że goliard był ze skoczką na sabacie czarownic i oboje zostali znalezieni nadzy poza murami klasztoru. Opat w furii wrzeszczy na furtiana, że sabatów nie ma i z takimi bajkami to nich leci do dominikanów, każe wpuścić wszystkich, ciało goliarda zostaje godnie i z wszelkimi honorami umieszczone na katafalku w kościele. W mistycznym natchnieniu opat przemawia do wędrowców, żaków, joculatorów ogłaszając, że oto teraz tutaj, czuwając przy zmarłym goliardzie, który będzie zawsze żył w ich pamięci, w ich sercach, oni wszyscy są na Monsalwacie, i błogosławiąc ogłasza ich tercjarzmi Zakonu Ducha. Ciało zaś skoczki odnalazł i pochował niedźwiednik, który skrycie ją kochał.
Taką opowieść na 330. stronach rozpisał Wacław Berent. Pomiędzy proste zdarzenia wprzędł średniowieczne legendy, marzenia i obyczaje epoki. Na osobną kartę zasługuje najbardziej niesamowity zgoła opis spotkania kacerskiego kowala ze śmiercią. Streszczanie go byłoby profanacją. Jest to jeden z nielicznych fragmentów powieści, w których autor nie poczynił żadnych poprawek w kolejnych wydaniach. Jest bowiem doskonały. Wystarczy za wszystkie inne prace badawcze o wizerunku i funkcji motywu śmierci w kulturze średniowiecznej. Idzie śmierć przez miasto nocą w poburzowy czas; zbiry grodzkie za nią w trop a chyłkiem...i dalej przez dziewięć kartek aż do: Wówczas śmierć - widzieli stróże i zbiry - opuściła chyłkiem dom jego. Warto, warto przeczytać.
A wrcając do sprzątania, wiedziałam, że coś mi zginęło z poprzedniego wpisu o malarzu Kułakowskim. Zginął mi jeden obraz. Teraz odnalazłam i jest: Mazury
Trochę krzywo mi się zrobiło.