piątek, 28 kwietnia 2017

A ja go znam i słuchałam na żywo!

       Właśnie przeczytałam: tegoroczna nagrodę Programu 2 Polskiego Radia Muzyka Źródeł otrzymał Stanisław Głaz z Dzwoli, woj. lubelskie. Słuchałam jego skrzypiec w plenerze i na koncercie pod dachem. Zawsze pięknie, żywo i z przytupem. Pisałam o nim i innych artystach ludowych TUTAJ - Autentyki in crudo. Podczas jednego z występów wraz z uczniami, studentami konserwatorium, którzy chcą poznawać też muzykę tradycyjną, twierdził, że są bardzo zdolni, ale muszą się jeszcze sporo nauczyć ;-) Drugą nagrodę otrzymał zespól śpiewaczy z Gałek Rusinowych na Radomszczyźnie - tego zespołu nie znam jeszcze.

Proszę, po naukę do ludowego skrzypka:





I jeszcze jeden popis: polka "dla babciów":





I jeszcze LINK - strona Programu 2 o nagrodzie

wtorek, 25 kwietnia 2017

Opera na dziś

Dziś wieczorem - 20:20 w TV Kultura
LOHENGRIN - z Piotrem Beczałą w partii tytułowej
W partii Elsy - Anna Netrebko

Nagranie z Semperoper w Dreźnie

Piotr Beczała - In fernem Land (poprawiłam tytuł arii, podpis klipu jest błędny)


środa, 19 kwietnia 2017

Znowu na Kresach

Kto się zapatrzył w tamte strony
Gdzie dotąd niebo nocą ciemną
Od łuny drży nieugaszonej,
Niech w noc tę głębiej idzie ze mną.
(.............)
Bo nie ma ziemi wybieranej,
Jest tylko ziemia przeznaczona,
Ze wszystkich bogactw - cztery ściany,
Z całego świata - tamta strona.

       Słowa Kazimierza Wierzyńskiego mogłyby stanowić motto kresowych książek Katarzyny Węglickiej. W przeciwieństwie jednak do poetyckiej wizji autorka Kresy wybrała jako swoją "stronę świata", której poświęca czas, zainteresowania, wędrówki i pisarskie realizacje. Pochodząca z Mławy, mieszkająca w Warszawie Katarzyna Węglicka kresową przygodę zaczęła w czasie studiów, kiedy jako stypendystka Uniwersytetu Warszawskiego wyjechała do Wilna. Jako doktorantka Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk właśnie ze sztuką Wielkiego Księstwa Litewskiego związała swoją działalność naukową. Pierwszą książkę (2004 r.) poświęciła Litwie. Do dzisiaj w jej dorobku naliczyłam co najmniej 10 tytułów, ja jednak trafiłam dopiero na jedną  z nich, zupełnie przypadkiem, na wyprzedaży. Polskie Kresy literackie. Ludzie, fascynacje, krajobrazy wydane w 2015 r. to zbiór portretów pisarzy, bardziej i mniej znanych, pochodzących lub w inny sposób związanych z kresowymi rubieżami dawnej Rzeczpospolitej, od oświeceniowych postaci Stanisława Trembeckiego czy Franciszka Karpińskiego, przez całą plejadę romantyków, po Iwaszkiewicza, Gałczyńskiego, Wańkowicza, Lema i najsłynniejszego kresowego przemytnika, Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy, Sergiusza Piaseckiego. Obok znanych nazwisk Mickiewicza, Orzeszkowej, Ujejskiego, Herberta, czytamy też ciekawostki o tych mniej znanych, zapomnianych, jak Stanisławie Balińskim, Władysławie Milczarku, Mieczysławie Romanowskim i innych. Autorka prowadzi czytelnika ścieżkami porosłymi chwastami niepamięci, po drogach, na których już nie ma żadnych drogowskazów, czasami tylko przygodne spotkania z mieszkańcami tych ziem okazują się ostatnimi wskazówkami ku przeszłości bezpowrotnie odchodzącej w zapomnienie. Smutne są opisy miejsc, w których stała jakaś cerkiew, jakiś dwór, jakaś fara, wieża czy zamek, a dziś żaden ślad nie pozostał. Autorka być może opisuje ostatnie literackie szlaki, po których jeszcze można przynajmniej myślą i wyobraźnią przemierzać dawne Kresy. 

       Narracja Katarzyny Węglickiej bogactwem szczegółów, ciekawostek, informacji biograficznych przypomina gawędę przewodnika oprowadzającego podczas zwiedzania okolic. Nie jest to dziwne, gdyż punktem wyjścia spotkań z konkretnymi nazwiskami w kolejnych rozdziałach jest nawiązanie do autentycznych wielokrotnych podróży autorki po tamtych terenach, miasteczkach, zaściankach i wzgórzach pamiętających dawne czasy. Autorka ponadto zajmuje się oprowadzaniem wycieczek, jej książka ma więc znamiona przewodnika literackimi szlakami Kresów, w wielu miejscach zawierając cytaty z utworów literackich, przywoływanych na zasadzie analogii lub kontrastu wobec obrazów współczesnych. Katarzyna Węglicka wielokrotnie wspomina, że wyruszając do określonego miejsca, zabierała ze sobą tę czy inną książkę, próbując na współczesnej mapie odnaleźć ślady opisane piórem pisarzy. I czasami dochodzi do niezwykłych spotkań z ludźmi, którzy jako ostatni świadkowie swoim istnieniem i słowami potwierdzają autentyczność "tamtej strony" świata minionego, "czasu przeszłego dokonanego". Do takich niezwykłych spotkań autorka zalicza między innymi  rozmowę z Hucułką Ołenką, która okazała się tą samą Ołenką, która w 1939 roku przeprowadzała Stanisława Vincenza z synem przez Czarnohorę do granicy polsko-węgierskiej. Innym razem w Drohobyczu znajduje starszego już pana, który był uczniem Brunona Schulza. Ostatni świadkowie, ostatnie ich opowieści. Miejsca pamiątkowe i miejsca pamięci. czasami ruiny, jak willa Skiz Gabrieli Zapolskiej na lwowskim Jałowcu. 
       Szczególną muzyką dla ucha kogoś zakochanego w Kresach są nazwy miejscowości: Jaszuny - miejsce niespełnionej miłości Juliusza Słowackiego do Ludwiki Śniadeckiej; Opitołoki - gdzie podczas chrztu wyrzekał się diabła Czesław Miłosz; Bubniszcze - "Owe Bubniska, Bubniszcze czy jak tam - są do dziś zagadką dla badaczy. Nikomu nie udało się dotąd ustalić, co to jest albo czym to było, skąd się wzięło, kiedy i komu do czego miało służyć" - jak pisała Beata Obertyńska; Beremiany - gdzie urodził się Kornel Ujejski; Drohobycz, Bohatyrowicze, Winnica, Kałużyce, Czahary ... aż po Okopy Świętej Trójcy. "Wspominam to teraz jak sen" - pisała Maria Rodziewiczówna. A Katarzyna Węglicka wtóruje wspomnieniom: "Na tej ziemi nie spotyka się już Polaków, bo ich tu nie ma. Nikt z miejscowych nie nawiązuje rozmowy, jak to często się zdarza na Kresach. Ale czeka tu czas przeszły dokonany, jak mawiał ksiądz Walerian Meysztowicz: ludzie, którzy odeszli, ale którzy pozostawili pamięć i ślad po sobie. Ktoś kiedyś powiedział: nie wszystek umrę."

środa, 12 kwietnia 2017

A tam grają i śpiewają

       Pierwszego dnia, a raczej wieczoru Misteriów Paschaliów grano i śpiewano Monteverdiego Selva morale e spirituale. W kościele św. Katarzyny Aleksandryjskiej wystąpili francuski zespół Le Poème Harmonique oraz rosyjski chór z Permu musicAeterna. Dyrygował Vincent Dumestre, który w tym roku nie tylko po raz kolejny zaprezentował się w Krakowie, ale też jako dyrektor rezydent festiwalu ułożył jego program. Że Dumestre potrafi stworzyć niesamowitą atmosferę wielkopostnej zadumy, wiem już z poprzednich lat, kiedy oglądałam na żywo występy jego zespołu. Natomiast chóru musicAeterna słuchałam po raz pierwszy.




     Dzień drugi zdominowała muzyka "na śmierć" - Messe des morts francuskiego kompozytora Jeana Gillesa (1668 -1705). Dzieło swego czasu często wykonywane na uroczystościach pogrzebowych zasłużonych osób, w tym królów, np. króla Polski Stanisława Leszczyńskiego w 1736 roku. Podobno jednak kompozytor napisał je dla samego siebie i jedna z wersji głosi, że po raz pierwszy zostało wykonane właśnie na jego własnym pogrzebie. Requiem Gillesa było kilkakrotnie przerabiane, ale wczoraj połączone zespoły: chór Cappelli Cracoviensis oraz Capriccio Stravagante pod dyrygentem Skipem Sempé zaprezentowały kompozycję pierwotną. I było to bardzo piękne, nastrojowe, refleksyjne wykonanie, chociaż w czasie transmisji radiowej trzy razy urywał się sygnał.
     Tegoroczne Misteria Paschalia nagrywa także stacja Mezzo, może więc będą za jakiś czas dostępne nagrania całości. Na razie filmik z drugiego dnia festiwalu:




Oraz fragment Requiem Gillesa:


czwartek, 6 kwietnia 2017

Smutny film z muzyką






       Obrazy Zdzisława Beksińskiego - koszmarne sny czy apokaliptyczne wizje? Mroczne i fascynujące. Niepokojące. Raz obejrzane pozostają w pamięci. Tak samo jak pokraczne postacie Hieronima Boscha. Malarstwo nierzeczywiste, a przecież tak bardzo realne, że ciarki przechodzą. Bo to wszystko jest prawdą o nas: o naszej samotności, o zanurzaniu się w śmierć każdego dnia, o marności świata i naszego w nim uczestniczenia. Przypomniało mi się malarstwo Beksińskiego, ponieważ obejrzałam "Ostatnią rodzinę". Obrazy grają w filmie ważną rolę. Malarz maluje je słuchając głośno muzyki, syn ma w swoim mieszkaniu obrazy ojca, może te mniej mroczne, pejzażowe, ale jest w filmie scena, gdy Tomasz przychodzi do mieszkania rodziców i bez pytania zdejmuje ze sztalug najnowszy obraz ojca, żeby go zabrać do siebie. Kiedy marszand pyta, czy sprzedałby mu kilka obrazów ojca, nawet nie chce o tym słyszeć: "no chance" - ucina wszelkie pertraktacje. 
       O filmie przeczytałam co najmniej 10 recenzji i niewiele mogłabym do nich dodać. Ograniczenie planu filmowego do mieszkań w blokach na Służewcu, gdzie od 1977 roku mieszkali bohaterowie po przeprowadzeniu się z Sanoka do Warszawy, wielokrotne przejazdy windą, szpitalne korytarze wywierają klaustrofobiczne wrażenie. Kilka zaledwie scen rozgrywa się w miejskiej przestrzeni, ale  są to kilkakrotne przejścia bohaterów międzyblokowymi ścieżkami, co również nie daje możliwości większego, głębszego oddechu. Codzienne rytuały, wybuchy agresywnych reakcji Tomasza rozbijającego butelki i meble, powolne zamieranie rodzinnego życia: śmierć teściowej i matki Beksińskiego, śmierć jego żony, samobójstwo syna, wreszcie jego własna absurdalna śmierć od siedemnastu ciosów nożem zadanych przez zabójcę.  
       Odebrałam film jako przeraźliwie smutny. I nie bardzo wiadomo, co można by było w życiu bohaterów zmienić. Każdy ma swoje słabostki, natręctwa, każdy zmaga się z własnymi koszmarami. Może rodzina Beksińskich nie była typowa, bo przecież i Zdzisław (rewelacyjny Andrzej Seweryn) i Tomasz (Dawid Ogrodnik) to jednostki ponadprzeciętne, wybitny malarz, artysta i ponadprzeciętnie inteligentny tłumacz filmowych dialogów "Monty Pythona", znawca rocka, popularyzator muzyki, radiowiec. Niemniej zmagają się z problemami jak każdy z nas. Wbrew niektórym opiniom nie uważam, żeby relacje w rodzinie Beksińskich były patologiczne. Nie ma rodzin idealnych. Nie jest możliwe, aby panowało całkowite wzajemne zrozumienie, aby nie dochodziło do buntu, wzajemnego ranienia się. Była to wiec rodzina z tego punktu widzenia całkiem zwyczajna, a niezwyczajność wynika chyba z nagromadzenia jakiegoś fatalizmu w losach jej członków. Pomiędzy dwoma indywidualistami rodzinne więzi pielęgnuje i empatycznie spina żona i matka Zofia Beksińska (Aleksandra Konieczna). Ale i jej fatalny los nie oszczędza. I to jest smutne. 
        Uwagę zwraca rola muzyki w filmie. W przypadku Tomasza wynika to naturalnie z jego fascynacji i pracą w radiu jako prezentera i popularyzatora muzyki rockowej. Stąd kawałki znanych (dla mnie może nieco mniej) przebojów lat 80. i 90. Natomiast zainteresowania muzyczne Zdzisława Beksińskiego są odmienne. Maluje obrazy słuchając muzyki klasycznej, od późnego romantyzmu po współczesną. Muzyka integruje sceny filmowe i nadaje im określony wyraz, maluje atmosferę, potęguje emocje. Jak wielką odgrywa role, nie tylko ilustracyjna, stanowi fakt, że został wydany dwupłytowy album zawierający utwory pojawiające się filmie. na pierwszym krążku muzyka Tomasza Beksińskiego: piosenki Yazoo, Petera Gabriela, Marillion,  Roxy Music, Ultravox; na drugim jego ojca: muzyka Liszta, Schnittkego, Debussy`ego i przede wszystkim Mahlera. 



      O muzyce filmowej powstawały też audycje. Myślę nawet, że jej wysłuchanie powinno być naturalnym dopełnieniem obejrzenia filmu. Jeśli ktoś wychodzi z kina, nie dosłuchawszy do końca ostatnich tonów z napisów końcowych, to nic z tego filmu nie wyniósł ani nie zrozumiał. 





niedziela, 2 kwietnia 2017

Po francusku

      Dr Jekyll i Mr Hyde na dawnych Zapiskach

       Od "Padam... padam..." do "La Boheme", czyli Edith Piaf, Charles Aznovour, a po drodze jeszcze piosenki Juliette Greco. Nasłuchałam się artystycznej francuszczyzny w koncercie Yagi, czyli Jadwigi Kowalik od lat wykonującej piosenki z repertuaru francuskich pieśniarzy. Miała okres Edith Piaf, przechodziła fascynację twórczością Barbary, czyli Monique Andrée Serf, a teraz słuchamy programu złożonego z utworów Piaf, Greco i Aznavoura. Nastrój kawiarniany, towarzystwo cyganerii, całość utrzymana w stylu secesyjnej awangardy, że tylko w oparach opium popijać absynt ;-) Aranżacje Yagi nacechowane indywidualnym rysem artystycznej osobowości wykonawczyni słyszalnym zwłaszcza w teatralizacji sposobu śpiewania. Piosenka aktorska bardziej niż estradowa. Dla niektórych tekstów to lepiej, do niektórych może pasowało mniej, ale nie da się ukryć, że całość utrzymana w jednolitym klimacie noir. Nawet gdy rytm muzyki zachęcał słuchaczy do klaskania. 
        Artystka również ubrana na czarno, z podkreślającymi aurę detalami, jak czarne siatkowe rękawiczki, czarne boa, czarna oczywiście peruka ze wstążeczkami czy czymś, nastroszona stosownie. Image mroczne. Bo też te piosenki sielankowe nie są. Ale wciągają. I dlatego pamięta się jak śpiewali Piaf czy Aznavour. Nie wszystkie piosenki rozpoznałam, ale tych kilka sprawia, że wraca wspomnień czar. Nie, nie wspomnień z Paryża, bo nigdy tam nie byłam, ale wspomnień z młodości już tak ;-) Kiedyś się tego słuchało. Dzisiaj na widowni było dużo pustych miejsc. Na scenie towarzyszyli artystce dwaj muzycy: na akordeonie Walentyn Dubrowskij i Michał Półtorak na skrzypcach. 

Tak śpiewali kiedyś:








Yaga zaśpiewała "La Boheme" z tekstem polskim w tłumaczeniu Jerzego Bielunasa. Formy gramatyczne zostały zamienione na żeńska, tak jakby to bohaterka malowana była przez owego malarza:

Z młodych nie wie tu nikt
Jakie były te dni
Dawno już zapomniane
Tamten upojny czas
Gdy na Montmartrze bzy
Pachniały pod oknami
Nie liczyło się nic
Stare schody na strych
I pokoik ubogi
Tam nam płynęły dni
Ja malowałem
A modelką byłaś ty

La Boheme, la Boheme
To najszczęśliwszy w życiu czas
La Boheme, la Boheme
Choć chodził głodny każdy z nas

W kawiarenkach był ścisk
Tłum podobnych jak my
Snuł o sławie marzenia
Przeminie dzień lub dwa
A podbijemy świat
Świat wreszcie nas doceni
Gdy szef kuchni miał gest
Kupił obraz i jeść
Dał zziębniętym artystom
Dookoła pieca tłum
Skandował wiersze
Już nam nie dokuczał głód

La Boheme, la Boheme
To najpiękniejsza jesteś ty
La Boheme, la Boheme

A każdy z nas geniuszem był
Nie chodziło się spać
Całe noce do dnia
Malowałem pasjami
Szkicując twoją pierś
Łagodny bioder łuk
pomiędzy sztalugami
A gdy wstawał już świt
Starczał nam kawy łyk
Potem w moich ramionach
Szeptałaś kocham cię
A gdy przychodził sen
Za oknem wstawał dzień

La Boheme, la Boheme
To znaczy mieć dwadzieścia lat
La Boheme, la Boheme
Byliśmy wolni tak jak wiatr

Czas ucieka i gna
Gdy poszedłem znów tam
Na to samo poddasze
Dziś wszystko już nie tak
Nie został nawet ślad
Naszych szczęśliwych czasów
Zmienił się stary dom
Inny jest każdy kąt
I ulice nieznane
Na wszystkim smutku cień
Sztalugi pokrył kurz
I bzy nie kwitną już

La Boheme, la Boheme
To nasza młodość, ten gniewny czas
La Boheme, la Boheme
Dni, co nie wrócą jeszcze raz


Yaga Kowalik wygląda tak:



A śpiewa tak: