Pierwszego dnia, a raczej wieczoru Misteriów Paschaliów grano i śpiewano Monteverdiego Selva morale e spirituale. W kościele św. Katarzyny Aleksandryjskiej wystąpili francuski zespół Le Poème Harmonique oraz rosyjski chór z Permu musicAeterna. Dyrygował Vincent Dumestre, który w tym roku nie tylko po raz kolejny zaprezentował się w Krakowie, ale też jako dyrektor rezydent festiwalu ułożył jego program. Że Dumestre potrafi stworzyć niesamowitą atmosferę wielkopostnej zadumy, wiem już z poprzednich lat, kiedy oglądałam na żywo występy jego zespołu. Natomiast chóru musicAeterna słuchałam po raz pierwszy.
Dzień drugi zdominowała muzyka "na śmierć" - Messe des morts francuskiego kompozytora Jeana Gillesa (1668 -1705). Dzieło swego czasu często wykonywane na uroczystościach pogrzebowych zasłużonych osób, w tym królów, np. króla Polski Stanisława Leszczyńskiego w 1736 roku. Podobno jednak kompozytor napisał je dla samego siebie i jedna z wersji głosi, że po raz pierwszy zostało wykonane właśnie na jego własnym pogrzebie. Requiem Gillesa było kilkakrotnie przerabiane, ale wczoraj połączone zespoły: chór Cappelli Cracoviensis oraz Capriccio Stravagante pod dyrygentem Skipem Sempé zaprezentowały kompozycję pierwotną. I było to bardzo piękne, nastrojowe, refleksyjne wykonanie, chociaż w czasie transmisji radiowej trzy razy urywał się sygnał.
Tegoroczne Misteria Paschalia nagrywa także stacja Mezzo, może więc będą za jakiś czas dostępne nagrania całości. Na razie filmik z drugiego dnia festiwalu:
Oraz fragment Requiem Gillesa:
Kocham Cię za Twoją miłość do muzyki. Nie potrzeba nic,dźwięki opowiadają temat, autora i słuchacza. Metafizyka
OdpowiedzUsuńKochana, w tej chwili w radiu trwa transmisja z gdańskiego Actus Humanus Resurrectio. Rene Jacobs wyczarowuje "Pasję według św. Mateusza" Bacha :-) Właśnie zabrzmiało "Erbarme dich", tempo nieco szybsze niż zwykle.
UsuńNie będę oryginalna...
OdpowiedzUsuńAle też dołączam się do tego wyznania miłości....
Piękne.
Tak, to są wspaniałe dzieła i tak dobrze się wpisują w czas wielkanocnej zadumy :-)
UsuńNotario, jednak z Tobą się nie zgadzam i pozwolę sobie wyjaśnić sobie kilka podstawowych kwestii.Z przyczyn technicznych mój wpis będzie składał się z trzech odrębnie wysłanych części
OdpowiedzUsuń1) Sztuka, jej recepcja, opis i ocena nie wynika tylko z indywidualnych preferencji i wyrażanych często ad hoc presupozycji na zasadzie”” tak mi się wydaje”, uwikłanych zresztą w szereg wielopłaszczyznowych kontekstów (kulturowych, historycznych, społecznych) i towarzyszących im przyjmowanych najczęściej implicite schematów konceptualnych, ale podlega też pewnej racjonalnej ocenie, będącej wynikiem zastosowania określonych narzędzi analitycznych wypracowanych na gruncie teorii kultury. Chciałbym również zauważyć, ze tezy tej nie osłabia fakt,że istniały w II poł. XX wieku próby podważenia sensu samej definicji sztuki widoczne na gruncie postwittgensteinowskiej, głównie antyesencjonalistycznej refleksji nad jej istotą, dokonanej głównie przez Kennicka i Weitza, a będącej w sumie dość jałową próbą stworzenia estetyki ateoretycznej. I choć jedynym pożytkiem z zastosowania antyesencjonalizmu było dowiedzenie, że definicje sztuki trzeba uznać jako formę otwartą, a więc taką która poprzez zagarnianie w jej obręb zjawisk nowych zmusza ją do pernamentnej redefinicji, to być może najlepszym argumentem uznającym konieczność znalezienia rozgraniczenie między sztuką a niesztuką jest teza wyrażona przez Stanleya Cowella, która głosi, że „sztuka posiada podstawową cechę, a mianowicie podważa moje zaufanie do niej i wywołuje obawę, że mogę swoim zaufaniem obdarzyć oszustwo”. I choć już latach sześćdziesiątych antyesencjonalizm poddany został krytyce, m.in. przez Ajdukiewicza, który zaproponował alternatywną teorie sztuki, to nadal chodziło o uchwycenie linii demarkacyjnej między sztuką a oszustwem pod nią się podszywającym. Nie wdając się już w głębsze rozważania należy stwierdzić, że najbardziej przekonujące rozwiązanie tego problemu zostało podane przez Abrahama Mosesa w swojej, słynnej książce „Kicz czyli sztuka szczęścia”. Jeśli więc Notario dokładnie przestudiujesz pracę Mosesa, na pewno dostępną w warszawskich bibliotekach, zrozumiesz dlaczego nie mogę na serio traktować malarstwa Beksińskiego, Dudy-Gracza, Nowosielskiego czy dokonań młodego pokolenia polskich malarzy - Kingi Nowak, Ewy Juszkiewicz i Łukasza Stokłosy widząc w nich karykaturę sztuki. Zrozumiesz też dlaczego genialni są dla mnie Zbigniew Paluszak, Stefan Gierowski,Wojciech Fangor, Jan Tarasin czy Andrzej Foggt. Zrozumiesz również dlaczego określenie przez Ciebie niezwykle oryginalnej twórczości Foggta jako ozdoby dla tkanin traktuje jako zwykłą niezręczność.
Dziękuję za wykład, jednak odpowiem jednorazowo pod ostatnim komentarzem, ponieważ obawiam się, że kontynuowanie dyskusji w trzech wątkach rozsadziłoby zarówno skromne ramy tego blogu, jak i daleko wykracza poza ambicje jego autorki ;-)
Usuń2) Twórczość Lutosławskiego to osobliwe, zupełnie inne zjawisko na muzycznej scenie XX wieku, niż muzyka Szostakowicza. Szostakowicz pozostawał wierny tradycji, był epigonem późnego romantyzmu. Lutosławski w swym okresie zapoczątkowanym ''Muzyką żałobną” tradycje żegnał, choć ją szanował. Był wielkim nowatorem, czerpiącym źródła z dokonań powojennej awangardy, choć opracował swój indywidualny styl. Odrzucił tonalny system dur-moll, zastosował na szeroką skalę przebiegi interwałowe i serie dwunastotonowe (choć nie konstruowane według schoenbergowskich reguł), sięgnął po mikrotony oraz zaczerpnięty od Cage'a aleatoryzm (choć regulowany przez parametr czasu), zmieniając tym samym tradycyjną romantyczną tkankę fakturową.i tym samym rezygnując z eufonicznego brzmienia (sama zauważyłaś, że chciał w III symfonii, aby każdy instrument wydawał brzydkie brzmienia czemu ponoć oparły się wiolonczele). W końcu zrezygnował z klasycznej formy sonatowej, a właściwie ją zanegował tworząc tzw technikę łańcuchową. Z niczym takim nie mamy do czynienia u Szostakowicza. I niestety Notario, tu też muszę być nieco uszczypliwy - odbiór sztuki nie polega na szukaniu luźnych skojarzeń(tworzonych na zasadzie-bo tak mi się wydaje)gdyż .prawidłowa analiza podstaw estetycznych obu tych twórców nie może polegać na sądach zdroworozsądkowych, bo takie podejście prowadzi do fundamentalnego niezrozumienia istoty twórczości obu tych kompozytorów i niestety wiedzie na manowce...
OdpowiedzUsuń3) Mam poważne wątpliwości czy muzyka Lutosławskiego jest przyjemniejsza niż Schaeffera. Wątpię tak dlatego, że (pomijając sam fakt, że mimo dostrzegalnych różnic,istnieje jednak duża ideologiczna i estetyczna bliskość między nimi, manifestująca się w radykalnej chęci odnowy języka muzyki XX wieku) samo obcowanie ze sztuka nie niesie w sobie nawet najmniejszego pierwiastka przyjemności. Teza głosząca, że sztuka ma być przyjemna to zwykłe zwulgaryzowanie jej sensu, swoista jej macdonaldyzacja. Ba, to ekstremalne strywializowanie jej sensu i dość niesmaczne postawienie znaku równości między nią (Sztuką) a rozrywką. W takiej postawie kryje się hedonizm estetyczny, coś przeciwko czemu protestuje i co mnie przeraża.!!! To wróg Sztuki, demon który niestety wynika z tego, o czym pisałem w pkt1. SZTUKA NIE MOŻE BYĆ PRZYJEMNA, BO PRZESTAJE BYĆ SZTUKĄ I ZAMIENIA SIĘ W KICZ.
OdpowiedzUsuńNo dobra, to tyle uwag ode mnie. Mam nadzieje, że udało mi się Ciebie nie urazić i naszą dyskusje będziemy nadal kontynuować. Ja wracam do roboty. A na Triduum Paschalne polecam oprócz muzyki dawnej Utrenje Pendereckiego. Dzieło awangardowe, radykalne w wyrazie i pochodzące z okresu kiedy Penderecki pisał jeszcze muzykę. Kilka lat później komponując I koncert skrzypcowy i II symfonie zaczął dryfować w kierunku jałowego postmodernizmu, ale to temat na inną opowieść...
Pozdrawiam, życzę spokojnych Świąt Wielkiej Nocy
Ygghur
Na początek wyjaśnię może, że blog ten ani moje ambicje nie sięgają zamiaru tworzenia jedynie słusznej teorii sztuki. Zapisuję moje indywidualne doświadczenia odbioru dzieł sztuki i kontaktów z kulturą, a mieszczą się w tym zakresie moje preferencje muzyczne, malarskie, teatralne czy filmowe i bardzo osobiste fascynacje literackie. Na takiej samej zasadzie każdy z komentujących ma prawo przedstawić swoje wybory i swoje upodobania. Nie mam zamiaru tłumaczyć się z faktu, że obcowanie z dziełami sztuki we wszystkich opisywanych tutaj przypadkach sprawia mi przyjemność. Doprawdy, nie rozumiem zdania: "Mam poważne wątpliwości czy muzyka Lutosławskiego jest przyjemniejsza niż Schaeffera", bo z niego wynika, że moja przyjemność nie jest autentyczna, nie jest prawdziwa. Tak mam to rozumieć? Wydaje mi się, że definicje przyjemności mamy różne, bo mnie akurat Lutosławski sprawia przyjemność, i Penderecki, i Haendel, i Szekspir, i Homer, Broch, Parnicki i Duda-Gracz. Ba, mnie nawet gra w szachy i w brydża sprawia przyjemność, nawet kiedy przegrywam ;-)Tak więc mnie akurat przeraża zbyt wąskie rozumienie przyjemności jako rozrywki, bo właściwie nie wiem, co to jest przyjemność rozrywki, chyba w tym względzie jestem ułomna, bo jej nie odczuwam. Natomiast nigdzie nie twierdzę, że jedynym i najważniejszym celem sztuki jest sprawianie przyjemności. Co natomiast widzę w dziełach sztuki poza tym, o tym traktują wszystkie moje wpisy, ta treść jest immanentnie zawarta we wszystkim, co piszę.
UsuńI ostatnia rzecz, odnośnie do zdania: "odbiór sztuki nie polega na szukaniu luźnych skojarzeń(tworzonych na zasadzie-bo tak mi się wydaje)gdyż .prawidłowa analiza podstaw estetycznych obu tych twórców nie może polegać na sądach zdroworozsądkowych, bo takie podejście prowadzi do fundamentalnego niezrozumienia istoty twórczości obu tych kompozytorów i niestety wiedzie na manowce..." W zasadzie znowu jak mam rozumieć to zdanie: że mój odbiór sztuki wiedzie na manowce? Przecież ja tu nie tworzę żadnej teorii analizy dzieła, litości. Ok, niech będzie, mój odbiór sztuki jest taki, na jaki pozwala mi moje doświadczenie, wykształcenie, obycie, osłuchanie, opatrzenie, wrażliwość i kilka innych jeszcze okoliczności. Ha, trudno ja ze swoim słuchem, który akurat usłyszał "Szostakowicza" w "Lutosławskim" dyskutować nie będę. Czy z tego powodu jednemu lub drugiemu ubędzie na artyzmie? Raczej nie. Dlatego na koniec chcę jeszcze raz podkreślić: dopuszczam większą autonomię odbiorcy w kontakcie ze sztuką i udzielam sobie prawda do wyrażania swoich indywidualnych preferencji w tym względzie. Kto chce, może przedstawić swoje, ale bez dążeń absolutystycznych;-)
Moja Wielkanoc przebiega raczej przy dźwiękach piosenek Parauszka (zając taki)...Wielka miłość Księciunia...;o)
OdpowiedzUsuńNo tak, każdy wiek ma swoje prawa do muzyki ;-)
Usuń