wtorek, 31 marca 2015

Najdłuższe Stabat Mater

     Skomponował je Antonin Dvořák (1841 - 1904) w trudnym okresie życia, gdy zmagał się z osobistą tragedią śmierci w bardzo krótkim czasie trojga dzieci. Najpierw zmarła nowo narodzona Józefa. Dvořák zaczyna komponować dzieło do najbardziej znanej wersji Stabat Mater Jacopone da Todi. Pierwszy szkic jest gotowy w lutym 1776 r.  i dalsze prace zostają wstrzymane na skutek kolejnej tragedii: w krótkim czasie umiera dwoje starszych dzieci: Rużena i Otokar. Kompozytor wraca do dzieła i kończy je jesienią roku następnego  - 1877. Powstało dzieło monumentalne, wielka dziesięcioczęściowa kantatowa forma na cztery głosy solowe, chór i orkiestrę. Przejmujący wyraz osobistej tragedii przeniesiony w wymiar uniwersalnego cierpienia. Półtorej godziny zmagania się z okrutnym losem. 
       Zaczyna się od długiego orkiestrowego wstępu. Potem następują kolejne części. Fragmenty w różnych wykonaniach:
      
Początek, część I. 


      

Część III chóralna: Eia, Mater, fons amoris:





Część VIII - Fac ut portem Christi mortem... - niesamowita instrumentacja orkiestrowa do duetu sopranu i tenora:




        Słuchanie kawałków nie daje jednak wrażenia o takiej głębi jak całość. Oto całość, półtorej godziny pięknej muzyki, fantastycznej instrumentacji, doskonale zestrojonych głosów, przejmującego tekstu - dyryguje wielki Nikolaus Harnoncourt:

środa, 25 marca 2015

Smutne Sanctus

        Jego ojciec był  rosyjskim Żydem urodzonym we Frankfurcie, a matka Niemką urodzoną w Rosji. Alfred Schnittke zaś urodził się (1934 r.) w Niemieckiej Nadwołżańskiej Autonomicznej Socjalistycznej Republice Radzieckiej (przy okazji dowiedziałam się, że coś takiego istniało), ale edukację muzyczną rozpoczął w Wiedniu, dokąd jego rodzice przenieśli się w 1946 roku. Już po dwóch latach wrócili do Związku Radzieckiego i zamieszkali w Moskwie, gdzie najpierw ukończył studia w Moskiewskim Konserwatorium, a następnie został tej uczelni wykładowcą. Byt rodzinie zapewnił tworząc muzykę do ok. 60-ciu filmów, a następnie spokojnie mógł poświęcić się komponowaniu tego, co mu w duszy grało, czyli między innymi dziesięciu symfonii, sześciu concerti grossi, czterech koncertów skrzypcowych, trzech koncertów fortepianowych i dwóch wiolonczelowych, koncertu potrójnego, czterech kwartetów smyczkowych, czterech baletów i trzech oper. Po udarze mózgu w 1985 roku zapadł w śpiączkę i uznano, że znajduje się w śmierci klinicznej. A jednak nie tylko wrócił do świata żywych, ale i do komponowania. Po trzecim udarze w 1994 r. miał sparaliżowaną prawą stronę ciała, przestaje komponować, ale podejmuje ostatni wysiłek i zaczyna IX Symfonię (de facto była już dziesiątą, ponieważ numeracja zaczyna się od Symfonii 0, nie wszyscy jednak włączają ja do kanonu jego utworów), zapisując partyturę bardzo niewyraźnie lewą ręką (ostateczną wersję opracował Aleksander Raskatov). Zmarł w 1998 r. w Hamburgu, gdzie osiedlił się z rodziną po otrzymaniu niemieckiego obywatelstwa.
       Alfred Schnittke w dziejach muzyki przynależy do kultury rosyjskiej, niemniej on sam w wywiadach przyznawał, że niemieckość za sprawą urodzenia, wychowania i czerpania ze źródeł kultury stanowi równorzędną część jego twórczej osobowości. Język niemiecki był pierwszym, który poznawał w dzieciństwie, rosyjski był drugi. Polistylistyczna muzyka Schnittkego czerpie z bogactwa tradycji od bardzo dawnej, chorałowej przejrzystości, przez barokowe spiętrzenia figur, po wywodzący się z dodekafonizmu serializm. Stąd w jego dziełach nagromadzenie jawnych zapożyczeń i kryptocytatów, np. z  Vivaldiego, Bacha, Straussa, Mahlera, Czajkowskiego, Schönberga  innych. Taki miszmasz stylistyczno-tematyczny. Uzasadnione jest więc pytanie, postawione przez Toma Service`a, kiedy, gdzie i w jakim kształcie Schnittke prezentuje muzyczną prawdę. W czym ujawnia się jego osobisty, autentyczny głos? 

       Alfred Schnittke zdecydowanie preferował muzykę instrumentalną. Utworów wokalnych i chóralnych pozostawił niewiele. Wyjątkowe w jego dorobku Requiem (1975) znajduje inspirację w osobistym przeżyciu kompozytora, jakim była śmierć matki. Utworem poświęconym jej pamięci był najpierw Kwintet na fortepian i smyczki (1972), o którym Service twierdzi, że jest najbardziej ponurym wyrazem poczucia straty i żalu. Sam Schnittke zaś uchylał się od komentowania utworu, wyjaśniając, że to zbyt osobiste poczucie smutku, o którym nie chce mówić. Kwintet fortepianowy miał częściowo być muzycznym requiem dla matki. Zaczął tworzyć pełną wersję - w założeniu instrumentalną - requiem, ale z czasem okazało się, że ma ona charakter muzyki wokalnej. Ukończenie jednak i prezentacja dzieła z samej istoty religijnego w ówczesnym systemie politycznym było niemożliwe. Toteż pierwsze publiczne wykonanie Requiem dokonało się niejako tylnymi drzwiami, jako muzyka teatralna do spektaklu Don Carlos Schillera w Teatrze im. Mossowieta w Moskwie. Producenci poprosili Schnittkego o skomponowanie muzyki w stylu katolickim i ten zaproponował pełną (prawie) wersję swojego Requiem.
        Muzyka religijna, mimo że w całości dorobku kompozytorskiego Schnittkego nie stanowi głównego nurtu, nie była wcale marginalna. Po konwersji kompozytora na katolicyzm (1982) tworzy kolejne dzieła, jak Trzy święte hymny, Koncert na chór mieszany, Psalmy pokutne, które pozwalają go uznać za jednego z ważnych twórców muzyki religijnej drugiej połowy XX wieku.
          Sanctus z jedynego Requiem Alfreda Schnittkego nie jest wcale radosnym powitalnym hymnem, nie zaraża entuzjazmem. Jest bardzo smutne w samotnej partii tenora i cichnącym śpiewie chóru. 


wtorek, 17 marca 2015

Głos pomnożony

       (na zapiskach macierzystych o białym kamieniu z duszą)

       Pisałam TUTAJ o współpracy Marco Rosano z Andreasem Schollem,  której efektem było nowe Stabat Mater napisane specjalnie na altowy głos Scholla. Było to pierwsze ich wspólne dzieło, a wkrótce nastąpił ciąg dalszy. Krótkie Requiem jeszcze  - jak wynika z moich poszukiwań - niewydane na płycie, można tylko znaleźć w internecie. I najciekawsze: utwór na dwa glosy kontratenorowe i chór, a śpiewa... no właśnie zagadka: ile osób tam śpiewa?? Tylko jedna: zmultiplikowany Andreas Scholl. Śpiewa kilkoma głosami nagrywanymi na osobnych ścieżkach, a później wszystko pięknie razem zgrane. Scholl do sześcianu :-) Nie wiem, czy to początek większej kompozycji, czy kawałek, czy będzie ciąg dalszy. Na razie nie znalazłam, aby było coś więcej. Ale i tak słucham z przyjemnością. 




         A przy okazji rzecz wcale niewesoła, jak to polityka miesza się ze sztuką, z muzyką. Szwajcaria wprowadza nowe prawo imigracyjne, czego skutki niestety odczuwają muzycy kształcący się w jednej z najbardziej renomowanych muzycznych uczelni Europy. W ubiegłym roku ogłoszono więc petycję w tej sprawie, którą poparł między innymi Andreas Scholl, sam wykształcony w Schola Cantorum Basiliensis. W skrócie chodzi o to, że aby imigranci mogli pozostać nadal w Szwajcarii muszą mieć 75-procentowe zatrudnienie u jednego pracodawcy. Problem w tym, że muzycy z reguły mają kilka miejsc pracy i ten warunek jest prawie niemożliwy do spełnienia,. zwłaszcza w przypadku artystów młodych, którzy z różnych krajów przyjeżdżają aby się kształcić w jednym z najlepszych ośrodków muzycznych Europy. Andreas Scholl włączył się do akcji nagrywając apel:




     A jeśli ktoś chce zapoznać się z petycją i lepiej zrozumieć, o co chodziło, jest TUTAJ - można włączyć tłumaczenie na język polski (niestety, już zamknięta).



niedziela, 15 marca 2015

Śpiewać będzie dzisiaj...

      Ta scena nieodmiennie mnie zachwyca. Dzisiaj w Warszawie będzie miał recital Mariusz Kwiecień. Przed chwilą sprawdzałam: są jeszcze bilety. Dlaczego mieszkam tak daleko? :-(





(I jeszcze Biały kamień z duszą czeka na Zapiskach macierzystych)

środa, 11 marca 2015

Nie oddychać, kiedy gram!!!

(Nowość na zapiskach macierzystych: Biały kamień z duszą)    

 ( O pobycie Mickiewicza w romantycznym Rzymie na Zapiskach macierzystych)


          Jeśli komuś się wydaje, że czasy największych dziwaków wśród muzyków czy - ogólnie rzecz biorąc artystów - przeminęły dawno temu, to ma rację: wydaje mu się ;-) Na szczęście wciąż zdarzają się oryginały, dzięki którym muzyka nie jest wcale nudna, a udział w koncercie to prawie jak survival. Bo jak bez specjalnego treningu przetrwać występ takiego Keitha Jarretta?
          Keith Jarrett (ur. w 1945 r.) z widzami się nie patyczkuje. Najważniejszy jest on i jego muzyka. O randze jego dokonań w historii muzyki współczesnej najlepiej świadczy popularny dowcip:
Chick Corea, Herbie Hancock i Keith Jarrett spotykają się w niebie. Corea się chwali: "Wiecie, ponoć Bóg powiedział, że jestem najlepszym pianistą na świecie". Na to protestuje  Hancock: "Nie, nie, nie, to o mnie Bóg tak powiedział". Spór spokojnie rozstrzyga Jarrett:" Zapewniam, że o żadnym z  was niczego takiego nie mówiłem".
          Na jego koncertach nie wolno nagrywać, błyskać fleszem, trzaskać migawką aparatu, nie wolno kasłać, kaszleć, kichać, szurać nogami, tym bardziej pozostawić niewyłączonego telefonu, który znienacka zadzwoni. Operatorom kamer nie wolno świecić mu prosto w oczy, nie  wolno latać po sali z kamerą, nie wolno nic - tylko słuchać. Co się stanie, jeśli ktoś złamie zakazy? Ano, różnie to bywało: w najdelikatniejszym razie koncert zostanie po prostu przerwany. Ale bywało i ciekawiej. Pianista i kompozytor potrafił głośno i to nie przebierając w słowach zwrócić uwagę publiczności na niestosowność zachowania,  innym razem zażądał przetłumaczenia włoskim kamerzystom stanowczego nakazu wyłączenia wszystkich kamer i zaprzestania świecenia czerwonym światłem, a kiedyś,  gdy żadne żądania i prośby nie pomagały, a ktoś wciąż robił zdjęcia z publiczności, nakazał wygaszenie wszystkich świateł i występ odbył się w całkowitej ciemności. Słynne są przypisywane mu porady dla melomanów, aby na koncerty brali tabletki od kaszlu, a muzykom sugeruje używanie gazu pieprzowego wobec niezdyscyplinowanych słuchaczy. Te ostatnie nie są autentyczne, choć doskonale oddają charakter muzyka. W Internecie można znaleźć bowiem rzekome profile Jarretta, gdzie fani albo antyfani zamieszczają takie wymyślone kwiatki. Najciekawsze bowiem jest to, że Jarrett nie prowadzi oficjalnej swojej strony internetowej czy profilu na Facebooku czy Twitterze, bo jeszcze jednym z jego dziwactw jest wrogość wobec nowinek technologicznych, technicznie przetworzonego dźwięku i elektrycznych instrumentów. Tylko raz dał się namówić na wykorzystanie elektrycznego fortepianu we współpracy z Milesem Davisem.
        Keith Jarrett naukę gry na fortepianie zaczął w  wieku trzech lat. Przeszedł kolejne stopnie poznawania klasyki od Bacha, Mozarta, Beethovena, a nawet polskiego kompozytora Maurycego Moszkowskiego, po nastoletnie zauroczenie jazzem. Oba te nurty muzyczne obecne są w całej jego twórczości. Z jednej strony wykonuje improwizowane  koncerty solowe, z drugiej zaś nagrywa klasyczne dzieła Bacha, Szostakowicza, Haendla czy współczesnego Arvo Parta.  Sam też komponuje w stylu bardzo klasycznej muzyki.
         Na podziw zasługuje jego multiinstrumentalna biegłość. W studyjnych nagraniach swoich płyt potrafił grać na fortepianie, fletach, saksofonie (który jednak z czasem porzucił), perkusji. Niemal samowystarczalny.  Jak widać, dziwak absolutny, ale jak gra!


niedziela, 8 marca 2015

Dialog ;-)

(Na Zapiskach macierzystych o romantycznym zwiedzaniu Rzymu) 


- Pierwotne zaklęcia magiczne mogą być poezją, ale nie wiedzą o tym, nie chcą nią być.
- Kiedy szukamy przyczyny szerzenia się zabobonu, wypada przyznać ze wstydem, że nie ma chyba innej, niż dziecinne wierzenia, że wszytko co drukowane jest prawdziwe - a zwłaszcza jeśli jest drukowane pięknymi słowami.
-  Pewnego mroźnego dnia, ostatniego dnia grudnia kończącego się roku, który my nazywamy rokiem 406, rzeka Ren zamarzła zupełnie, stwarzając naturalny most, na który czekały setek tysięcy wygłodzonych mężczyzn, kobiet i dzieci. Byli to barbari - dla rzymian nieokreślona, splątana masa Odmieńców: osobników niegroźnych, trochę kłopotliwych awanturników, z którymi nie ma się ochoty wchodzić w bliższe kontakty, jednym słowem nie-Rzymian. W swoich oczach byli ono zapewne czymś więcej, ale ponieważ analfabeci zostawiają po sobie niewiele dokumentów, ich opinii o sobie możemy się tylko domyślać.
- Nic nie jest mniej pewne niż rzekomy postęp ludzkości.
- Wolność wyboru nie kryje się w świecie, który widzimy, lecz w tym, że możemy patrzeć w tym lub innym kierunku albo w ogóle zamknąć oczy.
- Pacyfizm jest bardzo często używany przez przyszłych najeźdźców do moralnego rozbrajania ofiar.
- Podłożem zabobonu jest zabobonna wiara w ludzkość i w równość ludzi. 
- Ludzie w istocie nie mają tak skomplikowanych charakterów, jak to bywa przedstawiane w książkach...(...) Charakter człowieka nie jest aż tak istotny dla przebiegu jego życia, jakby to wynikało z lektury zachodniej literatury pięknej i opracowań krytycznych. Twierdzenie, że głównym celem psiarza powinno być tworzenie złożonych charakterów, kłóci się z potoczną wiedzą o życiu. 
- Wypada sobie zdać sprawę, że artysta niczym nie góruje na d innymi ludźmi, nie jest ani autorytetem moralnym, ani uprawnionym kaznodzieją etyki religijnej. Z tego, że umie dobrze przedstawić czyny ludzkie nie wynika, by posiadał ten autorytet. 
- To jednak prawda, że żyjemy w mrocznych czasach, skoro człek mądry musi snuć myśli, które są między sobą sprzeczne.
- Istnieją dwa podstawowe rodzaje bełkotu: pierwszy polega na używaniu słów, których nikt w ogóle nie rozumie, drugi na używaniu wyrażeń w zasadzie zrozumiałych dla słuchacza względnie czytelnika, ale stosowanych w znaczeniu najzupełniej obcym przyjętemu w danym środowisku.


W rozmowie udział wzięli: Wystan Hugh Auden, Józef Bocheński, Thomas Cahill, Umberto Eco i Orhan Pamuk.