Kto nie oglądał Miasteczka Twin Peaks i nie zastanawiał się, kto zabił Laurę Palmer, nic nie wie o filmie. Kto nie wkurzał się (lub podziwiał) na dziwactwa Dale`a Coopera granego przez Kyle`a MacLachlana, nic nie wie o aktorstwie. Kto nie zna nazwiska Davida Lyncha, nic nie wie o kinie. Kto nie oglądał jego filmów, nic nie wie o reżyserii.
Trochę to melodramatycznie i patetycznie brzmi, ale David Lunch zmarł, a myślałam, że jest nieśmiertelny. Doprawdy, jestem w szoku.
W dzisiejszym wpisie trochę prywaty będzie. Zespół działa niecały rok. Nie ma jeszcze nazwy. Tworzą go panie w wieku średnim, które w latach szkolnych uczyły się muzyki, śpiewały w chórze, a teraz, mając odchowane dzieci, postanowiły powrócić do młodzieńczej pasji. Założyły zespół. Inicjatywa wyszła od jednej z nich, która kieruje całością, dyryguje, dobiera repertuar, prowadzi próby po dwa, trzy razy w tygodniu. Najpierw śpiewały tylko w kościele podczas mszy i uroczystości takich, jak dożynki. Przez ostatni miesiąc ćwiczyły szczególnie intensywnie, przygotowując się do wielkiej premiery - koncertu kolęd. Z tej okazji panie założyły jednolite ciemne stroje oraz identyczne kolorowe szale na ramiona. Prezentowały się dostojnie i klasycznie.
Repertuar urozmaicony; osiem kolęd, to szybkich pastorałkowych, jak Gore gwiazda Jezusowi, to niezwykle poetyckich jak Betlejemskie pole śpi, to refleksyjnych i wzruszających, jak Kolęda dla nieobecnych. Gdyby ktoś się spodziewał, że będzie monotonnie i nudno, pomyliłby się bardzo. W większości nagrania urozmaiconego akompaniamentu w ciekawych aranżacjach, ale na przykład kolęda Nie było miejsca z akompaniamentem gitary elektrycznej na żywo. Nie tylko ja się wzruszyłam. Widziałam, jak ludzie wyciągali chusteczki. A ksiądz był za fotografa i nawet z góry wysokiego chóru robił zdjęcia.
Słuchacze w parafialnym kościele włączali się do śpiewu rytmicznym kiwaniem się, a nawet przytupywaniem. Czyli podobało się. I kto powie, że kobiety dojrzałe nie mogą zacząć od nowa realizować swojej pasji? Panie wiąż młode duchem, ekspedientki w sklepie, księgowa, kasjerka, pielęgniarka, wiejska gospodyni, nauczycielka... Siedem wspaniałych kobiet. Wciąż im się jeszcze chce. Po pracy umawiały się w kościele na próby. A późnymi wieczorami i rankami intensywnie dbały o gardło, pijąc zioła, nawilżając struny głosowe, rozśpiewując się. Wiem to wszystko, bo prowadząca zespół to moja siostra.
Akwarela Adriana Głębockiego (1833 - 1905) - Pokłon Trzech Króli. Rok powstania nieznany. Można przyjąć, że między 1863 a 1905 rokiem.
Kantata 123Liebster Emmanuel, Herzog der Frommen Jana Sebastiana Bacha skomponowana i wykonana po raz pierwszy 6 stycznia 1725 roku w święto Objawienia Pańskiego, czyli popularnie Trzech Króli - równo trzysta lat temu. Wykonanie pod kierownictwem niezrównanego Nikolausa Harnoncourta (1929 - 2016), arystokraty wśród dyrygentów. Posiadał tytuł hrabiowski de la Fontaine und d`Harnoncourt-Unverzagt, ale zasłynął z nowatorskiego podejścia do muzyki dawnej. W latach 1971 - 1990 zarejestrował na płytach nagranie wszystkich kantat Bacha.
Pierwsza chóralna chorałowa część Liebster Emmanuel, Herzog der Frommen:
Zostać archeologiem to jedno z tych marzeń, które gdzieś po drodze przepadło. Pozostały po nim archeologiczne książki na półce, zbieractwo kamieni (to bliżej geologii raczej), zamiłowanie do grzebania w ziemi i odwiedzanie od czasu do czasu archeologicznych wystaw. A poniżej okazja do zagłębienia się w kilka najnowszych zdobyczy polskiej archeologii i możliwość głosowania. Już zagłosowałam. Czas kończy się jutro.
A nawet jeśli nie głosować, to przeglądając propozycje można poznać, co działo się w polskiej archeologii w 2024 roku. O niektórych odkryciach było bardzo głośno.
"Lubię niewymuszoność, z jaką Stendhal używa słowa "geniusz". [...] Przejmując konwencję Stendhala, powiem, że Edith Piaf jest genialna. Jest niezrównana. Nigdy dotąd nie było Edith Piaf i nigdy już nie będzie"- pisze Jean Cocteau we wstępie do autobiograficznej książki piosenkarki Na balu szczęścia. Opublikowała ją w 1958 roku. Zostało jej wówczas jeszcze pięć lat życia. Druga autobiografia pt. Moje życie ukazała się już po jej śmierci i nie została przez nią samą napisana. Zebrano w niej wywiady, okazjonalne wypowiedzi i ułożono w rodzaj autobiografii. W Na balu szczęścia zaś Piaf sama snuje wspomnienia i ustala, w jakiej kolejności i co opisać. Sama decyduje, co z jej poglądów na artyzm sztuki piosenkarskiej, sposoby pracy nad tekstem ujawnić, czym się z czytelnikami podzielić.
Właściwie nie zagłębia się zbytnio w sprawy osobiste. Poza legendarną i raczej zmyśloną historią o narodzinach na ulicy, etapem występów z ojcem cyrkowcem, pobieżnym wspomnieniem wypadku samochodowego, bardziej skupia się na kolejach budowania kariery, zdobywania wiernych słuchaczy, szukania dobrych piosenek. Ujawnia przy tym sposób myślenia o roli tekstu w piosence. Od niego się zaczyna. Ona od niego zaczynała. Potem melodia - tu wiele pozytywnych ciepłych słów pod adresem Marguerite Monnot, która skomponowała dla niej wiele przebojów. W ogóle Piaf często pisze o tych, z którymi dobrze jej się współpracowało, o tekściarzach, kompozytorach, rzadziej wydawcach, dyrektorach kabaretów. Wielokrotnie podkreśla jak dobre teksty pisze Raymond Asso. Przy czym Piaf marginalizuje, wręcz pomija fakt, ze przez długi czas była z nim związana prywatnie, nie zagłębia się zresztą w inne swoje związki, przywołuje jedynie perypetie, które doprowadziły do ślubu z Jacques`em Pillsem oraz fakt rozstania z nim po kilku latach.
W toku wspomnień pojawiają się też niesamowite historie, jak zorganizowanie w 1944 r. dobroczynnego koncertu dla rodzin więźniów niemieckiego obozu, którzy zginęli w czasie bombardowania. Zaangażowała do tego przedsięwzięcia człowieka legendę - Sachę Guitrego, dzięki któremu zebrano olbrzymią kwotę. Edith Piaf działając w ruchu oporu jeździła na koncerty do Niemiec, do niemieckich obozów. Tam na koniec występu prosiła więźniów do wspólnego zdjęcia, które potem przywiezione do Francji pieczołowicie były obrabiane, twarze poszczególnych osób były osobno wycinane i dorabiano do nich fałszywe dokumenty. Po kilku miesiącach Piaf znowu jechała na występ do tych samych więźniów a między swoimi bagażami scenicznymi przemycała te dokumenty. Sprawa ta wyszła na jaw, gdy po wojnie rozliczano artystów współpracujących z hitlerowcami. Piaf również wezwano przed komisję, a wówczas sekretarka Andree Bigard, która pośredniczyła w wyrabianiu dokumentów ujawniła, na czym polegał podstęp i w co były obie z Piaf zaangażowane. Jednakże sama Piaf wcale szczegółowo o tym nie pisze, nie wspomina. Wyjaśnienie owego procederu znajduje się w przypisach od wydawcy. Ona sama nie chełpi się swoją odwagą.
Piaf skupia się w tej autobiografii na kwestiach zawodowych, estradowych, kolejach swojej kariery, nagraniach, współpracy z wieloma utalentowanymi ludźmi. Zadowolona jest, gdy uda jej się pomóc w karierze niektórym, jak Yves Montand, Eddie Constantine czy zespół Les Compagnons de la Chanson, z którym występowała na pierwszym tournee w Stanach Zjednoczonych. Ciekawe jest wyjaśnienie jest scenicznego emploi: czarna sukienka, minimalna gestykulacja, brak ruchu. Piaf uważała, że nic nie powinno odciągać uwagi od piosenki, od tekstu, dramatyzmu. Kolorowy strój odwracałby uwagę od tego, co najważniejsze. Najważniejsza zaś jest piosenka i emocje, które ona niesie. Odbiorca powinien się skupić. To zresztą początkowo przeszkadzała jej w zdobyciu aplauzu u amerykańskiej publiczności, która nie znając języka, nudziła się na jej występach. Dopiero gdy Piaf usilnie pracowała nad angielskim, żeby śpiewać w tym języku, odbiór się zmienił.
Gdy tekst jest pełen dramatyzmu, gdy niesie go doskonała melodia, gdy wykonanie jest perfekcyjne, zbędne są inne ozdobniki, wstawki i rozpraszacze. Tak samo występowała Demarczyk: w czarnej sukience, bez ruchu, z oświetloną twarzą i pełnym głosem. To wszystko. Tylko mierni artyści niepewni swojego kunsztu podpierają się dodatkami typu taneczne wygibasy, nadruchliwością sceniczną, fajerwerkami. To wszystko zaś rozprasza, odciągając uwagę od tekstu i muzyki, bo z reguły tekst bywa nijaki, a muzyka sztampowa i bez polotu. Współczesny widz często nie potrafi się skupić na słowie i dźwięku, potrzebuje ruchu, migających świateł i hałasu. Wszystko dzisiaj zmierza w stronę cyrku. Kogo dzisiaj można przyrównać do takiej Piaf czy Demarczyk? Większość nagród zdobywa i podziw tłumów wzbudza nie wykonawstwo, ale umiejętność wykorzystywania na scenie elektroniki i zapotrzebowanie na moc generatorów prądu. Pozbawić ich całej tej migotliwej, hałaśliwej otoczki i co zostanie? Płytkie dziecinne teksty z cieniutkim bezbarwnym głosikiem. A gdy Edith Piaf śpiewała Non, je ne regrette rien stojąc na scenie bez ruchu, ciarki chodziły po plecach.
Edith Piaf: Na balu szczęścia. Autobiografia. Z francuskiego przełożyła Magdalena Pluta. Wydawnictwo Jeden Świat, Warszawa 2007.
Tuż przed świętami, dosłownie tydzień temu wydano płytę z nagraniem tradycyjnych ludowych kolęd z terenu Roztocza Gorajskiego. Są wśród nich utwory z repertuaru lokalnych śpiewaków ludowych, niektóre nieznane w innych rejonach, inne śpiewane w lokalnych wersjach. W tekstach kolęd pojawiają się lokalne zwyczaje, tradycje i oczywiście gwarowy oryginalny język, którego walory docenić można, wsłuchując się w głosy wykonawców, w ich sposób artykulacji. Przyjemność słuchania potęguje komizm w niektórych tekstach, jak np. w utworze Przy onej dolinie, w gęstej krzewinie, gdzie mowa o bohaterze, Michale, który na głos aniołów spadł z dachu. Część utworów to częste w folklorze pastorałki świeckie, gdzie w zasadzie święto Godów, czyli Boże Narodzenie stanowi tylko tło akcji pomiędzy dziewczyną a chłopcem, ich zalotów czy potajemnych spotkań: Trząsł ci Jasiejko na Gody jabłka. Istotnym wydarzeniem często szczegółowo rozbudowanym jest poszukiwanie przez Józefa miejsca noclegu dla Maryi i siebie, jak w utworze Najświętsza Panienka gdy porodzić miała, gdzie słyszymy jak Józef jest przepędzany od gospody. Zgodnie z tradycją wielu kolęd Józef jest tu ukazany jako starzec, aby tym bardziej wzmocnić przekaz emocjonalny.
Dziesięć utworów zebranych na płycie pochodzi z miejscowości powiatu biłgorajskiego, janowskiego (Janów Lubelski), zamojskiego i lubaczowskiego.
Najświętsza Panienka gdy porodzić miała - z Jędrzejówki, powiat biłgorajski
Nie masz ci, nie masz, nad tę gwiazdeczkę - z Sułowa, powiat zamojski
Przy onej dolinie, w gęstej krzewinie - ze Szczebrzeszyn, powiat zamojski
Wesoła nowina dziś ogłaszajmy - z Krzemienia, powiat janowski
Panie Boże Mój, jam jest wołek Twój - z Jędrzejówki, powiat biłgorajski
Stała nam się nowina miła - z Zastawia, powiat biłgorajski (wykonanie oryginalne ludowej śpiewaczki Janiny Pydo)
Nasz gospodarajko wstaje raniajko - z Godziszowa, powiat janowski
Poszła Kasieńka na dunaj po wodę - z Gorajca, powiat lubaczowski
Trząsł ci Jasiejko na Gody jabłka - z Latyczyna, powiat zamojski
Zagrzmiało, zagrzmiało w Betleju ziemia - z Latyczyna, powiat zamojski
Ostatni wymieniony utwór to przykład właśnie kolędy świeckiej, humorystycznej, a zarazem dosadnej. Kolędnicy upominają się o "szczodraczki, kołaczki", a która gospodyni nie upiekła, ma jechać "na łopacie do piekła".
Szczodraki to tradycyjny wypiek świąteczny w kształcie rogalików lub bułeczek nadziewanych cebulą, serem, kaszą, czasem mięsem.
A tu bardzo sympatyczna pastorałka z Krzemienia
I kolęda życzeniowa: zawiera życzenia aby gospodarzowi obrodziło "sto kupek żyta, psanicy, owsa, prosa i tatarki", a przy tym Bóg dał mu szczęścia i zdrowia.