Filiżanki to nieodzowna część kawowych upodobań. Trudno oddać w poście zapach kawy o poranku, ale mogę pokazać niezwykłe filiżanki. Projektuję kolekcję :-) Może kiedyś ktoś je będzie umiał zrobić, ulepić, wypalić, przystosować do użytkowania. A na razie popatrzmy.
zapiski na marginesie
Klik! - O czym piszę gdzie indziej - okolice książek
piątek, 26 lipca 2024
czwartek, 18 lipca 2024
poniedziałek, 8 lipca 2024
wtorek, 25 czerwca 2024
Zamoyscy w Angoli i polska kawa z Afryki
Hrabia Michał Zamoyski nie ma swojej strony w Wikipedii, za to zapisał się w historii polskich aspiracji kolonizacji Afryki, a konkretnie Angoli. Projekty kolonizacyjne pojawiały się raz po raz w okresie międzywojennym i dotyczyły prób zdobycia dla Polski kolonii zamorskich w różnych rejonach świata: w Brazylii, Chile, na Madagaskarze oraz w różnych krajach kontynentu afrykańskiego. W tym celu powstała Liga Morska i Kolonialna, która propagowała ideę kolonialną w społeczeństwie poprzez szeroko zakrojoną akcję reklamową. Tysiące Polaków skuszonych wizją własnej hacjendy w Ameryce Południowej lub plantacji w Afryce wyemigrowało z kraju. Niewiele z tych eskapad zakończyło się sukcesem. Nawet można powiedzieć, że wszystkie okazały się mniej lub bardziej nieudane, co dokładnie opisał między innymi Grzegorz Łyś w książce Bzik kolonialny, II Rzeczpospolitej przypadki zamorskie. Jednak okazuje się, że jedno z przedsięwzięć działało dosyć długo i przez pewien czas prosperowało z sukcesem. Była nim kolonia i plantacja Boa Serra w Angoli prowadzona przez Michała i Marię Zamoyskich.
Projekty skolonizowania Angoli pojawiły się w połowie lat 20. W tym celu wysłano do Angoli ekspedycję ekspertów i założono spółkę Polangola, która miała pośredniczyć w handlu między krajem a przyszłą polską kolonią. W grudniu 1929 roku wyjechała pierwsza grupa osadników, wśród których znajdowali się Michał i Maria z Brzozowskich Zamoyscy. Osiedlili się w Boa Serra w pobliżu Huambo, gdzie w ciągu kilku lat rozbudowali facendę do pięciu tysięcy hektarów, wybudowali dom z elementami polskiego dworu szlacheckiego, hodowali bydło i prowadzili pierwszą polską plantację kawy arabiki. Kawę tę sprowadzała do Polski spółka Pluton. Początkowo plantacja wytwarzała tonę kawy rocznie, z czasem sprzedaż wzrosła do kilkudziesięciu ton rocznie.
Hrabiostwo Zamoyscy początkowo wyjechali do Afryki zostawiając małego synka pod opieką rodziny w Kozłówce, ale w 1935 roku sprowadzili go do siebie, a kolejny syn Maciej urodził się już w nowej ojczyźnie na afrykańskim kontynencie. Opis wrażeń z podróży i pobytu w Angoli oraz pracę w olbrzymiej plantacji Zamoyscy opisywali w korespondencji oraz prowadzonym "Dzienniku podróży do Angoli". Po śmierci Michała Zamoyskiego w 1957 roku plantację do 1975 roku nadal prowadziła wdowa Maria Zamoyska. Gdy władzę w Angoli objęła marksistowska lewica, Maria Zamoyska wyemigrowała do syna Wojciecha do Londynu, gdzie zmarła w 1982 roku. W ten sposób zakończyła się epoka polskiej kawy z Afryki.
czwartek, 13 czerwca 2024
Lektura obowiązkowa
Antoni Ferdynand Ossendowski napisał wiele książek. Nie wszystkie są dobre, choć jest drugim po Sienkiewiczu najbardziej znanym polskim pisarzem w świecie, mającym tłumaczenia nawet na takie języki jak japoński czy urdu. Pierwszym w jego biografii literackiej bestsellerem była wydana po angielsku w 1922 r. autobiograficzna opowieść o podróży przez środkową Azję Beats, Men and Gods, znana pod polskim tytułem Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów.
Ossendowski - podróżnik, szpieg, dyplomata, poszukiwacz przygód, poliglota, uczony, erudyta, patriota... Ale dla wielu, zwłaszcza dla reprezentantów komunistycznej władzy sowieckiej pozostał na zawsze osobistym wrogiem Lenina, a to za sprawą biograficznej książki o przywódcy rewolucji październikowej pod prostym i oczywistym tytułem Lenin. Ossendowski, podobnie jak chociażby Witkacy, był świadkiem rewolucyjnego przewrotu. Prawdopodobnie miał też dostęp do wielu dokumentów, listów bolszewików w strukturach władzy. Jak bardzo były to dramatyczne wydarzenia i jak wielkie piętno odcisnęły świadczy fakt, że Witkacy, pamiętając o nich, na wieść o wkroczeniu do Polski Rosjan 17 września 1939 roku popełnił samobójstwo. Ossendowski zaś zbierając całe swoje doświadczenie, całą wiedzę i literackie umiejętności, napisał demaskującą biografię Lenina.
Faktycznie, czyta się szybko i dobrze. Ossendowski stosuje w książce różnorodne sposoby charakteryzujące postać od dzieciństwa po ostatnie lata i dni życia. Największe wrażenie wywierają behawiorystyczne opisy gestów, mimiki, poruszeń ciała, świadczących o tłumionych emocjach. W ten sposób charakteryzowany jest nie tylko sam Lenin, ale i ludzie z jego otoczenia, Trocki czy Dzierżyński. I są to opisy bardzo sugestywne, zapadając w pamięć. Podobnie jak relacje z wydarzeń na ulicach Petersburga, Moskwy po ogłoszeniu rewolucji, podobnie jak drastyczne opisy tortur na Łubiance.
Obok indywidualnej charakterystyki Lenina i jego współpracowników uderza dosadny portret wściekłego tłumu kierowanego nienawiścią i żądzą zemsty. Wściekły tłum zawsze wzbudzał we mnie niepokój i obawy jako bezrozumna siła, nad którą trudno zapanować. I tak jest w istocie. Tłumem zawsze kierują silne negatywne emocje. Ossendowski krok po kroku ukazuje, jak Lenin wyzwolił tłum jako niszczącą siłę i puścił ją w ruch. Zrobił to świadomie przygotowując się do roli przywódcy tego tłumu. Z efektem, jaki znamy z historii.
Książka Ossendowskiego demaskuje Lenina jako wyrachowanego ogarniętego nienawiścią demagoga. Ukazane zaś procesy narastania nienawiści wyjaśniają to, co działo się później, choćby wielki głód na Ukrainie w kolejnych latach rządów komunistycznych, choćby rzeź na Wołyniu, czyli z jednej strony ucisk własnych obywateli przez władze państwowe, a z drugiej kanały nienawiści prowadzące do bezpardonowej rzezi. Są to zjawiska uniwersalne, mogące stanowić przestrogę. Tylko przestrogę dla kogo? Przecież nie dla tych, którzy stosują te same metody rządzenia społeczeństwem - poprzez wyzwalanie i podsycanie negatywnych emocji. Może więc to przestroga dla nas, abyśmy tym emocjom nie ulegali.
Wciąż w wielu środowiskach i nawet krajach funkcjonuje mit Lenina jako wyzwoliciela i wizjonera, który stworzył nowe społeczeństwo. Dla wszystkich, którzy wierzą w jego mit, książka Ossendowskiego powinna być lekturą obowiązkową. Podobnie zresztą jak i dla pozostałych, jako memento, ostrzeżenie przed fałszywymi prorokami. Zwłaszcza w polityce. Powinna to być także lektura obowiązkowa dla nas, Polaków, dla ludzi, których rządy komunistyczne dotknęły osobiście. Ta ponura część naszej historii nie powinna zostać zapomniana.
Kiedy w 1945 roku Armia Czerwona
maszerowała przez Polskę, oficerowie NKWD kazali rozkopać grób Ossendowskiego w
Milanówku, gdzie zmarł niedługo wcześniej i został pochowany. Na podstawie
uzębienia sprawdzono, czy faktycznie w grobie został pochowany ten, którego
uważano za osobistego wroga Lenina.
niedziela, 9 czerwca 2024
wtorek, 4 czerwca 2024
II Janowskie
To już drugie z kolei Janowskie Wieczory Organowe odbywające się w Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej. W cztery niedziele czerwca usłyszeć można utwory od baroku do romantyzmu. W tym roku koncertom patronuje Bach i Mendelssohn-Bartoldy. A pomiędzy nimi również inni kompozytorzy. Pierwszy koncert 2 czerwca zaczął się od Bacha i Mendelssohnem zakończył. Był jeszcze bis.
Na organach grał Mariusz Ryś, organista, muzykolog, dyrektor artystyczny Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej w Tarnobrzegu i Sandomierskich Wieczorów Organowych. Śpiewała Małgorzata Lasota, sopranistka z Katowic. Kompozycje Bacha zabrzmiały na początek, w tym pieśni z domowego zeszytu kompozytora dla żony Anny Magdaleny, utalentowanej sopranistki. Kolejnym zaprezentowanym kompozytorem był Cesar Franck i na koniec właśnie Mendelssohn w przepięknej IV Sonacie H-dur z cyklu sześciu sonat organowych op. 65.
Obserwuję, że wieczorne koncerty przyciągają coraz większą liczbę słuchaczy. I chociaż spokojnie dla wszystkich wystarczyło miejsc siedzących, kościół był zapełniony, zwłaszcza w nawie głównej. Publiczność jeszcze nie całkiem wyrobiona klaskała pomiędzy częściami sonaty i nad tym należałoby popracować. Może wypadałoby, żeby na początku ktoś z organizatorów lub sam koncertujący poprosił, aby nie klaskać w środku utworu. Widać, że Mariusz Ryś chyba się tego nie spodziewał, bo zaczął część drugą sonaty Andante religioso bardzo szybko po pierwszej, po Allegro con brio niejako wcinając się w oklaski, ale już po tej części zwolnił tempo i dał dłuższą przerwę. Nie ukrywam, że mnie to wybiło z rytmu i słuchania. Uroda sonaty polega na kontrastowych tempach kolejnych części i oklaski łamią ten rytm, przeszkadzając w spójnym odbiorze całości.
Zakończenie, część ostatnia Allegro maestoso e vivace zabrzmiało bardzo mocno i energicznie, zdecydowanie odmiennie od cichego i spokojnego Allegretto. Może nawet wyrwało to kogoś z drzemki.