Od średniowiecznej makabryczności tańców śmierci minęły wieki i nawet przepiękne grafiki Hansa Helbeina nie potrafią nas przerazić. Będziemy podziwiać precyzję kreski, mistrzowskie portrety grup i klas społecznych, wyrazistą mimikę postaci, kunszt rysunku i determinację w przedstawieniu wszechobecności śmierci. Możemy też, idąc tropem Johana Huizingi, prześledzić sposoby portretowania samej postaci Śmierci, od gnijącego, rozkładającego się ciała po szkielet kobiety z kosą:
"Łoktuszą przepasanego,
Chuda, blada, żółte lice
Liści się jako miednica;
Upadł ci jej koniec nosa,
Z oczu płynie krwawa rosa".
(Rozmowa Mistrza Polikarpa ze Śmiercią)
Pozostał jednak także w człowieku współczesnym ten sam strach przed tajemnicą śmierci. I także dziś, jak w każdej epoce, próbuje się na różne sposoby oswoić temat poprzez grozę i śmiech. Mimo nawiązań filozoficznych taką chyba podstawową funkcję pełni książka Thomasa Cathcarta i Daniela Kleina Heidegger i hipopotam idą do nieba. O życiu, śmierci i zaświatach na serio i w żartach (tłumaczył Krzysztof Puławski). Książka ma formę dialogów prowadzonych przez autorów z niejakim Darylem Frumkinem, człowiekiem zaprzątniętym codziennością i podatnym na strach przed śmiercią, niewiadomą przyszłością i na ogół nie zagłębiającym się w szczegółowe rozważania na tak poważne tematy. Mnóstwo tu anegdot na różne sposoby oswajających grozę naszego odchodzenia z tego świata, przechodzenia w inny wymiar, w inne światy lub w niebyt. Absurdalnemu humorowi towarzyszą mądrości filozofów i sentencje Woody Allena. Czytelnik znużony przemyśleniami Schopenhauera, Kierkegaarda, Sartre`a czy tytułowego Heideggera, dla przeciwwagi karmiony jest aurą humoru bliższego potocznemu oswajaniu przerażającej tematyki. Duża liczba anegdot przypomina swą różnorodnością i bezpośredniością właśnie cykl Taniec śmierci Holbeina, spełniając podobną funkcję. Tak, owszem, to jest groźne, nieuniknione, filozofowie roztrząsają zagadnienie we wszystkie strony, a i tak najlepszym sposobem jest śmiech.
W sklepie:
- Te indyki w dziale mrożonek są takie małe. Może będą większe?
- Nie, nie będą. One nie żyją.
W kościele ksiądz nauczał wiernych, że śmierć może przyjść nieoczekiwanie:
- Zanim dzień się skończy, ktoś w tej parafii może umrzeć!
Na te słowa siedząca przed ołtarzem staruszka wybuchnęła śmiechem.
- I co w tym śmiesznego? - obruszył się ksiądz.
- Ha! Bo ja nie jestem z tej parafii!
O stanie "duszy" współczesnych prawników.
Pewnego prawnika w nocy obudziło czerwone światło i unoszący się w pokoju zapach siarki. Rogata postać zwróciła się do niego słowami:
- Panie Jones, dam panu wszelkie bogactwa, najpiękniejsze kobiety i długie dostatnie życie. Co pan na to?
Prawnik zmarszczył brwi:
- No tak, ale musi w tym być jakiś haczyk.
- Za to wszystko chcę tylko pańskiej nieśmiertelnej duszy.
Prawnik znowu zmarszczył brwi i zapytał:
- No dobra, ale o co tak naprawdę chodzi?
W rozważaniach autorów omawiających różne koncepcje nieśmiertelności mowa jest także o swoistej kulturze jako metodzie oszukiwania śmierci: Wciąż padamy ofiarą tej wielkiej iluzji, że udaje nam się przechytrzyć Kostuchę, gdy podejmujemy rolę przewyższającą to, co małe i przemijalne, i zajmujemy się czymś "wielkim", "większym niż życie"... i "śmierć"! Nie trzeba być artystą, by tworzyć pomniki trwalsze niż ze spiżu. Tę samą rolę spełnia finansowanie "nieśmiertelnych" instytucji, które umieszczą nasze nazwisko na szczycie swojej siedziby. Forma nieśmiertelności wybierana przez bogaczy, którym natura poskąpiła artystycznych zdolności ;-) Inni zanurzają się w kontemplacyjnym bytowaniu w "wiecznym" teraz, tworząc złudzenie nieskończonego trwania. Tylko że - jak zauważa Michael Frayn - jak dojdziemy do "z", to jego "t" jest już zamierzchłą przeszłością.
W szeregu pytań około problemu śmierci pojawiają się zagadnienia nie tylko ewentualnego życia poza nią, ale kontaktu ze zmarłymi, reinkarnacji, rodzajów samej śmierci, sensu poświęcania życia za coś, aż po współczesne technologie klonowania i nieśmiertelności cyfrowej. Oczywiście, trudno oczekiwać, aby w popularnej książeczce niemal kieszonkowego formatu temat został wyczerpany. To raczej szereg pytań, które czasami dręczą każdego z nas w chwilach samotnej refleksji, gdy stajemy w obliczu nieubłaganej konieczności. Prędzej czy później zabraknie nam słów, formułek i uzasadnień. Może rzeczywiście najlepszym sposobem na wieczny niepokój jest humor?
Pewien mężczyzna wpadł do studni. Spadając złapał jakiś korzeń i wisząc na nim wołał w górę:
- Czy jest tam kto?!
Patrzy do góry i widzi tylko niebo. Nagle chmury rozstępują się i promień słońca wpada wprost do studni, a z góry odzywa się potężny głos:
- To Ja, Pan. Puść korzeń, a Ja cię ocalę.
Mężczyzna traci siły, korzeń się ledwie trzyma w glinie, więc wrzeszczy:
- Czy jest tam ktoś jeszcze??!!
Takie oswajanie śmierci a nawet potraktowanie jej z humorem było właśnie w filmie "Moje córki krowy".
OdpowiedzUsuńBardzo dobry film.
Nie oglądałam, ale to świadczy, że temat nadal aktualny od wieków, tylko formy artystycznego wyrazu się zmieniły.
UsuńNotario super to wszystko. O staruszce najlepsze. :D .
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. :) .
prawda? Dobre :-) W książce jest więcej niezłych scenek, ale znacznie dłuższych i nie chciało mi się przepisywać ;-)
UsuńŚmierć przychodziła do domu, domownicy przez trzy dni mieszkali z nieboszczykiem, zasłaniając lustra, modlili się, w obrzędach brały udział dzieci. Wszyscy wiedzieli, że Ona jest. Teraz taka higieniczna, zamknięta w urnie, jakby nas nie dotyczy. A ona wcale nie wybiera według starszeństwa:)), więc staruszka z innej parafii i ten miała atut:))
OdpowiedzUsuńTeż pamiętam taką tradycyjną, celebrowaną przez trzy dni Śmierć. Uczestniczyła nie tylko rodzina, ale i sąsiedzi, znajomi, pół wsi co najmniej.
UsuńTeż mam ulubiony cytat w temacie:
OdpowiedzUsuńUmarł ?? To się zdarza każdemu...;o)
Motto jakże życiowe, o, przepraszam, niestety - śmiertelne ;-)
Usuń