poniedziałek, 19 lutego 2018

Pierwsza opera angielska

       Pięknie dobrane głosy wyśpiewały dzieje tragicznej miłości. Poza tym, że Adonis umiera na rękach Wenus, nic dramatycznego się nie dzieje. Akcja bez fajerwerków, za to głosy piękne. I tak się zasłuchałam w zasadzie nie wnikając w treść. "Venus i Adonis" (1683) Johna Blowa uważa się za pierwszą angielską operę. Kontynuatorem operowej muzyki będzie Purcell, ale to już inna epoka, inne wartości i wyższa półka. Tymczasem w scenerii pastersko-myśliwskiej Wenus się zakochuje, Adonis idzie na polowanie, a dzik szaleje. Baletowych wstawek w koncertowej wersji w Teatrze Słowackiego w Krakowie nie było, a i zabawnych scen Kupidynowych zmagań z nauczaniem ortografii innych amorków w pałacu Wenus nie zobaczyliśmy ani nie wysłuchaliśmy. Zostały tylko powaga, smutek i żałość. Z ciekawostek premierowych można wspomnieć, że partię Wenus śpiewała Mary "Moll" Davies, kochanka króla Karola II Stuarta, a Kupidynem była ponoć ich dziesięcioletnia nieślubna córka Mary Tudor. Słowem, przedstawienie rodzinne ;-) W Krakowie natomiast śpiewali: Mhairi Lawson jako Wenus i Edward Grint jako Adonis; grał Dunedin Consort z Johnem Buttem jako dyrygentem. 


10 komentarzy:

  1. Sama wiesz najlepiej, że jak głosy piękne to fajerwerki niepotrzebne...
    :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W samych głosach mogą być wystarczające fajerwerki, tylko trzeba umieć śpiewać ;-)

      Usuń
    2. A wyrafinowany słuchacz powinien te fajerwerki słyszeć...:-)

      Usuń
    3. Słychać, słychać, jak najbardziej, nawet niewprawnym uchem ;-)

      Usuń
  2. Wyczułam nutkę, cha, tak, nutkę żalu z powodu braku scen zabawnych.I zapewne masz rację, w dobrym przedstawieniu, jak i dobrej muzyce muszą być kontrapunkty.
    Byłaś w Krakowie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej dawno już w Krakowie nie byłam, a opery słuchałam w transmisji w radiu. Sceny mogłyby być ;-) Nawet tylko w głosie :-) Ale to nie było wykonanie całości, tylko koncert z fragmentami.

      Usuń
  3. wiem, Dwójka. Nie miałabym chyba tyle cierpliwości, by w spokoju uważnie wysłuchać,dlatego podziwiam.I za historię opery:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież Ty masz benedyktyńską cierpliwość!
      Czesiu! ja taką książkę znalazłam, że... musisz zobaczyć, wejdź na mój drugi blog. Mnie jest wstyd, że dotąd jej nie znałam, a Ty może nawet znasz... tylko ja taka zapóźniona?!

      Usuń
  4. On umiera, Ona cierpi, a Ty o fajerwerkach...;o)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze już, dobrze, więc tak: czekałam na fajerwerkową rozpacz ;-)

      Usuń