czwartek, 14 grudnia 2023

Gdy muzyka jest lepsza od filmu

     Najczęściej oczekujemy, że muzyka po prostu nie będzie przeszkadzała, że tworząc tło, doda nastroju lub podtrzyma napięcie. Najlepsi kompozytorzy filmowi jednak, na szczęście! unikają prostackiej ilustracyjności. Ostatecznie przecież bywają w tym gronie prawdziwi kompozytorzy klasyczni, nie tylko parający się filmem. Morricone na potrzeby filmu tworzył odrębne miniaturowe arcydzieła. Kilar sam uważał się zawsze za kompozytora klasycznego (to znaczy awangardowego, ale w sensie klasycznym), a komponowanie do filmów było tylko dodatkowym zajęciem. 

     W filmie podziwiam muzykę, gdy oddaje atmosferę i tworzy klimat. Wszystko zależy jednak od filmu. Oczywiste jest, że w takich filmach, jak "Amadeusz" Formana czy "Farinelli: ostatni kastrat" Gerarda Corbiau nie mogło się obejść bez muzyki Mozarta i operowych arii epoki baroku. Tutaj muzyka jest pełnoprawną bohaterką opowieści. Ale i w mniej muzycznych filmach oczekuję, że muzyka będzie pasowała do obrazu. Tylko, co to znaczy "pasowała"? Wyobrażenia na ten temat kompozytora i reżysera mogą się różnić. Oczekiwania widza mogą być jeszcze bardziej odległe. A w najlepszym razie żadne, po prostu większość widzów nie skupia się na muzyce. Dobrze, żeby nie przeszkadzała. 

     A jednak przyznaje się Oscary za muzykę, co zresztą nie jest jakimś uniwersalnym wyznacznikiem maestrii kompozytorskiej, a jedynie stanowi wypadkową aktualnych trendów, mody, upodobań oceniającego gremium i silnej reklamy. Nie znaczy to, że nie jest to muzyka dobra, czasami jednak nie ma zbyt wielkiego wyboru. Dla mnie najbardziej interesujące są takie smaczki, jak pojawienie się Milesa Davisa w filmie "Windą na szafot", do którego nagrywał ścieżkę muzyczną improwizując do oglądanych scen filmowych. Czy dzisiaj, w czasie wysoko wyspecjalizowanej komercyjnej produkcji, reżyserzy pozwalają muzykom, kompozytorom na improwizację? Raczej rzadko. Najczęściej zatrudnia się zawodowców, którzy na muzyce filmowej, jak to się mówi, zjedli zęby. 

     Nie można zaprzeczyć, są to często naprawdę fachowcy. Niemniej rzadko się zdarza, że oglądając film nagle zamiast śledzić fabułę, zaczynamy słuchać muzyki. Kinomaniacy uznaliby to za rozpraszający defekt. Może i reżyser nie byłby z tego zadowolony. Przecież odpowiada za film, którzy ma przykuć widza do fotela, a nie zachęcać do odwiedzin w filharmonii. Ale nie ma obawy, nie każdy ma takie dziwne upodobania, że traktuje muzykę jako osobną (osobniczą?) wartość filmu. Toteż bez obaw, że popsuję komuś przyjemność oglądania, powiem, że są niedobre lub po prostu słabsze filmy mające fenomenalną ścieżkę dźwiękową. Nie są to całkowite gnioty, bo takich zresztą raczej nie oglądam i trudno mi je oceniać, skoro nie znam. Ale czasem człowiek coś tam ogląda dla czystej rozrywki, a okazuje się, że to muzyka jest największym atutem. 

     Fanów sztuki filmowej teraz rozczaruję bardzo, bo film, w którym zachodzi zjawisko zasugerowane w tytule tego wpisu, jest wiekowy, a dla młodych zwyczajnie przedpotopowy. Nieważne. I chociaż dla mnie tak czy inaczej jest to powrót do młodości, to muzyka jest nieśmiertelna. Z całym szacunkiem dla współczesnych eksperymentów i awangardy, dobry saksofon nie starzeje się nigdy. 

6 komentarzy:

  1. Mam jeden taki film, którego strawić nie mogę i przy każdej emisji oświadczam, że nie rozumiem jak ktoś tak świetną muzykę mógł zmarnować na taki "badziew"...;o)

    OdpowiedzUsuń
  2. Aż tak?... Tylko współczuć... a może nie patrzeć, tylko słuchać z zamkniętymi oczami?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muzykę mam już dawno "ściągniętą"...;o) Film obejrzałam raz...Wystarczy...Masochistką nie jestem...;o)

      Usuń
    2. No proszę, jaka zmyślna... i bez filmu jest muzyka

      Usuń
  3. Potwierdzam że czasami muzyka jest w filmie dużo lepsza od filmu. I tylko muzykę się zapamiętuje.
    Stokrotka

    OdpowiedzUsuń
  4. No moje Drogie, obie, Gordyjko i Stokrotko, mogłybyście zdradzić, w jakich filmach według Was muzyka jest lepsza.. ciekawe czy też znam

    OdpowiedzUsuń