Miasto z aspiracjami,
jednakże jakoś ułomne. … błoto, woda, a
dalej piaski i chmurne niebo…[…] Byłby to obraz godny pędzla, gdyby go zbytnia
jednostajność charakterów fizjognomii nie psuła monotonią. Bo cóż innego
wyczytasz na tych twarzach nad chęć niepohamowaną zysku, nad łakomstwo, nad
chciwość? – pisał
Kraszewski o mieszkańcach Pińska. Tu nie inaczej. Świadczą o tym, po pierwsze,
wyśrubowane ceny na rynku mieszkaniowym. Mieszkańców tutaj jest niespełna 30
tysięcy, a ceny jak w Krakowie. Nie tylko na rynku kupna, także czynsze wywindowane. Ostatni hit to 20 zł za metr kwadratowy za dwa pokoje z kuchnią i łazienką bez okien. Ludzie myślą o wyprowadzce, tylko nie wszyscy mogą. Zapewne znajdą się i tacy, którzy zapłaciliby z pocałowaniem władczej ręki lokalnego biznesu mieszkaniowego. Czyli kogoś jednak na to stać. Oto
nowe delikatesy mięsne z wędliną z dziczyzny. Na ile one rzeczywiście z
prawdziwej dziczyzny, a na ile z domieszką zwyczajnej wieprzowiny, nie
sprawdzałam, ale sama nazwa
"kiełbasa z jelenia", "kiełbasa z sarniny",
"pasztet z dzika" pozwala na odpowiednie wyśrubowanie cen. Sklep
prosperuje, czyli klientelę ma, a nie sądzę, żeby akurat zaopatrywali się w nim
sami myśliwi i ich rodziny. Kolejny dowód na finansową prosperitę obywateli to
mnożące się apteki. Zadziwiające jest, że wciąż powstają nowe, a żadna mimo
dużej konkurencji nie upada i nie znika. Na niektórych ulicach apteki różnych
całkiem właścicieli funkcjonują dosłownie obok siebie; wychodzisz z jednej i
zaraz możesz wstąpić do sąsiedniej. Na logikę biorąc, one nie powinny się
utrzymać! Tymczasem wciąż przybywają nowe i to wcale nie tańsze. Równie szybko
jak grzyby po deszczu powstają nowe gabinety stomatologiczne. Rok w rok kilka
kolejnych. Jest ich tyle, że gdyby nawet każdy mieszkaniec odwiedzał swój
gabinet raz w miesiącu, to i tak powinny świecić pustkami. Nic bardziej
mylnego, dostać się jest ciężko, długo trzeba czekać i rejestrują co najmniej z
miesięcznym wyprzedzeniem. Już nawet nie wspomnę o liczbie samochodów na
ulicach, braku miejsc na parkingach. Pod żadnym sklepem ani urzędem nie da się
spokojnie zaparkować, jeśli nie zrobisz kilku rundek czekając na czyjś odjazd i
zwolnienie miejsca. Kolejna kwestia to mnożąca się liczba lokali
gastronomicznych, restauracji, pizzerii, pubów. Jeszcze niedawno było ich
zaledwie kilka i znałam wszystkie, teraz nawet nie kojarzę nazw. O ile liczba
tradycyjnych sklepów spożywczych jest w miarę stała, o tyle butiki z ciuchami i
salony obuwnicze maję tendencję wzrostową.
Aha, jeszcze salony meblowe powstają jakby co najmniej pułk wojska miał
zamiar tutaj stacjonować i się osiedlić. Słowem, handel kwitnie na potęgę i nic
nie potwierdza obiegowego ulicznego utyskiwania na niedostatek, biedę,
bezrobocie i łapanie ochłapów, jak niektórzy są skłonni przedstawiać. Skąd więc
się bierze to powszechne narzekanie? Pączkowanie lokali usługowych, sklepów,
gabinetów lekarskich, jeszcze gabinetów prawniczych, adwokackich i notarialnych
oraz banków, których szyldy co rusz nowe odnajduję w kolejnych miejscach, temu
przeczy, bowiem nikt z nich nie prowadzi działalności charytatywnej i pro publico bono. W każdym razie jest w
tym jakiś zgrzyt, jakiś powiew hipokryzji, co nie dziwi w kontekście zniknięcia
określonej tylko jednej sfery z przestrzeni ulicznej i publicznej: mianowicie
księgarni. Takiej prawdziwej nie ma żadnej, choć i ona, do niedawna ostatnia,
aby się utrzymać, połowę powierzchni
oddała na kolorowe gadżety papiernicze dla dzieci, albumy fotograficzne i tego
typu akcesoria. Żeby znaleźć tam ciekawą książkę, trzeba było mieć szczęście. Ale
i tej już nie ma, wszystkim znany lokal na rogu w Rynku zajął sklep
odzieżowy. Teraz książki nikomu
niepotrzebne, powiatowi dorobkiewicze meblują piękne wille, zapełniają garaże
nowymi samochodami, nisko ścięte trawniki obsadzają tujami, biorą kredyty w
bankach, a w weekendy bawią się w całonocnych lokalach. Na co komu literatura? Zgadzam się – proszę nawet krzyczeć,
hałasować, krytykować, gniewać się, łajać, słowem, daję wszelką a
nieograniczoną wolność moim niełaskawym czytelnikom; lecz na miłość Boga! –
chciejcież czytać przynajmniej. Obawiam się, że rozpaczliwe wołanie
Kraszewskiego nie zostałoby nawet zauważone. Większość tak zwanych czytających obywateli wyemigrowała lub wyemigruje wkrótce. Bo jak napisał dawno temu pewien buntowniczy poeta: "mam w dupie małe miasteczka".
Hahahaha...Jakbym o Zaścianku czytała...Ceny krakowskie, życie dziadowskie...;o) Przez dwadzieścia lat usiłowano wybudować "galerię", bo cóż to za miasto powiatowe bez "galerii" (i nie o artystyczną tu chodzi)...Nagle bummm!! Jedną kończą, drugą zaczynają, trzecia ma powstać w przyszłym roku...Kto tam będzie kupował ?? Pojęcia nie mam...Bieda wkoło piszczy głośniej niż mysz kościelna...;o) Sklepy padają po roku działalności...Gastronomia podobnie...;o)
OdpowiedzUsuńKsięgarnia działa, bo lokal właścicielski, prowadzony przez emerytów...;o)
Widać poeta miał rację, małe miasteczka są pod wieloma względami podobne...
OdpowiedzUsuńA ja bardzo lubie male miasteczka. Moze kiedys napisze wiecej o tym dlaczego je lubie...
OdpowiedzUsuńA w Pinsku na Bialorusi bylam kiedys nawet 2 dni...
Stokrotka
Myślę, że inaczej odbiera się małe miasteczka zwiedzając je turystycznie i z doskoku, na krótko, będąc z wizytą, a inaczej, gdy się w takim mieszka na co dzień dziesiątki lat... wtedy widzi się więcej, np. jakie procesy zachodzą, co się zmienia nie tylko wizualnie (że np. zrewitalizowano rynek), ale i przemiany w strukturze społecznej, problemy itp.
OdpowiedzUsuńMasz oczywiscie racje Notario.
UsuńStokrotka
Co nie przeszkadza, że pewne rzeczy lubić można...
UsuńUwielbiam takie małe miasteczka i cieszę się, że jest ich tak wiele w naszym kraju. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBo to chyba jakiś trend narodowy...
OdpowiedzUsuńja też czasami niektóre lubię...
OdpowiedzUsuńCo do rewitalizacji rynku, powycinają zieleń i wybrukują, no może postawią dwie donice z badylami...
OdpowiedzUsuńGdzie te urocze rynki z minionej epoki?
Też żałuję dawnych ryneczków, może coś się zacznie zmieniać, bo coraz częściej ta betonoza jest krytykowana
OdpowiedzUsuń