(na dole dodałam wywiad z Kaufmannem)
Cierpienia młodego Wertera w roku 1774 młodego dwudziestopięcioletniego autora wyniosły na szczyt popularności. Z dnia na dzień Johann Wolfgang Goethe stał się sławny, a epistolograficzna powieść stała się symbolem wrażliwości nowej epoki. Osnucie wątku nieszczęśliwej miłości Wertera na własnej biografii dodatkowo uczyniło z Goethego piewcą powszechnych rozterek młodego pokolenia. Niepozorna książeczka stała się doskonałym przykładem dzieła kultowego: naśladowano Wertera, ubierano się jak Werter i Lotta, pielgrzymowano do rzekomego grobu Wertera, Werterem mówiono i pisano.
Werter budził współczucie. Zakochany bez wzajemności, odrzucony przez społeczeństwo, boleśnie przeżywający upokorzenie, gdy wyproszono go z kręgu arystokracji, wrażliwy na piękno i porywy serca, szukający ukojenia w literaturze i na łonie natury. Słowem, jedno wielkie nieszczęście. Na pozór. Ale nie dajmy się zwieść. Trzeba pamiętać, że wyjeżdżając na wieś, zostawia za sobą samobójstwo zakochanej w nim dziewczyny, którą porzucił. Ulegając urokowi Lotty, świadomie i z premedytacją pakuje się w sytuację beznadziejną, bo ma to być lekarstwem na dręczącą go przeszłość. Z uporem maniaka dąży do samozagłady, rozkoszując się samoudręczeniem. No i cóż on zamierzał z tą Lottą potem uczynić? Bo przecież ożenić by się z nią nie ożenił. Takie rozwiązanie nie mieściło się w idei romantycznej miłości przecież. Więc darujmy sobie ckliwe współczucie, taki święty to on nie był.
Na szczęście sto lat po ukazaniu się powieści jej kultowy wymiar nieco zelżał, więc panowie Edouard Blau, Paul Milliet i pomysłodawca przedsięwzięcia Georges Hartmann pozwolili sobie na odstępstwa od oryginału. Z wielką dla niego korzyścią. Czwartym w tej koprodukcji był kompozytor Jules Massenet. Tamci trzej napisali libretto, Massenet skomponował i 16 lutego 1892 roku świat zobaczył i usłyszał nowego Wertera. A wczoraj jeszcze szersze kręgi światowej publiczności oglądały Wertera najnowszego w reżyserii Richarda Eyrego z Metropolitan Opera. I ja tam byłam, miód i wino piłam....
Dobrze, przejdźmy do meritum, bo mi się wątek rozłazi. Krótko i węzłowato:
Jonas Kaufmann jako Werter był porywający. To znaczy Werter Masseneta i w wykonaniu Kaufmanna nie jest wcale wymoczkowatym, denerwującym, rozkapryszonym marzycielem. Co prawda libreciści zrobili z niego poetę (w oryginale był raczej malarzem), ale kompozytor nadał mu wiele mocnych, dramaturgicznie kontrastowych akcentów, dzięki którym postać nabiera wyrazistości. Arie na przemian liryczne i tragiczne odzwierciedlają bieguny uczuć targające bohaterem. Jego rozpacz z powodu, że Lotta nie będzie należała do niego, jest do zaakceptowania, ponieważ wiadomość o jej zaręczynach spada na niego zupełnie niespodziewanie. Tańczyli całą noc i ona nie pisnęła słówkiem na ten temat, więc co mógł myśleć? Kiedy bohater ośmielony wyznaje dziewczynie miłość, ta mówi: hola, panie, jestem zaręczona.
W kolejnym akcie Lotta i Albert są już małżeństwem od trzech miesięcy, Werter snuje się gdzieś po okolicy rozpamiętując szczęście, które umknęło mu koło nosa, nie widząc przy tym, że kręci się koło niego zakochane w nim dziewczę - młodsza siostra Lotty, Sophie. Drugi ważny dodany wątek, nieobecny w powieści, to wyznanie Lotty, że jest w Werterze zakochana. Wybrała jednak obowiązek i dotrzymanie obietnicy złożonej matce na łożu śmierci, że poślubi Alberta. W każdym razie, kiedy naprzykrzającemu się Werterowi nakazuje wyjechać na jakiś czas, robi to z pobudek egoistycznych, żeby chronić siebie. No i jeszcze Albert, taki wyrozumiały w powieści, tutaj okazuje się niezłym draniem. Domyślając się uczuć Wertera do Lotty, dręczy go opowieściami o swoim szczęściu. Nie oszczędził nawet żony, bo kiedy wraca niespodziewanie zawiadomiony o powrocie Wertera i znajduje list od niego, w którym ten ostatecznie odrzucony przez Lottę prosi go o pożyczenie pistoletów, co robi? Z zimną satysfakcją nakazuje jej, Lotcie, te pistolety Werterowi posłać. Oboje wiedzą, po co.
Tak, Werter umiera, to jest zgodne z pierwowzorem, umiera długo, bo Lotta go znajduje rannego i cały czwarty akt to arie i duety obojga. No i może być tak, że już to długie umieranie może się słuchaczowi i widzowi znudzić, ale prawdę mówiąc, jeśli miałabym ochotę kogoś w tej historii własnoręcznie udusić, to byłby to Albert ;-) Ale to nie ma nic do rzeczy, więc wracam do meritum po raz drugi.
Jonas Kaufmann już śpiewał Wertera. Oglądałam fragmenty i drażniło mnie, że w poprzedniej realizacji ustrojono go tak ściśle według książki: żółta kamizelka, niebieski frak. Czy to jest strój dla mężczyzny?! Na szczęście teraz zrezygnowano z tego. W długim czarnym płaszczu, z wiązanym pod szyją romantycznym krawatem przy białej koszuli, w dwudniowym zaroście był bardzo męski. I nawet kiedy rozpacza, że teraz inny jest jej mężem (Un autre est son epoux), a przecież mogłaby kochać właśnie jego (C`est moi, c`est moi... qu`elle pouvait aimer!), budzi zrozumienie (a Alberta ma się ochotę udusić ;-))
Cóż dodać? Najpiękniejsza aria całej opery należy do niego - Pourquoi me reveiller:
Dlaczego mnie budzisz, wiosenny powiewie,
dlaczego mnie budzisz?
Na swoim czole czuję twoje delikatne pieszczoty,
ale jak szybko wkrada się czas
pełen burz i niebezpieczeństw!
Dlaczego mnie budzisz, wiosenny oddechu?
Jutro w dolinę wejdzie samotny podróżnik,
szukając chwały przeszłości.
Na próżno będzie szukać mojej sławy,
niczego nie znajdzie,
tylko ból i smutek bez końca.
Niestety, dlaczego mnie budzisz, oddechu wiosny!
Nagranie z premiery - ale wczoraj zaśpiewał lepiej ;-) Gdy skończył, akcja się zatrzymała, taka była burza oklasków. Ktoś krzynął "bis!", ale jak bisować w środku dramatycznej akcji? Nie da się.
Sophie Koch jako Charlotta dorównywała Kaufmannowi interpretacją, głosem i aktorstwem, zwłaszcza w III akcie w scenie czytania listów była przekonująca. Oboje zresztą nie pierwszy raz występowali razem w tych partiach.
W całym Werterze są nawet sceny komiczne, nie wszystko jest takie strasznie poważne. Dwaj miejscowi wielbiciele bakchusowych rozkoszy, Schmidt i Johann, przyjaciele ojca Charlotty, swoimi przyśpiewkmi wnoszą humor właściwy dla biesiadnej atmosfery prowincjonalnego miasteczka. Sięgając do biografii Goethego libreciści bowiem umieścili akcję nie w literackim Wahlheim, ale w Wetzlarze, gdzie Goethe miał romans z Charlottą Buff, będącą pierwowzorem Lotty. Jak widać, wiele drobnych zmian, które tylko pomogły nadać dodatkowe cechy właściwe operze.
Można by jeszcze o kilku różnicach wspomnieć, ale może kilka słów o scenografii. Akcja przeniesiona w lata 80-te XIX wieku przyjemnie dla oka zaaranżowana na tle przyrody w akcie I, w którym przyroda właśnie odgrywa dużą rolę jako część charakterystyki bohatera, śpiewającego tutaj pochwałę natury: O, nature. Pogodne sceny z dziećmi ćwiczącymi śpiewanie kolędy, w drugim akcie z kolei miasteczko, drewniane ławy i stoły, atmosfera niedzielnej uroczystości i rocznicy 50-lecia małżeństwa miejscowego pastora, wszystko to stanowi naturalne i zarazem kontrastowe tło pogłębiającego się mrocznego nastroju głównego bohatera. W akcie III i IV akcja przenosi się do wnętrz: najpierw pokój - salon Lotty, czytającej listy i żegnającej Wertera, a potem jego wynajęty pokoik, oba z charakterystycznym wyposażeniem łatwo dającym się identyfikować z treścią utworu i epoką: sekretarzyk do pisania listów, klawesyn w pokoju Lotty, ściany pełne półek z książkami.
Gdybym miała wybierać, który Werter jako postać wydaje mi się bardziej prawdopodobny, jasne, że byłby to Werter operowy. A już w wykonaniu Jonasa Kaufmanna zdecydowanie wygrywa wszelkie porównania ;-)
Tu fragment arii ze scenografią;A tu oklaski końcowe
Jules Massenet: Werther
MET 18 lutego - 15 marca 2014
Reyseria - Richard Eyre
Scenografia - Rob Howel
Obsada:
Werter - Jonas Kaufmann
Charlotta - Sophie Koch
Albert - David Bižić
Sędzia Bailli - Jonathan Summers
Sophie - Lisette Oropesa
Schmidt - Tony Stevenson
Johann - Philip Cokorinos
Dyrygent - Alain Altinoglu
Jak wyposażyć bohatera we własne emocje, co to znaczy wejść w rolę i dlaczego śpiewanie Wertera jest trudne - mówi Jonas Kaufmann
Na koniec małymi literami wspomnę, co mi się nie podobało. Ta rozbryzgująca się na ścianie krew, kiedy Werter się postrzelił, to już gruba przesada ;-) Jak z taniego horroru :-(
PS Można się dziwić, że bohater i wielu mu podobnych tak łatwo decydują się na śmierć. Można wzruszać ramionami, że to głupie. Ale jeśli wyjechałam w samym środku ulewy, tarabaniłam się 100 km w jedną stronę i tyle samo z powrotem, przez dwa dni chodziłam w mokrych butach, bo lało bez przerwy, a kiedy wracałam wieczorem po transmisji zaczął nawet padać grad, porywało mi kapelusz z głowy i rozwiewało poły płaszcza, i jeśli teraz zachoruję i umrę na zapalenie płuc, to czy nie będzie to też śmierć z miłości? A przecież wcale tego nie planowałam :-(
Muzyka piękna. Wertera (książki) nie cierpię. Książka, którą da się streścić w trzech zdaniach, phi. I o ile zawsze mi wstyd, że Tołstoj tworzył w czasach, w których tworzył Sienkiewicz (wstyd, bo powiastki dla gospodyń kontra "Wojna i Pokój", coż...), o tyle jak ma się ten płaski Werter do takiego naszego Kordiana? Który w samym Akcie I przeżył wszystko, co tamten przez całą, nudną książę, a potem poświęcił się dla idei i dopiero zrobiło się ciekawie.
OdpowiedzUsuńDlatego, że nie lubię książki, byłam pełna obaw co zobaczę, ale opera jest lepsza ;-)
UsuńPs. Tak, to będzie śmierć z miłości. Napiszemy wtedy o Tobie wzruszający artykuł ;)
UsuńDziękuję! Wiedziałam, że na blogownictwo można liczyć ;-)
UsuńNa razie odniosę się tylko do tej Twojej wyprawy w zimnie, deszczu i gradzie, bo cała reszta blednie przy tym Twoim poświęceniu.
OdpowiedzUsuńI nie choruj na zadne zapalenie płuc, bo żadna miłość - nawet ta największa nie jest warta tak wielkiego poświęcenia.
Powrócę - ale jak będę miała pewność żeś zdrowa i zmysły też zdrowe...
No to koniec! Więcej nie wrócisz?1 Bo nogi mogę wygrzać, buty wysuszyć, z płucami pójśc do lekarza, ale za zmysły nie ręczę ;-)
UsuńNo pewnie że wróciłam!!!
UsuńAle głównie ze względu na tego Jonasa Kaufmanna.
I powiem Ci, że nie żaluję :-)))
jak to jest z jego kaszulami, piorą czy kupują nowe:))
OdpowiedzUsuńpewnie,libretto operowe mniej ważne,a muzyka, muzyka, piękna.
Dlatego rozumiem Twoja miłość, natomiast nie pojmuję desperacji.Ale widocznie zakochani to desperaci i czasem załuję, że mnie to omija.
W sprawie Wertera zgadzam się ze Spacją - z jednym zastrzeżeniem. Goethe miał wyczucie epoki: nastroju, tęsknot, wyobrażeń.
Notario, bardzo Ci dziękuję:)) Twoja opowieść równie wzruszająca jak miłość...:)
Ooo, Goethe tak. Ale nie w Werterze może ;) Gorsze dni?
UsuńWertera skwitować można: pierwsze śliwki. Ale czytałam w takim samym zauroczeniu atmosferą jak Tristana i Izoldę, mniejsza o "literackość". Dawno to było, teraz pewnie byłabym sceptycznie zgorzkniała:)))
UsuńMuzyka nie starzeje sie tak szybko jak wzory miłosnych uniesień:)))
http://www.gopera.com/igi/?id=1392,
Usuńz holenderskiego przy pomocy tłumacza google(niestety:)
Ze współczesnego punktu widzenia (naszej wrażliwości czy może jej braku?) "Werter" jest nieznośny. Pamiętajmy, że sam Goethe nie wierzył w to, co pisał. To była autoterapia po zerwanym związku ;-) Konwencja literacka, którą ktoś potem wziął na serio ;-) Wszystkiemu winni czytelnicy i zbyt dosłowne odczytanie literackiej fikcji. W tym wypadku muzyka poprawiła to, co "zepsuło" literackie słowo :-)
UsuńMogę ci napisać epitafium, ale pewnie nie zechcesz:))
OdpowiedzUsuńWerther przystojny, zapewne całość w oryginale dużo lepiej się ogląda. Jakoś jestem mało wrażliwa na przekaz w TV czy z komputera.
Byłam na "Dowodzie.." , ale muszę pomyśleć, jak to opisać. Ogólnie na TAK, ale jeszcze chwili potrzebuję.
Czemu nie? Ależ chcę! Mam nadzieję, że będzie akuratne ;-) Wrażenie z dużego ekranu niesamowite, Werter baardzo przystojny :-))) O "dowodzie" nie pisz elaboratu, tylko swoje wrażenia.
UsuńWolę Twoje wrażenia, niż dzieło Goethego( nawet nie wiem jak poprawnie napisać). Pozdrawaim
OdpowiedzUsuńZostawmy Goethego w spokoju, ale opera? Muzyka Masseneta? I Kaufmann??! ;-)
Usuń