Szatnia. Duża, ale ciasna, stojaki na ubrania jeden przy drugim. Dopchaliśmy się samoobsługowo, bo szatniarzy nie ma. A bo my nie od głównego wejścia, tylko kędyś bokiem. To nie jest szatnia dla turystów?! Zanim się dopchałam, bo ja jak zwykle na szarym końcu, już grupa pomaszerowała dalej, więc biorę kurtkę w garść, czapkę z głowy w kieszeń i pędzę. Królewska garderoba. Ale nie ta na pokaz, z trzema sukniami i królewskim frakiem tronowym, tylko całkiem inna, prywatna. Jak wielka szafa z dziesiątkami strojów. Jest i garderobiana. Omawia po kolei kolory, gorsety, suknie, kamizelki, koronki, guziki, pętelki, krótkie do kolan męskie spodnie, pończochy, buciki... Fruwające wstążki przy gorsetach, aby postać sprawiała wrażenie zwiewnej i niedotykającej stópką ziemi. Atłasowe pantofelki dla lekkości w tańcu. Czarna klamerka na obuwiu, aby wyszczuplić stopę. Ale te męskie żółtokanarkowe kamizelki? Nie, zdecydowanie ten kolor nie jest męski. Ale jak wszywać koronki? Ile warstw nosiła dworska dama na kole? Czy długość koronkowych mankietów miała znaczenie? Dlaczego jedna suknia jest w papużki a druga w kolibry? Czy to tylko rzecz gustu, czy sprecyzowany savoir-vivre, a może ówczesna moda?
Wszystkie tajemnice znają szwaczki, krawcowe i modystki. No, modystkami może wóczas ich nie nazywano. A teraz siedzą przy ogromnych stołach, pełne wyposażenie w nowoczesne maszyny do szycia, każda do innego ściegu i materiału. Szyją. Ta wszywa właśnie koronkę u mankietu, druga dobiera odcienie satyny, trzecia kroi kaftanik, czwarta przyszywa ozdobne klejnoty do zapięcia. Maszyny furkoczą, kolory mienią się w oczach, przemykamy między stołami, podziwając precyzję. Nie, nic nie jest przypadkowe. Elegant kształtem i charakterem drogocennego guza pod szyją oznajmia, jakie ma aspiracje, np. matrymonialnie mierzy w pannę o określonej wysokości posagu. Papużki pasują do buduaru z obiciem egzotycznym i afrykańską służbą; kolibry z długimi ogonami wysmuklają sylwetkę.
Dość, bo popadniemy w rozpacz spogądając na swoje wycieczkowe kreacje. Nawet jeśli pójdziemy do najdroższej galerii, takich rzeczy nie znajdziemy. To może coś dla ducha teraz? Na przykład krzesła. Nie, krzesło też dla ciała, a jednak nie, nie tylko. Pierwsze tuż u wejścia jest "piekielne". Skórzane grube siedzenie i oparcie misternie wytłaczane w sceny Apokalipsy. Ogień piekielny trawi grzeszników, lewiatan połyka głowę nieszczęśnika, rozpustnicy moczą nogi w smole, zwinne diabelskie postacie machają widłami na prawo i lewo nadziewając na nie potępionych jak na rożen. Każdy chciał się do krzesła dopachać, ale nikt nie spróbował siedzieć. Zanim dopchałam się i ja, reszta już pomaszerowała do krzesła "niebiańskiego" i znowu byłam ostatnia. A przed nami hala maszynowa. Co za fabryka? Ach, to tylko drukarnia. Czyja? Pozbierana z epok i wieków. Maszyny wciąż działające. No to próbujemy: jeden drukuje ulotkę, drugi wysmażył pierwszą stronę gazety, tylko mokra farba nieco się rozmazała. Obsługa nam pomaga, bo chyba rychło zacięłyby się w naszych rękach precyzyjne czcionki. Bawimy się w zecerów.
Zanim obeszłam wszystkie stanowiska, jako ostatnia, grupa znowu zniknęła mi z oczu. Drzwi na prawo, korytarz w lewo, ciasnota, sznureczkiem, wężykiem... Dokąd? Nie mogę, nic nie widzę, niczego nie słyszę. A tu już poganiają. Koniec przerwy, artysta na scenę! Kawaler des Grieux czeka. To znaczy, eee, zaraz, toż to on właśnie idzie! O, nie zmyli mnie ten wąsik, granatowy żabot i monokl w oku: Piotr Beczała! W takim razie czeka na niego wodna Rusałaka albo Marszałkowa! Nie, Marszałkowa gustuje w młodszych adoratorach ;-) Znowu się spóźniłam! Nie zdążyłam go zapytać. No to ja już skończyłam zwiedzanie. Mogłabym skończyć w tym momencie i rozpaczać, dlaczego zawsze wypada mi miejsce na końcu peletonu. Ale ciągną nas jeszcze do jakiejś koronczarki. Jak się macha drutem, szydełkiem i macipeńkim czułenkiem? Koleżanki podziwiają. A mnie nie w smak, bo komu by się chciało to wszystko prać delikatnie, krochmalić, prasować?!
Dobrze, koniec, wychodzimy. Jeszcze taras widokowy, odetchnąć świeżym powietrzem, wilgotnym, ale rześkim. Kamień kolumny po lewej, ściana po prawej, omszone dachy na wprost i niżej. Chwila oddechu i wracamy. Z powrotem przez korytarze, pokoje, jakimś kołem, żeby ominąć hale maszyn, garderoby, szwalnie, pracownie krawieckie i koronkarskie. Tylko przy "niebiańskim" krześle jeszcze się zatrzymałam chwilę. Anioły, anioły, aureole, chmurki... nuda. Wlokę się na końcu. Wszyscy wyszli, a ja powoli zakręcam szalik, szukam rękawiczek. - Nie jesteś zadowolona? - pyta A. - Nie - mówię krótko - Kawaler des Grieux, Książę, Rudolf, Vaudemont, Belmonte, Leński mi uciekł... A, prawda, Leński zginął. - Co się martwisz, zobaczysz go jeszcze - pociesza. - Taaak, chyba jak do Wiednia pojadę, albo do Zurychu, a najlepiej do Nowego Jorku... :-(
Zagadka: gdzie byłam?
Ta końcówka chyba była poza reżyserią ? ;-)
Romantycznie:
Basta??? Nie może być!
O Jezus... W Kijowie. Albo Nowym Jorku. Noti, tak na serio, to oniryczny wpis. Czułam się jak u Schulza. Ogórki z mojej kanapki zerkały na mnie ogromnymi oczyma.
OdpowiedzUsuńKochana! Rozwaliłaś zagadkę! To jest mój dzisiejszy sen :-))) Gratuluję!
UsuńWygrywam zegarek??? ;)
UsuńZegarek?! Myślałam raczej o zakładce do książki ;-) Nie może być?
UsuńZegarek lepiej brzmi, jak były lata 90. to ciągle ktoś wygrywał zegarek w jakichś lokalnych konkursach i dlatego zakodowała mi się zbitka słowna. Ale faktycznie, w przeciwieństwie do zakładki - lepiej brzmi ;)
Usuń* Miało być: " Ale faktycznie, w przeciwieństwie do zakładki - nie używam", nie wiem, skąd to brzmienie. Zmęczenie?
UsuńNo to i snów wypadnie pozazdrościć:) Aż dziw, że w niem nikt aryj nie śpiewał...
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Na taki sen jest dość skmplikowany przepis ;-) W tym wypadku sprawdza się powiedzenie, jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz.
UsuńNo proszę...i nawet sny miewasz artystyczne! W pierwszej chwili myślałam, że zwiedzasz zaplecze jakiejś opery, ale ta drukarnia zbiła mnie z pantałyku:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)
Rodorku, a jakie mają być, jeśli zasypiam w trakcie słuchania opery??!! Drukarnia to insza inszość ;-)
Usuńmacipeńkim czułenkiem? skopiowałam:)) chochlik zecer nabroił- ale nie jest postacią z Twojej opowieści:))
OdpowiedzUsuńDobrze że Beczała nie spytał, skąd przychodzisz, boby Cię wystarszł, a Ty w stroju niedbałym ( tak wywnioskowałam z przygody z czapką w rękawie) nie czułabyś się dobrze. Całe szczęście! Co sie odwlecze...będzie na jawie:) Pozdrawiam.
Z przyjemnością wędrowałam za Tobą, Beatrycze:)
O, jak śmiesznie :-) To już nie będę poprawiać, niech zostanie jako dowód, że nie kłamię i naprawdę bawiłam się w roztrzepanego zecera ;-) Beczała nie zapytał, bo go wywołali na scenę: Rusałka czekała ;-) Albo inna Dama :-)
UsuńWczoraj nie miałam nastroju, dziś słuchałam. Pan Beczała śpiewa ślicznie, aż mam ochotę z nim w duecie, bo repertuar pociągający:))
OdpowiedzUsuńChcę Ci jednak powiedzieć, że jesteś drugą osobą, które znam ( Ciebie wirtualnie),promujacą artystę tak bezinteresownie. Ja pamiętam czas fascynacji AS, PJ. Może coś dla równowagi? Może jakaś pani?
To nie to, że pan PB mi nie odpowiada.Czekam na powiew nowości:))
Nie masz nade mną litości! :-( Ja się na zakrętach nie wyrabiam, a Ty mi zadanie dajesz nowe! Ja w swoich fascynacjach jestem stała i wierna, tylko czasu mi brakuje ;-)
UsuńMatko jak wolno chodzi ten twój blog... Za dużo treści:))
OdpowiedzUsuńNo dobra, to łatwe! Byłaś w pracowni Paprockiego/ Brzozowskiego, a Beczała wpadł do przymiarki. :))
Ha, zajrzałam do nich ;-) Butik wcale mi się nie podobał. Obejrzałam pokazy :-) Niestety, papużek nie było. Nie ta epoka ;-) Ale te męskie spodnie do kostek, gdyby dobrać do nich inne buty, byłby prawie barok ;-) A torebkę skórzaną mam tańszą niż za półtora tysiąca ;-)
UsuńTrzeciego klipu nie odsłuchałam, bo brak tytułu, by wrzucić w wyszukiwarkę. Stroje artystów bardzo współczesne w tym "Rigoletto". "Całuję twoją dłoń madame" słyszałam w popularniejszym wykonaniu Mieczysława Fogga.
OdpowiedzUsuńTak to jest ze starymi linkami,znikają,teraz sama nie pamiętam,co tam było
OdpowiedzUsuń