Zajrzałam przez przypadek, szukając motywacji, żeby wyjechać. I patrzę, a tu NAZWISKO! REPERTUAR! TEN KONCERT! No to JADĘ! Na podglądzie sali jedno wolne miejsce, no może kilka, ale na parterze w dogodnym miejscu zostało jedno. Robię trzy rzeczy jednocześnie: dzwonię do kasy Filharmonii, próbuję zarezerwować bilet elektronicznie i dzwonię do koleżanki z pytaniem, czy jest w domu i może mnie przenocować. Internet się zerwał i nie zdołałam zarezerwować, telefonu w kasie nikt nie odbierał, tylko koleżanka się odezwała, że mam zielone światło. Po kilku jeszcze próbach pisania jednoczesnego e-maila i dzwonienia udało mi się w końcu dorwać kogoś w tej kasie. Bilet jest, ale zapłacić przelewem nie zdążę, więc umawiamy się, że koniecznie, ale to koniecznie na 100% przyjadę i zapłące na miejscu przy odbiorze, tylko żeby trochę wcześniej. Oczywiście, to się da zrobić. I tak oto wczoraj o wpół do szóstej siedziałam w 2 Pi Er prawie naprzeciwko Filharmonii Lubelskiej pijąc spóźnioną kawę i nabierajac odechu po natychmiastowej ewakuacji z pracy do domu, z domu na bus i z busa do celu. Uff! Chwila na zebranie myśli: dotarłam, wysyłam tryumfalne smsy do znajomych, bezwstydnie się chwalę, że zaraz, za chwilę, za moment będę słuchać tego:
I nie z nagrania, nie z YouTuba, ale na żywo - III koncert fortepianowy Rachmaninowa w wykonaniu Szymona Nehringa. No jak miałam nie jechać? Choćby nie wiem co, musiałam ten bilet zdobyć. Sala była pełniusieńka, nawet twarde drewniane rozkładane krzesełka zajęte. Na widowni lubelska plejada gwiazd: od dam wyfiokowanych w stylu przedwojennym, przez starszą (na oko pięćdziesięcioletnią) luzacką młodzież w stylu sportowym po oryginał z półmetrowym warkoczykiem zaplecionym na brodzie (sic!). A kiedy wyszedł oczekiwany Szymon Nehring do drugiej części koncertowego wieczoru, taki chudzieńki, poważny, w czarnym garniturze z bordową poszetką w kieszonce, gdzieś z tyłu za mną usłyszłam pełen zachwytu szept: "Jaki on ładny!".
A nasz zwycięzca Międzynarodowego Mistrzowskiego Konkursu Pianistycznego zagrał w tempie ekspresowym tego Rachmaninowa jak burza. Miałam patrzeć na zegarek, ale zapomniałam, jednak wydawało mi się, że popędził szybciej niż w Tel Aviviwe, bo przerwy między Adagio a Finale nie było wcale, tyle co rękę wznieść nad kalwiaturą. Ze swojego miejsca widziałam obie ręce pianisty i wszystkie przeplatanki lewą dłonią nad prawą wykonane jakby ktoś tkał na krosnach kolorową muzyczną przędzę. Czy to zasługa nagrania z ubiegłorocznego konkursu, że wtedy nie było problemu z odsłuchem, czy wada Massimilliano Caldiego nieumiejącego uciszyć orkiestry, że chwilami przykrywała pianistę i się wtedy złościłam, że go za słabo słychać. Ale z drugiej strony wyczuwało sie, że Nehring daje radę i wybija się dosyć zdecydowanie. Może to tylko niedostatki mojego słuchu sprawiały mi psikusy. Publiczność była zachwycona. Wstała, tupała i wymusiła dwa bisy :-) Nieco na uspokojenie euforii dwa kawałki Szymanowskiego (?). Eee tam, a mnie się ten Rachmaninow coraz bardziej podoba. I coraz więcej smaczków w nim odnajduję. Dla przypomnienia TUTAJ wpis po zwycięstwie Nehringa w Tel Avivie i całość.
To była druga część wieczoru, bo - jak wspomniałam - to ta część mnie zmobilizowała do wyjazdu. W pierwszej orkiestra Filharmoni Lubelskiej pod Massimilliano Caldim zagrała na rozgrzewkę Uwerturę do Włoszki w Algierze Rossiniego, a nastepnie V Symfonię Reformacyjną Mendelssohna-Bartholdy`ego. Dyrygent też swojego chowu ;-) Jakby go opisać? Czupryną machał jak Beethoven, ale nogi, jego nogi chodziły jak TUTAJ (filmik). Może batuta nie wygladała aż tak morderczo i połyskliwie, ale dziw, że mu podestu nie zabrakło ;-) A muzyka zabrzmiała, no właśnie, bardzo bojowo, bardziej jak z Wilhelma Tella niż anonsowanej w programie Włoszki. Może maestro Caldi po prostu nie może sie zdecydować, co mu się bardziej podoba.
V Symfonia tzw. Reformacyjna to z kolei dzieło o tak skrajnie róznych nastrojach, że tu znowuż sam kompozytor nie może się zdecydować, czy ma być patetycznie i wzniośle, intelektualnie i naukowo, czy delikatnie i z prostotą. Zdecydowanie patosu jest więcej, ale równie zdecydowanie to te inne fragmenty podobają mi się bardziej. Takie, w których jest i prościej, i delikatniej, i intymniej, i nawet taneczniej. Początek jest prawie nieznośny, jak wstępowanie Mojżesza na Synaj. A ptem coraz gorzej, to znaczy jeszcze poważniej. Odzywają sie "tromby", czy jerychońskie, nie wiem, jakie na myśli miał kompozytor ;-) Ciekawe doświadczenie, ale przy trzeciej nagle mnie olśniło: przecież ja to znam! I pewnie większość, jeśli nie wszyscy, znają, bo to bardzo popularny kawałek. Nie wiem, gdzie się spopularyzował, ale przecież znacie to:
To chyba najpiękniejszy fragment z całej Symfonii.
W trzeciej części dokonałam odkrycia. Jest tam taki kilkusekundowy motyw przewijający sie w kilku wariacjach i powracajacy jeszcze, a który przypomina mi "Exodus" Kilara. Słychać wyraźne podobieństwo. Takie nawiązanie w utworze, jakby nie było również mającym za temat wielką epopeję relacji człowieka z Bogiem, wcale nie byłoby czymś nienaturalnym i niezwykłym. Niezwykłe jest dla mnie, że to zauważyłam. Chodzi o kilka sekund na poczatku tutaj:
I tutaj Kilar kiedy wchodzą skrzypce, aczkolwiek w kompozycji polskiego kompozytora całość oparta jest na powtarzajacej się sekwencji taktów jak w "Bolero" Ravela. Może więc chodzi o to, że w ogóle jeden motyw z V symfonii stał się inspiracją dla Kilara do zbudowania na nim większego utworu.
Takie to mnie naszły skojarzenia i refleksje w trakcie koncertu. A dyrygent wywijał batutą, machał czupryną i niebezpiecznie prawie zbiegał z podestu.
A poza tym odkryłam przy okazji dwie nowe kawiarnie, nasłuchałam się kuluarowych rozmów, spotkałam znajomą melomankę i poznałam kolejną, nagadałam się o sztukach wszelkich, dostałam książkę i zastnawiam się czy jechać na jakąś niesamowitą akcję pod nazwą "10 tenorów" ;-)
Jak zwykle jeszcze przed świtem wysłuchałam sobie, szczegolnie tego "ładnego chłopaka".
OdpowiedzUsuńCzy ja już Ci kiedyś pisałam albo mówiłam że jestem pełna podziwu dla Ciebie.?
I że TAKI meloman na widowni każdej Filharmonii to lśni jak PERŁA..... Ciebie mam na myśli Notario!!!
A więc sądzisz, że ja też rzucam się w oczy jak ten gość z warkoczykiem na brodzie????
UsuńA pojedynek szablistów widziałąś ? ;-)
1. Jasne że dlatego :-)))
OdpowiedzUsuń2. Jeszcze raz przyszłam obejrzeć :-)
Ale ja naprawdę staram się wtopić w tło i nie wyróżniać!
Usuńwiesz, ze tempo twojego stylu oddaje koncert Nehringa:))
OdpowiedzUsuńPoza tym jesteś jedyna melomanką, która tak pięknie pisze.
Znam dyrygenta, który przez nieostrożność spadł ze sceny i złamał biodro, naprawdę:))
O, dziękuję, pięknie zwróciłąś mi uwagę, że mnóstwo literówek w pośpiechu zrobiłam, poprawiłam część, nie wiem, czy zdołałam zauważyć wszystkie;-) Twój dyrygent to jakiś hardcorowy jest!
Usuńbrawo TY i twoja konsekwencja
OdpowiedzUsuńA no, konsekwentnie unikam martwienia się czymkolwiek na zapas ;-)
UsuńMam wątpliwości co do akcji "10 tenorów". Widziałam afisze w moim mieście, ceny biletów wysokie, nazwiska tychże tenorów nieznane.
OdpowiedzUsuńHej, Anonimie, nie chwytasz żartu?;-)
Usuń