.... czyli w Zamościu otworzył się świąteczny jarmark, a w zasadzie kiermasz. Kiermasz, ponieważ impreza jest dwudniowa, sobotnio-niedzielna. Jeszcze nie ma na Rynku choinki, jeszcze nie ma szopki. Były kramy ze świątecznymi ozdobami, pomysłami na prezenty, zlot samochodów zabytkowych, morsy (pięciu śmiałków), nawet poczta miała swój namiocik, żeby nie szukać skrzynki gdzieś dalej w mieście. Fajny ukłon w stronę turystów, a i tacy z dalsza się trafili. Z nagłośnionej estrady pan czytał świąteczne wierszyki i bajki. Oryginalne. Z takim pomysłem jeszcze się nigdzie nie spotkałam. Ludzie sobie chodzili, oglądali, kupowali, a z głośników bajeczka o choince leci.
Co roku ludzie wymyślają coś nowego. Podziwiałam oryginalne kształty baniek na choinkę, np. w kształcie gruszki. Może to i nie taka nowość, ale nie mam takiej. W asortymencie banieczkowym ograniczyłam się do oglądania, ponieważ podróż busikiem mogłaby być dla nich niebezpieczna. Obok za to kombinacje sznurkowe na choinkę i na stół: anioły, gwiazdki, serwetki, makramy... Ale zupełnie gdzie indziej skusiłam się na prezentowe skarpetki z wełny alpaki i dwuipółmetrowy szal. Czapki, szale, rękawiczki, opaski, szydełkowe chusty - wszystko ręcznie robione we wszelkich kolorach. Miejscowi wytwórcy proponowali miody, suszone owoce, sery... Z serami przyjechano nawet z Podhala i Suwalszczyzny.
Ręcznie robione karteczki świąteczne oraz inne ozdoby za niewielki datek można było dostać w kramie ukraińskim. A jak ktoś niczego nie potrzebuje, a chce coś wrzucić do puszki, dostaje gorącą herbatę. Znaleźli się zmarznięci cykliści, którzy chętnie ustawili się w kolejce do samowara. Na plus zaliczam fakt, że nie było stoisk śmierdzących kiełbaskami, grillami i tym podobnymi wątpliwymi atrakcjami kulinarnymi. Bo i po co. Dookoła Rynku jest mnóstwo knajp, restauracji, kawiarni, gdzie można wstąpić i coś zjeść.
Nie byłabym sobą, gdybym nie połączyła czystej turystycznej wizyty z kulturą. W Galerii BWA retrospektywna wystawa Stanisława Pokryszki, zmarłego w 2020 r. artysty pochodzącego z Zamojszczyzny, przez większość życia zamieszkałego w Biłgoraju. Znałam go osobiście i jego śmierć w okresie pandemii wstrząsnęła wieloma osobami. Od lat tworzył we własnym stylu obrazy, a właściwie kompozycje z eksperymentalnie traktowaną fakturą: grubo nakładaną farbą (to we wczesnym okresie twórczości), używając naturalnych materiałów jak jutowe worki, sznurki, kamyki, muszelki, piasek. Szczególnie interesujące wydają się budowane z nich pejzaże z lotu ptaka. Ewidentnie rozpoznać na nich można inspirację pejzażami Zamojszczyzny.
Przypomniało mi się nasze spotkanie w Zamościu przed laty. Wtedy też był jakiś kiermasz wyrobów przeróżnych czy jakieś targi... I piłyśmy kawę w Kawiarni Afrykanskiej albo podobnej..... 😀
OdpowiedzUsuńJakimi drogami chadzają wspomnienia...
OdpowiedzUsuńtym razem zamojskimi drogami...
UsuńHa, ha! Zamojsko-lubelskimi, bo "Kawiarnia Afrykańska", znaczy Pożegnanie z Afryką była w Lublinie...
UsuńPamiętam ze "Pożegnanie z Afryką " była w Lublinie ale w Zamościu też było coś afrykańskiego w uliczce odchodzącej od rynku. A potem poszłyśmy na ciekawą wystawę do Muzeum które mieści się przy samym rynku...
UsuńMuzeum jest tam nadal, ale tym razem zapraszam na wystawę do BWA, co sądzisz o obrazach? Trochę mały format, ale moja komórka nie ma dobrego aparatu
UsuńObrazy niezwykle ciekawe....
UsuńBa!
Usuń