niedziela, 19 grudnia 2021

Tradycji stało się zadość - jarmark na Kresach

       Nie pojechałam do wielkiego wojewódzkiego miasta. Nie pojechałam w ogóle do żadnego miasta. Ani na wschód, ani na zachód, ani na północ czy południe.  Podróż odbyła się w czasie. W przeszłość. Tegoroczny Jarmark Bożonarodzeniowy znalazłam w miejscu, którego nie ma: na Kresach. Wydaje się to niemożliwe, ale jest takie, istnieje. Chociaż... nie istnieje. Pomysł polegał na odbudowaniu nieistniejącej przedwojennej zabudowy. Architektura drewniana, architektura znamienna dla kresowych miasteczek dawnej Rzeczpospolitej, architektura charakterystyczna dla ludności w 60% żydowskiej. Nic z tego nie zostało po II wojnie światowej. Tymczasem narodził się pomysł odbudowania przeszłości. Jest synagoga, są drewniane podcienia przed pracowniami rzemieślniczymi rękodzielniczymi. Jest brukowany ryneczek, chodnik i żwirowa alejka. Jest restauracja, są sale wystawowe. W planach jest kościół, inne zagrody rzemieślnicze, a mieszkania w wybudowanych na wzór przedwojennych kamienicach udostępnione na wolnym rynku dla chętnych tutaj zamieszkać. Miasto, które nigdy nie istniało, złożone ze skompilowanych w całość elementów przedwojennej architektury. Na przykład projekt synagogi został odwzorowany na podstawie planów autentycznej XVII-wiecznej synagogi z okolic Grodna. Będzie jeszcze karczma, tylko nie wiem, czy znajdzie się jakiś Jankiel, żeby ją jako korab prowadził. Drewniany autentyczny zabytkowy kościół natomiast zostanie w całości przeniesiony, belka po belce, deska po desce.  Docelowo planowane są dwa ryneczki: żydowski - ten już istnieje, i polski.  Ale, jak napisałam na początku, jest to projekt absolutnie wyimaginowany. Nigdzie takie miasteczko w tym kształcie nie istniało. Jarmark więc odbył się w przestrzeni niby rzeczywistej, ale w zasadzie jakby bardziej w nieistniejącej kulturze dawnych Kresów.

      Cóż dodać?  Z dwudniowego programu wybrałam czas względnej ciszy - gdy nie odbywały się koncerty - i mniejszego tłumu. Jak zwykle dałam upust swojej manii ceramicznej i kolejna filiżanka wzbogaciła moją kolekcję. Mam już białe i kolorowe, mam niebieskie i fioletowe. Mam z ozdobami i bez. Mam ze złotą obwódką i srebrną. A tym razem wzięłam wypalaną na czarno. Dzbanuszek do kawy, który już mam, dostał do towarzystwa ręcznie wypalaną i posrebrzaną podstawkę. Różne akcesoria świąteczne na dokładkę, wyroby z naturalnego lnu... tylko oleju z pestek dyni nie udało mi się zakupić, bo się skończył.  Była regionalna kuchnia, ale nie próbowałam. Atrakcja dodatkowa - rozmowy. Ile i jak się wypala taki garnuszeczek, albo taką filiżaneczkę? Jak maluje się świętych na wewnętrznych ściankach dawnej dzieży? I dlaczego archanioł Gabriel jest droższy od Jezusa?  Które bombki choinkowe mają największe wzięcie? No i najważniejsze pytanie: komu przygrywał skrzypek na dachu? 

4 komentarze:

  1. Piękny był ten Twój Jarmark na Kresach....
    Zobaczyłam go dokładnie. Nawet tego skrzypka.:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Też się cieszę, bo w sumie w tym roku nie udało mi się zobaczyć więcej, dwa planowane kiermasze zostały odwołane

    OdpowiedzUsuń
  3. Atmosfera była i pamiątki są...

    OdpowiedzUsuń