Rzecz ma początek w operze Verdiego "Aida", której libretto na nowo zaadaptował Tim Rice, dopisując piosenki, a muzykę skomponował Elton John. Najpierw trzeba zapomnieć o Verdim. Musical rządzi się innymi prawami. Muzyka ma wpadać w ucho, akcja rozwijać się dynamiczniej, a choreograficzne popisy przykuwać uwagę intensywnością. Zmienność układów nasuwa pytanie czy to jeszcze scena, czy już plan filmowy?
Gdy rodziła się sztuka filmowa, czerpała z zastanych toposów kulturowych. Taki Bergman na przykład i jego "Siódma pieczęć". Memento mori, kultura rycerska, szachy i śmierć - średniowieczne toposy. Ale Bergman studiował literaturę. Dzisiejsi reżyserzy teatralni i operowi oglądają filmy! Mamy więc na scenie choreografię rodem z "Matrixa" Wachowskich. Dla dzisiejszego młodego widza rzecz rozpoznawalna. Można tylko cichutko sobie westchnąć: jaki to ma związek z Egiptem? Aida nie była hakerką zbiegłą do Syjonu, lecz etiopską księżniczką w niewoli egipskiej.
Musicalowa "Aida" wystawiana jest na Broadwayu od dwudziestu lat. Polska wersja wzbudza jak dotąd dużo pozytywnych opinii, wręcz zachwytów, olśnień. Muzyka Eltona Johna z piosenkami Rice`a w Teatrze Roma w reżyserii Wojciecha Kępczyńskiego ma wiele charakterystycznych momentów. Mocne akcenty etniczne w rytmice podkreślone zostały fantastyczną choreografią Agnieszki Brańskiej. Ponieważ nie przepadam za musicalową konwencją muzyki i piosenek, to właśnie taniec, choreografia i scenografia najbardziej wzbudzały moją uwagę. Za pomocą starannie przemyślanych detali architektonicznych, ruchomych zgeometryzowanych elementów zmieniajacych swoje położenie, plastycznie oddanych antycznych reliefów, posągów i obrazów wspomaganych techniką animacji udało się wydobyć na scenie aurę antycznego Egiptu. Stroje nie były odzworowaniem ubiorów znanych z egipskich rysunków, ale swobodnie nawiązywały do utrwalonych linii, łącząc archaiczność ze współczesnością. Charakterystyczne egipskie peruki również znalazły zastosowanie, zwłaszcza w postaci egipskiej księżniczki Amneris.
Wierni widzowie musicali i sceny pop zapewne rozpoznają większość wykonawców głównych ról. Ja słyszałam ich po raz pierwszy. Obsada z 7 marca nie była identyczna z tą premierową z października ubiegłego roku, ale wiadomo też, że chociaż premierze towarzyszą ogromne emocje i dreszczyk ekscytacji wzmacnia pozytywne nastroje, dopiero w kolejnych realizacjach aktorzy czują się na tyle swobodnie, że wykorzystują w pełni swoje możliwości. W oglądanej inscenizacji wokalnie i charakterologicznie o wiele bardziej podobała mi się Amneris kreowana przez Zofię Nowakowską niż tytułowa Aida (Barbara Gąsienica Giewont). Trudna postać egipskiej księżniczki wymaga bowiem dobrego aktorstwa, i to aktorstwa wokalnego, żeby pokazać początkową jej groteskowość przypominającą skrzyżowanie Marilyn Monroe z kabaretową Mariolką, a później dokonać przeobrażenia, gdy bohaterka zaczyna interesować się sprawami polityki wielkiego państwa, a przy tym doświadcza zdrady i zawodu w sferze osobistej. Na tle Amneris Aida wydaje się postacią zbyt jednowymiarową.
Podobne odczucia towarzyszyły mi obserwowaniu dwóch postaci męskich: Radamesa - w tej roli wokalnie mocny Jan Traczyk - i Dżosera (ojca Radamesa) granego przez Janusza Krucińskiego. Czarny charakter był zdecydowanie lepszy, a jego straż przyboczna czy też jak to określono w którymś materiale promocyjnym "doradcy" w kostiumach z powiewającymi połami czarnych płaszczy jakby żywcem wzięci z "Matrixa", tylko im ciemnych okularów brakowało.
Muzycznie i choreograficznie więc rzecz porywająca. Piosenki specjalnie do musicalu napisane niosą wyraziste przesłanie, np. wolnościowe, gdy mowa o wieloletniej niewoli Nubijczyjków podbitych przez Egipt, lub służą charakterystyce postaci, jak w przypadku manifestu Amneris "W rękawie as", jednkaże w ucho nie wpadają i trudno byłoby powtórzyć choćby zarys melodii. Może ktoś to chwyta, mnie się nie udało. Mam tylko w oczach świetne układy taneczne i malownicze kostiumy. Szukać dramatu na miarę Verdiego też nie należy. Wymowa musicalu, chociaż kończy się tragicznie dla głownych bohaterów, jest optymistyczna, ponieważ nowa władczyni - kobieta na faraonowym tronie - zaprowadza pokój między narodami, uwalniając zniewolonych Nubijczyków. I żyli długo i szczęśliwie. Poza Radamesem i Aidą, rzecz jasna, którzy zostali żywcem zakopani w piasku. Na szczęście nie musieliśmy tego naocznie oglądać. Bo jak wystawiano "Deszczową piosenkę", deszcz padał, a jakże! na połowę widowni. Jeszcze jeden przykład wzorowania się na technologii filmowej. Skoro powstają kina 4D i 5D z towarzyszącymi filmowym obrazom efektami specjalnymi, czemu w musicalu nie może padać na widzów deszcz albo piasek?
Jeden z choreograficznych popisów, szkoda, że nagranie jakieś takie poklatkowe.
Robi wrażenie.
OdpowiedzUsuńKoleżanka była w styczniu i bardzo się jej podobało.
Ja niestety - jak wiesz nie mogłam Ci towarzyszyc. Siła wyższa.Bardzo żałuję.
Ciekawe doświadczenie w zestawieniu z oryginałem operowym. Ale jeden raz wystarczy, chociaż słyszałam opinie, że niektórzy chętnie obejrzeliby po raz kolejny
OdpowiedzUsuńreklama: sprzedaż sadzonek:))Rzadko mam okazję, ale na szczęście, podrzucasz smaczki, za co Ci dziekuję. I jeszcze potrafisz podać w kontekście i odniesieniach do oryginału. Jak zawsze-podziwiam i zazdroszczę.
OdpowiedzUsuńWczoraj zmarł Max von Sydow... takie skojarzenie. Twoja recenzja "Notre-Dame de Paris" wcale nie była łatwa, jeśli już mamy porównywać
OdpowiedzUsuńUwspółcześnianie jest dobrym rozwiązaniem na "przyswajanie"...;o)
OdpowiedzUsuńRóznie to bywa, nie każde uwspółcześnienie ma sens, czasami robione na siłe jak dla idiotów bardziej zniechęca
OdpowiedzUsuńA może właśnie to są adresaci tych "eksperymentów"...;o)
UsuńNie jestem przeciwko uwspółczesnianiu, tylko przeciwko głupiemu uwspółcześnianiu; równanie w dół nie sprawi, że społeczeństwo będzie się rozwijało
Usuń