O tegorocznym laureacie literackiej Nagrody Nobla, a właściwie jednej jego książce TUTAJ
W tegorocznym programie Szalonych Dni Muzyki miotało mną od skrajności do skrajności. No bo tak: japońskie bębny, rosyjski balet, barokowy Rameau i kuplety Marina Maraisa, gruziński taniec z szablami, wiedeńskie walce i muzyka filmowa, kurpiowskie pieśni i tańce słowiańskie, polowanie na dokładkę w rytmie wiedeńskiego Straussa. Słowem, kołomyja (taniec ludowy z terenów Karpackich). Nie da się nawet zamieścić choćby próbek wszystkich odmian muzycznych, wariacji, opisać nastrojów (i strojów), oddać ducha wszystkich koncertów. Ale czego się nasłuchałam, to moje ;-)
O muzyce filmowej Kilara pisałam w poprzednim poście. W koncercie umieszczono też ścieżki muzyczne polskich dobranocek: "Bolka i Lolka", "Koziołka Matołka" i "Reksia", w czym brały udział rzadko widziane w orkiestrach instrumenty, jak kije deszczowe, grzechotki, buki (baki z piszczącym końskim włosiem, grzechotki, dzwonki, piszczałki... No i chór Sinfonii Varsovii! ;-) To żart oczywiście, bowiem chór taki nie istnieje, ale w kulminacyjnym momencie ścieżki dźwiękowej do "Koziołka Matołka" wszyscy muzycy grający z użyciem innych części ciała niż usta chóralnie po koziemu zaśpiewali "beeeee". A następnie widownia chór ten znacznie wzmocniła ;-)
Rozrywka ta nie przeszkodziła podziwiać porywających kompozycji Kilara ("Ziemia obiecana", "Pan Tadeusz", "Trędowata", "Zazdrość i medycyna", "Zemsta"), Lorenca ("Bandyta"), Kazaneckiego ("Noce i dnie") i Krzesimira Dębskiego ("Ogniem i mieczem"). Tym bardziej, że większości towarzyszyła para taneczna dodając ognia muzycznym tańcom. Najbardziej podobał mi się w łącznym orkiestrowym i tanecznym wykonaniu Mazur z "Zemsty", wykonany z wielkim ogniem, przytupem i rozmachem. Natomiast zestawienie Kilara z innymi, a zwłaszcza dwa polonezy: z "Pana Tadeusza" i "Ogniem i mieczem" Krzesimira Dębskiego wyraziście przechyliło sympatię w stronę kompozycji tego pierwszego. Miał on jakąś niesamowitą lekkość i zamaszystość, patrząc na orkiestrę można było wyłapać tyle niuansów, cieniowania melodii, nastroju, emocji. "Polonez Husarii" zaś wydał mi się przyciężki i zbyt patetyczny.
Był to koncert zdecydowanie na wzruszenie się, natomiast przegląd przebojów Czajkowskiego to raczej historia baletu w pigułce, zwłaszcza że opatrzona syntetycznymi komentarzami dyrygenta Jose Maria Florêncio. Rozwalcowaliśmy się na widowni dokumentnie razem z łabędziami, kwiatami i krasnoludkami :-) I dlatego dla kontrastu następny koncert był w stylu tańców ludowych: oberki, krakowiaki, tańce rumuńskie, stylizacje ludowe Pendereckiego, Lutosławskiego, Bacewicz, Bartóka, słynne szable Chaczaturiana i Astor Piazzola. No, tutaj to sobie pozwolę rewoltę i muzyczną wstawkę, bo się okropnie rozmarzyłam. Generalnie Piazzoli nie lubię, nie porywa mnie, ale "Libertango" w aranżacji symfonicznej, ech! to wyjątek.
Na "Barokowe szaleństwo" poszłam rozmarzona. A barok, jak to barok, wysublimowany się okazał, szaleństwa w wykonaniu Ricercar Consort pod kierunkiem Philippe`a Pierlota nie było, tylko o szaleństwie w pieśni w wykonaniu Hanny Bayodi-Hirt z towarzyszeniem violi da gamba, lutni z długą szyjką, czyli teorbą i fortepianem. Kilka rzeczy rzadko słyszanych, ja przynajmniej nie znałam, było bardzo pięknych. Jeśli pada hasło "barok", na myśl najpierw przychodzą Bach, Purcell, Vivaldi, Haendel, Lully, Rameau... A tu pojawił się szesnastowieczny jeszcze Diego Ortiz, mistrz violi Colombe oraz jego uczeń Marin Marais. Nie to, żeby całkiem nieznani, ale kiedyż ja mogłam ich słuchać? Nawet nie pamiętam. Muzyka Maraisa znana jest jednak choćby z filmu "Wszystkie poranki świata":
No i po tej nastrojowej muzyce baroku zabrzmiał japoński bęben. Najpierw co prawda był Czajkowskiego Koncert skrzypcowy D-dur z solistką Aleną Baevą i samurajskim dyrygentem Eiji Oue, który tak spektakularnie dyrygował aż chwilami żałowałam, że solistka mu przeszkadza ;-) Co do bębna wielkiego i czternastu małych, jak wspomniałam poprzednio, była to kompozycja współczesnego japońskiego kompozytora i miała nawet partyturę wraz z instrumentacją na całą symfoniczną orkiestrę. Po Czajkowskim jednak wydawało się to krzykliwe i rwane, niemniej sama linia bębna/bębnów miała zadziwiająco czytelną melodię, choć bardzo patetyczną, bojową i heroiczną. No, taką samurajską po prostu. Nic tu więcej nie napiszę, tylko dam ilustrację. Co prawda jest to inna kompozycja, ale tego samego kompozytora i gra ten sam solista - Eitetsu Hayashi. Dla chętnych zagadka: ile lat ma solista? Cały koncert trwał co najmniej pół godziny, a on tak walił cały czas ;-)
Na koniec dzisiejszego przeglądu Kwadrofonik - jest to czteroosobowy zespół grający na dwóch fortepianach i szeregu dziwnych, wręcz dziwacznych instrumentach o charakterze perkusyjnym, bo to i dzwonki, i misy, i marimba, i elektronika, a fortepiany też niezbyt normalne, znaczy preparowane, bo czasem brzmią jak perkusja, jak organy, albo w ogóle nie wiadomo, który instrument akurat prowadzi linię melodyczną. Słowem, zespół eksperymentalny, choć muzyka klasyczna, bo grają Lutosławskiego, Bartóka czy Szymanowskiego, a w ogóle to tworzą i nagrody zdobywają za szeroko rozumianą muzykę folkową. W Szymanowskim inspirowanym pieśniami ludowymi stworzyli atmosferę nieziemską, coś pomiędzy Kolbergiem a kosmiczną muzyką sfer. O zespole słyszałam od dawna, lecz na żywo słyszałam ich po raz pierwszy. Mnie się podobało, wielu obecnym na widowni też, choć słyszałam też opinie sceptyczne. Nie da się ukryć, że wyobraźnię muzyczną prezentują niesamowitą. Jakby wchodziło się w świat muzycznej baśni. Gdybym miała porównać do czegoś znanego, to powiem tak: koncert był bardziej fantastyczny i łamiący ustalone prawa fizyki dźwięku niż "Alicja w Krainie Czarów" łamiąca prawa przestrzeni i czasu. Muzyka mistyczna nawet, wymagane pełne skupienie, może zamknąć oczy i dać się wciągnąć w opowieść?
Mnie ten utwór mocno wzrusza.
Czy to wszystko? Oczywiście, że nie, ale odcinek dzisiejszy zrobił się długi. O boskich Apollonach będzie następnym razem. Zasługują na całkiem osobny wpis :-)
Uwielbiam to Twoje szaleństwo !!
OdpowiedzUsuń(Pozdrów Koleżankę...;o))
Z daleka to można sobie uwielbiać,gorzej mają ci,którzy mają ze mną do czynienia na co dzień ;-) Ale ja na siebie nie narzekam:-)
UsuńAleż wspaniałości na niedzielny poranek.
OdpowiedzUsuńDziękuję serdecznie.
Tak,to były wspaniałości:-)
Usuńczy Twoja doba ma 24h? Czas jest emocją?
OdpowiedzUsuńA wiesz, to ciekawe, są przecież teorie głoszące subiektywność czasu, więc może emocje są tutaj całkiem na rzeczy jako metoda zakrzywiania czasoprzestrzeni; jeszcze trochę i zbudujemy nową teorię względności ;-))
UsuńWszystko mnie się podobało. :) .
OdpowiedzUsuńMnie też :-)))
Usuń