Dobrze jest żyć w krainach nieoczywistych, ponieważ ich granice zawierają w sobie więcej przestrzeni, niż wskazuje geografia. Nawet ograniczenia geometrii bywają złudne i niektórzy potrafią w nich organizować wielopokoleniowe istnienie. W drewnianej dwuizbowej chałupie ogacanej na zimę liśćmi i słomą mieszkały rodziny z dziećmi, wnukami i prawnukami, którzy dzisiaj budują dla siebie trzystumetrowe imitacje pałacyków zasiedlane koniec końców przez starzejącą się parę porzuconą przez progeniturę na samotność. Na przeciwnym biegunie, a raczej w środku wsi pęcznieje, puchnie wręcz dom, obrastający w dobudówki, naddasza, podpiwniczenia, balkony i tarasy. Zajmuje już całą przestrzeń działki, która dzielona od czterech pokoleń na coraz węższe pasma, pozostała trzynastometrowej szerokości kiszką ciągnącą się od lasu na południu do gościńca na północy. A co mają powiedzieć właściciele obdarowani w spadku tzw trzecizną, czyli wstążką ośmiometrowej szerokości? Toż na tym nawet traktorem z pługiem nie zawróci, a o użyciu kombajnu nie ma co marzyć. Dlatego jest ciasno. Chałupa przy chałupie, okno naprzeciw okna, drzwi w drzwi. Koty i tak nie uznają miedzy i wałęsają się po całości jak po swoim. Niektórzy mieszkańcy także. Wczesnym rankiem, gdy mgła przykrywa łąki za stodołami, albo wieczorami, gdy gospodarze zajęci obrządkiem uciszają nerwowo szczekające psy, nachodzą spuszczone z oka warzywne ogrody i sady zabierając z grządek i drzew jak ze straganów na jarmarku wszystko, co można zjeść. Różnica tylko taka, że na targu musieliby zapłacić, a tutaj znikają bez słowa skąd przyszli. Najczęściej za sąsiednim zagonem mają jednoizbowy dom okolony resztkami płotu z nieistniejącą od dawna furtką. To jedni. Ale są i drudzy. Ci wybudowawszy trzynastometrowej szerokości gmach, czyli od miedzy do miedzy, w miejscu, gdzie dawniej wyrzucano gnojówkę teraz stawiają fontannę. Schowana jest więc za domem, nie na widoku, bo jej obecność tak dziwaczna na tle kasztanowego starodrzewia i bocianich gniazd na słupach wzbudza zdumienie poparte często znaczącym kółkiem na czole. Odkąd letnie, a nawet wczesnowiosenne upały zmusiły wielu do mozolnego wożenia wody na warzywniki, a potem władze samorządowe kategorycznie zakazały podlewania pól i trawników, fontanna też wyschła i stoi szara jak niezrealizowany sen beduina. Wszystko, co nowe, jest tu podrabiane i dopiero gdy się zestarzeje, zniszczeje, zetleje i rozkruszy, nabiera jakiegoś znaczenia. Najtrwalsze bywają prowizorki, jak mówi przysłowie i blaszany płaski prostopadłościan Urzędu Gminy jest tego najtrwalszym dowodem. Stoi już 40, może 50 lat. Wygląda jak nieco większy kontener. Miał być tymczasową siedzibą, został prawie zabytkiem. Nowy gmach jest wciąż w budowie, aczkolwiek widać już przeszkloną fasadę i geometryczny postmodernizm bryły. W każdym razie trudno będzie uwierzyć, że to wszystko istnieje naprawdę, że nie jest odbiciem, cieniem, fatamorganą albo parodią. W miejscowych nazwach przetrwała zapomniana już dzisiaj historia, geografia i przestrzeń inaczej niegdyś poukładana. Gościńcem nazywa się asfaltowa szosa, po której śmigają zabytkowe motory i auta na doroczne zloty, przejeżdżają dudniące ciężarówki z towarem do supermarketów i mlecznobiałe lub srebrne cysterny z ostrzegawczymi obrazkami. Dawniej była to pylista polna droga, gościniec pozwalający ominąć wsie i dojechać do długich kiszek wąskich pól ciągnących się od lasu na południu do lasu na północy. Na skrzyżowaniu z poprzecznym traktem pozostał drewniany krzyż na lekkim wzniesieniu zwanym Osterią. Na pytanie, gdzie posiano proso albo gdzie ktoś posadził tytoń, słyszało się w odpowiedzi "na Osterii". To znaczy tam, na łuku zakrętu dawnego gościńca. Oczywiście stała tam niegdyś austeria, czyli żydowska karczma, skupiająca okolicznych chłopów przy wódce i grajkach. Austerii dawno nie ma, ślad po niej zaginął, z gościńca zrobiono główną trasę przelotową z polsko-ukraińskiego pogranicza do rozjazdowego węzła, od którego można udać się w każdą stronę świata. Droga przez wieś spadła do rangi lokalnej, ślepo zakończonej chałupą jak szyjka butelki korkiem. Nic tędy nie jeździ. To znaczy nic poza prywatnymi samochodami mieszkańców. W każdym razie na publiczną komunikację nie ma szans. Mimo to kiedyś wszędzie było bliżej, bo po obu stronach wioski pola poprzecinane były ścieżkami prowadzącymi wprost do przystanków PKS-u. Przecinało się zaorane pola, przekraczało się depresyjną zawsze mokrą łączkę po rzuconcyh na wierzch pięciocalowych balach, dudniło się po co roku odnawianym mostku nad potokiem i ostatni kawałek po prostej pod górkę, obok sklepu, szkoły, kościoła i gminnego "blaszaka" na wprost przystanku. Nie ma dzisiaj ścieżek przez pola. Po wyasfaltowanej szosie jeżdżą nastolatki na skuterach i rolkach. Pola i łąki pozostały daleko, poza sferą zainteresowania współczesnych dzieci. Nawet pójść na wodne pałki się nie da, bo nie ma którędy, a mostek zdaje się utracił ze środka deski i woda w potoku bez przeszkód może patrzeć prosto w niebo. Cała okolica wygląda na nieczynną. To właśnie tam, gdy jeszcze okolica była czynną stroną świata, na ścieżce przez sam środek pól i łąk, spotkałam Jesień w ludzkiej postaci. U schyłku dnia stara kobieta w grubej spódnicy i kaftanie, w kwiecistej chustce na głowie, niosła na plecach wiązkę patyków przewiązaną dużą płachtą, część snopka słomy, a do jednej żerdzi przytwierdzony miała woreczek foliowy z grzybami. Z przodu pod brodą płachta związana była w gruby węzeł. W jednej ręce trzymała gruby krzywy kostur, którym się podpierała. Patrzyła przed siebie i szła na wprost w sobie tylko wiadomym kierunku. W jej oczach odbijało się minione lato i nadzieja na zimowy sen. Nigdy nie dowiedziałam się, kim była i gdzie mieszkała. Nigdy więcej jej nie spotkałam. Świat jest teraźniejszością i ma gdzieś opowieść.
Cytaty kursywą z "Jadąc do Babadag" Andrzeja Stasiuka
wciąż jedziesz, wciągnęła Cię ta podróż...
OdpowiedzUsuńMam dobrych przewodników :-)
UsuńCałe nasze życie jest podróżą.
OdpowiedzUsuńDobrze, jeśli mamy wspaniałych przewodników. Ale często my sami - nawet o tym nie wiedząc - jesteśmy tymi przewodnikami.
Zachwyca mnie sposób patrzenia wielu pisarzy. Zachwyca mnie to, że widzą właściwie wszystko. A przede wszystkim to, czego zwykli ludzie nie widzą.
Widzą i odkrywają przed czytelnikami "niewidzialne" światy; najbardziej zdumiewa mnie czasem fakt, że pisarz czy poeta napisze coś tak oczywistego, że aż sama się zastanawiam, dlczego nikt wcześniej na to nie wpadł.
UsuńTo o naszym Wrzosowisku !! ;o)
OdpowiedzUsuńOczywiście, to jest o każdym Wrzosowisku w Polsce ;-)
Usuńopis o moim nadbużańskim Podlasiu , ale w Wajkowie są jeszcze płoty drewniane i chaty . Po polach można chodzić ....wyrwałam się z chaosu zbudowanego przez rozwój cywilizacji . Dzisiaj żyję inaczej . Serdeczności
OdpowiedzUsuńO, sa jeszcze płoty drewniane, widuję je :-) Stasiuk by Ci się więc spodobał, bo on z premedytacją opisuje miejsca poza cywilizacją. Znajduje tam, w tych zpaomnianych miejscach dowody na wieczne trwanie teraźniejszości, zupełnie inny rytm życia.
UsuńCałkiem niedawno widziałam takie drewniane płoty - w Krainie Łemków...
UsuńJest jeszcze parę miejsc z drewnianymi płotami, też takie znam, całkiem niedaleko :-)
Usuń