Ponieważ pierwsza część wrażeń z lektury "Portretu damy" była na tym blogu, a nie na Okolicach książek, więc i tutaj będzie część druga. Dobrnęłam do końca już jakiś czas temu, ale dopiero dzisiaj zebrało się na pisanie. Zdecydowanie druga część nabrała tempa, jeśli chodzi o wydarzenia i czas, który nagle przeskakuje jakieś dwa lata. Bohaterka, Isabel wychodzi za mąż i zostaje panią Osmond. W tym momencie, a właściwie jeszcze wcześniej, gdy poznaje madame Merle, rzecz cała zaczyna w coraz większym stopniu przypominać "Niebezpieczne związki" Laclosa, powieść niemal dokładnie sto lat wcześniejszą. Trudno się oprzeć wrażeniu, że Henry James Laclosa doskonale znał. Isabel nieświadomie wpada w sieć intrygi snutej przez madame Merle wespół z jej dawnym kochankiem Osmondem. Ma w tym swój ważki prywatny interes, ale nie będę spoilerować ;-) W każdym razie moje rozczarowanie wzrosło. W drugiej części książki analiza psychologiczna bohaterki, tak intrygująca na początku, stopniowo ustępuje miejsca niemal opisowi behawiorystycznemu. A im bliżej końca, tym bardziej odczuwa się powierzchowność analizy psychologicznej. Motywacje Isabel, której mąż niczym pan Graba Orzeszkowej zaraz po ślubie ujawnia nikczemną naturę ukrytą pod maską wykwintnych manier, nie są przekonujące. Poza tym już sama decyzja poślubienia Gilberta Osmonda jest z gruntu naciągana. Jakby autor zamierzał po prostu zilustrować z góry założoną tezę, nie zważając na prawdopodobieństwo psychologiczne. A może rzeczywiście najbardziej prawdopodobne jest, że kiedy wszyscy wokół mówią dziewczynie, że jej wybranek jest absolutnie nieodpowiedni, to ona tym bardziej brnie w toksyczny układ na przekór całemu światu? No nie wiem, nigdy nie byłam w takiej sytuacji i trudno mi zrozumieć, że bohaterka, która w bardzo młodym wieku stopniowo uświadamia sobie wagę niezależności i robi wszystko, żeby tę niezależność i swobodę smakowania świata pogłębiać, w momencie, kiedy finansowo staje się rzeczywiście niezależna od nikogo, nagle nie pragnie niczego innego, tylko uwikłać się w nieodpowiednie małżeństwo. Dotąd uważnie analizowała swoją sytuację i rozsądnie podchodziła do decyzji; teraz nagle traci rozsądek oraz rezygnuje z życiowych aspiracji. Bez sensu zupełnie. Autor wcale bowiem tak usilnie nie buduje wcale zauroczenia i ślepej miłości jako motywacji! Czymże więc kieruje się Isabel? Przyznaję, nie wiem. Jestem rozczarowana.
Paradoksalnie więcej życia nabiera w tym kontekście umierający Ralph, który przed śmiercią dostrzegł jak pomylił się w swoich oczekiwaniach co do losów Isabel. Głębszego wymiaru nabiera lord Warburton, ba, nawet pierwszy wielbiciel Isabel, Caspar Goodwood okazuje się coraz bardziej interesujący jako postać literacka. Autor widać nie miał już pomysłu na swoją bohaterkę. Zrobił z niej cierpiętnicę na modłę pozytywistycznej powieści Orzeszkowej - nie przypadkiem wspomniałam wyżej pana Grabę, który robił wszystko, żeby złamać żonę, zniszczyć jej psychikę. No ale, na litość, Isabel miała inny punkt wyjściowy! Była osobą bardziej świadomą swoich uczuć i międzyludzkich relacji, jej aspiracją było poznawanie ludzkich charakterów, w osobie ciotki, pani Touchett miała naoczny przykład, jak może postąpić kobieta, której małżeństwo nie satysfakcjonuje, nawet gdy nie chce oficjalnie się rozwieść i zerwać całkowicie stosunki z mężem. Tymczasem pani Touchett, od lat mieszkająca we Włoszech i zaglądająca do domu mężowskiego raz w roku na miesiąc czy dwa, stanęła na wysokości zadania i osobiście czuwała zarówno przy umierającym mężu, jak i później synu, nie tracąc ani odrobiny ze swojej wyniosłej i oschłej niezależności.
W kontekście załamania się linii osobistego rozwoju bohaterki tytuł powieści jawi mi się jako głęboko ironiczny. Jakiż to portret damy, której z wielkich aspiracji zostaje prezent z 70 tysięcy uczyniony zwykłemu oszustowi, łowcy posagu? To raczej portret głupiej prowincjonalnej gęsi ;- )
Znam z życia kilka takich przykładów "samozniszczenia"...;o)
OdpowiedzUsuńCzyli rzecz z życia wzięta?...
Usuńemocjonalnie przyjęłaś fabułę. Teraz modne wolne związki, również z powodów materialnych - jak już nie ma co, liczy się wkład państwa:)))
OdpowiedzUsuńNie, nie emocjonalnie, lecz na logikę, która się kupy nie trzyma;-) To jest po prostu nieprawdopodobieństwo. A ja jednak oczekuję, że fabuła powinna być prawdopodobna. Ostatnio właśnie czytałam wywiady z różnymi pisarzami i jeden z nich powiedział, że literatura jest jak życie, tylko bardziej prawdopodobna.
Usuń