poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Ludowa Europa

      Dwunasty Jarmark Jagielloński w Lublinie zgromadził rzesze turystów i kilkuset wystawców z siedmiu krajów na 180. straganach. Liczby robią wrażenie, ale konkretniej będzie podać kraje, z jakich pochodzili: Białoruś, Litwa, Ukraina, Słowacja, Węgry, Maroko i oczywiście Polska.  Tak, tak, Maroko też, chociaż w tytule jest Europa. Słowem, jarmark się rozrasta. Obawiam się, że więcej straganów już się nie zmieści, a i tak zajmują niemal całe Stare Miasto i deptak na Krakowskim Przedmieściu. Wędrowanie między nimi jest jak zwiedzanie starodawnych kultur. Z jednej strony dymią kowalskie stoiska, dźwięczą blachy, syczą hartowane żelaza,  z drugiej opoczyński zespół ludowy śpiewa starodawne pieśni, a z daleka dobiegają wysokie tony drewnianych i glinianych fujarek, piszczałek i okaryn. Zatrzymałam się przy duecie lirnika i skrzypka z Ukrainy. Dziadek z pomarszczoną twarzą kręcił korbową lirą, młody czarnobrody zawodził nostalgicznie na skrzypeczkach. Do futerału wpadały drobne monety. Na drugim krańcu jarmarku młody, lecz również brodaty muzyk i garncarz z Białorusi uczył grać na glinianych świstawkach i okarynach. "Zagra pan na baranku?" I słychać tony wysokie jak z górskich hal. "A żabka jak śpiewa?" "To okaryna"- pada wyjaśnienie i leci tęskna melodia wzdłuż deptaku. Każda gliniana figurka miała dziurkę, przez którą sprzedawca przewlekał rzemyczek i zawieszał na szyi kupującego. A na Grodzkiej usadowiła się rodzinna kapela, najmniejszy chłopiec wystukiwał rytm na bębenku. Wokół przystawał wielojęzyczny tłum. Niektórzy w pół kroku, inni z pierogiem w ręce, a ktoś jeszcze w tradycyjnym ukraińskim wianku na głowie. Nie pamiętam już, z jakiego kraju pochodziły misterne słomiane opaski na włosy. Natomiast tłok największy zrobił się przy węgierskim straganie z piernikami z Debreczyna. I ja też skosztowałam zanim przystanęłam przy ulubionych huculskich wzorach. Ostatecznie wyjechałam z lnianym obrusem z Mińska, torebką z haftem łowickim, misterną słowacką broszką do kapelusza oraz kartkami pocztowymi z koniakowskimi koronkami (niedługo pofruną w świat). Bo koronki w tym roku były tematem przewodnim, a koniakowskie szczególnie królowały na straganach i na wystawie. Koronkarstwo wciąż jest sztuką, w której mistrzostwo przychodzi z wiekiem. Trzeba mieć w palcach całe wieki tradycji i lata praktyki, by jak 83-letnia koronczarka z Koniakowa móc stworzyć własną wersję serwety z innym "kwiotkiem" w każdej kolejnej warstwie.  Ech, za mało czasu, aby jednego dnia obejrzeć i wchłonąć wszystko. W "Pożegnaniu z Afryką" nad kawą Jamaica Blue Mountain planowałam już przyjazd za rok.
   
Muzyczny akcent na stoisku kowalskim:

6 komentarzy:

  1. W tym samym "Pożegnaniu z Afryką" co wtedy???

    To całkiem duzo sobie przywiozłaś z Jarmarku.

    Nie napiszę że zazdroszczę, bo to jasne jak słońce. Ale zycie płata niespodzianki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym samym :-) Miałam ochotę na więcej,ale że jestem kontuzjowana i za wiele dźwigać nie mogę,tym razem odpuściłam sobie "skorupy";-)

      Usuń
  2. pojadę z Tobą za rok, jak los pozwoli

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłoby wspaniale! W Lublinie jest bogata oferta noclegowa, mogłabyś przyjechać na dwa dni, ale byśmy zaszalały ;-)

      Usuń
  3. To do Koniakowa mam bliżej...;o)

    OdpowiedzUsuń