Co przedstawia poniższa grafika?
Dla zwycięzcy przewidziana nagroda.
Co przedstawia poniższa grafika?
Dla zwycięzcy przewidziana nagroda.
Klasykę rozumiem tutaj szeroko, jako dorobek i umiejętności, które dzisiaj są w zaniku. Jest muzyka klasyczna, jest klasyczna architektura czy malarstwo, ale są też pewne nawyki, wzory zachowania, umiejętności, traktowane często jako niemal archaiczne, zwłaszcza przez młode cyfrowe pokolenie. Kiedyś kindersztuba pozwalała odnaleźć się w towarzystwie i w świecie wyższych sfer, dzisiaj niewiele osób wie, co to znaczy. Podczas studiów miałam koleżankę, która przejawiała efekty dawnej kindersztuby i czasami jej tego zazdrościłam. Potrafiła na przykład zjeść kruszące się ciastko, nie zrzucając na talerzyk ani stół nawet jednego okruszka. Podziwiałam, jak ona to robi i sama próbowałam się tej umiejętności nauczyć. Raczej z mizernym skutkiem. Z kolei moja stryjna pochodząca ze Lwowa to jeszcze inny wymiar dawnej klasycznej kindersztuby. Podawała herbatę i kawę zawsze w dopasowanych do napoju filiżankach. Mało tego, żeby filiżanka zyskała jej akceptację, musiała mieć nie tylko odpowiedni kształt, ale i brzeg czarki. Powinien być cienki. Oczywiście i dzisiaj wiele osób używa filiżanek, ale przyznajmy, kto wie czym się różni filiżanka do kawy od filiżanki do herbaty? I kto zwraca uwagę nie na ozdobne kwiatki, tylko na jakość porcelany, profil i grubość brzegu? Ale przynajmniej niektórzy wiedzą, że nie wiedzą. Kiedyś wieczorem dzwoni moja komórka. Znajomy głos pyta: "Słuchaj, jestem na przyjęciu, jest stolik kawowo-herbaciany i dwa rodzaje filiżanek, jaką mam wziąć do kawy?" Innym razem pewna pani domu elegancko wyposażyła kuchnię i salon i zaprosiła na uroczystą kolację. Stół zastawiony, tylko jeszcze nie było kieliszków. "Nie wiem - mówi - jakie podać kieliszki do wina. Mam wszystkie rodzaje i kształty, ale nie wiem, które do czego".
To oczywiście anegdotyczna strona zjawiska. Ale są też inne. Na przykład pisanie listów. Kto dzisiaj potrafi napisać list na trzy strony A4? Oczywiście nie na papierze do ksero czy kartkach wyrwanych z zeszytu dziecka, tylko na prawdziwym papierze listowym. Już niewiele osób, znam tylko dwie. Tymczasem może się ta umiejętność przydać. W kilku kryminalnych opowieściach Agathy Christie pisanie listów dawało alibi podejrzanej osobie. Przy stole można było też powiedzieć, że ma się do napisania kilka listów, co pozwalało opuścić przyjęcie na dobry kwadrans czy więcej, żeby odpocząć od nudnego towarzystwa. Nikt się nie obrażał, bo kiedyś pisanie listów i odpisywanie na nie było czynnością częstą i konieczną. Kontakt listowny daje czas do namysłu. Nie ma presji, że muszę odpowiedzieć natychmiast, jak w przypadku e-maila czy esemesa. List czasem pisze się kilka dni, zaczyna i dopisuje coś, rozwija się wątki, dodaje nowinki. I wysyła dopiero, gdy przybędzie pocztylion... Żartuję, ale na wsi poczta jest daleko, muszę się specjalnie wybrać, żeby list wysłać, a że umyślnego posłać nie mogę, więc zwykle list czeka na okazję podwózki. À propos, kto wie kto to jest umyślny? ;-)
No i ta muzyka klasyczna. Może być sobie nowoczesny film, performance, cyrkowe atrakcje i akrobacje, mogą być fajerwerki, króliki z kapelusza i laserowy pokaz, a w chwilach uroczystych i chwilach grozy najlepiej sprawdza się klasyka. Zadok the Priest Händla ma zastosowanie w obu wymienionych przypadkach: jako element uroczystej brytyjskiej koronacji i w filmie kryminalnym dla podniesienia napięcia. Ten uroczysty hymn koronacyjny został skomponowany w 1727 roku na koronację Jerzego II Hanowerskiego i niedawno można go było usłyszeć podczas koronacji Karola III. Wikipedia podaje co najmniej pięć filmów, przeważnie o tematyce dynastycznej, gdzie wykorzystano ten utwór. A ja znam jeszcze The Body in the Library na podstawie powieści Agathy Christie, gdzie instrumentalny wstęp kompozycji Händla buduje pełne napięcia tło i pojawia się na początku jako zapowiedź smutnej zbrodni, a na końcu podsumowuje smutną prawdę o mrocznej naturze człowieka. Nie jestem pewna czy kompozytor byłby z takiego zastosowania zadowolony. Trzeba jednak przyznać, że pod instrumentalną introdukcję przed wejściem chóru można podstawić wiele różnych znaczeń.
Z kimkolwiek rozmawiam każdy twierdzi, że denerwują go reklamy w telewizji. Godzina rozpoczęcia programu czy filmu nigdy się nie zgadza z faktycznym czasem emisji, bo najpierw lecą reklamy. Przerwy reklamowe w filmach są nieraz podwójnie długie, w czym szczególnie celuje Polsat. Najpierw określony blok reklam, potem wstawka zapowiadająca najbliższe filmy i znowu ten sam blok reklamowy. I tak z godzinnego filmu można zrobić prawie dwugodziną emisję rzekomego hitu. Tylko że przy drugiej serii tych samych reklam ja już zapominam, o czym jest ten film, więc po co dalej oglądać? Wyłączam telewizor.
Czy robią tak inni, nie wiem, ale przełączanie na inny kanał jest powszechne,
podobnie jak wychodzenie w tym czasie do toalety czy do kuchni. W wieczornym
programie dłużyzny reklamowe wykorzystuję często na umycie głowy. Czasu w sam
raz, żeby nie tylko umyć, ale nawet koloryzujący szampon nałożyć, a na
następnej reklamie spokojnie i dokładnie spłukać farbę.
Wystarczy poczytać komentarze internautów czy porozmawiać z ludźmi, a sondaże
to potwierdzają, że nikt nie lubi głośnych reklam i albo się ścisza, albo
przełącza na inny kanał. Niestety, czasami to nie wystarcza, bo nadawcy jakby
się umawiali i reklamy są emitowane w tym samym czasie. Jedyne wyjście,
wyłączyć telewizor. Mimo to reklamy wciąż są za głośne i za długie, a często
nudne, głupie i obraźliwe.
Znawcy tematu twierdzą, że siła reklamy działa na człowieka nawet wtedy, gdy jest on
przekonany o swojej na nią odporności. Podświadomość zapamiętuje dźwięki,
kolory, markę i w chwili ujrzenia produktu w sklepie nie wiesz nawet, że
kupujesz, bo pamiętasz. Większość szczyci się tym, że wybiera produkty
racjonalnie, kierując się innymi kryteriami, rozsądkiem, rzeczywistymi
potrzebami, etykietą, opinią sprawdzonych i zaufanych osób. Autorzy reklam się
tymi przekonaniami nie przejmują, bo wiedzą, że są złudne. Ba, podobno nawet
nie jest konieczne, aby widz wiedział, CO jest reklamowane, a i tak reklama
zadziała. Nie ma powodu, by odrzucać wyniki badań, które potwierdzają te
opinie tylko dlatego, że psują nasze samopoczucie, nasze myślenie o sobie jako
istotach rozumnych.
Ja się przyznaję, że co prawda nie jestem blondynką, ale jestem idiotką. Nie
potrafię wskazać, co kupiłam pod wpływem reklam, za to potrafię wymienić
CZEGO NIE KUPIŁAM. Odkąd pojawiła się bazująca na obrazie przemocy reklama
frugo, nigdy już nie kupiłam ani tego napoju, ani innego tej firmy. Odkąd pan
Chajzer zaczął zaczął podrzucać do domów polskich gospodyń wizir, przestałam
kupować ten proszek. Telewizyjni dentyści w białych fartuchach skutecznie
zniechęcili mnie do kupowania sensodyne, colgate, colodentu i paru innych
wybielaczy do zębów. Nie założyłam i nie założę konta ani nie polecę po
kredyt w ING Banku Śląskim czy Getin Banku, ponieważ to nie są najlepsze role w
karierze zawodowej Marka Kondrata i Piotra Fronczewskiego. Wymieniać dalej?
Tak, przyznaję się, robię zakupy pod wielkim wpływem reklam, w moim przypadku są one bardzo skuteczne: skutecznie mnie zniechęcają. Wzięłam na serio reklamę Media Markt nie dla idiotów i świadomie omijam go z daleka. Kompletna ze mnie idiotka, czyż nie?
Ps. tekst napisany w 2010 roku.