poniedziałek, 27 lipca 2020

Światowa kariera po sześćdziesiątce

     Żyjemy w epoce kultu młodości, młodej kreatywności, młodzi gniewni chcą od razu na starcie zdobywać sławę i dużo zarabiać. Nie dla nich cierpliwe dochodzenie do mistrzostwa. Bez różnicy czy chodzi o mistrza w sporcie, czy mistrza zawodowego fachu. A już w szerokiej dziedzinie kultury i sztuki sławę i karierę zdobywa się nie tyle dzięki mistrzostwu, co dzięki reklamie i odpowiednim menedżerom. Największe gaże aktorskie dostają naturszczyki wywindowani przez reklamę i wszechobecny kult pięknego wyglądu, hity filmowe to nie dzieła warsztatowo dobre, lecz skandalizujące, najpoczytniejsi pisarze zdobywają sławę nie pisarstwem, lecz wypowiedziami obliczonymi na wsadzanie kija w mrowisko... Na marginesie, zaiste zadziwiający paradoks, że aktorzy zdobywają uznanie nie graniem, lecz wyglądaniem, modelka nie wyglądem, tylko kreowaniem się w  roli eksperta od diety, wychowywania dzieci po ekologię, pisarze zaś nie pisaniem, tylko gadaniem, a dziennikarz nie poprzez informowanie, lecz politykowanie. Totalne pomieszanie funkcji i ról społecznych. Czy w świecie odwrócenia wartościowania medialności jako mistrzostwa a prawdziwego mistrzostwa jako nudy dla starych zgredów można zaistnieć po sześćdziesiątce? Zaistnieć w sensie rozpocząć karierę artystyczną, osiągnąć mistrzostwo, zdobyć rzeczywistą światową sławę i co więcej, być docenianym.
    Gilbert Garcin był właścicielem firmy i sklepu sprzedającego lampy. Nie interesował się specjalnie sztuką, zapewne nie bardzo też miał na to czas. W dzieciństwie oglądał czarno-białe filmy w kinie prowadzonym przez jego dziadka. To wszystko. W wieku 65. lat przeszedł na emeryturę. Trochę z nudów, jak twierdzi, zrobił kilka zdjęć i wysłał na konkurs, zdobywając pierwszą nagrodę, dzięki której przeszedł kurs fotograficznego montażu. W wieku osiemdziesięciu lat miał wypracowaną własną technikę tworzenia fotograficznych obrazów, posługiwał się tradycyjną, ręczną techniką montowania postaci ludzkiej w scenerii surrealistycznego pejzażu i został znanym na całym świecie fotografem, a wystawy jego prac można było oglądać niemal na wszystkich kontynentach, choć na początku drogi zawodowcy operujący skomplikowanymi programami grafiki cyfrowej twierdzili, że tak się nie robi, tak się nie fotografuje. Ale to nie oni mieli rację. Ludzie przychodzący na jego wystawy wychodzili zakochani w tych czarno-białych fotografiach.  "Nie planowałem tego" - zarzeka się w dokumentalnym retrospektywnym filmie - "trochę przez przypadek". 
     Gilbert Garcin został mistrzem bez cyfrowej obróbki, bez wielkiego fotograficznego zaplecza; jego atelier mieściło się w starym budynku, niemal szopie w rodzinnym mieście, gdzie zgromadził potrzebne rekwizyty: wycięte figurki własnej postaci uchwycone w różnych pozach za pomocą samowyzwalacza, podobnie wycięte figurki żony, pudełka, kostki różnej wielkości, z których budował scenografię, sznurki, patyczki, kamyki, kartony, parę garści piasku. Garcin wykorzystywał  przedmioty do tworzenia iluzji, a bawiąc się proporcją, uzyskiwał efekt wielkiej metafory życia. Nigdy nie ukrywał swojej techniki: "Chętnie zdradzam swoją tajną recepturę, bo jestem przekonany, że nikomu nie będzie się chciało robić tego samego".  Współcześni - o wiele młodsi od niego fotograficy - wolą szybsze cyfrowe technologie, które pozwalają na niemal nieskończone retuszowanie. Zdjęcia Garcina są analogowe, możliwe było tylko manipulowanie kontrastem. 
      Ważne są podpisy, choć - jak mówił - wymyślanie tytułów jest najtrudniejsze. Na zdjęciach jet zawsze on sam, ale nie jako osoba z nazwiskiem, a jako Każdy, człowiek - bohater współczesny. Podobnie wykorzystuje figurki zdjęć żony - dzięki nim fotografia staje się wypowiedzią na tematy uniwersalne o relacji w związku dwojga ludzi. Gilbert i Monique przeżyli razem ponad 50 lat, zdjęcia z ich postaciami obrazują różne etapy i zdarzenia, jakie mogą się pojawić w związkach. Postacie, przedmioty w zmienionej, powiększonej skali, ascetyzm tworzywa, metaforyzacja przestrzeni i tytuł tworzą całość - surrealistyczny obraz, a  przecież tak ściśle związny z realnym życiem. Jak zauważają krytycy, zdjęcia Garcina opowiadają życiową epopeję. Czasami w układach przestrzennych i motywach można odnaleźć aluzje do znanych dzieł malarskich lub filmowych, jak "Czarnego kwadratu" Malewicza czy filmów Bustera Keatona. Nawiązania są podszyte humorem, a spojrzenie na samego siebie - bo przecież mimo wszystko figurka to on sam, tylko w pewnej przyjętej konwencji, roli  -  "nie jest zbyt poważne. Czasem robię coś z przymrużeniem oka. To rodzaj nabierania dystansu" - mówił.. 

      Gilbert Garcin zmarł 17 kwietnia 2020 roku w Marsylii. 


       Młyn zapomnienia


W toku


Malewiczowie wybierają dywan (zabawna aluzja do obrazu "Czarny kwadrat na białym tle" Malewicza)


Ratujmy przyrodę


Zerwanie



6 komentarzy:

  1. Dziękuję za przybliżenie tej postaci, nie znałam - a zdjęcia piękne i przejmujące.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, uważam, że warty jest poznania, a fotografie Garcina łączą piękno i humor z głęboką refleksją, trudno przejść obojętnie

    OdpowiedzUsuń
  3. Ty sobie pewnie wędrujesz po Polsce a ja tu czytam co napisałaś /tu i tam/
    I zgadzam się z Tobą...że nie tylko młodzi są warci zauważenia...

    OdpowiedzUsuń
  4. Taaak, wędruję... z domu do ogrodu, z ogrodu na pole i z powrotem... proza letniego życia, nawet koncert mi przepadł

    OdpowiedzUsuń
  5. W końcu coś co znam...;o)
    Takie zdjęcia potrzebują dystansu do życia i wielu doświadczeń, więc Młodzi wymiękają...;o)

    OdpowiedzUsuń
  6. Czyli jesteś jeszcze jednym dowodem, że naprawdę zyskał powszechną popularność, to wspaniałe! I to prawda, nikt młody takich zdjęć by nawet nie wymyślił...

    OdpowiedzUsuń