czwartek, 19 kwietnia 2018

Dopóki istnieje Europa

     Bez obaw, to nie będzie wieszczenie końca naszego świata, naszego kontynentu, naszej kultury, chociaż, w jakimś sensie, jednak koniec nastąpił. Koniec złotej ery europejskich festiwali muzycznych, których migotliwą historię, urozmaiconą niezliczonym bogactwem anegdotycznych  smaków,  opisuje Janusz Ekiert. Zaczynają się wiosną i stopniowo opanowują bardziej i mniej znane centra kulturowe, centra turystyki oraz zapomniane a często starożytne miejscowości od Atlantyku po wschodnią granicę Europy. Tą granica wschodnią jest Warszawa, gdzie od 1956 roku odbywa się Warszawska Jesień - międzynarodowy festiwal muzycznej awangardy, o którym John Cage twierdził: "Publiczność warszawskiej jesieni jest elegancka: nigdy nie gwiżdże podczas wykonywania moich utworów, tylko zawsze po".
   
      Pobieżnie kalendarz wygląda mniej więcej następująco:
  • koniec kwietnia do lipca - Maggio Musicale Fioretino we Florencji organizowany od 1933 roku
  • od 12 maja do początku czerwca - Praska Wiosna - Międzynarodowy Festiwal Muzyczny w Pradze - z ogromnym rozmachem
  • czerwiec - Holland Festival w Amsterdamie, ale i w innych miastach, co sprawia, że festiwal trwa nawet dłużej, bo i w lipcu - jest to najstarszy europejski festiwal performatywny, organizowany od 1947 roku
  • koniec czerwca do końca sierpnia - Letni festiwal w Dubrowniku
  • lipiec - festiwal teatralny w Wiesbaden, gdzie triumfy święciła opera "Manekiny" (1981) Zbigniewa Rudzińskiego
  • lipiec - Festiwal Opery w Savonlinnie (Finlandia), odbywający się w scenerii średniowiecznego Zamku św. Olafa
  • lipiec/sierpień - festiwal operowy w Weronie, gdzie wystawia się opery w dawnym rzymskim cyrku - Arena di Verona oraz festiwal baletowy i szekspirowski w Teatro  Romano
  • 18 lipca - 19 sierpnia - Festiwal w Bregencji, gdzie wszystkie spektakle operowe odbywają się na wodzie
  • 20 lipca - 30 sierpnia - Festiwal w Salzburgu - chociaż patronuje mu Mozart nie gra się na nim tylko Mozarta, a nawet jego utwory bywają w repertuarze w mniejszości niż innych kompozytorów
  • 25 lipca - 29 sierpnia - Bayreuth Festival, czyli Festiwal Wagnerowski w Bayreuth - rzeczywiście najstarszy w Europie - od 1876 roku - na potrzeby festiwalu wybudowano specjalny teatr, co roku wystawia się na nim te same 10 oper Ryszarda Wagnera, ale co kilka lat  zmienionej reżyserii i obsadzie
Dodajmy do tego wspomniane przez autora dwa festiwale warszawskie:
  • połowa czerwca do połowy lipca - Festiwal Mozartowski Warszawskiej Opery Kameralnej (mój Boże, czy nie jest to już niestety czas przeszły dokonany, a nieodnawialny??)
  • II poł. września - Warszawska Jesień

       Jak widać NIE DA SIĘ co roku być na każdym ;-) A przecież można i trzeba uzupełnić ten kalendarz o nowe festiwale, wielkiej renomy już i wielkiego rozmachu, a przy tym z bogatym programem muzycznym (choćby nasze w Polsce: Misteria Paschalia i Opera Rara w Krakowie, Festiwal Beethovenowski w Warszawie, Actus Humanus w Gdańsku, KODY w Lublinie, Muzyka w Raju w Paradyżu, Wratislavia Cantans we Wrocławiu). Janusz Ekiert snuje wspomnienia rzecz jasna z festiwali europejskich, zgodnie z przewrotnym tytułem książki: "Zwiedzajcie Europę, póki jeszcze istnieje. Pożegnanie złotego wieku festiwali muzycznych",  której patronuje  na okładce fotografia króla, cesarza i boga muzyki XX wieku w jednej osobie - Herberta von Karajana. Stąd też narracja o festiwalach w Lucernie czy Salzburgu, gdzie przez wiele lat Karajan był niekwestionowanym autorytetem i nieznoszącym sprzeciwu dyktatorem muzycznego wykonawstwa, siłą rzeczy odtwarza tamta - dziś przebrzmiałą - atmosferę wielkich osobowości, wielkich artystów, operowych diw i wielkich śpiewaków, wizjonerów baletu. Ma się wrażenie, że rzeczywiście skończyła się epoka niezwykłych talentów i żyjemy, tworzymy dzisiaj niesieni na "ramionach olbrzymów" przeszłości.
       Trochę żal... Niemniej na tych wymienionych festiwalach zaczynali międzynarodową karierę także polscy wielcy kompozytorzy: Baird, Lutosławski, Kilar, Penderecki... A dzisiaj w większym stopniu i częściej to artyści z Europy (i nie tylko) przyjeżdżają do nas. Korzystajmy póki czas.



     
       To była jedna z tych książek, które można było wygrzebać z wielkiego kosza w supermarkecie, gdzie wszystko jest za dychę. Nie mogłam nie kupić :-) Dlatego teraz mogę sobie podróżować nieco zazdroszcząc, że nie urodziłam się wcześniej ;-)

 










 A jako komentarz muzyczny Prosto z Arena di Verona:

We wspomnieniach z Festiwalu w Weronie Ekiert podaje pyszną anegdotkę, jak to podczas antraktu sprzedawca napojów chłodzących zachęcał do kupna śpiewając toast z "Traviaty": "Libiamo, ne!lieti calici...":




PS A dla koneserów swojszczyzny - rekomendacja książeczki o jednej z polskich "małych ojczyzn"

18 komentarzy:

  1. Swego czasu, choć najmniej ćwierć wieku temu, w ramach jakich wymian kulturowych, zjechał ci do nas teatr jaki, ponoć wielki w swej sławie i dokonaniach, z miasteczka italskiego, co się Mediolan zowie:) Nawieźli całego tira własnych dekoracyj i utensyliów, dźwiękowców, inspicjentów, oświetleniowców jakie pół autokaru drugiego i aktora... Jednego! Wielce nawiasem ekspresyjnego, choć ów nibyż na scenie słówka nie wypowiedział (przynajmniej przez cały pierwszy akt). Spectaclum sprowadzało się do tego, że ów na scenie, upozowanej na jakie mieszczańskie wnętrze w przedziwnym łamańcu stylowym secesji i modernizmu, miotał się rozpaczliwie, a zza sceny dochodził nas jego głos. Nagrany! I to miało być zobrazowanie jego wielkich myśli o życiu, o prawdach odwiecznych a wielkich, o podstawowych dylematach moralnych... Sęk w tem, że po italsku, tandem dla naszej publiczności zostało z tego jeno wrażenie pajaca się na scenie wygłupiającego i głosu niezrozumiałego. I byłby to wieczór stracony zupełnie, gdyby nie to, że się w antrakcie zorientowano, że w bufecie siedzi kierowca tegoż tira, co dekoracyje przywiózł i, podchmieliwszy sobie krzynę, w głos wyśpiewuje arie operowe, których znał mnóstwo... A głos miał, bestia, niezgorszy:)) Ano i tak dla mnie i jakich trzech czwartych publiczności akt II i III wyglądał tak, żeśmy się w dobrze ponad półtorej setki w onym bufecie i kurytarzach przyległych tłoczyli, by tegoż kierowcy słuchać i oklaskiwać. Co się na scenie działo, nie wiem, ale "Libiamo" po żywota kres mi się kojarzyć z tem będzie...:)
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piękna historia! :-))) I tak oto opera weszła pod strzechy, znaczy do baru ;-)

      Usuń
  2. osiołkowi w żłoby dano...:)) Między europejszczyzną a swojskością. Da się połączyć?:))

    OdpowiedzUsuń
  3. To prawda Notario - bardzo często można za parę złotych kupić bardzo wartościowe książki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaintrygowały mnie te spektakle operowe na wodzie. To dopiero musi być piękne. Wrócę posłuchać.
    A cha jeszcze z tym gwizdaniem dobre. :D :D :D .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też sobie wyobrażam, że niezwykłe:-) Dowcip przedni ;-)

      Usuń
    2. Spektakle "na wodzie" z Festiwalu w Bregenz można zobaczyć w sieci: "Carmen" z 2017 roku była niedawno pokazywana w TVP Kultura. W poprzednich latach była "Aida", gdzie główni bohaterowie zamiast być zamurowani w grobowcu, skaczą do wody oraz "Turandot".

      Usuń
    3. No bo muszą coś z wodą wprowadzić, nawet gdy nie ma w libretcie ;-)

      Usuń
  5. Warto było wrócić, aby zachwycić się tą piękna muzyką i pięknymi głosami tych dwojga. :) .

    OdpowiedzUsuń