Spory kawał czasu upłynał, gdy słyszałam Julię Leżniewą. Jak ten czas leci. Nie jest już słodką dziewczynką zachwycającą techniką. To znaczy zachwyca nadal, ale jak prawdziwa diwa. Tak właśnie odebrałam ją na koncercie 55. Festiwalu Wratislavia Cantans, na którym wystąpiła w recitalu ze znakomitymi barokowymi ariami Vivaldiego, choć i Haendel się znalazł w programie. Artystce towrzyszył znany i rozpoznawalny w historycznym wykonawstwie zespół Giovanniego Antoniniego Il Giardino Armonico specjalizujący się w muzyce XVII i XVIII wieku.
Występ zaczął się muzyką instrumentalną, całość - zgodnie z tytułem "Po burzy" - nawiązywała do muzycznych wątków zwiazanych z realizacjami "Burzy" Szekspira oraz gwałtownych, silnych emocji bohaterów wyśpiewujących arie, jak choćby "Agitata, da due venti" z opery "Griselda" Vivaldiego. Gwałtowne porywy serca porównane zostały do morskiej burzy grożącej zatonięciem statku. Doprawdy, nie spodziewałam się jednak usłyszeć Giacomellego. A jednak! Cudowny instrumentalny wstęp do "Sposa, non mi conosci" w recitalu wprowadzał do wersji Vivaldiego znanej pod tytułem "Sposa son disprezzata" z opery "Bajazet". Barokowe niefrasobliwe podejście do praw autorskich sprawiło, że dzisiaj nie wiadomo, czyja ta aria jest. W wielu popularnych nagraniach podaje się, że Vivaldiego, ale przecież "Merope" Giacomellego powstała rok wcześniej - 1734. Jak szybko muzyka z "Merope" musiała zyskać sławę, skoro już w 1735 Vivaldi umieścił tę samą muzykę do arii z nowymi słowami. Często więc stosuje się oznaczenie Giacomelli/Vivaldi, a słuchacz niech sobie rozstrzygnie sam, jak mu pasuje.
No więc "Sposa son disprezzata" zostało wykonane bardzo dramatycznie. I tutaj raz jeden miałabym zastrzeżenia do nadmiernego wibrato śpiewaczki. Może za sprawą przyzwyczajenia, bo osłuchałam się z innym, mniej rozwibrowaną, a bardziej wokalizowaną wersją na słowie "speranza". Jak trudno czasami wyrzucić z pamięci utrwalone nagranie i z czystym niezmąconym odbiorem słuchać nowego wykonania. Co tu mówić, akurat te arie są chętnie słuchane i oczekiwane. Podobnie "Lascia ch`io pianga" z "Almiry" Haendla, którą Julia zaśpiewała jako czwarty bis. W ogóle bisów było aż pięć, i śpiewaczka wcale się nie oszczędzała. Prawie drugie tyle, co w całym koncercie. Mordercze dla głosu. Publiczność była żądna krwi?! A Julia Leżniewa spełniała życzenia za życzeniem. Coś fantastycznego.
A mnie jeszcze dyrygent zauroczył. Antonini ma specyficzny sposób dyrygowania, taki obszerny. Ręce obejmują całą przestrzeń i porusza nimi powietrze wokół. Dlatego z marabutem mi się skojarzył. No i głowa okolona siwymi włosami kontrastująca z głęboką czernią stroju. Wypisz, wymaluj marabut.
Tutaj link do nagrania z próby - co prawda z inną solistka, skrzypaczką, ale Antonini odstawia taki teatr, że właściwie nikt poza nim nie jest potrzebny.
Ale wróćmy do Julii - nie znalazłam fragmentów sobotniego występu na You Tube, ale jest nagranie całości. Najpierw jest "Marabut", a później wchodzi wspaniała Julia.
Nie przejmuj się !! Twój zachwyt mi wystarcza...;o)
OdpowiedzUsuńAle linki w tekście do marabuta i nagrania próby otwierają się, można obejrzeć, zabawne są
OdpowiedzUsuńWysłuchałam z przyjemnością :-)
OdpowiedzUsuńNa dodatek Julia pięknie się usmiecha i ma dobry akcent angielski.
To skromna i pracowita dziewczyna, a że Julię słyszałam na żywo, wiem, że głosu nie da się zapomnieć, pięknie się rozwija
OdpowiedzUsuń