poniedziałek, 30 grudnia 2024

Niewymuszona autobiografia

      "Lubię niewymuszoność, z jaką Stendhal używa słowa "geniusz". [...] Przejmując konwencję Stendhala, powiem, że Edith Piaf jest genialna. Jest niezrównana. Nigdy dotąd nie było Edith Piaf i nigdy już nie będzie"- pisze Jean Cocteau we wstępie do autobiograficznej książki piosenkarki Na balu szczęścia. Opublikowała ją w 1958 roku. Zostało jej wówczas jeszcze pięć lat życia. Druga  autobiografia pt. Moje życie ukazała się już po jej śmierci i nie została przez nią samą napisana. Zebrano w niej wywiady, okazjonalne wypowiedzi i ułożono w rodzaj autobiografii. W Na balu szczęścia zaś Piaf sama snuje wspomnienia i ustala, w jakiej kolejności i co opisać. Sama decyduje, co z jej poglądów na artyzm sztuki piosenkarskiej, sposoby pracy nad tekstem ujawnić, czym się z czytelnikami podzielić. 

      Właściwie nie zagłębia się zbytnio w sprawy osobiste. Poza legendarną i raczej zmyśloną historią o narodzinach na ulicy, etapem występów z ojcem cyrkowcem, pobieżnym wspomnieniem wypadku samochodowego, bardziej skupia się na kolejach budowania kariery, zdobywania wiernych słuchaczy, szukania dobrych piosenek. Ujawnia przy tym sposób myślenia  o roli tekstu w piosence. Od niego się zaczyna. Ona od niego zaczynała. Potem melodia - tu wiele pozytywnych ciepłych słów pod adresem Marguerite Monnot, która skomponowała dla niej wiele przebojów. W ogóle Piaf często pisze o tych, z którymi dobrze jej się współpracowało,  o tekściarzach, kompozytorach, rzadziej wydawcach, dyrektorach kabaretów. Wielokrotnie podkreśla jak dobre teksty pisze Raymond Asso.  Przy czym Piaf marginalizuje, wręcz pomija fakt, ze przez długi czas była z nim związana prywatnie, nie zagłębia się zresztą w inne swoje związki,  przywołuje jedynie perypetie, które doprowadziły do ślubu z Jacques`em Pillsem oraz fakt rozstania z nim po kilku latach. 

     W toku wspomnień pojawiają się też niesamowite historie, jak zorganizowanie w 1944 r. dobroczynnego koncertu dla rodzin więźniów niemieckiego obozu, którzy zginęli w czasie bombardowania. Zaangażowała do tego przedsięwzięcia człowieka legendę - Sachę Guitrego, dzięki któremu zebrano olbrzymią kwotę.  Edith Piaf działając w ruchu oporu jeździła na koncerty do Niemiec, do niemieckich obozów. Tam na koniec występu prosiła więźniów do wspólnego zdjęcia, które potem przywiezione do Francji pieczołowicie były obrabiane, twarze poszczególnych osób były osobno wycinane i dorabiano do nich fałszywe dokumenty. Po kilku miesiącach Piaf znowu jechała na występ do tych samych więźniów a między swoimi bagażami scenicznymi przemycała te dokumenty. Sprawa ta wyszła na jaw, gdy po wojnie rozliczano artystów współpracujących z hitlerowcami.  Piaf również wezwano przed komisję, a wówczas sekretarka Andree Bigard, która pośredniczyła w wyrabianiu dokumentów ujawniła, na czym polegał podstęp i w co były obie z Piaf zaangażowane. Jednakże sama Piaf wcale szczegółowo o tym nie pisze, nie wspomina. Wyjaśnienie owego procederu znajduje się w przypisach od wydawcy. Ona sama nie chełpi się swoją odwagą. 

      Piaf skupia się w tej autobiografii na kwestiach zawodowych, estradowych, kolejach swojej kariery, nagraniach, współpracy z wieloma utalentowanymi ludźmi. Zadowolona jest, gdy uda jej się pomóc w karierze niektórym, jak Yves Montand, Eddie Constantine czy zespół Les Compagnons de la Chanson, z którym występowała na pierwszym tournee w Stanach Zjednoczonych. Ciekawe jest wyjaśnienie jest scenicznego emploi: czarna sukienka, minimalna gestykulacja, brak ruchu. Piaf uważała, że nic nie powinno odciągać uwagi od piosenki, od tekstu, dramatyzmu. Kolorowy strój odwracałby uwagę od tego, co najważniejsze. Najważniejsza zaś jest piosenka i emocje, które ona niesie. Odbiorca powinien się skupić. To zresztą początkowo przeszkadzała jej w zdobyciu aplauzu u amerykańskiej publiczności, która nie znając języka, nudziła się na jej występach. Dopiero gdy Piaf  usilnie pracowała nad angielskim, żeby śpiewać w tym języku, odbiór się zmienił. 

       Gdy tekst jest pełen dramatyzmu, gdy niesie go doskonała melodia, gdy wykonanie jest perfekcyjne, zbędne są inne ozdobniki, wstawki i rozpraszacze. Tak samo występowała Demarczyk: w czarnej sukience, bez ruchu, z oświetloną twarzą i pełnym głosem. To wszystko.  Tylko mierni artyści niepewni swojego kunsztu podpierają się dodatkami typu taneczne wygibasy, nadruchliwością sceniczną, fajerwerkami. To wszystko zaś rozprasza, odciągając uwagę od tekstu i muzyki, bo z reguły tekst bywa nijaki, a muzyka sztampowa i bez polotu. Współczesny widz często nie potrafi się skupić na słowie i dźwięku, potrzebuje ruchu, migających świateł i hałasu. Wszystko dzisiaj zmierza w stronę cyrku. Kogo dzisiaj można przyrównać do takiej Piaf czy Demarczyk? Większość nagród zdobywa i podziw tłumów wzbudza nie wykonawstwo, ale umiejętność wykorzystywania na scenie elektroniki i zapotrzebowanie na moc generatorów prądu. Pozbawić ich całej tej migotliwej, hałaśliwej otoczki i co zostanie? Płytkie dziecinne teksty z cieniutkim bezbarwnym głosikiem. A gdy Edith Piaf śpiewała Non, je ne regrette rien stojąc na scenie bez ruchu, ciarki chodziły po plecach. 


Edith Piaf: Na balu szczęścia. Autobiografia. Z francuskiego przełożyła Magdalena Pluta. Wydawnictwo Jeden Świat, Warszawa 2007. 

środa, 25 grudnia 2024

Tradycyjne kolędy Roztocza

     Tuż przed świętami, dosłownie tydzień temu wydano płytę z nagraniem tradycyjnych ludowych kolęd z terenu Roztocza Gorajskiego. Są wśród nich utwory z repertuaru lokalnych śpiewaków ludowych, niektóre nieznane w innych rejonach, inne śpiewane w lokalnych wersjach. W tekstach kolęd pojawiają się lokalne zwyczaje, tradycje i oczywiście gwarowy oryginalny język, którego walory docenić można, wsłuchując się w głosy wykonawców, w ich sposób artykulacji. Przyjemność słuchania potęguje komizm w niektórych tekstach, jak np. w utworze Przy onej dolinie, w gęstej krzewinie, gdzie mowa o bohaterze, Michale, który na głos aniołów spadł z dachu. Część utworów to częste w folklorze pastorałki świeckie, gdzie w zasadzie święto Godów, czyli Boże Narodzenie stanowi tylko tło akcji pomiędzy dziewczyną a chłopcem, ich zalotów czy potajemnych spotkań: Trząsł ci Jasiejko na Gody jabłka. Istotnym wydarzeniem często szczegółowo rozbudowanym jest poszukiwanie przez Józefa miejsca noclegu dla Maryi i siebie, jak w utworze Najświętsza Panienka gdy porodzić miała, gdzie słyszymy jak Józef jest przepędzany od gospody. Zgodnie z tradycją wielu kolęd Józef jest tu ukazany jako starzec, aby tym bardziej wzmocnić przekaz emocjonalny. 

      Dziesięć utworów zebranych na płycie pochodzi z  miejscowości powiatu biłgorajskiego, janowskiego (Janów Lubelski), zamojskiego i lubaczowskiego.

Najświętsza Panienka gdy porodzić miała - z Jędrzejówki, powiat biłgorajski

Nie masz ci, nie masz, nad tę gwiazdeczkę - z Sułowa, powiat zamojski

Przy onej dolinie, w gęstej krzewinie - ze Szczebrzeszyn, powiat zamojski

Wesoła nowina dziś ogłaszajmy -  z Krzemienia, powiat janowski

Panie Boże Mój, jam jest wołek Twój - z Jędrzejówki, powiat biłgorajski

Stała nam się nowina miła - z Zastawia, powiat biłgorajski (wykonanie oryginalne ludowej śpiewaczki Janiny Pydo)

Nasz gospodarajko wstaje raniajko - z Godziszowa, powiat janowski 

Poszła Kasieńka na dunaj po wodę - z Gorajca, powiat lubaczowski

Trząsł ci Jasiejko na Gody jabłka -  z Latyczyna, powiat zamojski

Zagrzmiało, zagrzmiało w Betleju ziemia - z Latyczyna, powiat zamojski

Ostatni wymieniony utwór to przykład właśnie kolędy świeckiej, humorystycznej, a zarazem dosadnej. Kolędnicy upominają się o "szczodraczki, kołaczki", a która gospodyni nie upiekła, ma jechać "na łopacie do piekła". 

Szczodraki to tradycyjny wypiek świąteczny w kształcie rogalików lub bułeczek nadziewanych cebulą, serem, kaszą, czasem mięsem. 


A tu bardzo sympatyczna pastorałka z Krzemienia


I kolęda życzeniowa: zawiera życzenia aby gospodarzowi obrodziło "sto kupek żyta, psanicy, owsa, prosa i tatarki", a przy tym Bóg dał mu szczęścia i zdrowia. 

sobota, 21 grudnia 2024

Powiadano o zimie...

 Wanda Haberkantówna w książce Z naszych wycieczek wydanej w 1918 roku pisała:



W piśmie "Ziemia Lubelska" z 1919 roku pisano:


Natomiast "Express Lubelski i Wołyński" z 1938 roku przypominał srogie mrozy zimowe sprzed stulecia, czyli z roku 1838:


Poetycko o zimie jeszcze wcześniej pisał Kazimierz Jaworski w zbiorze z 1821 roku:



I na koniec zimowy pejzaż:


Domek Gotycki w parku pałacowym w Puławach w zimowej szacie, 
pocztówka przedwojenna


Skany tekstów i pocztówki z publikacji w domenie publicznej ze zbiorów Biblioteki Łopacińskiego w Lublinie

poniedziałek, 16 grudnia 2024

Adwentowa niedziela "Gaudete"

 Albo inaczej niedziela różowa, bo w różowych ornatach odprawiana. Tak też było wczoraj. Nazwa "Gaudete" (radujcie się) pochodzi od pierwszego słowa introitu (introitus), czyli liturgicznego śpiewu przeznaczonego na trzecią niedzielę adwentu z Listu do Filipian 4, 4-6 oraz pierwszego wersetu z Psalmu 85. 

      Gaudete in Domina semper:  iterum dico, gaudete. Modestia vestra nota sit omnibus hominibus: Dominus enim prope est. Nihil solliciti sitis: sed in omni oriatione et obsecratione cum gratiarum sctione petitiones vestrae innotescant apud Deum. Benedixisti Domine terram tuam: avertisti captivitatem Jacob. 

(Radujcie się zawsze w Panu, jeszcze raz powtarzam: radujcie się. Niech będzie znana wszystkim ludziom wasza skromność: Pan jest blisko. O nic się nie troszczcie, ale we wszystkim przedstawiajcie prośby Bogu w modlitwie i dziękczynnej prośbie. Łaskawym się okazałeś, Panie, dla Twej ziemi: odmieniłeś los Jakuba.)

Tradycyjna melodia jest anonimowa. 


I jeszcze jedno wykonanie 

środa, 11 grudnia 2024

Gorące rytmy na zimę

 I nie trzeba mieć i perkusji za ogromne pieniądze...


A tu jak się robi muzykę...


A tych gości oglądałam i słuchałam na żywo...

czwartek, 5 grudnia 2024

Dynamika i kolorystyka na Eufoniach

       Międzynarodowy Festiwal Muzyki Europy Środkowo-Wschodniej "Eufonie" ma to do siebie, że trwa długo ponad miesiąc. W tym roku już po raz od 2 listopada do 8 grudnia. Ponadto odbywa się w kilku miastach. Co prawda większość koncertów to różne miejsca w Warszawie, ale kilka także poza nią: w Krakowie, Katowicach, Lublinie, Lusławicach i Dębicy. Szeroko rozumiane granice Europy Środkowo-Wschodniej pozwalają na odkrywanie nieznanych obszarów muzyki, jak tej zaprezentowanej 17 listopada w Filharmonii Narodowej. Magnesem, który przyciągnął zapewne wielu melomanów, byli przede wszystkim wykonawcy: Max Emanuel Cenčić i {oh!} Orkiestra pod kierownictwem Martyny Pastuszki. Dzieło bowiem, opera Antonia Caldary Venceslao, re di Polonia jest w ogóle niewystawiane, nie należy do najsłynniejszych oper Caldary.

      Cenčić to śpiewak, którego słucham od kilku dobrych lat, może kilkunastu, mam jego płyty. Nigdy dotąd nie miałam okazji słyszeć go na żywo. Gdy więc nadarzyła się okazja, w dodatku w operze, której tytuł wskazuje na niejakie polonicum, pojawiłam się w Filharmonii Narodowej z zamiarem skonfrontowania odsłuchu z nagrań z wrażeniem na żywo. Cenčić należy do kilku najbardziej rozpoznawalnych w świecie kontratenorów. Aczkolwiek w pierwszej chwili nie wiem, czy bym go rozpoznała z zarostem i w okularach. Z kolei na {oh!} Orkiestrę planowałam już od dawna się wybrać. Szczęśliwie mogłam zrealizować te plany równocześnie.  

      Max Emanuel Cenčić nie zwiódł. Zresztą to już instytucja, zajmuje się się nie tylko śpiewaniem. Reżyseruje z powodzeniem opery na Festiwalu w  Salzburgu czy Międzynarodowym Festiwalu Händlowskim, jest dyrektorem artystycznym Festiwalu Oper Barokowych w Bayreuth. W operze Caldary śpiewał partię głównego bohatera, czyli tytułowego Venceslao - Władysława. Oczywiście na próżno szukać historycznego osadzenia operowej historii napisanej przez librecistę Apostola Zena, który zresztą powracał do tej historii kilkakrotnie. Antonio Caldara we współpracy z Zeno skomponował kilkanaście oper. Venceslao, wystawiony 4 listopada 1725 roku, opowiada o konflikcie królewskich synów, z których jeden zabija drugiego, a król Władysław targany sprzecznymi emocjami musi zadecydować, czy ukarać bratobójcę, czy kierując się ojcowskim uczuciem przebaczyć i ułaskawić. Treść jest zawiła, jak to w barokowych operach bywa, ważniejsza jest muzyka z iście wirtuozowskimi ariami. Do przedstawienia nie załączono libretta, więc i tak śledzenia akcji można sobie było darować. Tylko z ekspresji śpiewaków można było wnioskować, jak silne emocje targają bohaterami. Całość została tak skomponowana, że każdy wykonawca miał możliwość pokazania umiejętności wokalnych. Niesamowite wysokie tony sopranisty Dennisa Orellany w partii Alessandra wyraźnie zachwyciły publiczność. Pięknie  śpiewali właściwie wszyscy, Nicholas Tamagna (Casimiro), Sophie Junker jako Lucinda, główna postać kobieca i inni. Oczywiście Cenčić dał niesamowity popis umiejętności śpiewając dramatyczną arię pełną rozterek ojca-króla. 

       A jednak... A jednak najbardziej zachwyciła, wręcz porwała mnie swoją energią, żywiołowością, muzykalnością Martyna Pastuszka dyrygująca zespołem od pierwszych skrzypiec. Kobieta ogień i wicher jednocześnie. Coś fantastycznego. A dynamiczny finał - z kotłami, dzwonami i wszystkim, czym dysponuje orkiestra plus chóralna aria śpiewaków - dyrygowany w sposób absolutnie energetyczny porwał nie tylko mnie, gdyż oklaskom nie było końca i wyklaskaliśmy powtórzenie go na bis. Mogłam cały czas przyglądać się pracy dyrygentki, gdyż w zielonym połyskliwym kostiumie przypominającym suknię, wyróżniała się na tle orkiestry tradycyjnie na czarno ubranej. Poza tym grała i dyrygowała stojąc. Tu ciekawostka, ponieważ jedna ze śpiewaczek miała suknię w niemal identycznym zielonym odcieniu.  

        Wśród orkiestry też są osobowości nie byle jakie, zwróciłam uwagę na altowiolistę, który grał całym ciałem niemalże, wstawał, siadał, a kiedy nie grał, dłonią delikatnie "wgrywał" sobie melodię w powietrzu. Miał też solówkę z flecistą do lirycznej arii żeńskiej głównej bohaterki Lucindy przepięknie zaśpiewanej przez Sophie Junker. 

niedziela, 1 grudnia 2024

Bach na 1. niedzielę Adwentu

      Jan Sebastian Bach komponował kantaty na każdą niedzielę roku liturgicznego. Kantata Nun komm, der Heiden Heiland powstała na pierwszą niedzielę Adwentu 2 grudnia 1714 roku. Tekst napisał Erdmann Neumeister. Wykorzystał w nim fragment z Apokalipsy, pieśni Lutra opartej na średniowiecznym chorale oraz tekst Philippa Nicolaia. Bach podzielił całość na sześć części otwierając i kończąc kantatę chorałem. Wykonują ją trzej soliści: sopran, tenor i bas, ramę chorałową śpiewa chór.  

Aria tenorowa: Komm, Jesu, Komm zu deiner Kirche (Przyjdź, Jezu, przyjdź do Twojego Kościoła


Przesłuchałam kilka nagrań i to wydaje mi się najbardziej właściwe, nie za szybkie. Muzyka płynie łagodnie, równo. W sam raz, żeby się adwentowo nastroić, zadumać.  

wtorek, 26 listopada 2024

Dla Polaków z kresowego Podola

      Zbierane są artykuły spożywcze z długą datą ważności, słodycze, artykuły higieniczne, chemia gospodarcza. Poszukujemy także działających pralek typu “Frania”. Nie zbieramy ubrań.

Akcja trwa do 6 grudnia 2024 r. Dary można zostawić w holu głównym w budynku Starostwa Powiatowego w Puławach przy al. Królewskiej 19, szkołach powiatowych oraz w siedzibie stowarzyszenia w Kazimierzu Dolnym, ul. Zamkowa 6.


piątek, 22 listopada 2024

Idzie nowe... a nie każde jest lepsze od starego

       Trzy razy Tewie mleczarz zagląda w głąb swej duszy zastanawiając się, czy ścisłe trzymanie się tradycji jest właściwe i pożyteczne. Dwa razy stwierdza, że nie i zgadza się na ślub swoich córek, które wbrew obyczajom same wybrały sobie mężów. Za trzecim razem jednak Tewie wyrzeka się córki, która wybrała goja. Dopiero w obliczu nieuchronnego rozstania z powodu carskiego ukazu przełamuje się i udziela Chawie i jej mężowi Fietce błogosławieństwa. 

       To oczywiście fragment perypetii głównego bohatera nieśmiertelnego musicalu Skrzypek na dachu najpierw granego od 1964 roku na Broadwayu, a następnie uwiecznionego w 1971 r. w oscarowym filmie z Chaimem Topolem w roli głównej. W Polsce Skrzypek grany jest na różnych scenach operowych od 1983 roku. W Operze Lubelskiej w obecnym sezonie przypada czterdziesta rocznica premiery w 1994 roku w dawnym Domu Kultury Kolejarza (ileż tam obejrzałam premier!). Z tej okazji po raz kolejny oglądamy Skrzypka na dachu na lubelskiej scenie. Jest to tamta realizacja sprzed czterdziestu lat, a zarazem nowa, bo przecież zupełnie inni wykonawcy. W dzisiejszej - piątkowej - obsadzie jako Tewie wystąpił Zbigniew Macias, jego żonę Gołdę grała Agnieszka Piekaroś-Padzińska, najstarszą córkę Cajtlę -Dorota Szostak-Gąska, jej wybranka a potem męża  - Jakub Gąska, drugą córkę Hudel - Agnieszka Tyrawska-Kopeć, Chawę - Patrycja Baczewska, Lejzora Wolfa - niedoszłego zięcia Tewiego - Paweł Stanisław Wrona. Był też oczywiście skrzypek, który najpierw grał na dachu jakiejś szopy, a później grając odtańczył wspaniały somnambuliczny taniec ni to na jawie, ni to w majakach pijanego Tewiego, gdy z Lejzorem ustalał jego małżeństwo z Cajtlą. 

       Choreografia uwzględniała w zasadzie tradycyjne tańce żydowskie i ukraińskie, z wyjątkiem tej sceny ze skrzypkiem, w której bardziej przypominał muzykanta z Hameln, ponieważ nie wiadomo, dokąd zaprowadzi bohatera swoją muzyką. A może bohaterów, czyli wszystkich mieszkańców Anatewki? Ostatecznie przecież wszyscy muszą ją opuścić. Scena tańca skrzypka do realistycznej treści musicalu wprowadza rys tajemnicy i nieodgadnionej, niepewnej przyszłości. Tradycyjne życie w Anatewce ma wiele z baśniowej aury nawet wtedy, gdy główny bohater narzeka na biedę.  Rajska idylla zostaje przełamana, gdy do małej społeczności wkracza wielki świat: carskich żołnierzy, ukazów, nowoczesnych rewolucyjnych idei Perczyka zesłanego później na Syberię. 

      Siłą musicalu jest muzyka, pieśni pełne humoru (Gdybym był bogaty), liryzmu (To świt, to noc) i nostalgii (Anatewka). Wiele powiedzeń Tewiego weszło do potocznego języka, są rozpoznawalnym znakiem typowego żydowskiego humoru, jak "co Ci zrobił mój koń", "marzyłem o zięciu, który byłby młodszy ode mnie", "Boże, obdarz mnie takim nieszczęściem" (na sugestię Perczyka, że bogactwo jest nieszczęściem człowieka). Humorystyczna warstwa wynika z komizmu sytuacyjnego, oddziałuje, gdy się ogląda w całości. Dlatego podczas przedstawienia można się i pośmiać, i wzruszyć.  Można też się zadumać nad relacją między tradycją a nowoczesnością, kiedy tradycję chronić, a kiedy dać się ponieść prądowi czasów. 

       Być może z prądem nowoczesności popłynęła pewna recenzentka, dziewczę dosyć młode i - jak dumnie się ogłaszające - adeptka modnego dzisiaj kreatywnego pisania. Kreatywność zaprowadziła ją do stwierdzenia, że szła na Skrzypka, chcąc się dowiedzieć, kim ten skrzypek był i dlaczego grał na dachu. Niestety, nie dowiedziała się tego, bowiem - jak ze zdziwieniem skonstatowała - głównym bohaterem nie był żaden skrzypek, tylko pewien mleczarz mający pięć córek. Jak  można domniemywać, kreatywna recenzentka o malarstwie Chagalla nie słyszała. Na musical poszła zaintrygowana tytułem i - zapewne słusznie - może czuć się zawiedziona. No cóż, jeśli kreatywność ma polegać na wyważaniu drzwi do wiedzy i znajomości kultury, które dawno ktoś otworzył, to ja wolę tradycyjne rzetelne recenzje autorów, którzy przynajmniej mają świadomość, że pewne zjawiska wypada znać. 

poniedziałek, 18 listopada 2024

Jeszcze starocie...

      A skoro było o pocztówkach, to ciąg dalszy bardziej literacki.  Będąc kiedyś w Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu zakupiłam pakiecik pocztówek. Jest wśród nich pocztówka z tekstem - rękopisem Roty


      Ale już pod koniec lat zaborów Rota była utworem bardzo popularnym i doczekała się wersji pocztówkowej z portretem autorki.  


pocztówka opublikowana w Wilnie przed 1916 r. 

     Kwestia pierwodruku była kilkakrotnie wyjaśniana. Szczególnie szczyci się publikacją "Gwiazdka Cieszyńska", w której tekst Roty ukazał się po raz pierwszy już w 1908 roku ze specjalną dedykacją od poetki. 


Poniżej skan strony z czasopisma "Gwiazdka Cieszyńska" z powyższym tekstem Roty - pierwsza drukowana wersja utworu z 7 listopada 1908 roku

Polona, domena publiczna

       Obrazu dopełnia rękopis Feliksa Nowowiejskiego z zapisem nutowym do tekstu Roty z 1910 roku. Rękopis znajduje się w zasobach Biblioteki Narodowej i jest eksponowany w Pałacu Rzeczypospolitej na Placu Krasińskich w Warszawie wśród innych rękopisów i starodruków. Miałam okazję oglądać ten rękopis. Oczywiście muzyka musiała zostać najpóźniej w pierwszej połowie 1910 roku skomponowana, gdyż Rota była po raz pierwszy publicznie śpiewana 15 lipca tegoż roku podczas odsłonięcia Pomnika Grunwaldzkiego w Krakowie  na pięćsetlecie bitwy pod Grunwaldem. Na stronie Polony natomiast znajdziemy publikację drukowaną zapisu nutowego z tekstem z 1920 roku. 


czwartek, 14 listopada 2024

Pocztówkowe Roztocze sprzed wieku

       W Zwierzyńcu na Roztoczu znajduje się uroczy kościółek na wodzie. Barokowa świątynia pod wezwaniem św. Jana Nepomucena została wzniesiona w połowie XVIII wieku z fundacji ordynata Tomasza Antoniego Zamoyskiego i jego żony Teresy z Michowskich na jednej z czterech wysp dużego stawu. Niegdyś podpływano do niego gondolą, później wybudowano most. Wewnątrz na uwagę zasługują polichromie Łukasza Smuglewicza. Kościół jest jednonawowy, lecz ma po bokach dwie kaplice: Najświętszego Serca Pana Jezusa i Matki Bożej. Obecnie jest to kościół filialny, choć starszy od obecnego kościoła parafialnego. Stanowi jedną z największych atrakcji miasta i Roztocza. Przedwojenne pocztówki świadczą, że już sto lat temu kościółek był turystyczna atrakcją. 

                                       

Kościółek na wodzie w Zwierzyńcu - widok fasady z mostu, pocztówka sprzed 1945 roku

I pocztówka sprzed 1926 roku - widok kościółka z brzegu stawu

          Poniższa pocztówka  również przedwojenna przedstawia klasztor ss. Franciszkanek Misjonarek Maryi w Łabuniach pod Zamościem. Obiekt był pałacem wzniesionym przez Jana Jakuba Zamoyskiego w połowie XVIII wieku. Pałac był wielokrotnie remontowany i rozbudowywany, przechodził z rąk do rąk aż pod koniec wieku XIX kupił go Aleksander hrabia Szeptycki. I to właśnie Szeptyccy w 1922 roku przekazali pałac wraz z otaczającym go parkiem siostrom Franciszkankom. Ścianę frontową - jak widać na zdjęciu - zdobią wysokie kamienne dwubiegowe schody. Cały kompleks utrzymany jest w stylu rezydencji rokokowej w stylu francuskim. Także park z drugiej strony przypomina założenia regularnych parków francuskich z promieniście rozchodzącymi się alejami. 

Pałac w Łabuniach - pocztówka przedwojenna

Park  pałacowy w Łabuniach - pocztówka przedwojenna
 
         A tu mamy Zamość z początku XX wieku. Widok na Ratusz i zadrzewiony Rynek. 

Pocztówka z 1903 roku - Zamość

Tu jeszcze widok na Ratusz ze słynnymi schodami, na których zdjęcia robią sobie wszyscy turyści i młode pary. 


         Obecnie Rynek jest bezdrzewny, a jak było sto lat temu widać poniżej. Widok wzdłuż południowej pierzei Rynku Głównego otwiera się na dzwonnicę zamojskiej kolegiaty. Po prawej zaś widoczne drzewa parkowe zajmujące środek Rynku. 


Pocztówka z lat 1910 -1912 - Zamość

         Kamienice wokół Rynku należały do bogatych rodzin, szczególnie piękne były i są dzisiaj kamienice ormiańskie, niegdyś należące do ormiańskich kupców. Bogato zdobione, kolorowe, przyciągają wzrok misternymi zdobieniami. Ulica Ormiańska prowadzi do Rynku od strony wschodniej.


Kamienice ormiańskie w Zamościu - pocztówka z 1939 roku. Widocznymi podcieniami kamienic można obejść Rynek naokoło. Po drodze natrafić można na restauracje, sklepiki z pamiątkami, z rękodziełem i sztuka ludową, Muzeum Zamojskie, Galerię BWA i inne. 

Wyjaśnienia:
1. Skany pocztówek z zasobów Polony - domena publiczna. 
2. gdyby ktoś pytał, dlaczego te miejsca? 
a) w kościółku na wodzie w Zwierzyńcu ślub brali moi rodzice
b) pałac w Łabuniach i park odwiedzałam często przez pierwszych siedem lat życia
c) w Ratuszu zamojskim przechowywany jest mój akt urodzenia, mieszkałam w Zamościu przez krótki czas i pamiętam smak zupy grzybowej mojej cioci 

sobota, 9 listopada 2024

Dwie "Polonie"

       Edward Elgar skomponował preludium symfoniczne Polonia w 1915 roku na zamówienie dyrygenta Emila Młynarskiego.  Utwór zawiera liczne odniesienia do polskiej muzyki, cytaty ze znanych patriotycznych pieśni i kompozycji Chopina oraz Paderewskiego. W przypadku kompozycji Paderewskiego Elgar osobiście zwrócił się do polskiego kompozytora z prośbą o zgodę na wykorzystanie jego Fantazji polonezowej. Oczywiście zgodę uzyskał. Ostateczne więc w swojej kompozycji Elgar umieścił cytaty z:

* Warszawianki (Śmiało podnieśmy sztandar nasz w górę)

* Chorału (Z dymem pożarów) 

* Fantazji polonezowej Paderewskiego

* Nokturnu g-moll Chopina

* Mazurka Dąbrowskiego

         

       Niemal sto lat wcześniej, w 1836 roku uwerturę Polonia skomponował dwudziestotrzyletni Richard Wagner. Impulsem było powstanie listopadowe, a właściwie jego upadek i przemarsz przez Lipsk, gdzie Wagner mieszkał, tysięcy polskich patriotów udających się na emigrację. Wagner również wplótł cytaty z polskich pieśni patriotycznych do swojej kompozycji, a są to fragmenty pieśni Witaj, majowa jutrzenko, Litwinki, czyli Hymnu Legionistów Litewskich Karola Kurpińskiego oraz Mazurka Dąbrowskiego

Zasoby Biblioteki Jagiellońskiej, domena publiczna

         Wagner osobiście poznał polskich powstańców, w tym hrabiego Wincentego Tyszkiewicza oraz był świadkiem obchodów rocznicy trzeciomajowej zorganizowanych przez polskich emigrantów.  Hrabia Tyszkiewicz był jednym ze spiskowców przygotowujących powstanie, a następnie dowódcą oddziałów powstańczych na Kijowszczyźnie i Podolu. Odznaczony Złotym Krzyżem krzyżem Virtuti Militari. Po upadku powstania wyemigrował do Belgii i Francji. Ok. 1848 roku wrócił do Polski i osiadł w Poznańskiem.  

piątek, 1 listopada 2024

Muzyka Zelenki na każde święto

       Wśród 250. kompozycji Jana Dismasa Zelenki jest 13 litanii, w tym Litaniae Omnium Sanctorum, czyli Litania do Wszystkich Świętych powstała ok. 1735 r. Świętujemy więc z muzyką Zelenki. To brzmi jak oratorium z podziałem na arie solowe i partie chóralne. I całkiem żywa, dynamiczna muzyka, chwilami ma się wrażenie, że wręcz taneczna. Bo w zasadzie czemu święci nie mieliby w tej całej gromadzie zacząć tańczyć? 

niedziela, 27 października 2024

Czym byłby film bez tej muzyki?

       Funkcjonowanie ucha  odbywa się według połączonych zasad akustyki, mechaniki, hydrodynamiki, elektroniki i matematyki. W uchu znajdują się trzy najmniejsze w ludzkim organizmie kosteczki: młoteczek, kowadełko i strzemiączko, a jednocześnie ma ono ogromną skalę odbioru: od 16 Hz aż do 20 kHz (od szesnastu do dwudziestu tysięcy Hz). Drgania częstotliwości od 16 do 300 Hz określa się jako tony niskie, od 300 Hz do 3000 Hz tony średnie i powyżej 3000 Hz tony wysokie. Oznaczania miary natężenia dźwięku wyraża się w decybelach (dB). Różnica natężeń odbieranych przez nasz słuch może wynosić nawet 130 dB. Poziom natężenia dźwięku głośno śpiewającego wokalisty może wynosić 130 dB, a w momencie szczytowym nawet 150 dB. Większość z nas rozróżnia wysokość różnych dźwięków, ale muzycy ponadto potrafią określić interwał, czyli odległość między nimi. Jednak tylko nieliczni mają zdolność błyskawicznego rozpoznania wysokości pojedynczego dźwięku, a wykształceni muzycznie umiejscowić go w muzycznej skali. Nazywa się tę umiejętność słuchem absolutnym i jest on wrodzony. Nie można go wykształcić i nabyć. Oczywiście zawodowi muzyce potrafią określić wysokość dźwięku swojego instrumentu, aczkolwiek w odniesieniu  innych będzie to trudne. W każdym razie szacuje się, że słuch absolutny posiada ok. 0,01 % populacji, czyli jedna osoba na 10000. Bez wątpienia posiadali go Bach i Mozart. Osobiście znam jedną osobę ze słuchem absolutnym. 

        Powyższy wstęp wprowadza w rozważania wykonania i odbioru muzyki, a w tym wypadku śpiewu w filmie Podwójne życie Weroniki Kieślowskiego. Muzyka skomponowana przez Zbigniewa Preisnera ukazuje, że śpiew - poza doznaniami estetycznymi dla słuchacza -  zmusza śpiewaka do ogromnego wysiłku. Bohaterka wykonując solową partię umiera na scenie. Można w istocie powiedzieć, że śpiewa do utraty tchu. Czy dałoby się inaczej, w inny sposób i tak samo przejmująco opowiedzieć o kruchości ludzkiego życia?  O tym, że sztuka wymaga poświęcenia? Ars longa, vita brevis. Pamiętamy film ze względu na niezwykłą siłę muzyki i wykonanie solistki. 

          Oczywiście nie śpiewała aktorka, Irene Jacob, tylko zawodowa sopranistka - Elżbieta Towarnicka

O voi che siete in piccioletta barca

desiderosi d`ascoltar, sequiti

dietro al mio legno che cantando varca

non vi mettete  in pelago, che forse,

perdendo me, rimarreste smarriti.

L`acqua ch`io prendo gia mai non si corse;

Minerva spira, e conducemi Apollo, 

e nove Muse mi dimostran l`Orse. 

---------------------

O wy, dryfujący kruchą szalupą, 

pragnący posłuchać

fal rozśpiewanych, co niosą łódź moją,

zrezygnujcie z rejsu, a powiadam, 

mnie tracąc, siebie ocalicie.

Przecieram szlak, którym nikt nie podążał, 

Minerwa mym tchnieniem, Apollo kurs wyznaczy,

dziewięć Muz wskaże Niedźwiedzicę.


Muzyka Preisnera w scenie filmowej 


I nagranie koncertowe z Elżbietą Towarnicką (jakość obrazu słaba, ale muzyka i śpiew przepiękne)

poniedziałek, 21 października 2024

Zmarł Janusz Olejniczak





Wczoraj, 20 października w wieku 72 lat zmarł Janusz Olejniczak. Najmłodszy laureat Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego w 1970 roku. Odtwórca Chopina w filmie "Błękitna nuta".  Niezrównany wykonawca muzyki Chopina. 

niedziela, 20 października 2024

Muzyka kompozytora dyplomaty

      Dyplomata kompozytor to oczywiście Karol Bernard Załuski, o którym pisałam w poprzednim pocie. Mimo wielu zatrudnień, obowiązków, podróży i działalności tzw. publicznej, pracował naukowo (o czym też w poprzednim poście wspomniałam) i komponował. Teraz więc czas przedstawić jego muzykę. 

      Kompozycje Karola Załuskiego dla szerszej publiczności odkrył i spopularyzował Iwo Załuski, autor książki Gen Ogińskich. Historia dynastii muzycznej, ale coraz częściej sięgają po jego utwory inni zagraniczni wykonawcy. 

      Sięgnął po jego twórczość Tobias Koch nagrywając "polską" płytę z muzyką romantyczną.

Mazurek nr 3 d-minor Karola Załuskiego w wykonaniu Tobiasa Kocha. 


A tutaj Preludio e Canzonetta w domowym wykonaniu Phillipa Seara:

sobota, 5 października 2024

Wnuk Ogińskiego

      Karol Bernard Załuski (1834 - 1919) był chyba najzdolniejszym wnukiem Michała Kleofasa Ogińskiego. Syn Amelii i Karola Załuskich odziedziczył po dziadku i matce talent kompozytorski i lingwistyczny. Ponadto wzorem dziadka działał na niwie politycznej, a po matce miał też niewątpliwie pewien rys rodzinności, dzięki któremu, mimo że nie był najstarszym z rodzeństwa (miał czterech braci i cztery siostry), pełnił rolę rodzinnego autorytetu. Po śmierci ojca w 1845 roku to właśnie jedenastoletni Karol Bernard najlepiej potrafił pocieszyć matkę. Już w roku następnym jako dwunastolatek zaczął edukację w Theresianum, szkole założonej dla szlacheckiej młodzieży w Wiedniu przez cesarzową Marię Teresę. Regularną edukację zakończył uzyskaniem dyplomu z prawa na Uniwersytecie Wiedeńskim w 1855 roku. Po studiach prawniczych w Padwie i  rocznej praktyce w kancelarii prawniczej w Wenecji Karol Bernard zdał egzamin na pracownika służby dyplomatycznej. Zanim na dobre rozwinął dyplomatyczną karierę, w ostatnich latach życia Amelii Załuskiej Karol Bernard był z nią cały czas i to on zadbał po śmierci matki w 1848 roku o wzniesienie jej grobowca na Ischii. Przed śmiercią matka ustanowiła go wykonawca testamentu, wierząc, że właśnie on ma predyspozycje do dbałości o jedność rodziny. 

      Życie Karola Bernarda Załuskiego okazało się nie tylko długie, ale i bogate w doświadczenia różnego rodzaju oraz dokonania na wielu polach. Przede wszystkim było to życie podróżnika, zwłaszcza w związku z pełnioną służbą dyplomatyczną. W pierwszą wyprawę wyruszył w 1859 roku na wielki plac budowy, jakim było rozpoczęcie przekopu Kanału Sueskiego. Ponownie został tam oddelegowany w roku 1888 już jako doświadczony dyplomata, pełniąc funkcję austriackiego przedstawiciela międzynarodowej komisji odpowiedzialnej za obsługę finansową Kanału. W międzyczasie zaś pełnił różne funkcje dyplomatyczne w Sztokholmie, Rzymie, był radcą prawnym ambasady austriackiej w Konstantynopolu, ambasadorem na dworze perskim w Teheranie, w 1883 roku został oddelegowany do Japonii i Syjamu. W 1899 roku ostatecznie Karol Bernard przeszedł na emeryturę i osiadł w Iwoniczu, gdzie zmarł i został pochowany. 

      Śledząc biografię Karola Bernarda Załuskiego ma się wrażenie, że kariera dyplomatyczna była tylko pretekstem, albo inaczej - okolicznością sprzyjającą pracy naukowej i kompozytorskiej. Być może było inaczej: potrzeba komponowania i dociekliwość naukowa dominowała mimo zaangażowania w działalność dyplomatyczną. W każdym razie Karol Bernard w każdym etapie swojego życia umiał znaleźć czas i motywację do komponowania, odkrywania nowych zjawisk i rozwijania znajomości języków. Przebywając na placówce w Teheranie nauczył się perskiego i przetłumaczył poezję perską i arabską na języki europejskie, których znał kilka doskonale podobnie jak jego dziadek. Czytał w oryginale poezję grecką, np. Pindara. Pamiętać należy, że grekę i łacinę znała jego matka, Amelia Załuska, córka Michała Kleofasa Ogińskiego. Karol Bernard znał także turecki i japoński, a poezję łacińską i grecką tłumaczył na francuski. 

      Pionierskie zasługi położył Załuski na polu translatorskim. W 1860 roku ukazała się broszura zawierająca cztery bajki Ignacego Krasickiego tłumaczone na arabski oraz cztery bajki Lokmana tłumaczone z arabskiego na polski. Broszura została tak pomyślana, że można ją czytać z lewa do prawa i z prawa do lewa. Na temat języka arabskiego i koptyjskiego Załuski publikował prace naukowe i artykuły. 

      Pobyt na Dalekim Wschodzie zaowocował porównaniem skali tonalnej muzyki chińskiej i europejskiej, w której Załuski dostrzegł wyraźne podobieństwa zwłaszcza w odniesieniu do muzyki chińskiej i szkockiej. Podróże śladami odkryć archeologicznych, w tym do odkrytej przez Schliemanna Troi zaowocowały instrumentalną kompozycją Le lever du Soleil. Greckie i tureckie melodie włączał także do swoich zbiorów kompozycji, z których jednakże większość została opublikowana dopiero w roku 1900. W zasobach kompozycji Karola Bernarda Załuskiego są mazurki, polonezy, preludia, walce, nokturny. Obok wspomnianego Le lever du Soleil znaczącą kompozycją jest także Hymne a Nemesis nawiązujący do poezji greckiej. Ten nieodrodny wnuk Ogińskiego był także doskonałym wirtuozem fortepianu. A poza tym doskonale grał w szachy.  

 

Bibliografia:

Rodzina hrabiów Załuskich. Iwonickie Stowarzyszenie "Ocalić od zapomnienia". 

Paweł Siwiec: Ignacy Krasicki po arabsku. Analiza krytyczna przekładu karola Załuskiego. Uniwersytet Jagielloński. 2015. pdf

Iwo Załuski: Gen Ogińskich. Historia dynastii muzycznej. Wydawnictwo Soliton 2021. 

wtorek, 1 października 2024

Rzeźbiarz w rodzie Ogińskich

      W książce Iwo Załuskiego o klanie Ogińskich (pisałam TUTAJ) natrafiłam na postać Ireneusza Załuskiego (1835 - 1868), wnuka Michała Kleofasa Ogińskiego. W przeciwieństwie do dziadka oraz matki Amelii czy innych członków muzycznej dynastii Ireneusz nie przejawiał talentu kompozytorskiego, lecz był obiecującym artystą rzeźbiarzem. Obiecującym, ponieważ jak wynika z dat życia zmarł mając 33 lata, mógł więc w przyszłości jeszcze wiele osiągnąć i wiele pokazać. Tak się jednak nie stało. 

       Jak pisze o nim Iwo Załuski, Ireneusz był od dziecka chorowity, toteż matka zapewniła mu edukację domową, nie wysyłając do Theresianum, akademii założonej przez cesarzową Marię Teresę  w Wiedniu, a którą kończyli jego bracia. To właśnie matka Amelia Załuska z Ogińskich, córka Michała Kleofasa, rozpoznała w Ireneuszu talent rzeźbiarski. Dlatego też po początkowej domowej edukacji zadbała o rozwój talentu syna, który najpierw uczył się rysunku u Wojciecha Stattlera, ok. 1847 r. uczył się w Szkole Sztuk Pięknych w Krakowie, a następnie matka posłała go do Rzymu, gdzie rzeźby uczył go Pietro Tenerani, uczeń Canovy i Thorvaldsena. Kiedy Amelia Załuska zmarła w 1858 roku we Włoszech w Ischii, gdzie została pochowana, jej syn Ireneusz wyrzeźbił posąg Madonny do kaplicy nagrobnej. 

      Ireneusz Załuski zyskał opinię obiecującego i utalentowanego artysty. Pierwsze prace wystawiał w Krakowie, następnie w Wiedniu, Paryżu, Rzymie i Dreźnie. Wykonał między innymi popiersia swojego wuja, generała Józefa Załuskiego, księżnej Tyszkiewicz, hrabiny Elizy Przeździeckiej czy hrabiny Aleksandry Orłowskiej. Był też uczestnikiem powstania styczniowego. Brał udział w bitwie pod Radziwiłłowem (2 stycznia 1863 r.). Rok później Ireneusz wyruszył na szaleńczą wyprawę ratowania brata Stanisława z rosyjskiej niewoli. Po przekroczeniu granicy rosyjskiej i odnalezieniu brata, w przebraniu chłopa przemycił go wywożąc pod stertą siana na wozie. 

      W 1865 roku kariera Ireneusza Załuskiego nabrała rozpędu, gdy cesarz Franciszek Józef zamówił u niego popiersie swoje i cesarzowej Elżbiety. Dwa lata później artysta planował otwarcie pracowni w  Paryżu. Po drodze zatrzymał się w Dreźnie, gdzie wziął udział w balu, na którym zupełnie nieznany mu osobnik obraził go i wyzwał go na pojedynek. Okazało się, że to dawny sąsiad Załuskich z Litwy, gdzie przez jakiś czas mieszkali rodzice Ireneusza, gdy był jeszcze dzieckiem. Sąsiad ów czuł się przez nich obrażony i jak widać pamiętliwy, gdyż nie miało dla niego znaczenia, że Ireneusz kompletnie go nie zna i nie pamięta. Pojedynek na pistolety odbył się 27 lutego 1868 roku. Ireneusz miał strzaskane kolano i musiał udać się do szpitala. Rana długo się nie goiła, prawdopodobnie wdało się zakażenie i 20 maja Ireneusz Załuski zmarł w Dreźnie, gdzie został pochowany. Dosyć absurdalna śmierć przerwała ciekawie zapowiadającą się karierę rzeźbiarza. 

        Niewiele pozostało dzieł Załuskiego. Popiersia pary cesarskiej zaginęły, rzeźba Madonny z grobowca matki rozbiła się w czasie trzęsienia ziemi. Marmurowe popiersie kobiety wykonane ok. 1860 r. znajduje się w kolekcji Muzeum Narodowego w Warszawie i można je oglądać w Galerii Rzeźby w Starej Oranżerii w Łazienkach Królewskich. 


Bibliografia:

Genealogia Polaków: Powstanie Styczniowe - uczestnicy [Ireneusz Załuski (okiem.pl)]

Iwo Załuski: Gen Ogińskich. Historia dynastii muzycznej. Wydawnictwo Soliton 2021.

Kalendarz historyczny. Ludzie i wydarzenia [Ireneusz Załuski (1835-1868) (chronologia.pl)]

Łazienki Królewskie. Kolekcja [Ireneusz Załuski, Popiersie kobiety (lazienki-krolewskie.pl)]

Sanoccy bohaterowie Powstania Styczniowego. PDF [Miejska Biblioteka Publiczna im. Grzegorza z Sanoka w Sanoku


środa, 25 września 2024

Apel


 

Specjalne konto na pomoc ofiarom powodzi i usuwania skutków klęski żywiołowej.

Gmina Kłodzko 57-300 Kłodzko, ul. Okrzei 8a  otworzyła na ten cel rachunek o numerze:

49 95 23 0001 0000 2264 2000 0203

Ewentualnie wpłat można dokonywać na konto Gminy Kłodzko nr 49 9523 0001 0000 2264 2000 0009 z dopiskiem: „Pomoc dla powodzian”.

wtorek, 24 września 2024

Osiem muzycznych pokoleń

       Iwo Załuski urodził się w Krakowie w 1939 roku, lecz jako niemowlę wyjechał z rodzicami z powodu wojny i ostatecznie edukację muzyczną pobierał w Wielkiej Brytanii. Jest kompozytorem, pianistą, klarnecistą, twórcą kompozycji jazzowych oraz rockowych oper na motywach mitologii nordyckiej. Pisał piosenki  po polsku, angielsku i hiszpańsku. Grając w zespole, pracował jednocześnie jako nauczyciel muzyki i także w działalności pedagogicznej odnalazł swoje powołanie. Pisze też książki o wielkich muzykach: Liszcie, Chopinie, Mozarcie.  Jedną z nich jest Gen Ogińskich. Historia dynastii muzycznej, Iwo Załuski jest bowiem praprapraprawnukiem Michała Kleofasa Ogińskiego, założyciela muzycznego rodu i autora Poloneza "Pożegnanie Ojczyzny"

       Szczegółową historię dwóch właściwie dynastii: Ogińskich i Załuskich, autor przedstawia na szerokim tle historycznym, dyplomatycznym i muzycznym, szczególnie podkreślając dokonania kompozytorskie Michała Kleofasa i jego potomków, w tym na przykład jego córki Amelii, która była prapraprababką autora książki. Amelia Załuska z domu Ogińska nie tylko komponowała, ale położyła też zasługi w powstaniu uzdrowiska w Iwoniczu-Zdroju, który zakupił założyciel drugiej gałęzi rodu, teść Amelii,  Teofil Załuski. Amelia z mężem Karolem Załuskim zamieszkali w Iwoniczu rozbudowując uzdrowisko słynące z leczniczych wód. 

      Iwo Załuski opisując kolejne pokolenia Ogińskich i Załuskich rozpoczyna kilkoma rozdziałami poświęconymi Michałowi Kleofasowi, omawiając jego działalność na kilku polach: dyplomatycznym, towarzyskim i kompozytorskim. Śledząc losy samego Ogińskiego, jak i jego potomków, czytelnik poznaje przy okazji niemały zakres historii Polski oraz mało znane zjawiska kulturalne, zwłaszcza w sferze muzyki. Polonez "Pożegnanie Ojczyzny"  jest najbardziej znanym osiągnięciem Ogińskiego, ale mało kto wie, że pewne okoliczności oraz listy wskazują, że może być także autorem Mazurka Dąbrowskiego. Kwestię tę obszernie przedstawia zacytowany w książce referat Andrzeja Załuskiego wygłoszony w kwietniu 2006 roku na VI Toruńskim Festiwalu Nauki i Sztuki zorganizowanym przez uniwersytet im. Mikołaja Kopernika. Inną ciekawostką jest powtarzająca się w rodzie Ogińskich i Załuskich znajomość języków obcych, można powiedzieć, że obok genu muzycznego w kolejnych pokoleniach przekazywany jest też gen językowy. Wielu bowiem było w nim poliglotów. Był nim Michał Kleofas, który nauczył się nawet tureckiego, a jego córka Amelia jako dziecko znała co najmniej cztery języki: francuski, angielski, włoski i niemiecki. Poznała też łacinę i język litewski.  

         Mnóstwo ciekawostek pojawia się w trakcie snucia opowieści. Amelia Załuska z domu Ogińska komponowała i uczyła muzyki swoje dzieci, z których kilkoro przejawiało talent muzyczny. To właśnie w rodzinie Amelii po raz pierwszy pojawia się imię Iwo nadane synowi urodzonemu w 1840 r. na pamiątkę Iwonicza, gdzie rodzina wówczas mieszkała. Inna ciekawostka dotyczy na przykład Mickiewicza, który podczas pobytu we Florencji odwiedzał Michał Kleofasa Ogińskiego mieszkającego tam na Via Tornabuoni. Antoni Odyniec wspomina w listach, że podczas odwiedzin Mickiewicz lubił grać z Ogińskim w szachy.      

         Autor omawia talenty muzyczne innych członków rodu w kolejnych pokoleniach. Smaczku całości dodają rozdziały będące zapisem osobistych wspomnień Iwo Załuskiego z okresu dzieciństwa, szkolnej edukacji muzycznej w prywatnych szkołach angielskich, z wesela kuzynki w Iwoniczu, na które zjechali przedstawiciele rodu rozsiani po świecie. Napisane żywym językiem z odrobiną humoru nadają wspomnieniom anegdotycznej lekkości. W ten sposób książka Załuskiego łączy w sobie wątek historyczny z osobistym spojrzeniem. Autor wpisuje własną biografię w historyczne dzieje ośmiu pokoleń muzycznej dynastii.

      Uzupełnieniem opowieści są zamieszczone na końcu drzewa genealogiczne Ogińskich, Załuskich, Ostaszewskich, Wysockich tworzących odgałęzienia licznej dynastii. Autor zamieścił też nuty najsłynniejszego Poloneza "Pożegnanie Ojczyzny" Michała Kleofasa Ogińskiego oraz spis kompozycji pozostałych przedstawicieli rodu, w tym wspomnianej wyżej Amelii, jej brata Xaviera, a także swoje własne. 

        Szerokie tło historyczne i dynastyczne zahacza o rozległe tereny dawnej Rzeczpospolitej oraz wiele krajów Europy.  Michał Kleofas Ogiński należał przecież do możnego rodu litewskiego, był dyplomatą, a ostatecznie zmarł we Florencji. Większość postaci z wieku XVIII i XIX przewijających się w książce to magnaci i ziemianie mający posiadłości na dawnych Kresach, należący do arystokratycznej europejskiej elity. Mimo dbałości o szczegóły majątkowe i topograficzne autor nie ustrzegł się pomyłek, jak choćby w umiejscowieniu majątku Józefa Stempkowskiego w "Łabuniu pod Lublinem".  Otóż Józef Stempkowski, wojewoda kijowski wzniósł pałac w posiadłości Łabuń na Wołyniu, natomiast "pod Lublinem", a raczej bliżej Zamościa w Łabuńkach znajduje się pałac Zamoyskich, następnie Grzymkowskich. Myślę, że pomyłka nastąpiła wskutek zbieżności nazwy, trudno bowiem uznać, że wołyński Łabuń, do którego odległość w linii prostej wynosi 400 km znajduje się "pod Lublinem". 


Iwo Załuski: Gen Ogińskich. Historia dynastii muzycznej. Wydawnictwo Soliton Sopot 2021. 

       

       

sobota, 14 września 2024

sobota, 7 września 2024

Wszystko jest w muzyce

Znalazłam tę muzykę filmową bez problemu. Cały soundtrack jest dostępny. Te fragmenty same w sobie są interesujące i emocjonujące. Główny temat trzyma w napięciu i zawiera wszystko. Ale że w filmie gra Sam Neill było dla mnie niespodzianką. Niemniej aktorsko najlepszy jest Charles Dance jako sędzia Wargrave. 

Za muzykę do tego filmu Stuart Earl był nominowany do nagrody Ivor Novello Awards - najlepsza telewizyjna ścieżka dźwiękowa 2016. 

wtorek, 27 sierpnia 2024

Zagadka

 Co przedstawia poniższa grafika? 

Dla zwycięzcy przewidziana nagroda.


Dopisek 3 września
Najbliższa rozwiązania była Karolina - są to po prostu bijące źródełka, więc jak najbardziej oczka wodne, tylko w rzeczywistości wypływa stąd rzeka, czyli źródła nowej rzeczki, tylko na rysunku rzeczki nie widać. 
Jako ciekawostkę dodam, że źródeł będących inspiracją do rysunku jest kilkadziesiąt i całość gotuje się jak zupa. No ale zupy nie chciałam rysować, a AI zrozumiała tak, jak widać ;-)
Karolino, podaj adres na notariaartem@gmail.com to wyślę nagrodę.


niedziela, 18 sierpnia 2024

Pouczająca klasyka

        Klasykę rozumiem tutaj szeroko, jako dorobek i umiejętności, które dzisiaj są w zaniku.  Jest muzyka klasyczna, jest klasyczna architektura czy malarstwo, ale są też pewne nawyki, wzory zachowania, umiejętności, traktowane często jako niemal archaiczne, zwłaszcza przez młode cyfrowe pokolenie. Kiedyś kindersztuba pozwalała odnaleźć się w towarzystwie i w świecie wyższych sfer, dzisiaj niewiele osób wie, co to znaczy. Podczas studiów miałam koleżankę, która przejawiała efekty dawnej kindersztuby i czasami jej tego zazdrościłam. Potrafiła na przykład zjeść kruszące się ciastko, nie zrzucając na talerzyk ani stół nawet jednego okruszka. Podziwiałam, jak ona to robi i sama próbowałam się tej umiejętności nauczyć. Raczej z mizernym skutkiem. Z kolei moja stryjna pochodząca ze Lwowa to jeszcze inny wymiar dawnej klasycznej kindersztuby. Podawała herbatę i kawę zawsze w dopasowanych do napoju filiżankach. Mało tego, żeby filiżanka zyskała jej akceptację, musiała mieć nie tylko odpowiedni kształt, ale i brzeg czarki. Powinien być cienki. Oczywiście i dzisiaj wiele osób używa filiżanek, ale przyznajmy, kto wie czym się różni filiżanka do kawy od filiżanki do herbaty? I kto zwraca uwagę nie na ozdobne kwiatki, tylko na jakość porcelany, profil i grubość brzegu? Ale przynajmniej niektórzy wiedzą, że nie wiedzą. Kiedyś wieczorem dzwoni moja komórka. Znajomy głos pyta: "Słuchaj, jestem na przyjęciu, jest stolik kawowo-herbaciany i dwa rodzaje filiżanek, jaką mam wziąć do kawy?" Innym razem pewna pani domu elegancko wyposażyła kuchnię i salon i zaprosiła na uroczystą kolację. Stół zastawiony, tylko jeszcze nie było kieliszków. "Nie wiem - mówi - jakie podać kieliszki do wina. Mam wszystkie rodzaje i kształty, ale nie wiem, które do czego". 

         To oczywiście anegdotyczna strona zjawiska. Ale są też inne. Na przykład pisanie listów. Kto dzisiaj potrafi napisać list na trzy strony A4? Oczywiście nie na papierze do ksero czy kartkach wyrwanych z zeszytu dziecka, tylko na prawdziwym papierze listowym. Już niewiele osób, znam tylko dwie. Tymczasem może się ta umiejętność przydać. W kilku kryminalnych opowieściach Agathy Christie pisanie listów dawało alibi podejrzanej osobie. Przy stole można było też powiedzieć, że ma się do napisania kilka listów, co pozwalało opuścić przyjęcie na dobry kwadrans czy więcej, żeby odpocząć od nudnego towarzystwa. Nikt się nie obrażał, bo kiedyś pisanie listów i odpisywanie na nie było czynnością częstą i konieczną. Kontakt listowny daje czas do namysłu. Nie ma presji, że muszę odpowiedzieć natychmiast, jak w przypadku e-maila czy esemesa. List czasem pisze się kilka dni, zaczyna i dopisuje coś, rozwija się wątki, dodaje nowinki. I wysyła dopiero, gdy przybędzie pocztylion... Żartuję, ale na wsi poczta jest daleko, muszę się specjalnie wybrać, żeby list wysłać, a że umyślnego posłać nie mogę, więc zwykle list czeka na okazję podwózki. À propos, kto wie kto to jest umyślny? ;-) 

        No i ta muzyka klasyczna. Może być sobie nowoczesny film, performance, cyrkowe atrakcje i akrobacje, mogą być fajerwerki, króliki z kapelusza i laserowy pokaz, a w chwilach uroczystych i chwilach grozy najlepiej sprawdza się klasyka. Zadok the Priest Händla ma zastosowanie w obu wymienionych przypadkach: jako element uroczystej brytyjskiej koronacji i w filmie kryminalnym dla podniesienia napięcia. Ten uroczysty hymn koronacyjny został skomponowany w 1727 roku na koronację Jerzego II Hanowerskiego i niedawno można go było usłyszeć podczas koronacji Karola III.  Wikipedia podaje co najmniej pięć filmów, przeważnie o tematyce dynastycznej, gdzie wykorzystano ten utwór. A ja znam jeszcze The Body in the Library na podstawie powieści Agathy Christie, gdzie instrumentalny wstęp kompozycji Händla buduje pełne napięcia tło i pojawia się na początku jako zapowiedź smutnej zbrodni, a na końcu podsumowuje smutną prawdę o mrocznej naturze człowieka. Nie jestem pewna czy kompozytor byłby z takiego zastosowania zadowolony. Trzeba jednak przyznać, że pod instrumentalną introdukcję przed wejściem chóru można podstawić wiele różnych znaczeń. 

poniedziałek, 5 sierpnia 2024

Siła reklamy

     Z kimkolwiek rozmawiam każdy twierdzi, że denerwują go reklamy w telewizji. Godzina rozpoczęcia programu czy filmu nigdy się nie zgadza z faktycznym czasem emisji, bo najpierw lecą reklamy. Przerwy reklamowe w filmach są nieraz podwójnie długie, w czym szczególnie celuje Polsat. Najpierw określony blok reklam, potem wstawka zapowiadająca najbliższe filmy i znowu ten sam blok reklamowy. I tak z godzinnego filmu można zrobić prawie dwugodziną emisję rzekomego hitu. Tylko że przy drugiej serii tych samych reklam ja już zapominam, o czym jest ten film, więc po co dalej oglądać? Wyłączam telewizor.

     Czy robią tak inni, nie wiem, ale przełączanie na inny kanał jest powszechne, podobnie jak wychodzenie w tym czasie do toalety czy do kuchni. W wieczornym programie dłużyzny reklamowe wykorzystuję często na umycie głowy. Czasu w sam raz, żeby nie tylko umyć, ale nawet koloryzujący szampon nałożyć, a na następnej reklamie spokojnie i dokładnie spłukać farbę.

     Wystarczy poczytać komentarze internautów czy porozmawiać z ludźmi, a sondaże to potwierdzają, że nikt nie lubi głośnych reklam i albo się ścisza, albo przełącza na inny kanał. Niestety, czasami to nie wystarcza, bo nadawcy jakby się umawiali i reklamy są emitowane w tym samym czasie. Jedyne wyjście, wyłączyć telewizor. Mimo to reklamy wciąż są za głośne i za długie, a często nudne, głupie i obraźliwe.

     Znawcy tematu twierdzą, że siła reklamy działa na człowieka nawet wtedy, gdy jest on przekonany o swojej na nią odporności. Podświadomość zapamiętuje dźwięki, kolory, markę i w chwili ujrzenia produktu w sklepie nie wiesz nawet, że kupujesz, bo pamiętasz. Większość szczyci się tym, że wybiera produkty racjonalnie, kierując się innymi kryteriami, rozsądkiem, rzeczywistymi potrzebami, etykietą, opinią sprawdzonych i zaufanych osób. Autorzy reklam się tymi przekonaniami nie przejmują, bo wiedzą, że są złudne. Ba, podobno nawet nie jest konieczne, aby widz wiedział, CO jest reklamowane, a i tak reklama zadziała. Nie ma powodu, by odrzucać wyniki badań, które potwierdzają te opinie tylko dlatego, że psują nasze samopoczucie, nasze myślenie o sobie jako istotach rozumnych.

     Ja się przyznaję, że co prawda nie jestem blondynką, ale jestem idiotką. Nie potrafię wskazać, co kupiłam pod wpływem reklam, za to potrafię wymienić CZEGO NIE KUPIŁAM. Odkąd pojawiła się bazująca na obrazie przemocy reklama frugo, nigdy już nie kupiłam ani tego napoju, ani innego tej firmy. Odkąd pan Chajzer zaczął zaczął podrzucać do domów polskich gospodyń wizir, przestałam kupować ten proszek. Telewizyjni dentyści w białych fartuchach skutecznie zniechęcili mnie do kupowania sensodyne, colgate, colodentu i paru innych wybielaczy do zębów. Nie założyłam i nie założę konta ani nie polecę po kredyt w ING Banku Śląskim czy Getin Banku, ponieważ to nie są najlepsze role w karierze zawodowej Marka Kondrata i Piotra Fronczewskiego. Wymieniać dalej?

     Tak, przyznaję się, robię zakupy pod wielkim wpływem reklam, w moim przypadku są one bardzo skuteczne: skutecznie mnie zniechęcają. Wzięłam na serio reklamę Media Markt nie dla idiotów i świadomie omijam go z daleka. Kompletna ze mnie idiotka, czyż nie?


Ps. tekst napisany w 2010 roku.