niedziela, 28 października 2018

Perły

       To pierwsza książka Mariusza Szczygła, która naprawdę mi się podoba. Przy czym, gwoli ścisłości, muszę dodać, że to w ogóle pierwsza książka tego autora, którą przeczytałam w całości, więc za dużego porównania nie mam ;-) A właściwie nie przeczytałam, lecz pochłonęłam. A odstręczało od niej wszystko: tytuł - lekceważący, powierzchowny, żartobliwie deprecjonujący; okładka - różowa (!), co bardziej wyrafinowane znawczynie kolorystyki powiedziałyby może, że raczej fuksja, co i tak dla mnie nie ma znaczenia - odstręczający; no i grafika - kolekcja agrafek na okładce. Z czym to wszystko może się kojarzyć, no z czym?!
       A jednak zajrzałam, zaczęłam czytać i wsiąkłam. Jak to jest, że gdy czytam książki o kobietach pisane przez kobiety, kompletnie do mnie nie przemawiają. Najczęściej nie bardzo wiem, o co w nich chodzi. Nie widzę żadnego podobieństwa między sobą, swoim życiem, a losami bohaterek, żadnego powinowactwa duchowego. Nie wzbudzają we mnie żadnych emocji. Najwyżej wzruszenie ramion i nudę. Może tylko niektórzy mężczyźni potrafią pisać o kobietach? Szczygieł w "Kaprysiku" opisał kilka różnych kobiet, czasami całkowicie oddając im głos, a czasami dociekając przyczyn ich znalezienia się w określonym miejscu, w określonym kontekście. Sa to historie zabawne i pouczajace zarazem. Ale nie w nachalny dydaktyczny sposób. Nic z tych rzeczy! Pouczające ze względu na nieodgadnione meandry losu, na przypadkowość wpisaną w codzienność, a że tym losem obdarzone zostały akurat kobiety, całość nabiera dodatkowego waloru, pwoiedziałabym, estetycznego.
      "Kaprysik. Damskie historie" jest zbiorem na poły reportaży, na poły wspomnień, w których bohaterkami są kobiety spotkane przez autora niejako przypadkiem,  za sprawą nieodgadnionego kaprysu zdarzeń. Jak Zofia Czerwińska, po której wprowadził się po latach, jak się okazało, do tego samego wynajętego mieszkania. Ale bohaterkami pozostałych reportaży są kobiety zupełnie nieznane, anonimowe - z jednym wyjątkiem - Idy Kamińskiej, wybitnej aktorki, której portret zamyka całą książkę. Wcześniej poznajemy Janinę Turek, która pozostawiła po sobie 728 zeszytów zapisanych drobiazgowymi notatkami z codzienności. Przez 57 lat pani Janina w tajemnicy przed wszystkimi pisała krótkie notatki podzielone na kilka tematów, dziedzin życia. Znajdują się w tych zapisach wizyty, spotkania, telefony do kogos i od kogoś, śniadania, obiady,  kolacje, wizty towarzystkie i wizyty przypadkowe, obejrzane programy, filmy, spektakle... Okruchy dni z życia gospodyni domowej. Zeszyty odziedziczyła i odnalazła po jej śmierci córka, która sprawuje nad nimi pieczę. Prawdziwie można powiedzieć, że jest to zapis dzień po dniu życia kobiety. Podobnie jak w listach dwóch przyjaciółek, które pisały do siebie co tydzień przez 52 lata, dzieląc się opisem swojej codzienności. W sumie nie mieszkały nawet daleko, niecałe 40 km od siebie, a jednak łatwiej im było regularnie wysyłać listy niż się spotykać.  I znowu Szczygieł oddaje głos swoim bohaterkom, dokonując selektywnego wyboru fragmentów listów od 1971 do 2004 roku, kiedy obie panie przeszły na kontakt sms-owy.
        Jest jeszcze jedna znana kobieta - Izabella Skrybant-Dziewiątkowska, czyli ta trzecia z Tercetu Egzotycznego. Ta część ma formę wywiadu, luźnej kompozycyjnie rozmowy, w której bohaterka opowiada o swoim doświadczeniu śmierci, żałoby i metafizyczności losu. Ale wracajmy do bohaterek anonimnowych, choć częściwo oddtajnionych, jeśli wyraziły na to zgodę. Na przykład Anna, pani stomatolog z małego miasteczka, która od dziesięciu lat przyjeżdża do fotografa w Szczecinie i pozuje do sesji fotograficznych według własnego pomysłu. Nigdzie tych zdjęć nie wysyła, nikomu nie pokazuje, trzyma je dla siebie w domu. I dla wnuków, jak mówi. Na potrzeby pisanego przez Mariusza Szczygła reportażu przygotowała sesję także z jego udziałem. Przebrała go za zielonego skrzata. To zdjęcie znajduje się w książce :-) W innym rozdziale bohaterką jest kobieta, ale opowieść zaczyna się od mężczyzny, rektora AGH w Krakowie Ryszarda Tadeusiewicza, który na korytarzu uczelni umieścił spiżowy pomnik swojej żony. Dodajmy, żony, która żyje, ma się dobrze, i czasami nawet przysiada na ławeczce koło swojej pomnikowej podobizny, nie jest to więc żaden pomnik pośmiertny czy coś w tym rodzaju. przeciwnie, to pomnik żywej, kwitnącej miłości. I cały tekst o tym opowiada. Z kolei rozdział "Kartka" ma niemal sensacyjną akcję. Autor znalazł kartkę z zapisanymi nazwiskami kobiet i postanawia odkryć jej tajemnicę. Prowadzi formalne śledztwo, wydzwania do kobiet znajdujacych się na liście, szuka punktu wspólnego, jakichś związków. Na liście znajdują się między innymi Hanna Krall i Krystyna Sienkiewicz. Podczas śledztwa pojawiają się różne teorie, np. że kartka zawiera nazwiska kobiet, które jako dzieci żydowskie zostały ocalone z holocaustu albo że to lista kochanek jakiegoś mężczyzny. Rozwiązanie tyleż zaskakujące, co zwyczajne pojawia się na samym końcu. Karkta wróciła do właściciela.
       "Damskie historie" to lektura lekka, ale i zastanawiająca. Jakie są właściwie kobiety? Czym żyją, dla kogo, czego oczekują od życia, jak radzą sobie ze światem? A może świat, nie z ekranów stacji telewizyjnych i medialnych doniesień, ale ten prawdziwy, nie z wyżyn abstrakcyjnej polityki, ale ten konkretny, nie z obietnic bez pokrycia, ale ten codzienny, tak naprawdę jest kobietą? A kobieta, jest prawdziwa i jest tylko sobą, a nie dodatkiem i kwiatkiem, gdy jak Zofia Czerwińska może powiedzieć: "Mężczyzna mojego życia  to mężczyzna z walizką za drzwiami"? "Kaprysik. Damskie historie" - osiem historii, osiem kobiet, osiem pereł realizmu i codzienności. Osiem powodów do przeczytania.
     


Ależ on ma piękny ten głos :-)


niedziela, 14 października 2018

No i jest...

... debiutancka płyta Jakuba Józefa Orlińskiego.  (TU wcześniejsza notka o nim) "Anima Sacra" nagrana z zespołem Il pomo d`oro będzie miała premierę 26 października. Zawiera arie kompozytorów pierwszej połowy XVIII wieku, zwłaszcza szkoły neapolitańskiej, choć nie tylko, bo jeśli zgodnie z zapowiedzią są tam także Zelenka i Hasse, to znajdujemy się w Dreźnie. Oooo, JPC podaje spis treści, rzeczywiście jest Zelenka, jest Hasse, a poza tym Fago, Feo i Sarro - wiem, dziwnie to brzmi, ale naprawdę tak się nazywali ;-) Francesco Nicola Fago, Francesco Feo i Domenico Sarro - wszyscy związani z Neapolem i tamtejszą szkołą kompozytorską. W każdym razie muzyczne zapowiedzi już są. Apetyt rośnie.




środa, 10 października 2018

Tak jakby pożegnanie




 

La Superba (Wspaniała), La Stupenda (Zdumiewająca) - 
Maria de Montserrat Viviana Concepción Caballé i Folch - ur. 12 kwietnia 1933 roku w Barcelonie, zmarła 6 października 2018 roku też w Barcelonie; 




niedziela, 7 października 2018

Nowy Świat - cz. 2

    Polska była orkiestra, a poza tym dyrygent z Chin, solista z Hiszpanii, muzyka węgierska i czeska. A, prawda, widownia też w większości polska, ale nie całkiem, bo chiński dyrygent oklaskiwany był też przez chińskich słuchaczy, chociaż kto ich tam wie, czy oni byli Chińczykami :-) Lio Kuokman ma kilkanaście stron internetowych i mnóstwo żródeł o nim pisze, ale nigdzie nie ma daty i miejsca urodzenia. W każdym razie jest młody. Może gdzieś na chińskiej stronie, ale tych znaczków nie umiem przeczytać. Angielskojęzyczne źródła podają wszelkie nagrody, osiągnięcia, nagrania, koncerty, czyli cała sfera muzyczna udokumentowana. Strona Szalonych Dni Muzyki skrupulatnie odnotowuje, że poprowadził na nich cztery koncerty. Byłam na jednym. ze wspomnianą muzyką węgierską i czeską.
     Węgierska to Zoltán Kodály (1882 - 1967), kompozytor i etnograf. Właściwie nic o nim nie wiem. W każdym razie jego muzyka czerpie ze źródeł ludowych i takie też reminiscencje pojawiają się w "Ballet Music" z opery "Háry János" zaprezentowanej na sobotnim koncercie. Początek raczej w stylu Strawińskiego, a i w całości kojarzyło mi się momentami ze "Świętem wiosny".  Za mało znam ludową muzykę węgierską, żeby ocenić i docenić kunszt kompozytora. Łatwiej było przy "Koncercie wiolonczelowym h-moll" Dvořáka, w którym z orkiestrą zaprezentował się Pablo Ferrández (27 lat), niezywkle ekspresyjny hiszpański wilonczelista. Jego grę, choć właśnie ekspresyjną i dynamiczną, odebrałam też jako niezywkle skupioną. Tak to wyglądało na pierwszym koncercie, natomiast następnego dnia słyszałam go w koncercie kameralnym w duecie z Plameną Mangovą i to było piękne :-) Najpierw "Kol Nidrei" Maxa Brucha, oryginalnie skomponowane na wiolonczelę z orkiestrą, ale tutaj transkrybowane na wiolonczelę z fortepianem. Stosownie do judaistycznego źródła modlitewnego utwór poważny i podniosły w  tonie. Drugim utworem zagranym przez duet Ferrández/Mangova była "Sonata wiolonczelowa" Rachmaninowa, w której oboje wykazali duży temperament. Ferrández musiał sobie radzić ze zrywającym się włosiem smyczka, którego resztki wyszarpał zębami (;-) a Mangova latała po klawiaturze jak, nie przymierzając, Martha Argerich. Bułgarska pianistka specjalizuje się w muzyce kameralnej i widać, że czuje się w tym dobrze. Rachmaninow w wykonaniu obojga porwał słuchaczy do owacji, co zaowocowało bisami. 
      Oklaski pojawiały się też w środku utworu, między częściami sonaty i to już nie było tak świetne ;-) Po pierwszej części przechodzącej z Lento do Allegro moderato część widzów zaczęła klaskać, ale się zorientowali, że są w mniejszości i po części drugiej Allegro scherzando  zaległa skupiona cisza. Kiedy jednak skończyła się trzecia w tempie Andante, znowu rozległy się oklaski, w które wdarły się tony części ostatniej Allegro mosso. Ludzie klaszczący nie zdążyli wyhamować, a muzycy niejako przewidując reakcję na Andante, od razu uderzyli w tony następne. No i się pokiełbasiło ;-) Doprawdy, też nie jestem muzykiem, ale czy nie można zapamietać, że sonata ma cztery części, a jeśli nie, to i tak ma budowę symetryczną i po podwójnym Allegro NIE MOŻE się kończyć na Andante, bo to by po prostu nie pasowało? W żaden sposób nijak nie pasuje, żeby się kończyła na Andante,  no nijak, a poza tym można obserwować muzyków. Oni naprawdę dają znak, kiedy koniec ;-)

Poniżej Andante, które nie jest zakończeniem całej Sonaty ;-)



Oklaski i czar pryska. Tymczasem to jest właściwe zakończenie:



Ale w sumie to należałoby posłuchać bohatera koncertu, czyli Pablo Ferrándeza: