wtorek, 26 grudnia 2023

Wieści z ula

       Pliniusz Starszy w Historii naturalnej pisał, że "pszczoły zajmują najwyższą pozycję i są najbardziej godne naszego podziwu, gdyż stworzone zostały tylko i wyłącznie dla człowieka". Co prawda nie wiem, o jaki proces stworzenia miał Pliniusz na myśli. Wyczuwam w tym fragmencie pewne niejasności tłumaczenia. Nie przeszkadza to jednak dostrzec, jak wyjątkową rolę przypisywał starożytny badacz tym pożytecznym owadom.  

       Od lat pojawiają się alarmujące wieści o tym, że pszczoły giną. Zagrażają im monokulturowe uprawy, zanieczyszczenie środowiska, chemiczne środki owadobójcze i chwastobójcze, choroby i naturalni wrogowie w świecie owadów. Dwadzieścia lat temu pojawiła się w Europie Vespa velutina, inwazyjny gatunek błonkówki zagrażający europejskim pszczołom. Potocznie nazywa się j azjatyckim szerszeniem, ale to nie jest precyzyjne określenie. Niemniej stanowi zagrożenie, gdyż atakuje europejskie pszczoły, które - w przeciwieństwie do azjatyckich - nie umieją się przed nim bronić. Starszym, od lat 70. i 80. zagrożeniem, który pojawił się w Europie, jest warroza, czyli choroba wywoływana przez Warroa destructor, gatunek azjatyckiego roztocza. Na razie istnieją leki, które podaje się na wiosnę i jesienią w celu zniszczenia żywych roztoczy w pszczelej rodzinie. Znacznie groźniejszym przypadkiem jest zgnilec amerykański. Jest to choroba bakteryjna. Jej pojawienie się oznacza zniszczenie całego ula wraz z pszczołami, żeby choroba nie przeniosła się na całą pasiekę. W razie wykrycia ogniska choroby powiatowy lekarz weterynarii w promieniu 6 km oznacza teren zapowietrzony i podejmuje dalsze kroki, w tym nakaz spalenia zainfekowanej rodziny pszczelej, czyli całego ula, a czasami nawet i sprzętu pszczelarskiego używanego w pasiece. Co czuje pszczelarz, gdy musi spalić ul z pszczołami w środku?...    Nadzieja w medycynie, ponieważ ostatnio w Kanadzie i USA opatentowano szczepionkę na zgnilca i warunkowo dopuszczono do stosowania. Trzeba poczekać na efekty. 

         Jak widać, europejskie pszczoły atakowane są ze Wschodu i Zachodu przez gatunki obce. Dlatego na przykład na Ouessant funkcjonuje pasieka dbająca o zachowanie rodzimego gatunku czarnych pszczół, którym grozi wyginięcie. Paradoksalnie współczesna wieś z monokulturowymi uprawami nie sprzyja pszczołom. Pomińmy nawet oczywistą kwestię chemicznych oprysków. Chodzi o ubóstwo kwiatów. Bogactwo flory zapewnia różnorodność zbieranego pyłku i nektaru. To nektar jest następnie przez pszczoły odparowywany, żeby mógł z niego powstać miód. gdy zawartość wody spadnie do 17-18% wody oznacza, że miód można odwirowywać. Pszczoły go wtedy zasklepiają w sześciokątnych komórkach woskowego plastra w ramce. Na jeden kg miodu pszczoły muszą znieść nektar z kilku milionów kwiatów. Jedna pszczoła wytworzy w ciągu życia zaledwie jedną łyżeczkę miodu. 

        Po tak wielkiej eksploatacji pszczoła umiera. Umiera lecąc. W sezonie letnim pszczoła żyje przeciętnie 5-6 tygodni. Wcale nie dlatego, że nie mogłaby dłużej żyć. Mogłaby, ponieważ pszczoły, które wykluwają się jesienią, przeżywają zimę i mogą żyć do pół roku. Jednak codzienne loty niszczą ich skrzydełka, które strzępią się i po prostu pszczoła nie może dłużej latać. Wtedy spada na ziemię i umiera. Ciekawa jestem, czy wiedząc to i próbując sobie wyobrazić, ile pracy trzeba włożyć w wyprodukowanie jednej łyżeczki miodu, naprawdę ktoś może uważać, że 20 zł za kg miodu to za wysoka cena? Oficjalny cennik skupu w grudniu wynosił od 15 zł za kg miodu wielokwiatowego do 50 zł za kg miodu wrzosowego. Pośrodku ceny ok. 20 -25 zł za gryczany, lipowy, nektarowo-spadziowy. To ceny skupu, nie sprzedaży detalicznej. Chyba że ktoś kupuje u pszczelarza bezpośrednio, to ceny mogą być nieco inne. 

       Wracając zaś do kwiatów, ich rozmaitość bywa większa w miastach, co przekłada się na popularność pasiek miejskich. W Paryżu na przykład jest ok. 2000 uli. Kilka z nich na dachach Placu Vendôme trzyma Andric de Campeau. Otwiera ul, wyjmuje ramkę pełną pszczół: "Piękny widok" zachwyca się, gdy inni pewnie uciekliby w popłochu.  Największe rodziny w sezonie mogą liczyć 50 -80 tysięcy pszczół w jednym ulu. Pasieki stoją w wielu parkach Paryża, jak Jardin des Plantes czy Parc de la Villette czy na dachach budynków, jak kościół Temple de l`Etoile. Z Placu Vendôme zaś tylko kilkaset metrów mają pszczoły do ogrodów Tuileries. Pszczoły porozumiewają się przy pomocy feromonów, rozpoznaj swojego pszczelarza po zapachu. Idąc do pasieki, trzeba się umyć i nie używać żadnych perfum. Znając swojego pszczelarza, pszczoły są spokojne, nieprowokowane nie żądlą. Wykonują po prostu swoją robotę. Pierre Merlet, jeden z pszczelarzy paryskiej pasieki oprowadza chętnych po swoim królestwie. Rozdaje kombinezony z kapeluszami z siatką ochraniającą głowę. Sam ma co prawda też kapelusz, ale jest w krótkich spodenkach. Też znałam pszczelarza, który na przegląd pasieki latem chodził w krótkich spodenkach, a ramki do wirowania miodu wyjmował bez siatki na głowie. Brał tylko ze sobą podkurzacz do wytwarzania dymu. 

        Miejską pasiekę ma też Lublin na dachu Centrum Spotkania Kultur. Mają swoje ule inne miasta: Warszawa, Kraków, Toruń, Poznań, Wrocław. Kwietne łąki zakładane w miastach przyciągają pszczoły z okolic, jak np. w Zamościu. Kwitnące ogrody na przedmieściach mogą z powodzeniem gościć pszczoły z pasiek położonych w odległości do dwóch km. Pszczoła niosąc na odnóżach kolorowy pyłek leci ze swoim ciężarem jak opita wprost do wylotka, gdzie ląduje i prędko znika wewnątrz ula. Praca wre, że tylko szumi. 

niedziela, 17 grudnia 2023

Przedświąteczne świętowanie

     Wszystko w jeden dzień: jarmark świąteczny i kiermasz, koncert kolęd wschodniosłowiańskich z chórami cerkiewnymi. Pogodzić trudno. Najpierw jarmark. To nic, że moc atrakcji przewidziano na wieczór. Zajrzałam tam wcześniej. Jeszcze docierali kramarze, jeszcze dowożono stroiki i choinki, jeszcze rozpalano pod kociołkiem, ale już parowały grzańce, gorąca czekolada, kawa i herbata. Pierniki w stu kształtach kusiły na straganach. Obok gotowe zestawy świątecznego ciasta. Mnóstwo choinkowych ozdób, ciekawych pomysłów na prezenty, ręcznie robione kartki bożonarodzeniowe, miody, woskowe świece, wyroby z drewna i wełny.. Ale, ale... była to wełna z alpaki. Dwie żywe alpaki na dowód prawdziwości wyłożonych czapek, rękawiczek i szalików spoglądały dumnie z prowizorycznej zagrody za straganem. Inna ciekawostka: świece sojowe. Czego to człowiek nie wymyśli. Co roku pojawia się coś nowego. Tym razem zaś, poza wspomnianymi nowinkami, prym wiodła całkiem tradycyjna grochówka serwowana przez strażaków. Na miejscu na gorąco. Na wynos w słoikach też można było kupić.  Z czterech wielkich kociołków aż parowało. Ku uciesze dzieciarni pośród kramów, kociołków, choinek przewijali się mikołaje, tygrysy, pingwiny i nie wiem, jakie jeszcze stwory. Zabawa się rozkręcała.

     Ja jednak właśnie zmierzałam już w innym kierunku. W stronę centrum koncertowego, gdzie spotkały się trzy chóry. Najstarszy Chór im. ks. Błażeja Nowosada z Aleksandrowa ma już 90 lat. Założony przez obecnego patrona, ks. Błażeja Nowosada, zamordowanego przez hitlerowców,  dziś kultywuje i rozsławia jego imię śpiewem i głosząc pamięć o męczeńskiej śmierci swojego założyciela, którego proces beatyfikacyjny właśnie trwa. Chór liczy 17 osób, ma w repertuarze ok. 200 pieśni religijnych. Jako ciekawostkę można dodać, że Aleksandrów, gdzie działa chór, to najdłuższa wieś w woj. lubelskim, mierzy ponad 9 km. Przejeżdżałam tamtędy kiedyś i faktycznie jedzie się i jedzie, a końca nie widać. Chór z Aleksandrowa zaśpiewał kilkanaście kolęd od najstarszych, renesansowych, po współczesne. A pośrodku były i Karpiński, i Nowowiejski i inne znane i mniej znane. Od ponad trzydziestu lat chórem dyryguje Jan Michoński. 

      Chór Centrum Kultury Prawosławnej w Biłgoraju był najmłodszy, powstał zaledwie rok temu i jest niewielki, zaledwie dziewięcioosobowy: sześć pań i trzech panów, ale śpiewa na głosy. Przede wszystkim śpiewy liturgiczne w dwóch parafiach cerkiewnych położonych w sąsiednich miastach: Biłgoraju i Tarnogrodzie. W wykonaniu chóru usłyszeliśmy przede wszystkim kolędy cerkiewne oraz śpiewy liturgii bożonarodzeniowej. Dyrygowała Maria Kalitan.

       Drugi chór cerkiewny, ale trzeci występujący to Męski Zespół Muzyki Cerkiewnej "Grabarka". Skąd? Oczywiście z Grabarki, a jakże. Też dosyć młody, powstał w 2021 roku przy klasztorze św. św. Marty i Marii na św. Górze Grabarce, ale już zdążył się zapisać w pamięci na wielu festiwalach, przeglądach i uroczystościach. Między innymi w tym roku na festiwalu w Hajnówce zdobył wyróżnienie. Chórem dyryguje młody śpiewak i młody adept dyrygentury Filip Awksietijuk, student Uniwersytetu im. F. Chopina w Warszawie. Ciekawostka, że jest to chór amatorów, osób świeckich, ale w zespole jest jeden pop. Głosy pięknie dobrane i zestrojone. Solówką popisał się jeden przepiękny tenor (znaczy głos przepiękny, nie osoba, choć też mu na urodzie nie zbywało), cudowny baryton też solowo wystąpił i na koniec trzecia solówka basa: "Spasitiel na Ziemli rodiłsia..." Bardzo ładnie ułożony program, żeby pokazać piękno głosów. 

      Cała widownia się zasłuchała i głośno oklaskiwała. Właściwie to już prawie Boże Narodzenie, skoro tak radośnie i kolędowo spędzony wieczór. Dziś jest przecież niedziela "Gaudete"!

czwartek, 14 grudnia 2023

Gdy muzyka jest lepsza od filmu

     Najczęściej oczekujemy, że muzyka po prostu nie będzie przeszkadzała, że tworząc tło, doda nastroju lub podtrzyma napięcie. Najlepsi kompozytorzy filmowi jednak, na szczęście! unikają prostackiej ilustracyjności. Ostatecznie przecież bywają w tym gronie prawdziwi kompozytorzy klasyczni, nie tylko parający się filmem. Morricone na potrzeby filmu tworzył odrębne miniaturowe arcydzieła. Kilar sam uważał się zawsze za kompozytora klasycznego (to znaczy awangardowego, ale w sensie klasycznym), a komponowanie do filmów było tylko dodatkowym zajęciem. 

     W filmie podziwiam muzykę, gdy oddaje atmosferę i tworzy klimat. Wszystko zależy jednak od filmu. Oczywiste jest, że w takich filmach, jak "Amadeusz" Formana czy "Farinelli: ostatni kastrat" Gerarda Corbiau nie mogło się obejść bez muzyki Mozarta i operowych arii epoki baroku. Tutaj muzyka jest pełnoprawną bohaterką opowieści. Ale i w mniej muzycznych filmach oczekuję, że muzyka będzie pasowała do obrazu. Tylko, co to znaczy "pasowała"? Wyobrażenia na ten temat kompozytora i reżysera mogą się różnić. Oczekiwania widza mogą być jeszcze bardziej odległe. A w najlepszym razie żadne, po prostu większość widzów nie skupia się na muzyce. Dobrze, żeby nie przeszkadzała. 

     A jednak przyznaje się Oscary za muzykę, co zresztą nie jest jakimś uniwersalnym wyznacznikiem maestrii kompozytorskiej, a jedynie stanowi wypadkową aktualnych trendów, mody, upodobań oceniającego gremium i silnej reklamy. Nie znaczy to, że nie jest to muzyka dobra, czasami jednak nie ma zbyt wielkiego wyboru. Dla mnie najbardziej interesujące są takie smaczki, jak pojawienie się Milesa Davisa w filmie "Windą na szafot", do którego nagrywał ścieżkę muzyczną improwizując do oglądanych scen filmowych. Czy dzisiaj, w czasie wysoko wyspecjalizowanej komercyjnej produkcji, reżyserzy pozwalają muzykom, kompozytorom na improwizację? Raczej rzadko. Najczęściej zatrudnia się zawodowców, którzy na muzyce filmowej, jak to się mówi, zjedli zęby. 

     Nie można zaprzeczyć, są to często naprawdę fachowcy. Niemniej rzadko się zdarza, że oglądając film nagle zamiast śledzić fabułę, zaczynamy słuchać muzyki. Kinomaniacy uznaliby to za rozpraszający defekt. Może i reżyser nie byłby z tego zadowolony. Przecież odpowiada za film, którzy ma przykuć widza do fotela, a nie zachęcać do odwiedzin w filharmonii. Ale nie ma obawy, nie każdy ma takie dziwne upodobania, że traktuje muzykę jako osobną (osobniczą?) wartość filmu. Toteż bez obaw, że popsuję komuś przyjemność oglądania, powiem, że są niedobre lub po prostu słabsze filmy mające fenomenalną ścieżkę dźwiękową. Nie są to całkowite gnioty, bo takich zresztą raczej nie oglądam i trudno mi je oceniać, skoro nie znam. Ale czasem człowiek coś tam ogląda dla czystej rozrywki, a okazuje się, że to muzyka jest największym atutem. 

     Fanów sztuki filmowej teraz rozczaruję bardzo, bo film, w którym zachodzi zjawisko zasugerowane w tytule tego wpisu, jest wiekowy, a dla młodych zwyczajnie przedpotopowy. Nieważne. I chociaż dla mnie tak czy inaczej jest to powrót do młodości, to muzyka jest nieśmiertelna. Z całym szacunkiem dla współczesnych eksperymentów i awangardy, dobry saksofon nie starzeje się nigdy. 

niedziela, 10 grudnia 2023

Diabelsko-anielskie sprawki i pierwszy kiermasz świąteczny

       Pierwszy świąteczny kiermasz - jeszcze niezbyt duży. Za to moc nowinek i bogaty wybór świątecznych ozdób, kartek, pierniczków, wianuszków, banieczek na choinkę i smakołyków. Kramy wypełnione po brzegi. Samodzielnie wykonane wyroby prezentowały dwie drużyny harcerskie, koła gospodyń wiejskich, warsztaty terapii zajęciowej, emerytki dorabiające rękodziełem, mistrzynie wypieków,  leśni zbieracze cudów natury, pszczelarze... Banieczki, owszem, kupiłam. Klasyczne, błyszczące i tłukące się,  nie żaden obklejony styropian. Miałam nic więcej nie kupować, tylko popatrzeć, nacieszyć oko. Ale... kiedy zobaczyłam małą buteleczkę z sypkim proszkiem w środku... No nie mogłam się powstrzymać. Starsza kobieta sama zbiera w lesie. Pyłek widłaka goździstego. Rzecz droga, ale skuteczna. Prawdziwy zielarski lek na wiele skórnych przypadłości.  Może to i niezbyt świąteczny zakup, ale przydatny. Nieodzowny w każdej apteczce. Dostałam do niego gratis słoiczek borówkowych powideł. Z leśnych borówek, czerwonych, a nie z tej amerykańskiej czarnej jagody. Tak więc banieczki są, widłak jest, słoiczek borówek.... Tylko na choineczkę jeszcze poczekam. 

       Tymczasem teatr wprowadził widzów w samo sedno świątecznej tajemnicy: walkę dobra ze złem. "Igraszki diabłem" Jana Drdy od lat bawią humorem i aktualnością ludzkiego sprytu. Amatorski teatr zaprosił na spektakl w pełni dopracowany wizualnie i z efektami specjalnymi. Na dźwięk boskiego gniewu sprowokowanego zarzutem, że "Pan Bóg jest niesprawiedliwy" tak huknęło, że cała sala aż podskoczyła z wrażenia. Bo z kolei akcje diabłów, na czele z Belzebubem oganiającym się od much (kto zna sztukę Drdy - dostępną w Teatrze Telewizji chociażby, wie, o co chodzi) budziły śmiech i politowanie. O wiele straszniejsza niż czereda diabłów oraz zawodowy zbój Sarka-Farka była sobie zwykła Kasieńka, polująca na męża nawet za cenę podpisania cyrografu. Ale o tym sza, kto chce, może poszukać i obejrzeć którąś wersję na YouTube. Mnie się świetnie oglądało w teatralnym fotelu, przy wtórze śmiechu widowni i obserwowania gry znajomych aktorów. 

         Sztuka Drdy z poczciwym, lecz odważnym i sprytnym Marcinem Kabatem, który do samego piekła idzie ratować dusze dwóch dziewcząt, wymaga aktorów poważnie komicznych. To znaczy grających komicznie z całą powagą. Komizm rodzi się ze zderzenia zamierzeń  i oczekiwań bohaterów z nieudaną często realizacją. Straszny zbój nie jest straszny,  groźny Belzebub nie jest groźny, diabelskie sprawki w Czarcim Młynie to pic na wodę, świątobliwy pustelnik nie jest świątobliwy. Tylko Marcin Kabat jest prawdziwy i autentyczny, toteż ogrywa w karty pociesznych diabłów, a gdy trzeba odważnie staje do walki z całym piekłem o niewinne dusze. 

         Walka dobra ze złem rozgrywa się w człowieku. Zbój zarzeka się, że nie wie, co to wyrzuty sumienia, ale męczą go koszmary i coś dusi po nocach. Także on i pustelnik Scholastyk grzeszący zatwardziałością i brakiem miłosierdzia dostąpią - dzięki Kabatowi - czasu na nawrócenia przez pokutę ciężkiej pracy. Marcin Kabat to bohater stricte ludowy, sprytny, lecz poczciwy weteran, który gdy trzeba, udaje głupszego niż jest, ale w chwili próby pokazuje odwagę i wielkoduszność. Za wyrwanie dusz z piekła aniołowie z polecenia Boga mogą spełnić trzy jego życzenia. Dwa z nich to prośba o darowanie mąk piekielnych i skazanie na pokutę poprzez pracę w młynie dwóch grzeszników: zbój i pustelnika. Trzecia prośba, osobista, to tylko tytoń w fajce. Żadnych skarbów ani pałaców. uczciwy człowiek woli poprzestawać na tym, co ma. 

        Zakończenie jest komiczno-farsowe, ale nie będę zdradzać. Widzowie wychodzili ze spektaklu zadowoleni i jeszcze podczas powrotu na ulicy słychać było rozbawione głosy. Organizatorzy zaś i miejscowy dom kultury musieli dodać jeszcze jedno przedstawienie w ciągu dnia, takie jest zainteresowanie.  Aktorzy grają więc dwa razy dziennie. A trzeba pamiętać, że to nie są aktorzy zawodowi, ekipa jest amatorska. Tym bardziej zasługują na podziw i oklaski.

poniedziałek, 4 grudnia 2023

Czy na mrozie można śpiewać?

       Wiele już widziałam, ale to wykonanie słynnej arii  What power art thou Purcella z opery King Arthur jest doprawdy... zdumiewające. Najpierw byłam zniesmaczona, potem chciało mi się śmiać, a na koniec doszłam do wniosku, że aktorstwo śpiewaka to pierwsza klasa. Nie wiem, jak to możliwe śpiewać, gdy szczęka ma dygotać tak z zimna. Kompozytor  zaznaczył w partyturze dosyć rozdygotany rytm. Trzeba maestrii, żeby to zagrać i zaśpiewać i już zamieszczałam kilka doskonałych wersji. Tutaj jednak mamy... No właśnie, nie wiem, co mamy. Chyba przeważa humor.  Powaga sytuacji i rozpacz budzonego ze snu Ducha Zimna nie pozwalają zachować powagi wobec aktorskiego popisu śpiewaka. Przerysowanie i karykatura to inna jakość tej sceny. Zapewne nieprzewidziana przez kompozytora. Ale cóż, zaprotestować już nie może.  


W sumie aria w sam raz na właśnie rosnący mróz i śnieżne zaspy.



ścieżka na skróty


To nie jest góra lodowa, ale ściana śniegu wzdłuż chodnika