poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Zdradzony i porzucony

Na Okolicach książek - ciekawostki polskie w muzyce światowej


      Tak śpiewał Piotr Beczała w Metropolitan Opera jako Rodolfo w "Luizie Miller" Verdiego.



       Zemści się strasznie: otruje ją (Luizę) i siebie. A zanim umrą oboje dowie się, że wszystko to nieprawda. Tak to jest jak się ma wokół siebie intrygantów, a na dodatek ojca kanalię. No i mamy dramat. 
      Pełnię głosu można docenić, gdy się tylko słucha. Najpierw słuchałam więc w radiu, a potem zobaczyłam, jak to zagrał. Po arii zaś w transmisji słychać było gromkie oklaski. jak zresztą po każdej niemal arii w tej operze. Duety dwóch czarnych charakterów też porywające, ale dzisiaj nie będzie o złych ludziach. 

czwartek, 19 kwietnia 2018

Dopóki istnieje Europa

     Bez obaw, to nie będzie wieszczenie końca naszego świata, naszego kontynentu, naszej kultury, chociaż, w jakimś sensie, jednak koniec nastąpił. Koniec złotej ery europejskich festiwali muzycznych, których migotliwą historię, urozmaiconą niezliczonym bogactwem anegdotycznych  smaków,  opisuje Janusz Ekiert. Zaczynają się wiosną i stopniowo opanowują bardziej i mniej znane centra kulturowe, centra turystyki oraz zapomniane a często starożytne miejscowości od Atlantyku po wschodnią granicę Europy. Tą granica wschodnią jest Warszawa, gdzie od 1956 roku odbywa się Warszawska Jesień - międzynarodowy festiwal muzycznej awangardy, o którym John Cage twierdził: "Publiczność warszawskiej jesieni jest elegancka: nigdy nie gwiżdże podczas wykonywania moich utworów, tylko zawsze po".
   
      Pobieżnie kalendarz wygląda mniej więcej następująco:
  • koniec kwietnia do lipca - Maggio Musicale Fioretino we Florencji organizowany od 1933 roku
  • od 12 maja do początku czerwca - Praska Wiosna - Międzynarodowy Festiwal Muzyczny w Pradze - z ogromnym rozmachem
  • czerwiec - Holland Festival w Amsterdamie, ale i w innych miastach, co sprawia, że festiwal trwa nawet dłużej, bo i w lipcu - jest to najstarszy europejski festiwal performatywny, organizowany od 1947 roku
  • koniec czerwca do końca sierpnia - Letni festiwal w Dubrowniku
  • lipiec - festiwal teatralny w Wiesbaden, gdzie triumfy święciła opera "Manekiny" (1981) Zbigniewa Rudzińskiego
  • lipiec - Festiwal Opery w Savonlinnie (Finlandia), odbywający się w scenerii średniowiecznego Zamku św. Olafa
  • lipiec/sierpień - festiwal operowy w Weronie, gdzie wystawia się opery w dawnym rzymskim cyrku - Arena di Verona oraz festiwal baletowy i szekspirowski w Teatro  Romano
  • 18 lipca - 19 sierpnia - Festiwal w Bregencji, gdzie wszystkie spektakle operowe odbywają się na wodzie
  • 20 lipca - 30 sierpnia - Festiwal w Salzburgu - chociaż patronuje mu Mozart nie gra się na nim tylko Mozarta, a nawet jego utwory bywają w repertuarze w mniejszości niż innych kompozytorów
  • 25 lipca - 29 sierpnia - Bayreuth Festival, czyli Festiwal Wagnerowski w Bayreuth - rzeczywiście najstarszy w Europie - od 1876 roku - na potrzeby festiwalu wybudowano specjalny teatr, co roku wystawia się na nim te same 10 oper Ryszarda Wagnera, ale co kilka lat  zmienionej reżyserii i obsadzie
Dodajmy do tego wspomniane przez autora dwa festiwale warszawskie:
  • połowa czerwca do połowy lipca - Festiwal Mozartowski Warszawskiej Opery Kameralnej (mój Boże, czy nie jest to już niestety czas przeszły dokonany, a nieodnawialny??)
  • II poł. września - Warszawska Jesień

       Jak widać NIE DA SIĘ co roku być na każdym ;-) A przecież można i trzeba uzupełnić ten kalendarz o nowe festiwale, wielkiej renomy już i wielkiego rozmachu, a przy tym z bogatym programem muzycznym (choćby nasze w Polsce: Misteria Paschalia i Opera Rara w Krakowie, Festiwal Beethovenowski w Warszawie, Actus Humanus w Gdańsku, KODY w Lublinie, Muzyka w Raju w Paradyżu, Wratislavia Cantans we Wrocławiu). Janusz Ekiert snuje wspomnienia rzecz jasna z festiwali europejskich, zgodnie z przewrotnym tytułem książki: "Zwiedzajcie Europę, póki jeszcze istnieje. Pożegnanie złotego wieku festiwali muzycznych",  której patronuje  na okładce fotografia króla, cesarza i boga muzyki XX wieku w jednej osobie - Herberta von Karajana. Stąd też narracja o festiwalach w Lucernie czy Salzburgu, gdzie przez wiele lat Karajan był niekwestionowanym autorytetem i nieznoszącym sprzeciwu dyktatorem muzycznego wykonawstwa, siłą rzeczy odtwarza tamta - dziś przebrzmiałą - atmosferę wielkich osobowości, wielkich artystów, operowych diw i wielkich śpiewaków, wizjonerów baletu. Ma się wrażenie, że rzeczywiście skończyła się epoka niezwykłych talentów i żyjemy, tworzymy dzisiaj niesieni na "ramionach olbrzymów" przeszłości.
       Trochę żal... Niemniej na tych wymienionych festiwalach zaczynali międzynarodową karierę także polscy wielcy kompozytorzy: Baird, Lutosławski, Kilar, Penderecki... A dzisiaj w większym stopniu i częściej to artyści z Europy (i nie tylko) przyjeżdżają do nas. Korzystajmy póki czas.



     
       To była jedna z tych książek, które można było wygrzebać z wielkiego kosza w supermarkecie, gdzie wszystko jest za dychę. Nie mogłam nie kupić :-) Dlatego teraz mogę sobie podróżować nieco zazdroszcząc, że nie urodziłam się wcześniej ;-)

 










 A jako komentarz muzyczny Prosto z Arena di Verona:

We wspomnieniach z Festiwalu w Weronie Ekiert podaje pyszną anegdotkę, jak to podczas antraktu sprzedawca napojów chłodzących zachęcał do kupna śpiewając toast z "Traviaty": "Libiamo, ne!lieti calici...":




PS A dla koneserów swojszczyzny - rekomendacja książeczki o jednej z polskich "małych ojczyzn"

środa, 11 kwietnia 2018

Seks tuż przed północą ;-)

     (Dodatek - a na Okolicach książek ostatni odcinek o życiu muzycznym na dworze Stanisława Augusta Poniatowskiego) 


     Co bardziej wstydliwych uspokajam: seks będzie muzyczny ;-) Ale to właśnie za sprawą muzyki, wyrażającej najbardziej gwałtowną i nieposkromioną kobiecą naturę, William Henderson napisał, że Szostakowicz to "największy kompozytor pornograficzny w dziejach opery" (Cyt. za P. Kamiński: Tysiąc i jedna opera, tom II).  Poza tym zmienili ramówkę i jak zaczyna się słuchanie sobotniego pasma operowego w Dwójce, tak kończy się dopiero o północy ;-) Przynajmniej ostatnio tak było.  Co prawda, Mariss Jansons nadał odpowiednie tempo i całość skończyła się nieco wcześniej, ale żeby ochłonąć, przetrawić muzykę i emocje, też trzeba czasu. Tak więc parafrazując słowa poety: północ jej godzina, w sam raz na operowe doznania. Tym bardziej, że czteroaktowe dzieło Szostakowicza ma i rozmach, i dynamikę, i mroczność odpowiednią. A mowa o muzycznej "pornografii", czyli Lady Makbet mceńskiego powiatu (1934).
       Tak pokrótce. Tytułową powiatową Lady Makbet jest Katarzyna Izmajłowa, sfrustrowana, niezaspokojona seksualnie młoda mężatka. Mąż nie staje na wysokości zadania, teść  patrzy na nią pożądliwie,  ale ona wolałaby przecież kogoś młodszego. Nudzi się, więc nowy parobek Siergiej, mający już na sumieniu uwiedzenie poprzedniej swojej chlebodawczyni, będzie miał ułatwione zadanie. Noc należy do niego. Ale to przecież Lady Makbet ma być, nie Emma Bovary na prowincji, więc jest i zbrodnia. Najpierw Katarzyna truje grzybami teścia (to znaczy grzyby były jadalne, ale dosypała do nich trutkę na szczury), potem wraz z kochankiem morduje powracającego męża, zamykając trupa w szafie, nie, przepraszam, nie w szafie, tylko w piwnicy ;-) Trup sobie leży nie wadząc nikomu, gdy Katarzyna i Siergiej biorą ślub. No ale nie ma tak prosto i łatwo. Pijaczki to jednak nieobliczalni są i jeden taki zagląda, gdzie go nie posiali, to znaczy do piwnicy. Robi się raban na cały powiat! Para morderców zostaje zesłana na syberyjską katorgę. Niestety, nie będzie moralnego odrodzenia, Katarzyna to nie cierpiąca pohańbienie pokorna Sonia Marmieładowa, a Siergiej nie intelektualista Rodion Raskolnikow. W trudzie zesłańczej wędrówki były parobek szuka pociechy w ramionach innej, cynicznie wykorzystując w tym celu nawet przywiązanie żony. Niedługo! Bo kiedy prawda wychodzi na jaw, morderczyni znowu się nie cofnie. Topi w rzece kochankę męża i sama ginie razem z nią  w wirach lodowatej wody.
        Muzyka oddaje charakter postaci, nieokiełznane pożądanie, frustracyjne niezaspokojenie, trywialne charaktery. Nocna scena spotkania Siergieja i Katarzyny uważana jest wręcz za muzyczną pornografię. Powód ten - obraza dobrych obyczajów - stał się przyczyną, że po pierwszych sukcesach i triumfie dzieła na scenach Leningradu i Moskwy, opera została zdjęta a Szostakowicz wyklęty z muzycznego istnienia. Orkiestrowe interludium pod koniec aktu I niewątpliwie zapada w pamięć niesamowitą energią i siła wyrazu. Podobnie jak partia wokalna Katarzyny rozchwiana emocjonalnie od rozpaczy, krzyku pożądania, po rozkosz i liryczną tęsknotę.

O ten kawałek muzyki rozegrała się cała afera polityczna Stalin uznał ją za niemoralną. Szostakowicz usunął ten fragment z drugiej wersji opery zmieniając także jej tytuł na "Katarzyna Izmajłowa".  Dzisiaj na scenach światowych oper wystawia się wersję pierwszą, z usuniętymi fragmentami. 






wtorek, 3 kwietnia 2018

Znajdź 5 podobieństw :-)

     Mischa Maisky jest starszy, urodził się w 1948 roku w w Rydze, wówczas w granicach Związku Radzieckiego, dzisiejsza Łotwa. Jest obecnie jedynym wiolonczelistą, który uczył się u słynnego Mścisława Rostropowicza. Jego pochodzenie można określić jako rosyjsko-żydowskie. Obecnie mieszka w Belgii. Ma sześcioro dzieci. Dwoje najstarszych z pierwszego małżeństwa poszło w ślady ojca i rozwijają kariery muzyczne: Lily jest pianistką, Sasza skrzypkiem. We trójkę występują pod nazwą Maisky Trio. Także starszy brat Walery Maisky zasłynął w dziejach muzyki jako organista, klawesynista i muzykolog.  Mischa Maisky uważa się za obywatela świata: "Gram na włoskiej wiolonczeli z francuskimi i niemieckimi smyczkami, austriackimi i niemieckimi strunami, moja córka urodziła się we Francji, mój najstarszy syn w Belgii, środkowy we Włoszech i najmłodszy w Szwajcarii, jeżdżę samochodem japońskim, noszę szwajcarski zegarek, indyjski naszyjnik i czuję się jak w domu wszędzie, gdzie ludzie doceniają i lubią muzykę klasyczną." Owa włoska wiolonczela to dzieło weneckiego lutnika Domenica Montagnany (1686 - 1750). Montagnana tworzył zarówno skrzypce, jak i wiolonczele. Te drugie są do dzisiaj instrumentami poszukiwanymi i pożądanymi przez muzyków i kolekcjonerów, osiągając  zawrotne ceny na aukcjach. Mischa Maisky podobno swoją koncertową wiolonczelę otrzymał w prezencie od anonimowego wielbiciela.
       Steven Isserlis urodził się 19 grudnia 1958 roku w Londynie. Jego dziadek był rosyjskim Żydem, który wyemigrował w latach dwudziestych XX wieku. Dziadek Isserlisa był pianistą, a ojciec skrzypkiem amatorem, matka zaś była nauczycielką gry na fortepianie. Dwie siostry również kontynuują muzyczne rodzinne tradycje: jedna jest  altowiolistką, druga skrzypaczką. Mówi o sobie, że jako dziecko był rozpieszczonym bachorem, który w niczym nie był tak dobry, jak jego siostry, więc postanowił zająć się czymś innym i został wiolonczelistą. Grał na słynnych wiolonczelach włoskich lutników: Montagnany z 1740 roku i Guadagniniego z 1745 roku. Obecnie gra na wiolonczeli Stradivariusa z 1726 roku Marquis de Corberon.
      To tyle wstępu o najważniejszych różnicach (choć podobieństwa też się pojawiły) ;-) A zadanie dla czytających i komentujących: znajdź 5 podobieństw między załączonymi fragmentami nagrań jednego i drugiego artysty. Powodzenia i dobrej zabawy! :-)))

Mischa Maisky




Steven Isserlis