Minęło sześć lat od poprzedniej edycji Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego. Wczoraj ogłoszono werdykt tegorocznej, szesnastej edycji. W odróżnieniu od poprzednich zmagań w 2016 r. tym razem nie miałam faworytów z bardzo prozaicznego powodu. Nie śledziłam przesłuchań na bieżąco. Dopiero ostatnio udało mi się zobaczyć i posłuchać kilkorga finalistów. Dlatego nie dyskutuję z werdyktem jury, akceptuję ich wybór jako sugestię do śledzenia kariery młodych skrzypków. Jestem pod wrażeniem ich wszystkich. Zaangażowanie i estetyka jednych, emocjonalność drugich, interpretacyjna powaga jeszcze innych wyzwoliła chwile wzruszeń podczas słuchania koncertów Wieniawskiego i Brahmsa. Nie będąc profesjonalną znawczynią muzyki mogę z całym amatorskim bagażem po prostu słuchać nie zwracając uwagi na kiksy i niedociągnięcia.
Pierwsze miejsce zdobyła Hina Maeda z Japonii grająca na stradivariusie z 1715 r. Niektórzy mówią, że wygrał Stradivarius. Może nie dosłownie, ale być może takie skrzypce niosą też i skrzypka ku wyżynom. Na drugim miejscu uplasowała się Meruert Karmenova z Kazachstanu (skrzypce Montagnana, I poł XVIII w.) i na miejscu trzecim Qingzhu Weng z Chin (skrzypce Gagliano 1785). Koncerty finałowe każdego z nich, czy to w Wieniawskim, czy w Brahmsie miały swoisty urok i momenty zachwycające.
W tym roku nikt z Polaków do finału nie został zakwalifikowany, co niektórzy uważają za krzywdzące. Ale są też opinie, że w ogóle tegoroczny konkurs miał niski poziom. Nawet jeżeli jest w tym jakaś doza słuszności, zwykłej wielbicielce muzyki, jaka jestem, wcale to nie przeszkadzało, skoro mogłam raz czy drugi poczuć dreszcz wzruszenia, podziwu i zachwytu. Zwycięzcy są jeszcze bardzo młodzi, mają całe lata na doskonalenie techniki i głębi interpretacyjnej. A najważniejsze, że już są wspaniałymi ludźmi.