Trzy razy Tewie mleczarz zagląda w głąb swej duszy zastanawiając się, czy ścisłe trzymanie się tradycji jest właściwe i pożyteczne. Dwa razy stwierdza, że nie i zgadza się na ślub swoich córek, które wbrew obyczajom same wybrały sobie mężów. Za trzecim razem jednak Tewie wyrzeka się córki, która wybrała goja. Dopiero w obliczu nieuchronnego rozstania z powodu carskiego ukazu przełamuje się i udziela Chawie i jej mężowi Fietce błogosławieństwa.
To oczywiście fragment perypetii głównego bohatera nieśmiertelnego musicalu Skrzypek na dachu najpierw granego od 1964 roku na Broadwayu, a następnie uwiecznionego w 1971 r. w oscarowym filmie z Chaimem Topolem w roli głównej. W Polsce Skrzypek grany jest na różnych scenach operowych od 1983 roku. W Operze Lubelskiej w obecnym sezonie przypada czterdziesta rocznica premiery w 1994 roku w dawnym Domu Kultury Kolejarza (ileż tam obejrzałam premier!). Z tej okazji po raz kolejny oglądamy Skrzypka na dachu na lubelskiej scenie. Jest to tamta realizacja sprzed czterdziestu lat, a zarazem nowa, bo przecież zupełnie inni wykonawcy. W dzisiejszej - piątkowej - obsadzie jako Tewie wystąpił Zbigniew Macias, jego żonę Gołdę grała Agnieszka Piekaroś-Padzińska, najstarszą córkę Cajtlę -Dorota Szostak-Gąska, jej wybranka a potem męża - Jakub Gąska, drugą córkę Hudel - Agnieszka Tyrawska-Kopeć, Chawę - Patrycja Baczewska, Lejzora Wolfa - niedoszłego zięcia Tewiego - Paweł Stanisław Wrona. Był też oczywiście skrzypek, który najpierw grał na dachu jakiejś szopy, a później grając odtańczył wspaniały somnambuliczny taniec ni to na jawie, ni to w majakach pijanego Tewiego, gdy z Lejzorem ustalał jego małżeństwo z Cajtlą.
Choreografia uwzględniała w zasadzie tradycyjne tańce żydowskie i ukraińskie, z wyjątkiem tej sceny ze skrzypkiem, w której bardziej przypominał muzykanta z Hameln, ponieważ nie wiadomo, dokąd zaprowadzi bohatera swoją muzyką. A może bohaterów, czyli wszystkich mieszkańców Anatewki? Ostatecznie przecież wszyscy muszą ją opuścić. Scena tańca skrzypka do realistycznej treści musicalu wprowadza rys tajemnicy i nieodgadnionej, niepewnej przyszłości. Tradycyjne życie w Anatewce ma wiele z baśniowej aury nawet wtedy, gdy główny bohater narzeka na biedę. Rajska idylla zostaje przełamana, gdy do małej społeczności wkracza wielki świat: carskich żołnierzy, ukazów, nowoczesnych rewolucyjnych idei Perczyka zesłanego później na Syberię.
Siłą musicalu jest muzyka, pieśni pełne humoru (Gdybym był bogaty), liryzmu (To świt, to noc) i nostalgii (Anatewka). Wiele powiedzeń Tewiego weszło do potocznego języka, są rozpoznawalnym znakiem typowego żydowskiego humoru, jak "co Ci zrobił mój koń", "marzyłem o zięciu, który byłby młodszy ode mnie", "Boże, obdarz mnie takim nieszczęściem" (na sugestię Perczyka, że bogactwo jest nieszczęściem człowieka). Humorystyczna warstwa wynika z komizmu sytuacyjnego, oddziałuje, gdy się ogląda w całości. Dlatego podczas przedstawienia można się i pośmiać, i wzruszyć. Można też się zadumać nad relacją między tradycją a nowoczesnością, kiedy tradycję chronić, a kiedy dać się ponieść prądowi czasów.
Być może z prądem nowoczesności popłynęła pewna recenzentka, dziewczę dosyć młode i - jak dumnie się ogłaszające - adeptka modnego dzisiaj kreatywnego pisania. Kreatywność zaprowadziła ją do stwierdzenia, że szła na Skrzypka, chcąc się dowiedzieć, kim ten skrzypek był i dlaczego grał na dachu. Niestety, nie dowiedziała się tego, bowiem - jak ze zdziwieniem skonstatowała - głównym bohaterem nie był żaden skrzypek, tylko pewien mleczarz mający pięć córek. Jak można domniemywać, kreatywna recenzentka o malarstwie Chagalla nie słyszała. Na musical poszła zaintrygowana tytułem i - zapewne słusznie - może czuć się zawiedziona. No cóż, jeśli kreatywność ma polegać na wyważaniu drzwi do wiedzy i znajomości kultury, które dawno ktoś otworzył, to ja wolę tradycyjne rzetelne recenzje autorów, którzy przynajmniej mają świadomość, że pewne zjawiska wypada znać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz