- 31 lat
- szefuje trzem orkiestrom symfonicznym na trzech różnych kontynentach
- na koncerty lata między Europą, USA i Japonią (najczęściej)
- w styczniu 2014 r. zadebiutuje z Berlińskimi Filharmonikami
- w Polsce... był w tym roku... dwa razy - w kalendarzu koncertowym przez najbliższe dwa lata Polski nie ma
Droga na szczyt:
- 1982 ur. w Pabianicach
- 2007 - ukończenie Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina w specjalności dyrygentury symfoniczno-operowej
- 2007 - w wieku 25 lat - I miejsce w Międzynarodowym Konkursie Dyrygenckim w Pradze
- 2007 - 2009 - asystent Antoniego Wita w Filharmonii Narodowej w Warszawie
- od 2009 - współpraca z Tokyo Symphony Orchestra
- wrzesień 2009 - debiut z Trondheim Symfoniorkester
- od września 2010 r. - powołany na głównego dyrygenta Trondheim Symfoniorkester (Norwegia) - zaledwie po jedym wspólnym z nimi występie
- od września 2011 r. także dyrektor muzyczny Orkiestry Symfonicznej w Indianapolis i adiunkt dyrygentury na Indiana University Jacobs School of Music
- od kwietnia 2013 r. - także powołany na pierwszego gościnnego dyrygenta Tokyo Symphony Orchestra
Sposób pracy:
- trudny i uparty: pierwszych siedem nut X Symfonii Szostakowicza kazał orkiestrze na próbie powtarzać 30 razy, ponieważ skrzypce grały nierówno!
- koncerty prowadzi zawsze z pamięci - bez partytury
- regularnie włącza do koncertów polską muzykę: od Chopina, przez Szymanowskiego, Kilara, Lutosławskiego, Góreckiego, po Pendereckiego
To jest taki gość, który jako dyrygent często przyciąga uwagę bardziej niż solista z założenia mający być gwiazdą. Fryzurę ma ekstrawagancką, rękami macha tak, że nie bardzo wiem, o co w tym chodzi, ale dobrze, że przynajmniej orkiestry wiedzą, miny robi niepospolite. Nie, to nie jest typ dyrygenta, za którym pojechałabym specjalnie, żeby go zobaczyć i posłuchać, ale fascynuje bardzo. Denerwuje mnie jego machanie, ale... jednocześnie podziwiam. Jest niesamowity i doceniam. To nie jest ten rodzaj dyrygowania, na który mogłabym się zapatrzeć, jak na Abbado czy Fasolisa. Zapatrzeć się tak z bezkrytycznym zachwytem. Albo jak na Borowicza, który dyryguje z taką elegancją, że tworzy w powietrzu osobny taniec. Przeciwnie: oglądam i cały czas sobie w myślach powtarzam: zaraz go wyłączę... i nadal oglądam. Co więc w nim takiego siedzi? Pewnie to ten geniusz, którego nikt nigdy nie widział, ale niektórzy mają go w sobie ;-)
Krzysztof Urbański - najmłodszy dyrygent orkiestry symfonicznej w historii Stanów Zjednoczonych; szef Orkiestry Symfonicznej w Trondheim, pierwszy gościnny dyrygent Tokijskiej Orkiestry Symfonicznej - idzie młody genialny...
Fot. Joanna Urbańska - ze strony artysty: www.krzysztofurbanski.com
To tylko próba, ale jaka :-)
ma charakterek , ale w jego wypadku oznacza niesamowita znajomośc tematu
OdpowiedzUsuńGryzmo
Nooo, inaczej by go przecież tak nie rozchwytywali;-)
UsuńNigdy jeszcze nie słyszałam, ale zapewne usłyszę znów. Dyrygent musi mieć nie tylko absolutny słuch, ale też i charakter, żeby wydobyć z muzyków, to, co w nich najlepsze. Trzeba mieć ideę, koncepcję i żelazną konsekwencję. trzeba umieć sprawić, żeby orkiestra chciała zagrać jak najlepiej. Tak sobie porównuję naszą małą panią dyrygent, która różnymi sposobami mobilizuje nas do coraz lepszego śpiewania. Dyrygent musi być przekonany o swojej sile, swojej mocy i władzy. Tak myślę. A nasz młody geniusz zapewne jest ekstrawertykiem i musi sobie szeroko pomachać. Lubi ciężko się napracować. I są efekty. Życzę mu światowej sławy!
OdpowiedzUsuńI to jest istota dyrygentury! Myślę, że jeszcze o nim wszyscy usłyszymy :-)
UsuńZ pewnością geniusz. Taki specyficzny.
OdpowiedzUsuńAle dokąd on zajdzie, jeśli juz teraz jest tak wysoko????
Znajdzie na pewno inne szczyty do zdobywania :-))
UsuńEeee jeszcze się u nas nie poznali na nim, ale intrygujący, młody i wspaniały, pozdrawiam Noti,
OdpowiedzUsuńu mnie na stronie nowy link andante spinato, może ciebie zainteresuje
chyba myślałam o Tobie gdy go znalazłam
j
Jadwigo, spianato - zgubiłaś jedno "a" - w środku. Może autorka blogu sie nie pogniewa ;-)
UsuńNiech żyje Młodość !! :o)
OdpowiedzUsuńI genialność!
Usuńi komentarz szlag trafił... Dziwne,bo na blogspocie jeszcze tak nie było... Widać jakieś siły tajemne nie chcą, żebym cię tu odwiedzała...:(
OdpowiedzUsuńA co pisałaś?
UsuńSiły tajemne muszą skapitulować, bo ja tu zostaję!
Skoro z Pabianic, muszę go zapamietać.Bardzo obrazowo go przedstawiłaś, a nic o nim nie wiedziałam.
OdpowiedzUsuńjest ok:) cz
Uspokoiło się, a teraz znów duje. Chyba muszę ponownie do Gdańska:)
OdpowiedzUsuńNazwisko popularne, osobowość przeciwnie:) cz
OdpowiedzUsuńSię klawiatura zacięła!... No już! Cieszę się, że wróciłaś! Obrazowo to on wymachuje ;-) Ale coraz bradziej go lubię :-)) Faajny!
UsuńAno pisałam, że moim guru był zawsze Kurt Masur. Uwielbiałam na niego patrzeć w Lipsku. I jeszcze, że kiedy ten młody dyrygent osiągnie wszystkie szczyty, to może wtedy zwiąże się z kimś pokroju Herbuś, tak, dla odpoczynku od genialności...:)
OdpowiedzUsuńHelen, no proszę, on już jest związany! Daj mu spokój i nie podsuwaj takich pomysłów o jakiejś tam Herbuś!
UsuńNotario fantastyczny, bardzo, ale to bardzo mi się podoba to jego "wymachiwanie". Jak na tak młody wiek osiągnięcia wielkie, co zapewne zawdzięcza talentowi, ale też oryginalności.
OdpowiedzUsuńTak, może się podobć i to bardzo :-) Wielka kariera przed nim stoi otworem
Usuńnotaria
Fajny młody człowiek, a do tego jakie osiągnięcia!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
A jakie jeszcze będą! :-) Pozdrawiam w śnieżny ranek
Usuńnotaria
dyrygentowi do prowadzenia orkiestry potrzebne są: batuta, ręse, bujna czupryna i nogi:)obute w adidasy. pierwsze smyki chodzą wtedy bez kalafonii:)
OdpowiedzUsuńcz
ręce, chociaż niekonieczne. nogi, nogi!
OdpowiedzUsuńBez wątpienia ten młody człowiek wie, co zrobić z nogami na podium. Nie dziwne więc, że stojak z partyturą już się nie mieści ;-)
Usuńnotaria
Nie tylko genialny dyrygent, ale zapewne i świetny tancerz. Nie mogłam oderwać oczu od jego nóg. Wiem, podpadłam. Ale gapiłam się jak zaczarowana i nic na to nie poradzę. Aromatka.
OdpowiedzUsuńA myślisz, że ja to nie gapię się na jego nogi??! Musialam oglądać kilka razy, bo najpierw obserwowałam ręce, innym razem nogi, a jeszcze innym głowę ;-)
Usuńnotaria
Notario, jedna z dziennikarek gorzowskich napisała:
OdpowiedzUsuń"Otóż mocno zdumiała mnie informacja, że wielki polski tenor Piotr Beczała, został wybuczany w mediolańskiej La Scali za partię Alfreda Germonta w „Trawiacie” Giuseppe Verdiego. Spektakl reżyserował Rosjanin Dmitrij Czerniakow, znany z nieortodoksyjnego podejścia do dzieł klasyków. I chyba polski śpiewak, ceniony i hołubiony na całym muzycznym świecie zebrał za owe nieortodoksyjne podejście do materii. Inną sprawą jest, że niekanoniczne wersje dramatów muzycznych we Włoszech są zawsze wybuczane, albo wręcz wygwizdywane. To stała praktyka widzów, nie tylko w La Scali, ale też w La Fenice w Wenecji, czy innych wielkich włoskich operach. Ale żeby na Piotra Beczałę buczeć? No rzecz to niepodobna. Ogłuchli z kretesem, czy jak? Taż on śpiewa dobrze, wspaniale wręcz. A że reżyser mu tak kazał, no to gwizdać na reżysera… Panie Piotrze, współczuję i czekam na możliwość posłuchania w Polsce, bo to rzadkość jest."
Wiesz coś o tym? Ciekawi mnie...
Rodorku, wiem, słuchałam też później retransmisji :-))) Buczenie na obcych, niewłoskich śpiewaków w La Scali to - można powiedzieć - norma ;-) Taki ich lokalny zwyczaj. Komentatorzy się spierają o to, czy to buczenie było w przypadku naszego śpiewaka zasłużone, czy nie; czy oberwał niejako rykoszetem za reżysera i... dyrygenta, któremu trochę się partytura rozjechała ;-) Chyba jednak afery nie ma co z tego powodu robić. Niedawno nawet pewien włoski tenor (zapomniałąm nazwiska) niemal ze sceny wyzwał na pojedynek ukrytego w śród publiczności buczącego, któy za każdymr azem głośno wyrażał dezaprobatę z jego występu. Toteż w końcu śpiewak się zdenerwował i zażądał, żeby ów niezadowolony przestał się ukrywać i wyszedł na środek sceny. Tak więc takie rzeczy we Włoszech to norma ;-) A wizja reżyserska Czerniakowa była rzeczywiście trochę absurdalna i mogła zdenerwować widzów i słuchaczy, z Alfreda - postać graną przez Piotra Beczałę - zrobił tumana i wręcz zblazowanego idiotę - to też mogło się nie podobać. Ponadto reżyser podzielił akt drugi i w środku zrobił przerwę. Ludzie zaś reagują emocjonalnie: popełniono świętokradztwo na operze ich ukochanego twórcy ;-) Występem Beczały nie jestem w pełni zachwycona, na przykład nie przemówiła do mnie pierwsza aria "Libiamo, libiamo", jakoś tak za ciężko było, ale potem już się rozkręcił i w porządku :-) mam andzieję, zę ten "skandal" przysłuży sie operze i naszemu śpiewakowi. Czekam na jego najbliższy występ w "Rusałce" w Metropolitan Opera.
Usuńnotaria
Jesteś niezawodna. Bardzo, bardzo dziękuję za wyjaśnienie:) Dowiedziałam się czegoś nowego...
UsuńPozdrawiam serdecznie:)
Aż ciarki mam na całym ciele. Młody, zdolny...oby więcej takich!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
cafetime.bloog.pl
Dla takich ciar warto żyć :-)
UsuńWitaj, mam słabość do dyrygentów czemu daje wyraz na moich blogach. Łukasz Borowicza oklaskuję regularnie , bo jak wiesz jest dyrygentem gościnnym naszej Filharmonii. I właśnie sposób jego dyrygowania przemawia do mnie. Nie wiem czy wiesz, że muzycy nazywają dwie osoby w orkiestrze fizycznymi . Jest to dyrygent i perkusista ( mówił mi znajomy saksofonista)To w związku z przytoczonym przez Ciebie dowcipie o dyrygentach.Bardzo serdecznie pozdrawiam...
OdpowiedzUsuńWitaj, Andante, dyrygenci to chyba inny gatunek człowieka ;-) Każdy ma swoje sposoby na komunikację z orkiestrą śpiewakami. I dlatego obserwowanie ich bywa tak fascynujące ;-)
UsuńPoza słuchem absolutnym, musi mieć fotograficzną pamięć, by dyrygować bez partytury. Naprawdę genialny.
OdpowiedzUsuńCzytałam wyjaśnienia pewnego dyrygenta, że to dyrygowanie z pamięci jest wpisane w ich edukację
OdpowiedzUsuń