No to piszę. Bez ładu i składu będzie. W konfrontacji z prozą Parnickiego nic nie wychodzi składnie, no bo jak to tak? Za Beatrycze wędrował całe życie, o Beatrycze marzył, o Beatrycze śnił, a jej nie było. Spalił czy nie spalił cystersów wieleńskich we wsi Mochy, a i tak ojca tożsamości nie poznał. Po raz kolejny zresztą. Jan Onufry Z. również nie. Tak to się toczy, że niby wiemy, kto jest kim, a potem okazuje się, że jednak nie. Normalka! Nic nie wiadomo i koniec nieznany (teraz i z początkiem mam problemy, bo się opcja informacji o audycjach w Dwójce zepsuła ).
W porównaniu z Zabij Kleopatrę (1968) czy Sam wyjdę bezbronny (1975) Tylko Beatrycze (1962) jest może nie tyle prostsza (choć jest), co łatwiej przyswajalna. Linearny przebieg zdarzeń, mimo że z tak częstą u Parnickeigo retrospekcją, czy nawet retrospekcjami, biografia bohatera - przynajmnej w ramach akcji - dająca się ogarnąć, a nawet jako tako streścić, co nie znaczy wyjaśnić, bo tego nawet on sam nie potrafi. Ale przynajmniej nie przychodzi bohaterom do głowy pertraktować z Autorem w kwestii swojego fikcyjnego statusu, jak to było w Zabij Kleopatrę chociażby. Niemal klasyczna prostota: historia, bohater i fikcja. Tylko ten koniec fantasmagoryczny...
Coś mi się wydaje, że Dantejski Czyściec powinnam przeczytać. Ale właściwie po co? Więcysławowego ojca, Ottokara szukać nie zamierzam przecież. A Beatrycze powinna być w Raju. Tylko czy ja poświęciłabym całe życie goniąc za Beatrycze?!
Opór. Mentalny, emocjonalny opór. Zabij Kleopatrę była powieścią żeńską, nawet Słowo i ciało (1958) w istocie krążyło wobec, wokół, na obrzeżach, jak to ująć, kobiecości. Tylko Beatrycze jest powieścią męską i dla mężczyzn. Nie, nie będę gonić za Beatrycze od Wielenia po Pragę, od Rzymu do Awinionu i dalej jeszcze. Na dodatek Erling poeta wielki, a przy tym mnich, Szwedem okazał się fałszywym, no nie! Beatrycze nie było, Szwed, to znaczy Norweg uciekał przez całą Europę, Dante, wiadomo, nazmyślał, co inni chcieli naocznie sprawdzić. Prawda, Orsiniego Jan XXII wyrzucił za drzwi (razem z jego purpurowym kapeluszem), Jan, czyli Stanisław (lub odwrotnie), zamknięty w komnacie papieskiego pałacu pisze wspomnienia (i kłamie), cóż pozostaje? No rzeczywiście, tylko czekać na Duszycę Świętą ;-)
A jednak czytać można tak, że pytanie pozostaje aktualne: o dawnych czasach pisał on czy o naszych współczesnych? O ludziach wszystkich wieków?
O mrokach ludzkiej duszy:
Ale umysł wasz wraz z duszą są częścią nierozerwalną was, Stanisława, potomka Adamowego. Co się poza nim kryje - kryje się poza waszą całą istotą, tą właśnie adamową, czyli ziemską, a to ziemską w znaczeniu podwójnym: z ziemiście i na ziemi. I gdzież tu potrzeba, czy sposobność choćby nawet tylko, do posłużenia się przenośnią?
o równaniach z niewiadomymi:
win przypisywanych wam, więcej jest niźli was.... trzech zbrodniarzy, a zbrodni pięć...
o potędze gniewu:
jak straszliwy bywa gniew władców na ulubieńców (stokroć straszliwszy niż na ludzi innych, bądź sobie obojętnych, bądź nawet przez siebie nie lubianych) - gdy ich posądzać zaczną o wiarołomstwo.
o rozkoszy zemsty:
Przemknęło mu nagle przez myśl: lepiej jest palić niż ścinać, bo się nie przelewa krwi ludzkiej.
Któż by rozgrzeszył ciebie - albo kogokolwiek bądź - ze zbrodni tak straszliwej?!
o bezsenności:
My - namiestnik Chrystusowy - nie rozmawialibyśmy z tobą dłużej niż ćwierć godziny. Ale starcowi cierpiącemu na bezsenność, mistrzowi Jakubowi kadurcyjskiemu, ujdzie - spodziewam się - słabość dobierania sobie na noc trefnisiów nawet spomiędzy tchórzów, których nieodwracalność popełnionego raz głupstwa - a to głupstwa zaiste nie do uwierzenia - w śmiałków przeistacza, w zuchwalców nawet...
o tęsknocie bez końca i utracie złudzeń:
Stałem nad przepaścią, to prawda, ale na drugi brzeg przepaści przerzucona była kładka. Stałem zresztą też z zawiązanymi oczyma, więcej jeszcze: z rękoma związanymi, i tylko nogą mogłem stwierdzić, że stoję przed kładką. Domyślałem się więc rowu przed sobą, ale owszem, nie przepaści. I oto przystąpili do mnie dwaj. Jeden zdjął mi z oczu przepaskę, i stwierdziłem, że właśnie nad przepaścią stoję. Chwilę wahałem się, czy mam jednak spróbować przedostania się na drugi brzeg: przecież wahanie w sobie przemogłem: postanowiłem, że pójdę. Lecz ledwiem wysunął znów nogę, by ją postawić też znów na kładce - drugi z tych, co przystapili do mnie, swoją nogą trącił kładkę - spadła w przepaść. Zacząłem płakać, rozpaczając, że nigdy już nie będę mógł się dostać poprzez przepaść czyśćca do raju, gdzie przebywa moja Beatrycze. A tamci dwaj jęli mnie pocieszać: "Nie płacz, nie masz powodu do płaczu - niczegoś nie stracił przez to, iż się nie dostaniesz już nigdy na drugi brzeg przepaści. Bo przecież nie ma tam ni raju, ni Beatryczy twojej."
I o tym, że utrata tego, czego się nie posiada bywa boleśniejsza od straty materialnej:
Miałem sobie przyrzeczony grobowiec wspanialszy od piramid - cichy, cichy spokój jutra nieświadomych, ni o wczorajszym też nic nie wiedzących dniu, tysięcy stóp morza nade mną i mil tysięcy wokół mnie. Ale jak nieba i piekła, nie ma także - okazuje się - i otchłani wód dla mnie.
Nieraz złudzenie to skarb tysiąckroć droższy niż bogactwo.
Teodor Parnicki: Tylko Beatrycze
Zrozumiałam, że książkę piszesz...o Parnickim, tzn. jego twórczości...
OdpowiedzUsuńTo który to już rozdział? :-)
Na razie tylko czytam :-)))
Usuńno to wpadłaś w otchłań Parnicką:))
OdpowiedzUsuńSensem mogą okazać się namiętności. A co, gdy po nich tylko pustka?
Wygląda na to, że czy to nad przepaścią, czy już w samym jej środku stoję, a kładki nie ma ;-)
UsuńSporo ryzykujesz...;o)
OdpowiedzUsuńJakoś się nie boję ;-)
UsuńNo no Parnicki na tapecie?
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
j
Był ;-) Już skończyłam. Muszę szukać następnej jego książki :-)
UsuńChyba wolałabym utracić coś, czego nie posiadam, niż oszczędności z konta ;)
OdpowiedzUsuńZasadniczo prawda, ale weź taki przykład, starsz się o pracę, prawie ją masz, wszystko na dobrej drodze, tylko jakaś drobna kwestia pozostała do uzupełnienia, cieszysz się jak nie wiem, co, aż tu nagle dostaje ją ktoś inny. Straciłaś coś, czego tak naprawdę nie miałaś. A czy nie boli tak samo? ;-)
UsuńNajpierw wracam do poprzedniego wpisu. Twoja koncepcja o różaności bardzo ciekawa, ale czemu akurat "szkoła krasnobrodzka" upatrzyła sobie ten motyw, czegoś na kształt "porzucenia"?
OdpowiedzUsuńKlęka, nie klęka, ale miejsce niemowlęcia jest na kolanach matki chyba. Muszę zapytać wielebnego, czy coś wie na ten temat. Chociaż jak go pytałam, o co chodzi z tym "rzucaniem kamieni" i "zbieraniem kamieni", to tak kręcił, że chyba ich tego w seminarium nie uczyli.
A co do dzisiaj, "Dziewczyna" Leśmiana to kwintesencja tego, czego nie ma. A czy bywa boleśniejsze...? No, jeśli człowiek poświęcił wiele goniąc za czymś czego nie było, to może się czuć wystrychnięty na dudka, wykiwany przez los. A to boli...
Taki mam właśnie dylemat - czy próbując zdobyć dotacje unijne, właśnie nie gonimy za fatamorganą? Bo chwilami mam takie wrażenie... Sorry za profanum:)
Tej różaności to ja nie wymyśliłam. To bardzo stara tradycja symbolicznego znaczenia róży od czasów średniowiecza. A pojawiła się w Krasnobrodzie, bo tam został znaleziony ten cudowny obrazek, wspominałam o tym w poprzednim wpisie. Po najeździe Chmielnickiego. Na obrazku była kopia dzieła Raiboliniego. Toteż za sprawą znaleziska i to w miejscu rozwijającego się kultu, ta wersja zyskała przez lata popularność. Myślę, że to akurat najprostsze i najłatwiejsze wyjaśnienie.
UsuńNatomiast protestuję przeciwko traktowanu malarstwa jako podręcznika macierzyństwa, czyli, że miejsce niemowlęcia jest na kolanach matki. Otóż nie, nie jest, nie w sztuce. Sztuka ma znaczenia symboliczne i nie może ograniczać się do obrazowania naturalnych sytuacji życiowych. Od tego są inne podręczniki właśnie, jak podręcznik macierzyństwa choćby ;-) Jakby sztuka, wszystko jedno jaka, miała tylko zawierać sceny i sytuacje tak zwane naturalne, życiowe, nie wiem, biologiczne, społeczne itp. nie byłaby wcale potrzebna.