środa, 7 maja 2014

Spotkania podróżne (Kraków, część VI)

     Czy podróże literackie zaczęły się od La Manczy i Don Kichota? Oczywiście, literackie pejzaże istniały wcześniej (np. włoskie), ale to pejzaż mancyjski wzynacza cezurę nowożytnego sposobu podróżowania tropem literackiej postaci, w wyniku którego następuje obiektywizacja fikcji. Zapomina się przy tym, że pejzaż, który chcemy zobaczyć, przecinające go ścieżki, punkty postoju jak gospody, zajazdy, są literacką fikcją, a my chcemy znaleźć te same wiatraki, z którymi walczył Don Kichot. 
      Literackie nazwy ulic zadomowiły się na dobre w miejskiej przestrzeni od dawna. Podczas studiów mieszkałam na ul. Grażyny, która krzyżuje się z ul. Wajdeloty, a ta z kolei z ul. Konrada Wallenroda, a wszystkie są częścią os. Mickiewicza.  Na os. Konopnickiej jest ul. Skrzatów, Pana Balcera i Jana Sawy.
       Pewna miejscowość w La Manczy, z której pochodził Alonso Quijano, jak Reymontowskie Lipce wywołała spór o autentyczność powieściowej przestrzeni.
        Pejzaż literacki jako termin został wprowadzony przez  European Institute of Cultural Routers i zadomowił się jako wartość na tyle, że Rada Europy nadaje im - niektórym z nich - tytuł Europejskiego Szlaku Kulturowego. Szlak w La Manczy jest jednym z nich. Ale pod wpływem rozwoju cywilizacyjnego, industrialnego i po prostu przeobrażeń zachodzących z biegiem lat rodzi się pytanie: jeśli zaginie pejzaż, będący inspiracją i przedmiotem opisu literackiego, co stanie się z bohaterem?
        W delcie Wielkiego Rodanu na wybrzeżach Camargue płacono solą. To tutaj Mistral pisał o twierdzy na ruchomych piaskach, a bohater opowiadania Josepha d`Arbauda, Jaume Roubaud oswoił ostatniego grecko-rzymskiego bożka z koźlimi kopytami. Camargue - gdzieś w pobliżu Arles - jest nazwą utworzoną od nazwiska  (coś przeciwnego do procesu tworzenia nazwisk polskich od nazw miejscowości). Camars był rzymskim senatorem, mecenasem sztuki, właścicielem tamtejszych terenów, więc  cały obszar nazwano jego imieniem.
        Jak wyglądają powroty z literackich podróży? Tego nie wiem, gdyż wciąż wyruszam tylko w jedną stronę: TAM. I nie zawsze są to wędrówki zgodne z mapą literacką, a spotkania bywają nieoczekiwane i zaskakujące. Kiedy pierwszy raz zapalałam znicz na mogile Gabrieli Zapolskiej na Cmentarzu Łyczakowskim, nieoczekiwanie odkryłam, że tuż obok został pochowany Stefan Banach. A teraz ostatnio w Krakowie spotkałam go znowu - czy raczej jego ducha. Na Plantach między Collegium Novum a Wawelem siedział na ławeczce z tabliczką swojego imienia:

 

Na ławeczce jest napis: Ławka upamiętnia rozmowy Stefana Banacha o matematyce w roku 1916
       Podczas mojego poprzedniego pobytu w Krakowie ławeczki jeszcze nie było. Jest to rzecz nowa, będąca skutkiem "śledztwa" dwojga matematyków: Danuty i Krzysztofa Ciesielskich, którzy na podstawie opisu pierwszego słynnego spotkania Hugona Steinhausa ze Stefanem Banachem i Ottonem Nikodymem wykreślili prawdopodobne położenie słynnej ławki - niemego świadka narodzin sławy największego polskiego matematyka. Ławeczkę z napisem ustawiono w grudniu ubiegłego roku, a rzecz całą opisano w styczniowym numerze PAUzy Akademickiej. W tym wypadku, jeśli nawet samo miejsce ustawienia ławki nie jest do końca prawdziwe, to prawdziwe są osoby, które na tamtej ławce w roku 1916 dyskutowały o całce Lebesgue`a.
      Nie zawsze jest jednak tak prosto. W Ogrodzie Profesorów zadumane postacie nie chciały zdradzić swojej tożsamości. Na nic się zdały podchody, podpytywania i próby wyśledzenia ani wywiad. Nikt ich nie zna. Pozostali anonimowi. 


 


Pewnie ten Krętorogi strażnik na bramie wejściowej śmiał się z moich prób zagadywania milczących dostojnie postaci. 
      




 Za to kolejne spotkanie z całym ceremoniałem i z pełnym nazwiskiem. Odwiedziłam Meksykańskiego Emigranta w jego ostatnim domu. W Krakowie spotkałam go niegdyś po raz pierwszy, w Teatrze Starym grano jego sztukę, i tutaj znowu wędruję po śladach na literackim szlaku.   
      Wkraczając w pejzaż nie tylko poznajemy to, co może nam dać;  ze swej strony wnosimy do niego siebie i pozostawiamy ślady: pamięć, napisy na kamieniach, język. W delcie Wielkiej Rzeki handlowano solą. Byli to prawdopodobnie Grecy z Rhodos i to oni nazwali ją Rhodanus, dzisiejszy Rodan. Nie tylko miejsca są zamieszkane, także czas ma swoich mieszkańców, po których pozostają ślady. Mapy literackich, i nie tylko literackich, podróży mają swoje przestrzenne wymiary i głębię. Zmierzać możemy do dalekiego horyzontu i zaglądać wstecz do studni czasu. Jak Raphael Rogiński możemy siedzieć w archiwach w Jerozolimie i znajdować muzykę, siedzieć na pustyni i znajdować siebie. 
       Żyjemy w wielu światach równocześnie i każdy musi sobie z tym radzić - potwierdza Fred Frith.


Rozważania ze spacerów krakowskich i na kanwie książki Inne przestrzenie, inne miejsca. Mapy i terytoria. Wybór, redakcja i wstęp Dariusz Czaja. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2013.

16 komentarzy:

  1. Czytam i czytam Notario. I znowu wracam do początku.
    Nic nie napiszę, tylko zapytam wprost...
    Kiedy Pani Profesor będzie znowu miała wykład na Jagiellonce?
    Wtedy z pewnością przyjadę.
    Serdeczności :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana jesteś :-) Ja tylko czytam: czasem książki, a czasem napisy na ławeczkach ;-) Blogowa "katedra" musi wystarczyć ;-)))

      Usuń
  2. Noti jesteś niesamowita, tyle mnie uczysz, aż mi tchu brak., i mam nadzieję na więcej
    j

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jadwigo, sama staram się po prostu nie zgnuśnieć ;-) Ale dbaj o swój oddech, nie narażaj go na znikanie!

      Usuń
  3. Wpadłam tutaj po raz pierwszy od kilku miesięcy. Przeleciałam posty, ale przeczytałam tylko ten i zadumałam się. Piszesz o tylu sprawach w tak ciekawy sposób, że mimo późnej godziny nie mogłam się oderwać. Wcześniejsze posty zostawiam na późniejsze bezsenne noce. A może kiedyś ktoś znajdzie ławeczkę i umieści tabliczkę:
    TUTAJ SIEDZIAŁA NOTARIA MYŚLĄC NAD POSTEM O J.S.BACHU. Wierzę, że tak będzie. Aromatka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę, proszę, kto wpadł w odwiedziny! Jak miło Cię gościć :-) Rozbawiłas mnie tym prjektem ławeczki dla Notarii :-DDD

      Usuń
  4. Przyszłam znowu, aby porozkoszować się Twoim słowem.
    Masz rację, nie tylko miejsca mają swoich mieszkańców , także czas je ma.
    I niektóre blogi.
    Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam tych profesorów.
    Co do Zapolskiej - wiesz, że nie wiedziałam, że leży na Łyczakowskim? Szukałam wtedy Grottgera. Za to w Paryżu (w pierwszym Paryżu, tzn. w Paryżu podejście pierwsze anno domini zdaje się 2007) zachowywałam się jak idiotka, spędzając na Pere Lachaise całe wolne dnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też bym spędziła tam kilka dni, tylko jeszcze nie byłam.

      Usuń
  6. Pięknie piszesz. A ja jak ten profan tylko do Verony pędziłam, pod ten balkon... A tam oczywiście żadna Julia nigdy nie mieszkała. A znowuż w Salzburgu ślady Mozarta zatarł nachalny marketing, wciskający ludziom okropne w smaku Mozartkugeln, a przewodnik uprzedzał, żeby w JEGO domu nie nucić Eine kleine Nachtmusik, bo pilnujący eksponatów dostają od tego szału.
    Muszę się zastanowić, czy oprócz rzeczonych Lipców jeszcze jakieś literackie miejsce miałam okazję odwiedzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno zwiedzałaś, jak sobie przypomnisz, daj znać :-) Jestem bardzo ciekawa.

      Usuń
  7. zamówiłam:)) Trudno, tak już jest, że podążam za Tobą, szlakami Twoich podróży muzycznych i literackich.
    Pejzaże, miejsca obecne w literaturze, plastyce, muzyce potrafią zawładnąć wyobrażnią:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze w czytaniu, rozkoszuję się :-) A kupiłam, bo jest tam rozdział o muzyce :-))

      Usuń
  8. Bardzo ciekawy post i urocza odskocznia od muzyki.

    OdpowiedzUsuń
  9. Bo to jest blog tak ogólnie o kulturze, nie tylko muzycznej

    OdpowiedzUsuń