(Rzecz spokojniejsza, choć niezwykła może się okazać dla niektórych, na Zapiskach macierzystych zamieszczona)
Boreasz najpierw rozkręcił aferę, a raczej jego synowie, nieważne, w każdym razie afera była, burza szalała na morzu, potem interweniował Apollo i wszystko dobrze się skończyło. Cała opera, z wstawkami baletowymi, z ekspresyjnymi suitami, dramatycznymi ariami rozwija się w dość szybkim tempie, a napięcie stale rośnie, jak u Hitchcocka. Synowie Boreasza nie dają za wygraną, walczą o rękę Alfizy, ta zwleka niczym Penelopa, a w końcu wybiera trzeciego, rezygnując z tronu. Lud się burzy i przywraca tron jej i jej ukochanemu. Wzgardzeni pretendenci wzywają na pomoc ojca, Boreasza, ten urządza wielką burzę i porywa niewdzięcznicę. Osamotniony i zrozpaczony wybranek Abaris prosi o boską pomoc Apollina. Rzecz się zapętla, Boreasz wzburzony oporem porwanej zarządza tortury, rozpętuje piekło... Potrzeba cudu! I cud się zdarza. Bo przecież dobrze się kończy: trzymanie się litery prawa, to znaczy przepowiedni, okazuje się przewrotnie zgubne dla planów Boreasza, musi ustąpić: Abaris co prawda nie jest jego synem, tylko Apollina, ale jego matką jest nimfa z rodu Boreasza. Alfiza poślubia ukochanego Abarisa.
Les Boreades to jedna z najbardziej dynamicznych oper, jakie znam. Tak pod względem intrygi, jak i od strony muzycznej, nawet bardziej od strony muzycznej. Tam, wciąż coś się dzieje. Jeśli zapada cisza, jest to cisza przed burzą. Jean-Philippe Rameau skomponował ją w 1763 roku, a w następnym roku zmarł nie doczekawszy się jej realizacji. Wstrzymanie wystawienia dramatu okazało się bardzo długie, bo do prapremiery doszło dopiero w wieku XX - w 1982 r. No a w Polsce wersję koncertową zaprezentował Marc Minkowski na festiwalu Opera Rara 9 października ubiegłego roku.
Oooo, a to będzie dzisiaj w radiu:
Przeklejam swój komentarz z poprzedniego blogu:
André Chénier był poetą. Nigdy bym pewnie o nim nie słyszała, gdyby Umberto Giordano (1867-1948) nie uczynił z niego tytułowego bohatera swojej opery (premiera 28 marca 1896, Mediolan, La Scala). Poza tym, że rzecz cała dzieje się we Francji, gdzie dwa dni przed aresztowaniem Robespiera został zgilotynowany tytułowy bohater opery, autor raptem dwóch wierszy, resztę Luigi Illica, autor libretta, zmyślił. Un di, all`azzurro spazio to aria z aktu I, kiedy upokorzony przez hrabiankę Madeleine, w której się oczywiście skrycie podkochuje, bohater wygłasza poetycką improwizację.
No nie powiem - machał szybko ta pałeczką na początku. I te smyczki też szybciutko zasuwały. Ale na koniec już tak delikatnie, pomaluśku.
OdpowiedzUsuńA to Kauffman dziś na dwójce będzie? czy już jest?
O, już się będzie kończyć! Kaufmann żegna się z życiem, zaraz go zgilotynują ;-) A widownia klaszcze ;-)
UsuńPrzepraszam, że off topic, ale też dotyczy opery: "Manon" z Netrebko i Beczałą z MET będzie retransmitowana w TVP Kultura 31 marca br. o godz. 20 30 (w planowanym terminie 24 lutego opera musiała ustąpić miejsca filmowi).
UsuńKolejna okazja do posłuchania Kaufmanna, tym razem w partii Don Jose: 7 marca br o godz. 19 radio NDR Kultur
Usuń- transmisja live "Carmen" z MET. Uwodzicielską Cyganką będzie Elina Garanca.
Dziękuję za inf o transmisji:))
UsuńDzięki, ja nie mam telewizora i nie oglądam żadnej telewizji, ale są tacy, którzy skorzystają :-))) Super! Ale na transmisje z MET czasem jeżdżę :-)
Usuńo Boreaszu pamiętam:)), ale libretto rządzi się innymi zasadami, podporządkowanymi muzyce. A muzyka sama w sobie jest wystarczającym przekazem. Do Kaufmanna wrócę:))
OdpowiedzUsuńW tym wypadku muzyka bardzo wiernie oddaje burzliwą naturę, tam jest taka piękna Suita Wiatrów :-)
UsuńAle ładny tytuł :) Tylko tak mnie głowa naparza, że chyba posłucham potem :(:(
OdpowiedzUsuńTo sobie najpierw poczytaj ;-)
Usuń