wtorek, 25 czerwca 2013

O czymś zupełnie innym

 
         Żeby nie dublować całkiem wpisów tu i tam, napiszę o czymś zupełnie innym.  Może trochę wbrew sobie. 
        Psychologia to dziwna nauka. W świetle jej odkryć człowiek zawsze wychodzi podejrzanie, bo albo odkrywa, że nie jest tym, za kogo się dotąd uważał, albo świat  okazuje się być czymś innym niż się widzi i rozumie. Mimo pozorów naukowości wiele tak zwanych psychologicznych teorii z czasem, nie tylko dla mnie, okazuje się  pseudonaukowym bełkotem. Te wszystkie symptomy osobowościowych zaburzeń rzekomo wynikające z traumatycznego dzieciństwa, to szukanie na siłę usprawiedliwienia dla nieudanego życia, nieudanego małżeństwa,  konfliktów w pracy, aspołecznych postaw; to nurzanie się w głębinach nieuchwytnej podświadomości prowadzi do wniosku, że tak naprawdę nikt nie jest normalny. Każdy cierpi na jakieś zaburzenia. 
       I jakże łatwo usprawiedliwiać nimi swoje  postępowanie, bo jak twierdzi doktor Jann Gumbiner, psycholog kliniczny i wykładowca University of California: Łatwiej po prostu kupić lekarstwa. Teraz, kiedy diagnozuje się AADD, czyli ADHD u osób dojrzałych, sami rodzice, jeśli - na przykład - zgubią klucze do mieszkania, mają doskonałe usprawiedliwienie i legalną pigułkę na poprawę humoru. Rok temu burzę wywołał natomiast sam Leon Eisenberg, psychiatra i odkrywca ADHD, twierdząc, że ADHD to typowy przykład choroby wymyślonej, której łatwość, a może właśnie trudność zdiagnozowania doprowadziła do posługiwania się nią jako wytrychem w postępowaniu z dziećmi tylko ruchliwymi czy rozkojarzonymi, od razu faszerujac je psychotropami. Ba, coś jest na rzeczy skoro, jak ujawniła psycholog Lisa Cosgrove, ponad połowa autorów publikacji Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego jest powiązana z firmami farmaceutycznymi. Diagnozowanie zaburzeń i zalecanie leczenia farmakologicznego po prostu się opłaca. Brutalnie zaś mówiąc, im więcej "wariatów", tym więcej zarobią. 
        Ponad miesiąc temu z kolei dr Tomasz Witkowski próbował nieco odczarować tak zwany syndrom DDA, jako przykład psychoszarlatanerii nakręcającej psychobiznes. Rozprawia się też z mitem rzekomego wpływu wczesnego dzieciństwa na późniejszą osobowść człowieka dorosłego. Nie ukrywam, że czytałam ten wywiad z ogromną przyjemnością i satysfakcją, że ktoś wreszcie potwierdza moje osobiste przypuszczenia. Tu można przeczytać ten wywiad
       Kiedyś czytywałam czasopisma o tematyce psychologicznej, ale rychło mnie znudziły doszukiwaniem się skutków z wymyślonych przyczyn pasujących do teorii. Nie ukrywam, że nachalne tłumaczenia  takich czy innych zachowań dorosłych przecież ludzi w dawnej przeszłości z własnego dzieciństwa (czasem nawet tego okresu, którego dzięki naturalnej właściwości ludzkiego umysłu nie pamiętamy, a więc sprzed trzeciego roku życia) zawsze budziły we mnie sprzeciw jako próby uniknięcia odpowiedzialności za swoje decyzje. Po prostu, kiedyś stajemy się dorośli, a dorosłość polega na wzięciu odpowiedzialności za siebie. 
         Nie zamierzam tutaj rozprawiać się z całą psychologią czy też jej wypaczoną odmianą. Jeden jej aspekt, często będący tematem publikacji, książek, badań, wydaje mi się w tym wszystkim istotny. Mianowicie skłonność człowieka do samooszukiwania się, do konstruowania fałszywego obrazu samego siebie, do - jak to ujmuje psychologia społeczna - autoprezentacji. Czy przypadkiem to usilne szukanie przyczyn swoich współczesnych wyborów życiowych, a zwłaszcza porażek, nie jest również formą samooszustwa? Próbą usprawiedliwiania się także przed sobą samym, a tym bardziej przed innymi? Jeśli bowiem chcę być szczera, a samooszukiwanie się to odrzucenie istotnego elementu wiedzy o sobie samym, trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. A to bywa bolesne.
        O mechanizmach unikania bolesnych doświadczeń i prawd o sobie, takich jak  wyparcie, racjonalizacja, idealizacja, anulowanie, fantazjowanie, kompensacja, projekcja również napisano tyle, że w podstawowych publikacjach można znaleźć ich dokładny opis. Zastanawia mnie czy nie można by wskazać jakiegoś podstawowego wyróżnika wszelkich złudzeń na swój temat. Wszelkie szczegółowe badania, zwłaszcza eksperymentalne prowadzą raczej do rozdrabniania zjawisk. Tymczasem zaletą prawdy jest jej prostota. Nie przekonują mnie prawdy nadmiernie skomplikowane, tak zagmatwane, że nie widać wyjścia. Może to i przykre czasami, lecz karmimy się złudzeniami o sobie, budujemy złudzenia wokół siebie, zamykamy się w złudzeniach jak w bezpiecznych kokonach... no, słowem, złudzenia pozwalają tak przyjemnie żyć.
       Anthony de Mello w Przebudzeniu opisuje hipotetyczną sytuację wieźnia, który przed egzekucją w obcym kraju chce ostatni raz zobaczyć ojczyznę. Wiozą go więc nad granicę, żeby mógł ją zobaczyć choćby z daleka. Na miejscu ze wzruszenem więzień podziwia ojczyste drzewa, widoczne domy, jakąś wioskę: Och, mój kraj, mój piękny kraj. Jakże wzruszająca scena, prawda? Po chwili jednak strażnicy mówią, że  się pomylili w odbliczeniu odległości i to jeszcze nie jest jego kraj, bo granica jest dobrych dziesięć mil dalej i dopiero tam jest jego ojczyzna. Dobre, nie? Czym więc się tak wzruszał więzień? Nie widokiem ojczyzny przecież, lecz jej złudzeniem. Może jakimś jej wyobrażeniem? Ale przecież widział i wtedy poczuł wzruszenie, więc może to nie wyobrażenie, nie wspomnienie, tylko złudna wartość przypisywana słowu "ojczyzna", które jest abstrakcją, a nie konkretem. Bo drzewa tu czy tam są takie same, tylko nam się wydaje coś zgoła innego.
         Żyjemy złudzeniami, karmimy się złudzeniami, tworzymy złudzenia. Wzrusza nas muzyka Chopina, bo  to piękna muzyka, czy też dlatego, że wiemy, że to Chopin? Nie cierpimy muzyki współczesnej, bo taka zła, czy tylko zaprogramowaliśmy się na tradycjonalistów? Nasz ulubiony kwiat to róża i  myśląc o miłości przychodzi nam do głowy kolor czerwony, bo rzeczywiście czerwony wyraża miłość, czy tylko nam się wydaje? Kochamy stare zamczyska i ruiny bo rzeczywiście takie piękne, czy tylko ulegamy złudnym wyobrażeniom o atrakcji miejsc nieco zakurzonych przez historię? Właśnie, naprawdę wzruszają nas stare budowle, jak Coloseum, czy po prostu tylko pamięć znaczenia tego miejsca? I  kogo naprawdę wzruszałaby Mona Lisa, gdyby nie wiedza, że namalował ją największy geniusz wszech czasów i zasłonięto ją szybą pancerną??!!
         Przykłady można mnożyć. Tak, jestem strasznie podejrzliwa. Bo najlepszym sprawdzianem prawdziwości wzruszenia, podziwu, akceptacji jest - paradoksalnie - oczyszczenie się z nadmiaru informacji,  usunięcie wdrukowanych zachowań kulturowych, pozbycie stereotypowych ocen, gromadzonych od dzieciństwa. Tylko jeśli ktoś naprawdę się uprze, nic nie jest w stanie poradzić na ograniczenia swojej percepcji. Norman Dixon przeprowadził eksperyment, w którym wykazał, że podwyższenie progu wrażliwości receptorów zmysłowych na niechciane bodźce jest autentyczne i dzieje się na poziomie podświadomej reakcji organizmu. Innymi słowy, naprawdę nie słyszymy lub nie widzimy czegoś, co mogłoby - potencjalnie - sprawić nam przykrość. A ściślej rzecz biorąc, nie widzi i nie słyszy nasz mózg, ponieważ podwyżony poziom wrażliwości receptorów zmysłowych nie przepuszcza do niego sygnału z zewnątrz i nie przesyła danych. Pamiętać jednak należy, że tą przykrością może być na przykład prawda o nas samych. I co wtedy? Ano, żyjemy w złudzeniach, karmimy się złudzeniami, tworzymy złudzenia... na swój i nie tylko swój temat. Jednak samooszukiwanie się to odrzucenie istotnego elementu wiedzy o sobie samym. 
     
     

38 komentarzy:

  1. ciekawy temat. nawet w poezji:
    "Wiem, co robić z nieszczęściem
    Jak znieść złą nowinę,
    zmniejszyć niesprawiedliwość
    Rozjaśnić brak Boga,
    Dobrać do twarzy kapelusz żałobny.
    Na co czekasz -
    Zaufaj chemicznej litości",
    a życie trzeba przeżyć, po prostu, ze wszystkim co niesie albo co przy pomocy przypadku nam się trafiło:))
    prawdą jednak jest zdiagnozowanie przez psychologów w ostatnich dziesięcioleciach autyzmu, choroby Aspergera i innych determinantów zachowań.
    Odkryłam niedawno, że osoba, której nieracjonalnych zachowań nie mogłam zrozumieć, jak nic cierpi na Aspergera.I wszystko jasne. Wiem, że niespodzianka nie bedzie miła, bo najbardziej lubi znane sytuacje. Jezeli ma sie cos zdarzyć, trzeba opowiedzieć, jak to będzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szymborska już dawno zauważyła niebezpieczeństwo pigułki na uspokojenie. A ludzie łykają coraz więcej zamiast kształtować charakter i wychowywać dzieci.

      Usuń
  2. No nie mogę się zgodzić tak do końca, bo to kim jesteśmy, jacy jesteśmy to między innymi suma doświadczeń od wczesnego dzieciństwa, do tu i teraz. Te doświadczenia w pewien sposób nas ukształtowały. Nie idzie ich tak sobie odrzucić, wymazać i powiedzieć sobie – teraz mam czystą kartkę i zapisuję ją jak chcę. A jeśli idzie o rozgrzeszanie siebie ze swoich niepowodzeń i błędów biorąc za ich przyczynę te doświadczenia właśnie. No też nie mogę się zgodzić. Wprawdzie wkurzają mnie teorie, że coś tam nie wychodzi, bo w domu rodzinnym było biednie, bo rodzice pili itp. bo tak najprościej. Nie chce się komuś nad sobą pracować, to użala się nad sobą. Zdarzają się jednak traumatyczne przeżycia, które czy nam się to podoba, czy też nie mają wpływ. Na przykład. Przypuśćmy, że jako dziecko jesteś gwałcona przez najbliższą osobę, którą obdarzyłaś bezgranicznym zaufaniem i nikt nie chce ci pomóc. Każdy udaje że nic się właściwie złego nie dzieje. Sądzisz, że to pozostaje bez wpływu na dorosłe życie? Inny przypadek. Dziecko choruje na uszy, a matka żyje, w swoim (alkoholowym) świecie nie idzie z nim do lekarz, olewa sobie. Dziecko z czasem traci słuch. Nie uważasz, że trudno wyzbyć się żalu? Pewnie, że trudno swój każdy dorosły postępek tłumaczyć tego rodzaju doświadczeniami, ale jednak...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Rodorku, ależ ja się zgadzam, tworzy nas suma doświadczeń. Tylko że suma jest tylko sumą, a umiejetność pracowania nad tą suma, korzystania z niej, przekształcania to już tylko nasze indywidualne zadanie. Czasem potrzebna jest do tego pomoc innych, ale to nie zmienia faktu, że suma nie jest usprawiedliwieniem. Chyba warto zachować umiar w tak zwanym szukaniu dziury w całym.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja tam zamiast pigułek zawszem co zacniejszego przedkładał:) I czeguś mi się ten świat sympatyczniejszym zdaje bez wspomagania wszelkiego... Mam rozumieć, że są pierwsze jaskółki do normalności powrotów?
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki za tak mistrzowsko napisany wykład o normalności. Zgadzam się z każdą linijką, od siebie dodac moge tylko tyle, iż świat jest pełen wariatów, którzy bojąc się odkrycia prawdy dotyczącej ich osobowości, pozamykali tych normalnych w zakładach psychiatrycznych :)

    Pozdrawiam
    http://kadrowane.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. Wachmistrzu Drogi, podziwiam Cię za optymistyczne podejście, bo ja takiej nadziei nie mam;-) Te wyjątkowe przykłady są właśnie tylko wyjątkami. Dobrze, że są, przynajmniej nie czuję się jak ostatni Mohikanin ;-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję, Kadrowana (jak mam się do Ciebie zwracać?). Twoja celna uwaga trafia w samo sedno naszej rzeczywistości ;-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Doświadczenia z dzieciństwa mają znaczenie...... Dobrze jest, kiedy zdajemy sobie z tego sprawę..... . Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Ma znaczenie, tylko od nas samych zależy, jaki wielkie :-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Helena już komentowała? Bo ja się dziesięc razy z nią o to kłóciłam.

    Noti, chociaż nie cierpię Anthonego de Mello i "Przebudzenia", to Ciebie za ten wpis uwielbiam. Za "doszukiwanie się skutków z wymyślonych przyczyn pasujących do teorii", za "próby uniknięcia odpowiedzialności za swoje decyzje", a za "pozory naukowości" to już wiwat!

    Żałuję, że ten post nie jest mój :P

    OdpowiedzUsuń
  11. Helen nie komentowała, bo jak zwykle pewnie nie ma czasu zajrzeć i przeczytać ;-) A co, myślisz, że nawrzeszczy na mnie? ;-)

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie, ale Helen nie wrzeszczy, Helen tłumaczy. Kilka razy jej się udało mnie ciut, ciut o centymetr przekierować, a raczej - oslabić dystans. Ale w psychologii jest wciąż tak wiele pseudonaukowości, że wracam często na swoje pierwotne stanowisko.

    OdpowiedzUsuń
  13. No to mnie uspokoiłaś, bo zaczynałam się obawiać. Ale skoro tak, to jestem otwarta na argumenty.

    OdpowiedzUsuń
  14. Rodorek napisała już wszystko. Nic więcej nie mam już do dodania. Podpisuję się pod jej wpisem z całą odpowiedzialnością dorosłej osoby.

    Od siebie mogę dodać, że zgadza się iż my sami, tak jak wspominasz we wpisie, nadużywamy słownictwa psychologicznego dla określenia swoich różnych stanów emocjonalnych czy niepowodzeń.

    Tak jest m. in. ze słowem DEPRESJA. Słuchając ludzi coraz częśćiej odnoszę wrażenie, że obecnie ludzie już nie przeżywają chwil smutku, przygnębienia, melancholii, a nawet żalu. Wszystkie te przypomiotniki określające nasze nastroje o jakże różnych przecież zabarwieniach emocjonalnych zostały zastąpione przez DEPRESJA. A przecież depresja to poważna choroba!!!!

    To samo jest z ADHD, różnymi odmianami dysleksji i lateralizacji skrzyżnej. Niewątpliwie ogromnie na takim nadużyciu tych określeń cierpią ci, których te dysfunkcje dotyczą.

    I, myślę, że tu jest problem. Aż nadto dobrze o tym wiem chociażby z własnego, ale nie tylko, doświadczenia.

    Vehuan

    Poszukaj.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń
  15. Vehuan, nic dodać, nic ująć. O to właśnie chodzi, cierpią na naduzyciach osoby rzeczywiście dotknięte chorobami. Coroczne doniesienia o masowej jesiennej czy zimowej depresji całego niemal społeczeństwa są tyleż śmieszne, co żałosne. A ile za tym idzie reklam farmaceutyków rzekomo poprawiającyh nastrój! To jest biznes a nie psychologia.

    OdpowiedzUsuń
  16. Jestem, jestem. I juz czytam. Komentarz będzie dodatkowo.

    OdpowiedzUsuń
  17. No, ładne rzeczy... żeby tak w twarz, za plecami (nie wiem, czy to jest technicznie możliwe, ale jakieś takie mam wrażenie, że to robicie, Siostry!!) Ja nie jestem w stanie czytać każdego bloga w dwóch wydaniach, bardzo przepraszam. A żeście się rozdwoiły, Siostry, to nie moja wina! Co do teorii jak wyżej, to się oczywiście nie zgadzam w całej rozciągłości, ale ja już wszystko wyłuszczyłam wcześniej, więc tylko powtórzę jedno. Nie o to chodzi, żeby się usprawiedliwiać, tylko żeby ZROZUMIEĆ, co jest ze mną nie tak. A potem próbować cos z tym robić. Analiza dzieciństwa nie oznacza szukania winnych, tylko pomaga zrozumieć. Amen.:))

    OdpowiedzUsuń
  18. Ależ Helen, porzecież tak naprawdę ten wpis wcale nie jest o grzebaniu w dzieciństwie, tylko w ogóle o nadużywaniu etykietek psycholoicznych dysfunkcji, przy jednoczesnym faszerowaniu ludzi psychotropami. Kilka głosów - a jakże! - z tak zwanego środowiska, których autorzy próbują wszystko sprowadzić na tory normalności, może nieco otworzyć nam na to oczy. A przecież o normalność nam chodzi, prawda? Ten wpis jest o powszechnym uleganiu złudzeniom. Kwestia wpływu dzieciństwa jest tutaj marginalna. Wiec jak na razie jakoś nie widzę, żebyś odrzucała jakąś (jaką?) teorię w całej rozciągłości, bo tej rzekomej teorii tutaj nie ma.
    A my wcale nie spiskujemy przeciw Tobie;-) Tak tylko się zastanawiałyśmy nad Twoją reakcją, przecież całkiem jawnie, na publicznym widoku, a nie poza plecami, i co? Połknęłaś haczyk, ha, ha, ha! ;-)

    OdpowiedzUsuń
  19. Właściwie miałam pisać o czym innym - że ten wpis, odrzucający złudzenia, piętnujący złudzenia, strasznie mi do ciebie nie pasuje. Nie chcę powiedzieć, że bujasz głową w obłokach, ale jednak trochę więcej romantyzmu u ciebie widzę:)))) Nie czepiaj się teraz słów, bo generalizuję świadomie. Kojarzysz mi się z osobą na wyższym szczeblu rozwoju właśnie przez swoją wrażliwość, a tu takie brutalne sprowadzenie na ziemię... A co do wpisu, to nie rozumiemy się, ale to nie jest problem. To nie miejsce na długie spory. Jak wreszcie przyjedziesz, to sobie to obgadamy:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Helen, czyżbyś sugerowała, że ja tego nie napisałam??!!


      Ależ ja wiem, wiele osób się myli co do mnie. To też jest jakieś złudzenie ;-) Może moje, może innych ludzi ;-)

      A serio, wrażliwość chyba nie przeczy umiejetności realnego patrzenia na ludzi, a zwłaszcza na siebie, co? Sądzisz, że to się wyklucza?

      notaria

      Usuń
  20. Cudnie żeście to koleżanko Notario wywiodły. Od siebie dodam tylko, że w mojej /i nie tylko mojej opinii/ psychologami zostają osoby, które nie radzą sobie w życiu z samym sobą. Miałam kilka beznadziejnych spotkań z psychologami jeszcze jak dzieci moje były małe - zupełnie inaczej mi scharakteryzowali i ocenili moje dzieci. Ja jako matka - nie psycholog lepiej je zbadałam gdy byłam z nimi sam na sam i to bez żadnych testów na inteligencję bądż jej brak.
    Ale mam w moim otoczeniu kilku psychologów nawet z tytułem doktora.
    To jest tez dodatkowo moda na psychologię.
    Z jednym się nie zgadzam - odbiór sztuki powinien być całkiem subiektywny, ale jednak świadomość kto namalował Monę Lisę jest bardzo ważną wskazówką.
    Gratuluję wspaniale rozpracowanego tematu. No i odwagi w poruszeniu tej sprawy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Srtokrotko, a to zdanie o osobistych motywach studiowania psychologii świadomie skreśliłam ze swojego wpisu, żeby unikać stereotypów i nie dolwewać oliwy do ognia. A swoją drogą, czy tylko Ty masz monopol na poruszanie trudnych tematów? ;-)


      notaria

      Usuń
    2. No coś Ty!!! Przecież to Ty piszesz na trudne tematy. Mnie się dopiero drugi raz zdarza :-)))

      Usuń
    3. Nieee, ja tylko w dość trudny sposób piszę ;-) A w zasadzie to wszystko jest całkiem proste :-)))

      notaria

      Usuń
  21. Notiiiii zaraz wklepię tobie link o ADHD - mnie wmurowało w kanapę .

    macham ozięble - Dośka

    OdpowiedzUsuń
  22. http://kefir2010.wordpress.com/2013/06/16/odkrywca-adhd-przyznaje-ze-to-fikcyjna-choroba-w-rezultacie-tego-odkrycia-miliony-dzieci-zazywaja-niebezpieczne-psychotropy/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gryzmolindo, ja właśnie o tym też piszę. Tylko trzeba do wypowiedzi Eisenberga podejść uczciwie. On nie powiedział, że ADHD w ogóle nie istnieje, tylko że diagnozy stawiane są zbyt łatwo w przypadkach, kiedy to schorzenie nie występuje, bo o wiele łatwiej jest i się opłaca faszerować dzieci psychotropami niż naprawdę im pomagać w przypadkach, kiedy wymagają większej uwagi, kontroli, wychowania itp. ADHD to jeden z wielu przykładów nadużywania jednostek chorobowych, bo dzisiaj jak sobei nie radzisz ze swiatem (który notabene jest cholernie nieprzyjazny), to masz zaraz jakieś dysfunkcje i jesteś "wariatem", więc trzeba łyknąć pigułkę Murti Binga, która uleczy chorą duszę z nieprzystosowania. Tymczasem to nie ludzi trzeba leczyć, tylko świat, który stał się człowiekowi wrogi.

      Usuń
  23. Przepraszam że tu się wtrącę, ale.... jak leczyć świat z nieuleczalnej choroby????
    Człowiekowi zaordynuje się lek i ma on po nim wyzdrowieć. A na świecie trzeba by wszystko wywrócic do góry nogami.

    OdpowiedzUsuń
  24. Niestety, na świat lekarstwa nie ma, ale to, co nam, ludzkim duszom szkodzi, samiśmy sobie zafundowali, niestety i tu jest sedno sprawy. Czy istnieje pod niebem inny gatunek, który tak uparcie dąży do samounicestwienia?

    OdpowiedzUsuń
  25. Oczywiście że nie istnieje - tylko ten głupi człowiek sam się o to prosi!!!

    OdpowiedzUsuń
  26. Co do ADHD miałam identyczne zdanie jak twoje, że to sztuczne usprawiedliwianie błędów wychowawczych, do momentu kiedy nie przeczytałam w WO wywiadu ze Szczepkowską. Wstrząsnął mną ten wywiad, bo ona tam bez emocji opisuje swoje życie, kiedy nie bierze leków - 9 par kluczy, bo nie ma czasu wiecznie ich szukać, życie wśród zawieszek, bo nigdy niczego nie pamięta... Leki ją ogłupiają i wtedy nie napisze monodramu czy książki, ale bez nich jest jej strasznie ciężko normalnie funkcjonować. Zmieniłam trochę zdanie.

    OdpowiedzUsuń
  27. Otóż to, Stokrotko, otóż to!

    Heleno, jak już wcześniej Ci odpowiedziałam, sam Eisenberg nie twierdzi, że ADHD w ogóle nie istnieje. Ostrzegł tylko, że jest nadużywane w stawianiu diagnozy tam, gdzie otoczenie nie radzi sobie z dzieckiem, a potem dorosły nie radzi sobie z życiem. I to nadużywanie w całej psychologii jest niepokojące.

    OdpowiedzUsuń
  28. Bez dwóch zdań, psychologia jest fascynująca;]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś też mi się tak wydawałao, ale z biegiem lat widzę, w niej coraz więcej nadużyć, nie na tym polega prawdziwa nauka i prawdziwe leczenie :-(


      notaria

      Usuń
  29. Przez większość życia byłam sceptyczna wobec psychologów i psychiatrów.

    OdpowiedzUsuń
  30. Ja jestem cały czas, ale lubię czytać psychologiczne książki,zwłaszcza o pracy mózgu

    OdpowiedzUsuń