Współczesna pani Dulska odkupiła od miasta blok komunalny wraz z lokatorami, których teraz dobiera sama według możliwości płacenia czynszu. Dlatego grozi rodzinie z sześciorgiem dzieci eksmisją za trzymiesięczne zaleganie z opłatami, a jej interesy jako właścicielki reprezentuje adwokat. Felicjan Dulski nadal się nie odzywa, lecz pracuje w Radzie Nadzorczej Funduszy Emerytalnych, Zbyszko kieruje biurem wiecznie nieobecnego senatora, Hesia i Mela chodzą do gimnazjum. Uwspółcześniona Juliasiewiczowa prowadzi klub go-go, a Hanka nie jest Hanką ze wsi, tylko zatrudnioną na czarno Nastką, nielegalną emigrantką z Rosji.
Bohaterowie posługują się także bardziej współczesnym językiem, którego najwyraźniejszym rysem jest obecność wulgaryzmów. W pierwotnym tekście Moralności pani D. Włodzimierza Kłaczyńskiego opublikowanego TUTAJ Felicjan używa nawet mniej dosadnego języka niż pada ze sceny. Wprowadzono też inne zmiany, nie tylko językowe. Zamiast kaflowego pieca jest ustawiony na minimum kaloryfer, Dulska wykłóca się nie o bilet w tramwaju, tylko o przecenione keksy w tesco, Felicjan na swoje słynne zdrowotne spacery chodzi wokół stołu z kijami trekkingowymi, a Hesia marzy o rozbieranej sesji na fejsbuku. W interesie Nastki nie występuje matka chrzestna, lecz klasyczna rosyjska mafia w osobie jej brata wkraczającego do mieszkania Dulskich w stroju, żeby obrazowo ująć, stadionowo-uliczno-biznesowym: spodnie poligonowe, łańcuch na szyi, bejsbolówka na głowie.
Dulszczyzna zadomowiła się w polskiej kulturze jako postawa i typ osobowości, nic dziwnego więc, że istnieje potrzeba szukania coraz to nowszych przykładów jej obecności. Stąd uwspółcześnione wersje, parafrazy, ciągi dalsze losów następnych pokoleń. Moralność pani D. Kłaczyńskiego jest tego przykładem. Być może dla młodego pokolenia język Gabrieli Zapolskiej stanowi już taką barierę nie do przeskoczenia, że gdy ze sceny nie padnie kilka fucków, to rzecz jest niezrozumiała. Być może też nikt już nie czyta oryginalnej wersji, dlatego na każde słowo i gest Dulskiej widownia reagowała wręcz spazmatycznym śmiechem nawet w miejscach, kiedy nie bardzo wiadomo dlaczego. Bo co jest śmiesznego w tym, że Dulska kupiła kapelusz w ciuchlandzie za 5 zł?
Wiem, w zasadzie wielki aplauz widowni, w tym żywiołowe reakcje sporej części, choć w przerwie rozmawiałam z osobami mającymi mieszane dość uczucia, to przejaw z jednej strony prowincjonalnej posuchy teatralnej, wiec skoro mamy już SPEKTAKL, to przynajmniej będziemy się dobrze bawić, a z drugiej sympatii do aktorów amatorów miejscowej trupy teatralnej. Czy jednak sama sztuka jest aż taka śmieszna?
Wyrzucanie lokatorów w majestacie prawa, bo Ustawa pozwala: drzwi wyjmę, światło odetnę i wodę - grozi Dulska - znane przypadki nieraz nagłaśniane przez media. Jakoś mi nie do śmiechu. W dramacie Zapolskiej Zbyszko, mimo utracjuszowskiego trybu życia, czasami wzbudzał też współczucie, bo autorka umiała nasycić utwór potężnym ładunkiem wszechwładnego determinizmu społecznego oraz towarzyszącej mu bezradności. Zbyszko współczesny jest dyrektorem biura poselskiego, obowiązkiem jego jest tylko przyjmowanie interesantów w imieniu senatora, którego wiecznie nie ma bo podróżuje. Oczywiście aluzja do podróży posłów i senatorów za pieniądze podatników aż nazbyt czytelna. Niestety, z tego zestawienia nie wynika ani powód do wiecznych narzekań bohatera, ani usprawiedliwienie dla jego zmęczenia życiem, które i tak w większości przetrawia w nocnych lokalach. O co mu więc chodzi? Nie bardzo wiadomo.
Wątek Hanki chyba najbardziej odbiega od pierwowzoru. Opłacona i wyrzucona z domu, gdzie i tak miała ukrywać rosyjskie pochodzenia, żeby sąsiedzi nie wiedzieli, że pracuje na czarno, wraca z dwoma bodyguardami. Jednym jest jej brat, a drugim typowy wykidajło jako argument dodatkowy dla opornych. Tym razem stawka jest większa. Zamiast 5 tysięcy brat Nastki żąda za "straty moralne" siostry 12 tysięcy. Biorą pieniądze i odchodzą. Czy na zawsze? W trakcie pertraktacji Juliasiewiczowa mimochodem wspomina, że ona z racji prowadzenia klubu też "im" coś płaci.
Usunięcie nazwiska Dulskiej z tytułu pociąga za sobą wyraźne konsekwencje. W ślad za nazwiskiem wyrugowane zostało słowo "kołtun" i wszystkie pokrewne. Zbyszko nie ogłasza już: "Bom się kołtunem urodził", tylko kilkakrotnie nazywa się lemingiem. Leming zastąpił kołtuna i dulszczyznę. O ile jednak wiem, co znaczy "kołtun", o tyle "leming" dla mnie nie znaczy prawie nic. Poza wiedzą zoologiczną wyniesioną z filmów przyrodniczych. Między człowiekiem a lemingiem nie mam w swoim umyśle żadnych powiązań. A jeśli nawet spotkałam się z takim określeniem, to za każdym razem było ono używane w innym znaczeniu i na nazwanie całkiem różnych postaw. W przeciwieństwie do kołtuna znaczenie leminga jest zbyt mgławicowe, aby mogło stanowić rozpoznawalną etykietkę. Niestety, wyrugowanie słowa nie oznacza, że kołtuństwo zniknie, o czym jednak młode pokolenie może już nie wiedzieć.
Pamiętam ongi ze Starego Teatru Wajdowskiej "Antygony" w podobnym sztafażu (współczesne ubiory paramilitarne, kałasznikowy i okulary przeciwsłoneczne, które nawiasem się mściły na aktorach okrutnie, bo grając w nich w ciemnej przecie sali, potykali się co krok) i napełniła mnie ta inscenizacja nieopisanym niesmakiem...
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Na każdą epokę potrzebne są swoiste środki wyrazu. Nie zawsze uwspółcześnianie na siłę dawnych arcydzieł daje dobre efekty. Uważam, że jak ktoś chce jakoś odnieść się do współczesności, niech napisze coś współczesnego i swojego, a nie doprawia dzieła klasyków.
UsuńJa lubię dobre sztuki, a nie lubię złych. Taki podział. Czyli, innymi słowy: uwspółcześnianie starych tekstów jest dla mnie bardzo fajnym zabiegiem, o ile - wybacz Boże, kolejną tautologię dziś - jest fajnie zrobione, napisane, wykoncypowane. Współczesny "Hamlet" ostatnio podobał mi się szalenie, a co do tego, o czym piszesz, nie wypowiadam się, bo nie widziałam, a jak nie widziałam, to staram się nie wypowiadać.
OdpowiedzUsuńAle: zgadzam się, że nie może unowocześniona wersja ZASTĄPIĆ starej. Może ją odświeżyć, postawić na nowo ponadczasowe pytania. Przybliżyć tekst młodzieży, która nie może naprawdę wiedzieć, czym jest kołtun, jak tylko z lekcji, z literatury... o ile czyta. Choć myślę, że na taką sztukę i tak pójdą ci, co Dulską znają. Ja na ostatnim Hamlecie zrobionym na program a la tvn24 bawiłam się bardzo dobrze, bo znałam Hamleta. Gdybym go nie znała, całość wydałaby mi się co najmniej bez sensu. Jak 'Wesele" w Narodowym w swoim czasie.
Właśnie, a propos "Wesela" w Narodowym. Dzięki niemu wiem, że nie ma co dramatyzować. Ja może nie jestem wyżyną intelektualną kraju tego, ale powiedzmy, że do debila mi daleko. A mimo wszystko: pojechałam z klasą w drugiej LO na "Wesele". Grał Gajos. Trela. Żmijewski. A pamiętam tylko rozmowę z Nałogami, na tyłach teatru, zmarznięte, kitrające się z papierosami przed nauczycielką:
- Ej, ale k***a, co to było?
- Nie wiem, ale pięć dych by zostało w kieszeni.
- Poszłybyśmy na pizzę.
- No... A nie marnowały czas, daj macha.
- No dobra, ale jedno pytanie: czemu ten facet był cały w słomie?
I zapewniam Cię, że wszystkie Nałogi dziś cytują "Wesele" z głowy i zasadniczo zajmują mniej lub szerzej pojętą kulturą. Do pewnych rzeczy trzeba dorosnąć. Gdyby nam wtedy dali unowocześnione "Wesele", nie uznałybyśmy, że lepiej byłoby iść na pizzę...
No ale widzisz, jeśli się przeczyta tekst, to facet w słomie jest zrozumiały. Nieznajomość tekstu grozi niezrozumieniem kontekstów, także w sensie teatralnego przedstawienia. Naprawdę nie widzę żadnego, absolutnie żadnego logicznego usprawiedliwienia dla nieczytania. Bo lenistwo, inne zainteresowania, zabawy, rozrywki, cokolwiek innego są tylko wymówkami. Nie po to człowiek tysiące lat ewoluował w kierunku wymyślenia alfabetu, pisma i druku, żeby teraz dobrowolnie z tego rezygnować. I powiedz mi, jakim słowem współczesnym zastąpić kołtuna? Nie ma takiego, wszelkie zastępowanie, uwspółcześnianie pociąga za sobą także zmianę znaczenia, inne konotacje, inne sensy. Wolałabym, aby Dulska pozostała Dulską, a o współczesności pisano i wystawiano współczesne sztuki, całkiem nowe.
UsuńIii tam, jeszcze w 1921 r. 33 proc. Polaków nie umiało czytać, wiec statystycznie tyle samo osób nie wiedziało, czym jest kołtun, jeśli nie więcej. Teatr był tylko dla wybranych, z Dulską włącznie.
UsuńNo właśnie, z takim trudem wprowadzona powszechna alfabetyzacja powinna być chyba w większej cenie. A może jednak umiejętność czytania i pisania nie powinna być przymusowa, skoro tak bardzo ciąży niektórym i tak łatwo rezygnują z tego dobrodziejstwa? Może faktycznie ani wiedza, ani kultura nigdy nie będą egalitarne, bo w samej swej istocie zakładają osobisty wysiłek w ich zdobycie.
UsuńNo więc właśnie: "nigdy nie będą" i "nigdy nie były", a nie "dziś nie są". Niemniej pozostaję przy meritum pierwszego komentarza: dobre przeróbki lubię, ziewam na Makbecie czy innych Damach i huzarach odegranych w ten sam sposób co od wieków wieków. Nie lubię przeróbek złych i efekciarskich. "Hamleta" Joanny Drozdy polecam. Inny a taki, że samemu można Hamletem się poczuć.
UsuńA, jeszcze jedno: zagadnienie z cyklu "publiczność rechotała z..." w ogóle należy według mnie ująć w kanon jakichś badań socjologicznych. Ilość imprez, na których byłam i "publiczność rechotała z..." można by długo wymieniać. Z kolei na AmbaSSadzie Machulskiego rechotałam tylko ja i H. Zdarza się.
UsuńNo dobrze, czy nie będą, nie wiemy, ale czy kiedykolwiek były w przeszłości? To akurat wiemy, że nie, skoro tak długo dochodziliśmy do etapu powszechnej umiejętności sylabizowania. Ja natomiast na większości przeróbek czuję się nieszczególnie, gdy reżyser jak idiotce tłumaczy mi, że Hamletem czy Dulską może być także człowiek współczesny. Umiejętność dostrzegania uniwersalnego, ponadczasowego wymiaru dzieła sztuki to rzecz dosyć podstawowa w ogóle w procesie obcowania z kulturą. Nie odbieram nikomu prawa do własnej interpretacji, ale jeśli reżyser chce pokazać SWOJE rozumienie problemu, niech napisze SWOJE dzieło i ogłosi pod swoim nazwiskiem a nie podpiera się klasykiem ;-) Dla mnie to kwestia uczciwości.
UsuńPowyżej jest odpowiedź do pierwszego Twojego komentarza, a tu pojawił się kolejny, więc osobno: chyba zbiorowe rechotanie ma takie samo uzasadnienie jak eskalacja agresji w tłumie kiboli. W grupie raźniej ;-)
Usuń"Iloraz inteligencji tłumu jest równy IQ najgłupszego jego przedstawiciela podzielonemu przez liczbę uczestników." - nie wiedziałam, że to napisał Terry Pratchett ;-) I jak tu się wyłamać?
nie wiem, nie byłam:)),ale wiem, że kołtuństwo mackami wchodzi niemal wszędzie, także do literatury.
OdpowiedzUsuńWolałabym (wciąż teoria) zobaczyć nowy pomysł, ale wiem też, że bezpieczniej zawiesić nowy kostium na starym, solidnym wieszaku:))
To prawda, wieszak solidny, tylko chciałoby się jeszcze, żeby te kostiumy nowoczesne pasowały i były równie solidnie uszyte ;-)
UsuńZacznę od tego że ja się tak wcześnie nie obudziłam tylko jeszcze nie zasnęłam tej nocy.:-)
OdpowiedzUsuńNie uwierzysz jak trafiłaś tym tekstem w tę sytuację jaką ostatnio miałam. A właściwie to ciąg sytuacji czy też wydarzeń.
W baaaardzo dalekiej rodzinie mojego męża jest taka osoba, taki właśnie współczesny kołtun. Jedna z moich koleżanek /na szczęście nie bliskich/ tez się taka zrobiła.
Wydaje mi się że ten współczesny kołtun okropnie szybko się rozprzestrzenia. I występuje wśród ludzi bardzo bogatych. Oni oczywiście nie wiedzą że go pielęgnują, chociaż wraz ze wzrostem kwot na ich kontach bankowych rośnie on w zastraszający sposób.
Myślę, że kołtuństwo jest na najlepszej drodze rozwoju.
Ciekawa jestem tej sztuki. Inna sprawa że "Moralności pani Dulskiej" nie da się chyba powtórzyć... To było arcydzieło.
P.S. hej idę /nie w las/ tylko spać:-)))
"Kołtun rośnie wraz z kontem w banku" - wymyśliłaś świetny aforyzm! :-) Dużo w tym prawdy, też bym mogła podać przykłady. Widać pewne sztuki się nie zestarzały.
UsuńTo jest dobry czas dla kołtuństwa. Pozdrawiam Notario :)
OdpowiedzUsuńMam wątpliwości, czy kiedykolwiek będą czasy złe :-(
Usuń