poniedziałek, 1 września 2014

Kogo zamordować chciał Prokofiew?

      Trzeci koncert fortepianowy C-dur Sergiusza Prokofiewa (1891 -1953) trwa niespełna pół godziny. Ale trzeba pamiętać, w jakim tempie jest grany. Wszystkie trzy części są tak szybkie, że trudno wzrokiem nadążać za palcami pianisty. Gdyby było klasycznie, przynajmniej jedna część byłaby wolniejsza, a nie jest. No, może troszeczkę, chwilami. W całości jest to najszybszy koncert fortepianowy, jaki chyba da się w ogóle zagrać. Nie wyobrażam sobie, żeby można było, z czysto fizycznego względu, szybciej trafiać palcami w klawisze. 
      III Koncert C-dur powstawał kilka lat, zakończony ostatecznie w 1921 roku, miał premierę w Chicago 16 grudnia 1921 z kompozytorem jako solistą przy fortepianie. Sam początek brzmi niewinnie, solowy klarnet miękko i delikatnie wije się w przestrzeni, stopniowo wchodzą inne instrumenty i cała orkiestra. Nastrój niemalże baśniowy, trochę nierealny, zostaje nagle, po jakiejś minucie z kilkunastoma sekundami, zakłócony mocnym wejściem fortepianu. Od tego momentu fortepian nie schodzi ze swojej wiodącej roli i nie zwalnia tempa. Mogłoby się wydawać, że szybciej już nie można, ale w drugiej części jeszcze przyspiesza, a w trzeciej, zwłaszcza w zakończeniu... Jego kompozycja jest tak ułożona, jakby miała w zamyśle kompozytora stanowić wyrafinowane narzędzie tortur dla pianisty, który z pełną energią zasiada do początku, rozwija wirtuozowskie triki, chwilowo odpoczywa przy  nielicznych kawałkach dla wytchnienia, by ostatecznie paść z wycieńczenia wraz z ostatnim dźwiękiem. Ale skoro sam kompozytor grał podczas premiery, to może po prostu Prokofiew napisał utwór na swoje możliwości?
      Są w nim momenty bardzo piękne, liryczne, przepięknie brzmiąca orkiestra, w drugiej zwłaszcza części pojawiają się jakby reminiscencje z rosyjskiej muzyki ludowej. Na tym tle fortepian brzmi strasznie mocno, dynamicznie, głośno. Daje ogromne możliwości wirtuozowskiego popisu. A druga rzecz, jak w tym tempie wyrabia się orkiestra. Tam nie ma sekundy na zastanowienie się, wejścia i zgranie musi być idealne. Inaczej albo będzie nierówno, albo orkiestra zagłuszy pianistę.
        Słuchając 26 sierpnia występu Alexandra Gavrylyuka w FN zastanawiałam się, jaki byłby to długi koncert, gdyby pianista grał wolniej. Gavrylyuk jednak do wolnych nie należy. Pędził bardzo pewnie, bez chwili wahania. Dlatego nagłe jego zastępstwo za nieobecną Marthę Argerich, która miała zagrać, nie zaburzyło repertuaru. A miałam co do tego obawy, bo Gavrylyuka dotąd nie znałam, tak tylko gdzieś obiło mi się jego nazwisko o uszy.
       Trzydziestoletni pianista z Ukrainy, urodzony w Charkowie, laureat międzynarodowych konkursów pianistycznych, znany już i zapraszany do współpracy z prestiżowymi orkiestrami i występujący na znaczących scenach muzycznych, ma w swoim dorobku płytowym wszystkie koncerty Prokofiewa. Poradził sobie świetnie i mimo że siedziałam daleko, aż gdzieś pod balkonem, a może właśnie dlatego, w żadnym momencie nie miałam wrażenia, że nie daje rady przedrzeć się przez orkiestrę, był doskonale słyszalny. Że też fortepian może być taki głośny. Zapewne to także efekt odpowiedniego strojenia. Jak Gavrylyuk przysiadł się do klawiatury, tak stopił się z instrumentem i tylko szaleńcze tempo muzyki dawało pewność, że on tam gra, a nie tylko siedzi, bo widok całej jego postaci miałam utrudniony. 
       Nieobecność Marthy Argerich była jakimś rozczarowaniem, ale nie żałuję w sumie, że na koncert mimo wszystko poszłam, chociaż bilet można było zwrócić. Gavrylyuk wraz z ostatnim akordem zerwał się od fortepianu i wcale nie wydawał się aż tak bardzo zmęczony. Prokofiew mial jednak lepsze rozeznanie co do wytrzymałości pianistów niż wydawało mi się na początku ;-)

Sergiusz Prokofiew, III koncert fortepianowy - cz. III Allegro ma non troppo, gra Martha Argerich


A tak Prokofiewa gra Alexander Gavrylyuk, ale inny utwór:




PS Poza tym Sergiusz Prokofiew zasłynął tym, że zmarł tego samego dnia, co Stalin. Anegdotę z tym wydarzeniem i osobą dyrygenta Grzegorza Fitelberga związaną podaje nawet Wikipedia :-)






10 komentarzy:

  1. Noti, ja do poprzedniego wpisu, bo posłuchać sobie tradycyjnie (od dwóćh miesięcy) nie posłucham od razu: te zdjęcia są... socrealistyczne, ale nie w złym tego słowa znaczeniu. Jak nie kręcą mnie śliczne buźki, to cholera, no... Jeszcze ta harfa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jakie mogą być (zdjęcia), skoro facet wygląda tak, jak wygląda ;-) On nawet "lepiej" wygląda na żywo niż na tych tu filmikach ;-) A harfa jest cudowna :-)

      Usuń
  2. Może to spowodowała wywindowana "normatywność" obowiązująca w owych czasach...;o) Jak z Pstrowskim...;o)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że jednak nie :-) I był to wyraz indywidualnej ekspresji twórczej kompozytora :-)) Poza tym w tym czasie od kilku lat przebywał za granicą i nie musiał podporządkowywać się jakimkolwiek naciskom z Kraju Rad.

      Usuń
  3. Teraz /po kilku rozmowach z Tobą i tego rodzaju tekstach/ to mam 100% pewnośći że Ty i doktorat z muzykologii posiadasz.
    Do słuchania i czytania ponownego /jeszcze z 5 razy/ wrócę niebawem.
    :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do czytania i słuchania zapraszam, tylko nie mnóż mi tak tych doktoratów (!), bo jeszcze kto uwierzy i będę się musiała publicznie sumitować ;-)

      Usuń
  4. Przyczytawszy, imaginowałem sobie jaką szaleńczą galopadę rozhukanemi końmi, zasię wejrzawszy na Jejmość Argerich grającą, rzekłbym, że nie dość, że bynajmniej, to jeszcze nawet jakiego dostojeństwa bym imaginował...
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, szaleńcza galopada jest: na początku, w środku i na końcu, no, nie mgoła być przez pół godziny ciurkiem, a nie chciałam zamieszczać całego półgodzinnego Koncertu. Wysłuchanie całości daje wrażenie pośpiechu i "zmęczenia" samym patrzeniem i słuchaniem ;-)

      Usuń
  5. Nieco trudne do słuchania. Chyba ze względu na to piekielne tempo. Jednak w wykonaniu górą kobiety. Pani Martha Argerich dała z siebie to co ma najlepszego - niezwykły talent. I to się słyszy oraz czuje. Aromatka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gra Marthy Argerich jest magiczna, cokolwiek by grała. Nie do podrobienia i nie da się naśladować. Trzeba mieć charyzmę jak ona :-)

      Usuń