czwartek, 18 lutego 2016

Poszłam sobie do teatru

       Tytuł absolutnie nieadekwatny, ale mam trudności w sformułowaniu właściwego. Propozycje są następujące:
1. Wiedziałam! Wiedziałam, że Malajkat jest the best!
2. Kurde, to boli!
3. Czechow, czyli człowiek.
4. Wszyscy jesteśmy nienormalni.
5. "Wujaszek Wania" Antoniego Czechowa na 6 piętrze.
To może pozostańmy przy tym ostatnim ;-)
       Aby z powodzeniem wystawiać sztukę klasyczną dzisiaj, w świecie żądnym nowości i wrażeń, trzeba mieć dobry pomysł. Historia opowiedziana przez Czechowa jest gorzka, ale przecież wcale nie taka nadzwyczajna. Przeciwnie, pod wieloma względami banalna. Bohaterowie uwikłani w swoje miejsce na ziemi, chcieliby z niego uciec, duszą się w nim, a jednak nic się nie zmienia, nikt nie wywraca świata do góry nogami, a jedyna próba dramatycznego rozwiązania zapętlenia sytuacji zamienia się w farsę, gdy tytułowy Wujaszek Wania trzy razy pudłuje strzelając do Sieriebriakowa, sprawcy swojego nieszczęścia. Czy jednak rzeczywiście sprawcy? 
        Dramat Czechowa opowiada o straconych złudzeniach, po których nie następuje żadna zmiana w postępowaniu bohaterów. W pewnym momencie dochodzi do ujawnienia skrywanych emocji, frustracji i marzeń, każdy niejako odkrywa się, odsłania twarz, a potem wszyscy na powrót zakładają swoje znane i dopasowane maski codzienności. I to jest straszne. Chciałoby się zawołać: "Noż, do licha, zróbcie coś! Zmieńcie to!" Tylko co niby mają zrobić? Zmienić pracę i wziąć kredyt, jak radził pewien polityk?  Taki punkt widzenia może prezentować tylko osoba z zewnątrz, a trzeba spróbować spojrzeć od środka, od samego centrum człowieka uwikłanego w sieć życiowych uzależnień, przyzwyczajeń, lęków i marzeń, przywiązań i rutyny. Patrząc na miotającego się w udręczeniu Wujaszka Wanię wiem, że on nic nie jest w stanie zrobić, nic zmienić i ma tego świadomość i to ona jest jego największą udręką. Pętla. 
         Jak pokazać człowieka zapętlonego? Człowieka zawładniętego obsesją? Andrzej Bubień, reżyser spektaklu, odwołał się do schematów obserwowanych w zachowaniach ludzi autystycznych. Bohaterowie mają swoje gesty, jakieś niedokończone, absurdalne przymusowe natręctwa, poprzez które są charakteryzowani na scenie i w relacjach między sobą. Wujaszek Wania co jakiś czas szybkim ruchem obu dłoni przylizuje włosy i "obmywa" twarz, Sonia sięga prawą ręką do włosów, a  potem nagle wyciąga ja do góry jakby w geście pożegnania, doktor Astrow wyjmuje z kieszeni chusteczkę i wyciera nią buty, Helena, żona Sieriebriakowa przebiera w powietrzu palcami prawej dłoni. Powtarzalne gesty towarzyszą bohaterom od pierwszej do ostatniej sceny. Patrzy się na to ciężko, ale dają sposobność wniknięcia w głąb bohaterów czujących się jakby byli zamknięci w klatce niemożności. Bo gesty są puste, urwane, nie służą nawiązaniu komunikacji. Są tylko wyrazem bezsilności.
         Kiedy już mamy pomysł, jest równie powtarzalna, bo z obrotowych elementów zbudowana scenografia, potrzeba jeszcze dobrych aktorów. Wojciech Malajkat w roli Wujaszka Wani stworzył kreację przejmującą. Od pierwszego wejścia na scenę wnosi ze sobą ten ukryty niepokój bohatera, wewnętrzne napięcie, którego apogeum będzie szaleństwo, z jakim zareagował na wiadomość o sprzedaży majątku i sięgnięcie po pistolet. Wujaszek Wania Malajkata jest wzruszający, ale i komiczny, gdy komentuje minorowym tonem wypowiedzi Soni lub przedrzeźnia Sieriebriakowa. Czytając obsadę przed spektaklem, spodziewałam się dobrego występu i tutaj nie zawiodłam się ani na jotę. 
        Czasami zaskakują nas aktorzy mało znani, choćby w rolach drugoplanowych. Tutaj taka była postać Maryny, starej niani. Rewelacyjnie zagrała ją Irena Jun. Jest coś takiego w - będę dosłowna - starych aktorkach, takie wyczucie sceny, gestu, słowa, że człowiek usta i oczy otwiera w zdumiewającym zachwycie i zamknąć do końca spektaklu nie zdoła. Po prostu bezbłędna. Tego nie można nauczyć się żadnej szkole aktorskiej, to się zdobywa przez lata grania na scenie. I może sobie Anna Dereszowska pięknie wyglądać i pięknie grać Helenę, żonę Sieriebriakowa, nie ujmuję jej talentu ani profesjonalizmu, a mimo to na aktorstwo Ireny Jun, malutkiej, przygarbionej starszej pani, patrzy się z zachwytem, gdy na wygimnastykowaną Dereszowską tylko z pytaniem, czy przekonała mnie do granej przez siebie postaci. 
        Ale bądźmy uczciwi, w tej obsadzie nie ma słabych punktów. Bo i  młodziutka Dorota Krempa w roli Soni, doświadczony Piotr Machalica w roli Sieriebriakowa, Joanna Żółkowska jako Maria Wojnicka czy Michał Żebrowski jako Michał Astrow prezentują aktorstwo na miarę Czechowskiego dramatu, w którym najtrudniej jest zagrać zwyczajnych ludzi, takich jak my. Miłogost Reczek jako Teliegin czy nawet Przemysław Kozłowski jako Parobek zagrali jak trzeba. Niemniej zawsze ma się jakieś większe sympatie i moje w tym spektaklu należą do Wojciecha Malajkata i Ireny Jun. 
       Jeśli Czechow jest momentami komiczny, to jest to komizm podszyty świadomością, że dotyczy nas wszystkich. Wszyscy jesteśmy śmieszni w tych swoich małych prowincjonalnych dramatach osobistych i tragiczni zarazem, zamknięci w zaklętym kole schematów, przyzwyczajeń, poza które nie umiemy, albo i nie chcemy już wyjść. Kiedy Wujaszek Wania i inni mieszkańcy ziemiańskiego dworu pozostają na swoich dotychczasowych miejscach, czujemy jak coś staje w gardle i nie pozwala się śmiać, bo i Czechow i my już wiemy, że nasz los nie zawsze jest tylko naszym wyborem. 

Antoni Czechow, Wujaszek Wania
Teatr 6 piętro, premiera 21 listopada 2015 r.
Reżyseria - Andrzej Bubień
Oglądałam 17 lutego 2016 r.

        

11 komentarzy:

  1. Super! - znaczy się popędzę na to 6 piętro - jak się tylko wyliżę.
    Ale pomyślałam sobie, że spaprać Czechowa to chyba tylko jakiś nieudacznik może. On sam w sobie jest doskonałością.
    Ale masz rację - można tego Czechowa na jeszcze większe wyżyny wznieść.
    Dziękuję serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To premiera tego sezonu, jeszcze zdążysz, tylko dobrze się wykuruj.

      Usuń
  2. ja sobie poczytam Czechowa, właśnie.I z przyjemnością i aprobatą:)), (co za słowo)Twoje refleksje. To prawda, wszystko co mamy, jest w nas:))
    Zazdroszczę Wam, Notario i Stokrotko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po spektaklu też nabrałam ochoty, żeby poczytać. Dla odświeżenia pamięci i wrażeń. Jak bardzo okazuje się ponadczasowy.

      Usuń
  3. Stulecia mijają, a "człowieki" się nie zmieniają...;o)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i nadal nie jesteśmy w stanie o wszystkim w swoim życiu sami decydować, mimo rozwiniętej technologii i armii psychoterapeutów na podorędziu ;-)

      Usuń
  4. Mam opowiadania Czechowa i czasami zaglądam do tej książki. Malajkata lubię, szkoda, że nie mogę tam być.
    Pozdrawiam Notario. :) .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opowiadania też wspaniałe pisał, niektóre przenoszone są na scenę teatralną.

      Usuń
  5. Czechow jest zawsze komiczny, chociaż nigdy nie jest. I to właśnie potęga jego paradoksu.

    OdpowiedzUsuń