środa, 25 marca 2015

Smutne Sanctus

        Jego ojciec był  rosyjskim Żydem urodzonym we Frankfurcie, a matka Niemką urodzoną w Rosji. Alfred Schnittke zaś urodził się (1934 r.) w Niemieckiej Nadwołżańskiej Autonomicznej Socjalistycznej Republice Radzieckiej (przy okazji dowiedziałam się, że coś takiego istniało), ale edukację muzyczną rozpoczął w Wiedniu, dokąd jego rodzice przenieśli się w 1946 roku. Już po dwóch latach wrócili do Związku Radzieckiego i zamieszkali w Moskwie, gdzie najpierw ukończył studia w Moskiewskim Konserwatorium, a następnie został tej uczelni wykładowcą. Byt rodzinie zapewnił tworząc muzykę do ok. 60-ciu filmów, a następnie spokojnie mógł poświęcić się komponowaniu tego, co mu w duszy grało, czyli między innymi dziesięciu symfonii, sześciu concerti grossi, czterech koncertów skrzypcowych, trzech koncertów fortepianowych i dwóch wiolonczelowych, koncertu potrójnego, czterech kwartetów smyczkowych, czterech baletów i trzech oper. Po udarze mózgu w 1985 roku zapadł w śpiączkę i uznano, że znajduje się w śmierci klinicznej. A jednak nie tylko wrócił do świata żywych, ale i do komponowania. Po trzecim udarze w 1994 r. miał sparaliżowaną prawą stronę ciała, przestaje komponować, ale podejmuje ostatni wysiłek i zaczyna IX Symfonię (de facto była już dziesiątą, ponieważ numeracja zaczyna się od Symfonii 0, nie wszyscy jednak włączają ja do kanonu jego utworów), zapisując partyturę bardzo niewyraźnie lewą ręką (ostateczną wersję opracował Aleksander Raskatov). Zmarł w 1998 r. w Hamburgu, gdzie osiedlił się z rodziną po otrzymaniu niemieckiego obywatelstwa.
       Alfred Schnittke w dziejach muzyki przynależy do kultury rosyjskiej, niemniej on sam w wywiadach przyznawał, że niemieckość za sprawą urodzenia, wychowania i czerpania ze źródeł kultury stanowi równorzędną część jego twórczej osobowości. Język niemiecki był pierwszym, który poznawał w dzieciństwie, rosyjski był drugi. Polistylistyczna muzyka Schnittkego czerpie z bogactwa tradycji od bardzo dawnej, chorałowej przejrzystości, przez barokowe spiętrzenia figur, po wywodzący się z dodekafonizmu serializm. Stąd w jego dziełach nagromadzenie jawnych zapożyczeń i kryptocytatów, np. z  Vivaldiego, Bacha, Straussa, Mahlera, Czajkowskiego, Schönberga  innych. Taki miszmasz stylistyczno-tematyczny. Uzasadnione jest więc pytanie, postawione przez Toma Service`a, kiedy, gdzie i w jakim kształcie Schnittke prezentuje muzyczną prawdę. W czym ujawnia się jego osobisty, autentyczny głos? 

       Alfred Schnittke zdecydowanie preferował muzykę instrumentalną. Utworów wokalnych i chóralnych pozostawił niewiele. Wyjątkowe w jego dorobku Requiem (1975) znajduje inspirację w osobistym przeżyciu kompozytora, jakim była śmierć matki. Utworem poświęconym jej pamięci był najpierw Kwintet na fortepian i smyczki (1972), o którym Service twierdzi, że jest najbardziej ponurym wyrazem poczucia straty i żalu. Sam Schnittke zaś uchylał się od komentowania utworu, wyjaśniając, że to zbyt osobiste poczucie smutku, o którym nie chce mówić. Kwintet fortepianowy miał częściowo być muzycznym requiem dla matki. Zaczął tworzyć pełną wersję - w założeniu instrumentalną - requiem, ale z czasem okazało się, że ma ona charakter muzyki wokalnej. Ukończenie jednak i prezentacja dzieła z samej istoty religijnego w ówczesnym systemie politycznym było niemożliwe. Toteż pierwsze publiczne wykonanie Requiem dokonało się niejako tylnymi drzwiami, jako muzyka teatralna do spektaklu Don Carlos Schillera w Teatrze im. Mossowieta w Moskwie. Producenci poprosili Schnittkego o skomponowanie muzyki w stylu katolickim i ten zaproponował pełną (prawie) wersję swojego Requiem.
        Muzyka religijna, mimo że w całości dorobku kompozytorskiego Schnittkego nie stanowi głównego nurtu, nie była wcale marginalna. Po konwersji kompozytora na katolicyzm (1982) tworzy kolejne dzieła, jak Trzy święte hymny, Koncert na chór mieszany, Psalmy pokutne, które pozwalają go uznać za jednego z ważnych twórców muzyki religijnej drugiej połowy XX wieku.
          Sanctus z jedynego Requiem Alfreda Schnittkego nie jest wcale radosnym powitalnym hymnem, nie zaraża entuzjazmem. Jest bardzo smutne w samotnej partii tenora i cichnącym śpiewie chóru. 


12 komentarzy:

  1. Dopiero przetrawiłam tę szwajcarską petycję i tematy okołoboczne. Wow... Bardzo interesujące. Sama znam osoby grające w Berlinie, faktycznie byłaby to mogiła :|

    A co do tego: "Byt rodzinie zapewnił tworząc muzykę do ok. 60-ciu filmów, a następnie spokojnie mógł poświęcić się komponowaniu tego, co mu w duszy grało" to poczułam ukłucie zazdrości, zawsze marzyłam, żeby doprowadzić do takiej sytuacji, ech. Ale ja nie skomponuję muzyki nawet do jednego filmu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doprowadzić możesz - napiszesz bestseller :-) Jemu nie ma co zazdrościć, mam nadzieję, że zamierzasz żyć dłużej niż 64 lata i w znacznie lepszym zdrowiu niż on.

      Usuń
  2. Tak sobie myślę o ile byłabym uboższa gdybym nie znała Ciebie, Twoich blogów i nie spotkała się z Tobą kilka razy.
    Bardzo serdecznie Ci za to wszystko dziękuję:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ proszę Cię, piszesz tak, jakbyśmy się więcej nie miały spotkać! A przecież to dopiero początek naszej znajomości ;-)

      Usuń
    2. Conajmniej jeszcze 100 lat przed nami :-))

      Usuń
  3. Alfred Schnittke, musiałam napisać, żeby zapamiętać. Rzadko , przyznaję, zwracam uwagę na autora muzyki filmowej. Zadziwiający w biografii rodziny powrót do ZSRR w czasach Stalina.
    Twórczość rzeczywiście przebogata, z nawiązaniami do największych. Swoją drogą, autor mało znany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koleje losu bywają zaskakujące. Rodzina wyjechała legalnie, to i wróciła legalnie. Jego ojciec został jako dziennikarz do Wiednia oddelegowany, widocznie na dwa lata tylko. Muzyka filmowa była tylko źródłem utrzymania ;-)

      Usuń
  4. A ja nigdy o tym kompozytorze nie słyszałam. Na razie nie mam możliwości odsłuchać, ale postaram sie tu wrócić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam, o każdym przecież pewnego dnia dowiadujemy się po raz pierwszy. Ja też wcale nie tak dawno go poznałam.

      Usuń
  5. Trudno nie czuć się Niemcem z takim imieniem i nazwiskiem. To tak jakby ktoś nazywał się Valerij Kłopotkin i mieszkając w Ameryce nie wiedzieć czemu nie do końca czuł się Amerykaninem:))
    Sprawdziłam filmy, ale niestety, żadnego sobie nie przypominam. A szkoda, bo muzyka filmowa staje się dziś potężną dziedziną sztuki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to chyba filmy kinematografii radzieckiej ;-) Ale "Wniebowstąpienie" ma Złotego Niedźwiedzia :-)

      Usuń