środa, 31 grudnia 2014

Skrzydło łabędzia i miecz

       Najnowszy Lohengrin w reż. Antony`ego McDonalda premierę miał w Cardiff w maju roku ubiegłego (2013), natomiast na scenę TWON został przeniesiony w  kwietniu 2014.  Można powiedzieć, że jest to produkcja dość świeża, jednak, dla mnie przynajmniej, nie do końca zrozumiała. Sama historia, jak to u Wagnera bywa, naznaczona magią, tajemnicą, liryzmem i dramatem, nie nastręcza trudności, gdy damy się ponieść specyficznej aurze dawnych arturiańskich legend. Opowieść o rycerzu z Monsalwatu przybywającym na ratunek uciśnionej księżniczce jest osią rozważań o wierności i zdradzie, niewinności i zazdrości, czystości i podejrzeniach. Tak czy inaczej, historia pełna niuansów i ogromnie przez to smutna, że główny bohater, Lohengrin, musi wracać do swojej baśni, zostawiając pozostałe postacie oraz widzów w realnym świecie ludzkich, często mrocznych, namiętności. 
       Antony McDonald oraz Helen Cooper przenieśli akcję Lohengrina z naturalnego dla legendy średniowiecznego tła w wiek XIX. Z wywiadu zamieszczonego w programie wynika, że w akcie II scenografia ma przypominać typowe środkowoeuropejskie miasto. Elsa z Brabancji nie śpiewa więc w blasku księżyca z pałacowego balkonu, tylko w oknie kamienicy, a dwa szwarccharaktery knują swoją intrygę nad kupą śmieci na środku podwórza. Także stroje nie świadczą bynajmniej, że rzecz dzieje się bądź co bądź na książęcym dworze. Większość akcji rozgrywa się w czymś, co przypomina wojskowe koszary, saksońscy hrabiowie, brabanccy możnowładcy, przedstawiciele wysokich rodów tworzą po wojskowemu umundurowaną załogę, a król Heinrich der Vogler to przede wszystkim wódz zbierający armię przed bitwą. Suknie dwóch żeńskich protagonistek kontrastują kolorystyką: najpierw niebiesko-drelichowa przypominająca więzienny sznyt sukienka Elsy, następnie w II akcie biała suknia ślubna (z parometrowym trenem, który co i rusz wypada  przerażonym i zdezorientowanym dworskim pannom z rąk), oraz czarna a potem krzycząca czerwienią suknia dyszącej nienawiścią Ortrudy. 
         Na tym tle wtargnięcie łabędzia na łodzi - poprzedzone nieziemskim światłem wpadającym przez okna koszarowego pomieszczenia - wywiera niezłe wrażenie. Łabędź to rola niema i tylko jego kostium oraz choreografia służy wydobyciu otaczającej go magii. Otóż łabędź, czyli zaklęty brat Elsy, Herzog Gottfried, w koncepcji McDonalda ma tylko jedno, niezaprzeczalnie piękne, długie skrzydło, które to wznosi do góry, jakby chciał wzlecieć, to chowa w nie głowę siedząc tyłem na łodzi, jakby czekając na rozstrzygnięcie wypadków. Zastanawiające, że w scenie ostatniej, gdy Gottfried zostaje odczarowany, jako następca tronu chwyta rycerski miecz i pełnym władczości gestem wyciąga ostrze w stronę brabanckich hrabiów, chcąc pokazać, kto teraz będzie tutaj rządził, a może z zapowiedzią sądu: Teraz okaże się, kto z was był mi wierny! Białe bezbronne skrzydło łabędzia i ręka uzbrojona w miecz: tajemnica baśni i ostrze ludzkiej władzy. 
          I nic tu na razie nie ma o samym Lohengrinie. Jakby go nie było. Po części tak właśnie: był a jakby go nie było. Mnie się ten Lohengrin po prostu nie spodobał. Ani głosowo, ani aktorsko, ani w ogóle. Peter Wedd (tenor) może i ładny głos ma, ale po prostu mi do tego Lohengrina nie pasował. Określę to tak: był bez charakteru. Przeżyłam już coś podobnego, gdy Matthew Polenzani (nie wiem naprawdę dlaczego tak promowany w MET) wykonywał partię Alfreda w Traviacie. No za nic nie mogłam się wczuć w dramatyzm sytuacji, bo tak mi nie pasował, że nie mogłam się skupić na śledzeniu muzyki. O wiele lepiej poradził sobie Thomas Hall (baryton) jako Telramund. Mocny, przejmujący, kiedy trzeba zdecydowany, poniżony, wściekły. Podobnie w głosie Anny Lubańskiej (mezzosopran, sopran) w partii Ortrudy, żony Telramunda, słychać było całą gamę emocji, skrywanych i w końcu ujawnionych namiętności, żądzy władzy i zemsty, kiedy w akcie II pojawia się w tej czerwonej sukni na galerii nad sceną. Czysta rozkosz słuchania i patrzenia. Prawie ciarki na plecach miałam, oj! 
       Mary Mills (sopran) w partii Elsy miała momenty dobre, ale i słabsze. Na szczęście tych lepszych było więcej. Bardzo ładnie weszła w akcie II, zdecydowanie najlepiej pokazała się w scenie małżeńskiej w akcie III. I tu muszę powiedzieć, że zwróciłam uwagę na harmonię jej głosu z brzmieniem orkiestry. To było piękne. Orkiestra swoją drogą zasługuje na osobną pochwałę. Takiego zróżnicowania poszczególnych sekcji, smyczkowych i dętych, tak pięknego wejścia kontrabasów to ja dawno nie słyszałam. Wielka to zasługa węgierskiego dyrygenta Stefana Soltesza, który panował nawet nad trąbkami rozstawionymi na balkonach ;-) O ile wizualnie całość nie za bardzo mi przypadła do gustu, zwłaszcza te koszarowe wizje, o tyle stroną muzyczną, orkiestrową byłam w pełni usatysfakcjonowana. Tego Lohengrina z przyjemnością można słuchać. Partie chóralne w wykonaniu chóru TWON również bez zarzutu. Świetne, porywające, w tempie. Trzeba przyznać, że zawsze słucham z rozkoszą. 
        Odbieranie i próba oceny muzyki Richarda Wagnera, ocena realizacji jego muzycznych dramatów to rzecz bardzo subiektywna i niebezpieczna czasami ;-) Niech świadczą dwie podsłuchane opinie. Przede mną siedziała młoda para, zdegustowana wyraźnie. Ona mówi do niego: To najgorsza rzecz, na której byłam - i po przerwie już nie wrócili . Za mną siedzi dwóch panów w zaawansowanym wieku. Jeden mówi do drugiego: Nie wiem, jak ty, ale ja jestem zachwycony brzmieniem, chórem, orkiestrą...- i po przerwie znaleźli sobie wolne miejsca bliżej sceny. 


Lohengrina Richarda Wagnera oglądałam w TWON 21 grudnia 2014 r. 

Zajawka:



Uwertura do Lehengrina sama w sobie może stanowić kawałek pięknej, wręcz cudownej muzyki, wyrastającej z tego, co przeczuwane,co ukryte, niezmierzone, niezbadane, muzyki o wyższości marzeń nad codziennością i baśni nad realizmem.  Jest ona tak przejmująco smutna, dlatego wiadomo: nie może kończyć się szczęśliwie.

 



Zapraszam też na drugi blog do relacji z trwającej w TWON innej wystawy - Przymierzalnia
     

18 komentarzy:

  1. Przeczytałam, wysłuchałam.
    Czyli Nowy Rok zaczęłam z wysoką kulturą.
    Przesyłam Ci olbrzymi kosz kwiatów w uznaniu i podziękowaniu za tę recenzję:-))
    W Nowym Roku życzę Ci wiele wspaniałych tego rodzaju wydarzeń kulturalnych.
    P.S. Teatr Stanisławowski reaktywuje swoją działalność dopiero w czerwcu /aktualnie Pomarańczarnia jest w remoncie/
    Udanego Nowego Roku Notario!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach. Tobie należy się wielki bukiet za to, że pierwsza jesteś u mnie w gościach w Nowym Roku :-))) Do Teatru Stanisławowskiego wybierzemy się! To będzie nasz priorytet w nowym roku :-) I przede wszystkim składam Tobie (i sobie ;-) życzenia co najmniej kilku spotkań na omawianie kulturalnych wrażeń :-))

      Usuń
  2. Skoro tak wchodzisz w Nowy Rok, to nie zabraknie nam emocji u Ciebie...Prawdziwy Hitchock Muzyki...;o)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do Wagnera jak ulał to porównanie pasuje :-) A ja się dopiero ze starym rokiem żegnałam, jak powitam nowy, dopiero się okaże ;-)

      Usuń
  3. Przebiegłam. Wrócę wieczorem, gdy już wszystko się uspokoi. Życzę Ci zdrowia i przede wszystkim dziękuję. Niech z mojej dla Ciebie życzliwości będzie jakiś pożytek: kwiaty, muzyka i wiersze.
    Nie tylko chlebem człowiek żyje wszakże:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie biegnij! Usiądź, zatrzymaj się, odetchnij! Próbowałaś kiedyś ciasta z aronią? Nie? To zapraszam :-)

      Usuń
  4. próbowałam, z aronią i jabłkami:))za zaproszenie dziękuję, skorzystam:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już podaję ;-) Smacznego!

      notaria

      Usuń
  5. przeczytałam równie uważnie, jak Ty obejrzałaś. Tyle szczegółów, na które zwróciłaś uwagę. Nie wiem jak zainstalować program do odbioru, poszperam, dowiem się i coś zrobię. wtedy będę mogła porozmawiać:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, o wielu rzeczach zapomniałam napisać :-( Jak znajdziesz program, daj znać ;-)

      Usuń
  6. Odpowiedzi
    1. No, zjawiłaś się! :-) Niech rok będzie Dosiasty! ;-) Zaraz adres Ci zmieniam.

      Usuń
    2. wystarczy na końcu dopisać e i finito.

      Usuń
    3. Ja tak po całości, stare wywaliłam, nowe wkleiłam :-) I jest!

      Usuń
  7. Tyle tu wspaniałości Notario. Wsiąknęłam tu i zostaje na stałe.

    OdpowiedzUsuń
  8. Piszesz dużo i ciekawie o sztuce. Uwielbiam to.

    OdpowiedzUsuń
  9. Takie jest założenie, przynajmniej na tym blogu, żeby pisać o kulturze

    OdpowiedzUsuń